Kraków – odświeżam wspomnienia, tworząc nowe

To nie pierwszy raz, gdy zajechałam do Krakowa. Wiele lat temu byłam na typowym zwiedzaniu po dawnej stolicy Polski. Gdy podbijałyśmy z koleżanką Ojcowski Park Narodowy, również poświęciłyśmy miastu trochę czasu. Nie zliczę, ile razy stało się dla mnie punktem przesiadkowym podczas zwiedzania polskich parków narodowych. Tego roku plany podróżnicze obejmowały ostatnie cztery z nich. Na początek z lubym – Magurski Park Narodowy, z krótkim pobytem właśnie w Krakowie, w drodze do samego Parku.

Bagaż na dziewięciodniową wyprawę zmieścił się w jeden, mocno nabity plecak i ważył 10,8 kg, więc upragniona dyszka była naprawdę blisko, ale jednak nieosiągalna 😉 Jak na długość urlopu, uznałam wynik za satysfakcjonujący.

Wyruszyliśmy w sobotni poranek. Sama droga upłynęła nam bez większych przygód, za wyjątkiem przesiadki w Warszawie w identyczny podstawiony pociąg, ze względu na awarię klimatyzacji, ale nie było to szczególnie problematyczne.

Dla nas obojga wizyta w Krakowie była przypominajką, ale też generowaliśmy pierwsze wspólne wspomnienia związane z tym miastem. Zatem wędrowaliśmy od punktu do punktu, ale spacerowym tempem i totalnie bez presji, by „zobaczyć wszystko” 🙂 Nasz hostel był zlokalizowany kawałek od dworca, więc po drodze już zachwycałam się architekturą wokół. Oczywiście ceglane budynki znajdowały szczególne miejsce w moim serduszku, jak narożna kamienica przy ulicy Kurniki 3. Minęliśmy także kościół, ale fotografowałam go z oddali z tyłu, nie poświęcając mu szczególnej uwagi, gdy stanęliśmy tuż pod nim od frontu. I tak trudno tak duże budynki uchwycić w pełnej krasie, nie zachowując dystansu, a mijało nas sporo ludzi i niekoniecznie chcieliśmy się zatrzymywać.

Wreszcie dotarliśmy na Krowoderską, gdzie znajdował się nasz nocleg. Przy okazji przepakowania się w mniejsze plecaki, naniosłam punkty, które chcieliśmy odwiedzić, na mapkę zdobytą w recepcji. Po wyjściu naszą uwagę zwrócił stary budynek Pałacu Młodzieży, w którym mieściła się pływalnia „YMCA”, co od razu przywołało nam na myśl piosenkę.

Dalej wzrok przykuła już bardziej artystyczna architektura – budynek mieszczący księgarnię Pod Globusem miał sporo płaskorzeźb, a jego zwieńczenie rzeczywiście miało kształt kuli. Kierując się w stronę Barbakanu, szliśmy ulicą Basztową. Najpierw jednak skręciliśmy ku pomnikowi Bitwy pod Grunwaldem. Był w sumie ciekawy i sugestywny, a i sam plac Matejki miał swój urok. Na jego końcu mieścił się kościół Św. Floriana, z figurą patrona na przedniej fasadzie. I była to świątynia, którą mijaliśmy już w drodze z dworca. Warto było także przystanąć przy makiecie upamiętniającej wygląd placu Matejki w okresie, gdy stawiano wspomniany pomnik (1910 rok), w którym to wydarzeniu uczestniczył sam Paderewski.

Zawróciliśmy do Barbakanu. Zachwycił mnie, jakbym widziała go po raz pierwszy. Dodatkowo przyjrzałam się wątkowi ceglanemu – tutaj cegły ustawiono na przemian: wozówka, główka, wozówka, główka. Również na sam kształt (by mógł rzeczywiście pełnić funkcje obronne) zabytku patrzyłam już innymi oczami, będąc po kursie przewodnickim.

Za Barbakanem mieliśmy okazję posłuchać dziewczyny, która śpiewała operowym głosem. Następnie przeszliśmy przez Bramę Floriańską z obrazem Matki Bożej Piaskowej Opiekunki Krakowa wewnątrz niej. Po prawej stronie znajdowały się setki kolorowych obrazów na sprzedaż – momentalnie przypomniał mi się mój pierwszy pobyt w Krakowie, z przyjaciółką, choć było to wiele lat temu. Tym razem, z Michałem, przechodząc wzdłuż obrazów, także komentowaliśmy niektóre z nich, np. zimorodka, kota generała, zielone krajobrazy, różnorodne postaci. Obrazów było tak wiele i wisiały tak wysoko, że zastanowiło nas, jak można szybko je zdjąć w razie deszczu. Ponadto w tej okolicy natrafiliśmy na kolejną makietę miasta, z której dowiedzieliśmy się, że Planty, ku którym zmierzaliśmy, powstały na terenie dawnych umocnień. Także właśnie tutaj pierwszy raz ujrzeliśmy tego dnia konną dorożkę.

W Zaułku Książąt Czartoryskich przywitała nas figura Merkurego. Dalej natrafiliśmy na muzeum, ale nie mieliśmy w planach jego zwiedzania. Znaleźliśmy jednak nawiązania do Izabeli Czartoryskiej i kolebki polskiego muzealnictwa czyli Puław.

Zajrzeliśmy do kościoła pijarów pw. Przemienienia Pańskiego. Szczególnie spodobały mi się freski na suficie w przedsionku. Naprzeciwko świątyni znaleźliśmy tablicę, że to właśnie tu, na rogu Pijarskiej i Św. Jana, zawiązał się Polski Komitet Olimpijski, a po tej samej stronie ulicy co kościół umieszczono tablicę nawiązującą do powstania styczniowego. Minęliśmy także roślinki, w których ukryto zielone zajączki – zastanowiło nas zatem, że do maja ostał się tu motyw wielkanocny. Wypatrzyłam także kobiecą figurę, którą zastąpiono jedną z kolumn na fasadzie budynku.

Wreszcie znaleźliśmy się na Plantach. Co pewien czas mijaliśmy tablice, które wzmiankowały o basztach wznoszących się tu, gdy znajdowały się tu jeszcze mury obronne. Michał wskazał mi też pomnik, pod który podeszliśmy, a ja ucieszyłam się, bo nawiązywał do unii polsko-litewskiej, a to okres historyczny związany z pochodzeniem mojego nazwiska. Mniej więcej w tamtej okolicy natrafiliśmy na stoisko z obwarzankami, więc namówiłam na nie lubego. Chęć na nie sygnalizowałam już w momencie przyjazdu, bo dla mnie stanowiły smak Krakowa i przywoływały wspomnienia jeszcze z początków zwiedzania parków narodowych.

Nim zeszliśmy z Plantów, natrafiliśmy jeszcze na pomnik Grottgera. Skręciliśmy przy arcyciekawym budynku Pałacu Sztuki, gdzie w boczną ścianę wkomponowano różne popiersia, frontową fasadę zdominowały dwie horrendalne kolumny, a wieńczyła ją głowa kobieca. Od strony placu Szczepańskiego, gdzie wyszliśmy, upamiętniono jeszcze Jana Matejkę. Była tam fontanna. Uwieczniłam każdą pierzeję przy placu, a Michał wypatrzył ciekawą metalową barierkę u szczytu jednej z kamienic, co jego zdaniem mogło prezentować, jak ta fasada wyglądała w przeszłości.

W związku z tym, że zaczynało padać, przyspieszyliśmy z obiadem. Wypatrzyliśmy restaurację Morskie Oko z tradycyjną kuchnią polską. Zamówiłam gołąbki, których dawno nie jadłam. I były wyborne, aż poczęstowałam Michała, a przemiła kelnerka żartowała, że „pan pomaga” 😉 Michał też był syty po swoim daniu. Miejsce miało fajny klimat, bo zaaranżowano je w dużej mierze w drewnie, z akcentami góralskimi, a dodatkowo muzyka nawiązywała do gór.

Po obiedzie, mimo dalszych lekkich opadów, ruszyliśmy dalej. Ulicą Jagiellońską szliśmy, mijając liczne tablice, aż do ulicy Świętej Anny, gdzie mieścił się kościół pod tym samym wezwaniem. Właśnie opuszczała go para młoda ze swoimi gośćmi. Naprzeciwko mieścił się Zaułek Estreichera Collegium Maius. Był zamknięty, ale przypomniałam sobie, że byłam tam już kiedyś w poszukiwaniu złotego portalu. Mogliśmy za to wejść od strony ulicy Jagiellońskiej i całkiem sporo przechodniów zainteresowało się tym, gdy zaczęliśmy sobie pstrykać fotki w bramie. Michałowi udało mi się ustrzelić, ale ja ciągle miałam ludzi w kadrze, póki nie stanęłam z drugiej strony bramy. Wewnątrz była m.in. wystawa plenerowa o zesłanych do Sachsenhausen przedstawicielach lokalnej inteligencji. Miejsce to nie bez przyczyny zwało się Ogrodem Profesorskim. Dalej przeszliśmy obok Wydziału Polonistyki, gdzie uczył się Karol Wojtyła oraz obok bursy.

Wchodząc na Bracką, obejrzeliśmy Kamienicę Pieniążków, a opuszczając ją, zrobiliśmy zdjęcia z samą nazwą, bo „w Krakowie na Brackiej pada deszcz” nuciłam już od dłuższej chwili zgodnie z panującą aurą 😉 Z drugiej strony ulicy sfotografowaliśmy kościół franciszkanów pw. Św. Franciszka z Asyżu, trochę ścigając się z potencjalną burzą. Sfotografowałam jedną narożną kamienicę i niedługo później sam narożnik innej.

Wreszcie minęliśmy Grodzką, sklep Lajkonika i dotarliśmy do kościoła dominikanów pw. Św. Trójcy, który miał ciekawą frontową ścianę i równie strzeliste motywy w prezbiterium. Po świątyni przeszliśmy się krótko i dyskretnie, bo kończyło się właśnie jakieś nabożeństwo.

Sami udaliśmy się przez Stolarską do kościoła Św. Barbary na mszę niedzielną. Po mszy sfotografowaliśmy co nieco, po czym wyszliśmy na rynek. Postanowiliśmy odwiedzić Bazylikę Mariacką podczas powrotu przez Kraków, bo trwała tam msza. Aczkolwiek moją uwagę zwrócił zegar słoneczny na ścianie i kontrast rozmiarów obu kościołów.

Na rynku podziwialiśmy Sukiennice, na których tle stał pomnik Mickiewicza. Podeszliśmy pod kościół Św. Wojciecha, obok którego była pani mim. Dalej ruszyliśmy ku wieży dawnego ratusza. Finalnie przeszliśmy pod arkadami do wnętrza Sukiennic i znów przypomniały mi się poprzednie wizyty w Krakowie i szukanie herbów miast ponad głowami licznych przechodniów i kramikami. Wypatrzyłam także pocztówkę z mapą Śródmieścia i nie mogłam odpuścić jej zakupu (tego dnia kupiłam w sumie cztery różne pocztówki krakowskie). Na koniec natrafiliśmy jeszcze na makietę zabytku.

Kierując się już w stronę miejsca noclegu, zwróciłam uwagę na płaskorzeźby z symbolami ewangelistów na jednym z budynków. Na innym upamiętniono ofiary… smogu. Kraków, jaki jest, każdy widzi, ale swoimi oczami. Dla mnie nie byłby czołówką ulubionych polskich miast, ale ma miejsca, które serio przyciągają. Wiedziałam, że w drodze powrotnej z Parku będziemy mieli możliwość nadrobić to, czego pogoda i czas nie pozwoliły tym razem.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *