Moja towarzyszka, gdy wróciłam z prawie trzema tysiącami zdjęć, zasugerowała, że nie zazdrości mi ich wybierania. Teraz, z perspektywy kończącego się cyklu wiedeńskiego, widzę, że było to wyzwanie, ale jednocześnie z niekłamaną przyjemnością oglądałam znów widoki z austriackiej stolicy i przypominałam sobie nasze przygody. Każda z nas oczywiście odbierała miasto przez pryzmat siebie, dlatego chciałabym zaprezentować Wam po pięć elementów, które zapamiętamy najbardziej.
Moja towarzyszka wybrała swoje TOP 5 i prezentuje się ono następująco:
1. Pomnik Straussa – niezwykle się jej spodobał, ale jednocześnie sfotografowanie go było nie lada wyzwaniem. Wokół ciągle kręcili się turyści i wszyscy chcieli mieć zdjęcie właśnie z tym kompozytorem. Cierpliwość w dawce jak na mnie ponadprzeciętnej jednak się opłaciła – czysty kadr z samym pomnikiem zdobyty!
2. A skoro już o pomnikach mowa – mojej towarzyszce spodobała się sama idea ich szukania. W Wiedniu widziałyśmy ich sporo, do tego w kilku miejscach była niejako ich kumulacja. Jeden z przykładów stanowił Park Miejski (Stadtpark).
3. Coś, czego w kadrze nie uchwyciłyśmy, bo było to raczej spotkanie czy postać. Pan, który zapraszał do Opery. Przebrany w strój cofający nas o kilka wieków. Konsekwentnie rozbijający nasze wątpliwości co do czasu, który nam zostanie, turystycznego, zamiast eleganckiego stroju i tak dalej, i tak dalej. Muszę przyznać, że choć ostatecznie w Operze nie byłyśmy, spotkanie z nim było ciekawym przerywnikiem.
4. „Fontanna, ta wysoka” – czyli fontanna z obeliskiem na terenie Schönbrunnu. Rozpisywałam się na ten temat więcej <tutaj>
5. Belweder – rozległy teren z dwoma głównymi budynkami. Spacerowanie alejkami pośród zieleni i rzeźb. Ładne widoczki i mnóstwo okazji do zdjęć, choć czasem też czatowałyśmy na pusty kadr, tzn. bez innych turystów. O Belwederze pisałam w ostatnim wpisie.
Zatem przyszedł czas na moje TOP 5.
1. Metro – albo mam słabość do tego środka komunikacji (w Warszawie też najbardziej lubię jeździć metrem), albo cieszyło mnie to, bo moja mapa miała również rozrysowany plan metra i zawsze wiedziałam, gdzie jestem. Ciekawostką okazał się też fakt, że wiedeńskie metro nie zawsze przemieszczało się pod ziemią i obejrzałyśmy przy tej okazji niejedną piękną kamienicę poza centrum.
2. Schönbrunn – jako całokształt. I budynek, i park. Weekend w Wiedniu to stanowczo za mało, w samym Schönbrunnie nie nudziłybyśmy się cały weekend 😀 Ale że rozpisywałam się już o nim w dwóch wpisach, podkreślę tylko raz jeszcze, że absolutnie tam wsiąkłyśmy i było warto! <3
3. Widoki z Katedry Św. Szczepana. Cóż dodać więcej. Lubię oglądać miasta z góry, nawet jeśli nie rozpoznaję obiektów. Sama tkanka miejska z tej perspektywy wydaje mi się ciekawa. Każdy rozpoznany budynek jest dodatkowym smaczkiem. Wiedeń zdecydowanie najciekawiej jak dla mnie prezentował się właśnie z okien Katedry.
4. Krypta Kapucynów – miejsce, które pozwala sobie ułożyć w głowie historię Habsburgów, a dla mnie przede wszystkim jedyny pewny akcent związany z arcyksięciem Rudolfem, gdzie dało się poczuć jego obecność w Wiedniu.
5. Znalezienie i zakup książki o arcyksięciu Rudolfie. Wisienka na torcie mojej mikroobsesji na jego punkcie i moment osiągnięcia absolutnego szczęścia.
Skoro stawkę zamyka Rudolf, to odpowiedni moment, żebym opowiedziała Wam więcej o tej postaci i skąd wzięła się moja fascynacja nim.
Moja wiedza historyczna jako ścisłowca zawsze była typowo szkolna, poza tematami, które zafascynowały mnie bardziej. Odkąd pamiętam, najłatwiej wchodziły mi informacje o odkryciach podróżniczych, naukowych i okresie II wojny światowej. Wyjątkiem jest kontekst gdański, który staram się zgłębiać od kilku lat na różne sposoby. Gdzie w tym Habsburgowie? Tak naprawdę dopiero na własną rękę zaczęłam „łączyć kropki” i Rudolf miał w tym swój udział. O jego postaci dowiedziałam się bowiem zupełnie inną drogą – dzięki musicalowi „Rudolf: Afera Mayerling”. Opowiada on historię romansu z baronówną Marią Vetserą i śmierci obojga w zameczku myśliwskim Mayerling, położonym kilkadziesiąt kilometrów od Wiednia.
Ochrzczony jako Rudolf Franz Karl Joseph – otrzymując imię po założycielu potęgi dynastii, był trzecim dzieckiem, ale pierwszym synem cesarza Franciszka Józefa i Elżbiety, zwanej Sissi, stąd też został następcą tronu. W związku z tym miał odbyć przeszkolenie wojskowe, a surowej dyscypliny uczono go już jako 5-letniego chłopca. Wybudzano go w nocy strzałami z broni palnej, zanurzano w lodowatej wodzie czy zamykano razem z dzikiem w zoo. Po zmianie nauczyciela u wrażliwego chłopca rozwinęły się zainteresowania przyrodnicze, w książce na jego temat zaprezentowano malunek z ptakami autorstwa Rudolfa, a jako młody dorosły uczestniczył nawet w ornitologicznej wyprawie naukowej. Znał też kilka języków obcych: niemiecki, węgierski, czeski, polski i francuski. Ojciec jednak nie pozwolił mu na studia przyrodnicze oraz nie odpuścił zupełnie szkoleń o charakterze militarnym.
Powinnością następcy trony był również ożenek – zaręczył się ze Stefanią, księżniczką belgijską i po powrocie z podróży po krajach Orientu, wziął z nią ślub. Rocznikowo miał wówczas 23 lata, ona – 16 lat. Dwa lata później urodziła się ich córka – Elżbieta. Nie doczekali się jednak więcej potomstwa, prawdopodobnie dlatego, że trzy lata później przez swoje romanse Rudolf zaraził siebie i żonę chorobą weneryczną, a Stefania była odtąd bezpłodna.
To pokazuje, że Rudolf nie był postacią kryształową, a jednocześnie historia zaprezentowana w musicalu kreuje go przede wszystkim jako wrażliwca, podobnie jak obejrzany przeze mnie niedawno miniserial „Sisi” z 2009 roku, w którym widzimy Rudolfa jeszcze jako dziecko. W książkach można wyczytać informacje o tym, że miał też bardziej liberalne poglądy od ojca, co rodziło konflikty między cesarzem a jego następcą. Szukał uciech poza małżeństwem, co finalnie odbiło się na jego zdrowiu. Oba te aspekty mogły być potencjalnie przyczyną myśli samobójczych. Namawiał do tego nie tylko siedemnastoletnią Mary (poznał ją na być może na Polskim Balu w Wiedniu, w 1889 roku odmówił uczestnictwa, a gdy zmarł, balu więcej nie zorganizowano), z którą ostatecznie oboje zakończyli swoje życie (on miał wówczas niecałe 31 lat), ale także inną kobietę, z którą romansował wcześniej.
W książce zakupionej w Wiedniu tragedia z Mayerlingu została opisana dzień po dniu, a częściowo nawet godzina po godzinie. Zainteresowanym głębiej tematem polecam także serdecznie książkę „Oskarżam arcyksięcia Rudolfa”, w której pokrótce przedstawiono historię dynastii, ale przede wszystkim analizie poddano przyczyny tragedii, jaki był przebieg zdarzeń w następstwie samobójstwa następcy tronu, opisano dość szczegółowo samą postać i rozważono tezę, jakoby Rudolf tamtego dnia wcale nie umarł, ale zamieszkał później jako tajemniczy Austriak Heinrich Albertall w polskim mieście Adampol w Turcji. I choć brzmi to jak rewelacja, autor sugeruje, że raczej nie był to sam Rudolf, ale mężczyzna miał z nim na pewno jakieś powiązania.
Na nagrobku Albertalla są podane lata życia 1858-1941. Jest to rok narodzin Rudolfa. Albertall trzymał czaszkę na biurku jak Rudolf. W woreczku na szyi nosił trzy dokumenty w języku niemieckim, które miały rozwikłać tajemnicę jego pochodzenia, ale tureccy policjanci zabrali je i nie umiejąc odczytać, zbagatelizowali, a dalszy ich los pozostaje nieznany, choć ponoć był tam herb Austro-Węgier i podpis cesarza. Albertall posiadał również puchar upamiętniający bitwę z 1866 roku, być może tę, w której walczył Leopold z Toskanii, co sugerowałoby, że był nowym wcieleniem Jana Salwatora, krewnego Rudolfa z linii toskańskiej, choć zapłakał ze słowami „To był mój ojciec” po śmierci Franciszka Józefa.
Być może Albertall wiedział więcej o tej tajemniczej śmierci w Mayerlingu, a warto podkreślić, że szczegóły sprawy utajniono, a dokumenty zaginęły. Z dużą ostrożnością podawano cokolwiek do wiadomości publicznej. Również nie od razu ujawniono udział Mary Vetsery w wydarzeniu i pochowano ją ostatecznie na cmentarzu w Heiligenkreuz.
Teorii co do przyczyn śmierci następcy tronu było sporo. Pojawiły się pogłoski, że Mary była w ciąży, ale również, że jedna z kochanek Rudolfa, księżniczka Aglaja Auersperg, była z nim w ciąży. Jej brat książę Adolf udał się zatem do cesarza, bo była to kwestia honoru, co postanowiono rozwiązać tzw. amerykańskim pojedynkiem. Czarną kulę wylosował Rudolf, więc w ciągu pół roku miał popełnić samobójstwo.
Jak było naprawdę, pewnie już się nie dowiemy, ale sam temat jest fascynujący, jakiekolwiek nie byłoby nasze zdanie o arcyksięciu Rudolfie. Z całą pewnością otworzyło mi to nowe, niesamowicie ciekawe ścieżki. A podróż przez meandry habsburskiej historii wciągnęła mnie i dała mnóstwo satysfakcji.
Jednym ze skutków wyjazdu do Wiednia, prócz niesamowitej fascynacji Habsburgami, która skłoniła mnie do poznania bliżej dziejów dynastii, był powrót do języka niemieckiego, którego uczyłam się w liceum. Z poleconej przez moją towarzyszkę aplikacji korzystam od chwili, gdy byłyśmy w pociągu powrotnym do teraz. I powiem Wam dwie rzeczy jako podsumowanie:
Wien ist aufregend! <3 oraz Podróże kształcą 😉