Wiedeń #5 Wsiąkłyśmy w Schönbrunnie

Po podróży pociągiem i pierwszym dniu zwiedzania austriackiej stolicy, solidnie się wyspałyśmy, by mieć siły na drugi dzień. Zjadłyśmy śniadanie w hostelowej kuchni, którą zaaranżowano w podróżniczych klimatach. Podstawą dekoracji były tabliczki z nazwami miejsc oraz walizki. Pokusiłyśmy się nawet o sesję zdjęciową. Następnie „spakowałyśmy manatki” 😉 i poszłyśmy na przystanek metra, mieszczący się tuż pod naszym hostelem.

Przejechałyśmy kilka stacji linią U1, by finalnie przesiąść się przy Karlsplatz na linię U4. Fotografowałam każdy przystanek po kolei i zaciekawiło mnie, że kojarzymy metro z przejazdem pod ziemią, a w Wiedniu nie było to regułą. Część stacji znajdowała się w tunelach, ale inne były wystawione na światło dzienne. Mój wzrok skupił np. plakat z Sissi, ale i okablowanie oraz rury na mijanych ścianach, przy których przejeżdżałyśmy. Wreszcie dotarłyśmy do celu – a był to Schönbrunn.

Schönbrunn stanowił coś na kształt letniej rezydencji Habsburgów, centrum życia towarzyskiego. Historia tej przestrzeni sięgała XVI wieku, ale po zniszczeniach na skutek oblężenia tureckiego z 1683 roku, zrównano go z ziemią i z inicjatywy Leopolda I powstał jego nowy projekt, aczkolwiek ze względów finansowych nigdy nie zrealizowano go w pełni. Dopiero Maria Teresa doprowadziła do uświetnienia tej przestrzeni, budując zamek w stylu rokoko. Początkowo różowy, w XIX wieku zyskał dzisiejszy żółty kolor.

Nie każdy z Habsburgów cenił jednak Schönbrunn tak samo. Po śmierci Marii Teresy w 1780 roku aż do okresu napoleońskiego pozostał niezamieszkały. Szczególny sentyment miał do niego Franciszek Józef, który także urodził się tu i zmarł. Bywał tu przez cały rok, nie tylko latem.

My przeszłyśmy się przez zieloną pergolę, po czym trafiłyśmy na sklepik, gdzie znów obłowiłam się w pocztówki i do skutku szukałam przewodnika po polsku, widząc, w ilu nieoczywistych językach go wydano. Wreszcie trafiłam na polski egzemplarz książki o Schönbrunnie i mogłyśmy rozpocząć właściwe zwiedzanie. Choć przyznać muszę, że nim przekroczyłyśmy drzwi muzeum, przestrzeń nas pochłonęła i mnóstwo zdjęć powstało już na etapie przekraczania bramy na dziedziniec pałacowy i na samym dziedzińcu, gdzie były piękne latarenki i fontanny. Pomimo wyboru najwcześniejszej możliwej godziny zwiedzania, w ów niedzielny poranek mijało nas całkiem sporo turystów.

W Schönbrunnie nie można było robić zdjęć po przekroczeniu bramek biletowych, dlatego z całego zwiedzania mam jedynie kadr z kaplicą (była wcześniej), a później już tylko ukradkiem uwieczniłam rycinę, na której wypatrzyłam Rudolfa i jego rodziców. Poza tym chłonęłam te widoki, zanurzając się w nagraniach z audioprzewodnika, no i cieszyłam się, że dorwałam taki klasyczny, papierowy przewodnik, gdzie znalazło się także trochę fotografii.

Na początek minęłyśmy pokój adiutanta i pokój gwardzistów. W tym drugim znajdował się piec, ale co ciekawe, z tyłu pieca były drzwiczki i biegł tam korytarz, by służba nie zakłócała spokoju rodzinie cesarskiej oraz by nie brudzić pomieszczeń przynoszonym opałem.

Dalej mieściła się poczekalnia – tu poddani oczekiwali na audiencję u Franciszka Józefa. Umieszczono tu również stół bilardowy pochodzący z czasów cesarza Franciszka II (I). W bilard grali oficerowie Franciszka Józefa. Dodatkowo były tu trzy duże obrazy, w tym jeden prezentujący ustanowienie orderu Marii Teresy nadawanego za szczególne zasługi i dwa upamiętniające setną rocznicę tego zdarzenia. Oczywiście po sąsiedzku był pokój, w którym odbywały się audiencje. W nagraniu było też jedno zdanie wypowiedziane głosem Franciszka Józefa. W kolejnym pomieszczeniu cesarz pracował i spożywał posiłki również przy tym samym biurku. Otaczał się jednak rodzinnymi zdjęciami, obrazami i upominkami od bliskich. Na ścianie wisiały także portrety Franciszka Józefa i Sissi w młodości.

Dalej mieściło się pomieszczenie, w którym Franciszek Józef sypiał, modlił się, tu też zmarł. Umieszczono tu zresztą obraz ukazujący go na łożu śmierci. Przy okazji odwiedzin w tym miejscu mogłyśmy poznać nieco jego plan dnia i ilu bliskich utracił w swoim życiu. Wkrótce przeszłyśmy przez trzy małe pokoje: Gabinet Tarasowy (tu Sissi pisała listy i wiersze), Gabinet Schodowy (prowadzący już nieistniejącymi schodami ku jej sypialni) i pokój do toalety (tu dbała o swoją urodę i gimnastykowała się – wygląd był dla niej na tyle istotny, że po ukończeniu 42 lat zabroniła się portretować). Tu też w audioprzewodniku snuto opowieść o rytmie dnia cesarzowej.

Dalej mieściła się sypialnia małżeńska, przygotowana specjalnie dla Franciszka Józefa i Elżbiety (Sissi), co stało się przyczynkiem do opowiedzenia o nich jako małżonkach. Dalej mieścił się salon Elżbiety, w którym przyjmowała gości – ciekawostką był zegar z cyframi w piśmie lustrzanym, więc bez lustra nie udałoby się odczytać godziny. Dodatkowo można było zobaczyć portrety dzieci Marii Teresy, w tym Marii Antoniny, późniejszej żony Ludwika XVI, straconej na gilotynie.

Przeszłyśmy następnie przez jadalnię – opowiedziano o przystrojeniu stołu oraz zasadach, jakie panowały tu zależnie od okoliczności (bardziej prywatnych czy oficjalnych). Mogłyśmy także posłuchać o preferencjach smakowych cesarza Franciszka Józefa.

W pokoju dziecięcym na portretach uwieczniono córki Marii Teresy. Tylko jednej z nich pozwolono na małżeństwo z miłości, pozostałym przypadły mariaże o podtekście politycznym. W rogu znajdowała się łazienka Zyty – ostatniej cesarzowej.

Wkroczyłyśmy do Żółtego Salonu – pierwszego pomieszczenia po stronie ogrodów, z obrazami prezentującymi dzieci mieszczan pędzla Liotarda, którego Maria Teresa tak ceniła, że gdy przebywał w Wiedniu, zakupiła jego obrazy osobiście. Tymczasem w Salonie Lustrzanym słuchano dawniej kameralnych koncertów w gronie rodzinnym – tu kilkuletni Mozart grał dla cesarzowej w 1762 roku, po czym ponoć wdrapał się jej na kolana i dał buziaka 😉 W kolejnym pomieszczeniu znalazł się portret Franciszka Stefana z towarzyszącymi mu atrybutami, nawiązującymi np. do jego zainteresowań przyrodniczych – był to jeden z pokojów Rosy od nazwiska malarza Józefa Rosy, którego prace znalazły się w tej przestrzeni.

Dalej mieściła się tzw. Wielka Galeria. Nazwa nie wzięła się znikąd, bo miała około 40 na 10 metrów. W audioprzewodniku dało się usłyszeć muzykę klasyczną – nie dziwi to, gdy wiemy, że wydawano tu bale. Salę zdobiły m.in. kryształowe lustra czy freski sufitowe ilustrujące Marię Teresę i Franciszka Stefana w otoczeniu cnót dworskich. Na stolikach opisano dokładnie, co składało się na poszczególne malowidła. Do 1901 roku pomieszczenie oświetlano świecami, dopiero potem pojawiła się elektryczność w pałacu. W przewodniku znalazłam informację, że oświetleniu tego pomieszczenia służyły 1104 żarówki.

Kolejna była tzw. Mała Galeria, gdzie świętowano uroczystości rodzinne, np. urodziny czy imieniny. Roztaczał się stąd widok w kierunku Glorietty. Po obu stronach Małej Galerii były gabinety chińskie – Owalny i Okrągły. Wyłożono je białą boazerią, a parkiety miały intarsje. Oddawały one fascynację Marii Teresy sztuką chińską i japońską, stąd też obecność porcelany. Pomieszczenia te służyły naradom, ale i grom towarzyskim.

Dalej zobaczyłyśmy Pokój Karuzeli, z wielkim obrazem prezentującym Karuzelę Dam – rodzaj zabawy dworskiej, gdzie panowie powozili, a panie miały zręcznie się utrzymać – to dało nazwę całemu pomieszczeniu. Pośrodku białego konia ujeżdża sama Maria Teresa, organizatorka turnieju. Znalazł się tu również portret jej ojca – Karola VI.

Następnie znajdowała się Sala Ceremonialna – odtąd zwiedzać można było tylko z biletem opiewającym na dłuższą trasę, ale taki akurat wykupiłyśmy. Uwieczniono tu na obrazie np. zaślubiny Józefa, najstarszego syna Marii Teresy, z Izabelą z rodu Burbonów, bo sala służyła rodzinnym uroczystościom takim jak śluby czy chrzty. Prezentowano tu również wjazd Izabeli i orszak z herbami rodowymi. Na innym z obrazów umieszczono małego Mozarta, ale nie mógł tam wówczas być.

Ciekawostką dla mnie był z kolei fakt, że w Niebieskim Pokoju Chińskim tapety powstały z papieru ryżowego, a dodatkowo, że tyle lat przetrwały, bo pochodziły z XVIII wieku. To tutaj pertraktowano z Karolem I, by abdykował w 1918 roku, on jednak jedynie zrzekł się władzy, dlatego emigrowali całą rodziną, o czym wspominałam w jednym z poprzednich wpisów.

Kolejny pokój stał się izbą pamięci po śmierci Franciszka Stefana. Maria Teresa musiała darzyć go silnym uczuciem, bo została po niej notatka, gdzie podsumowała, że spędzili razem w małżeństwie 29 lat 6 miesięcy i 6 dni, ale przeliczyła to także jako całość na lata, miesiące, tygodnie, dni – tych ostatnich było w sumie 10781, ale i godziny! Umieszczono tu także portrety jej męża. Tutejsze ozdoby z laki powstały z pociętych… parawanów.

Dalej znalazłyśmy się w Pokoju Napoleona, gdzie rezydował, będąc dwukrotnie w Wiedniu (aczkolwiek była to także dawniej sypialnia Marii Teresy). Aby przypieczętować ostateczne pertraktacje, Franciszek II (I) wydał za Napoleona swoją córkę – Marię Luizę. Wróciła z synem do Wiednia po obaleniu Napoleona na pewien czas. Synek zwany Orlątkiem był uwieczniony na obrazie jako mały ogrodnik. Zmarł jednak młodo – miał zaledwie 21 lat.

Pokój Porcelanowy mieszczący się dalej, służył ponownie Marii Teresie – zarówno do pracy, jak i jako pokój zabaw. W imitujących porcelanowe drewnianych, pomalowanych na biało ramach, umieszczono 213 rysunków wykonanych z pomocą niebieskiego tuszu przez jej męża i dzieci.

Pokój Milionowy charakteryzował się jednym z najkosztowniejszych wystrojów, boazerię wykonano bowiem z drewna różanego. Z miniatur prezentujących indyjskie sceny rodzajowe rodzina cesarska skomponowała kolaż. Ze względu na wrażliwość materiałów na światło, przechowywane są dziś w Austriackiej Bibliotece Narodowej, a w pałacu pozostawiono wysokiej jakości reprodukcje.

Przy okazji zwiedzania następnego pokoju w audioprzewodniku wspomniano najpierw naścienne gobeliny prezentujące scenki dziejące się w porcie i na targu, a fotele ozdobiono w oparciu o miesiące i znaki zodiaku. Był to właśnie Pokój Gobelinowy i sąsiadował z apartamentem rodziców Franciszka Józefa.

Kolejne pomieszczenie było o tyle ciekawe, że na obrazach uwieczniono cesarzy z rodu Habsburgów: Leopolda II, Franciszka II (I) – za którego kadencji powstało Cesarstwo Austrii w miejsce Rzymskiego, a także Ferdynanda.

Następny pokój zwany był Bogatym i tytuł ten pochodził od łoża pokrytego czerwonym aksamitem przeplecionego złotym haftem. Zamieszkiwali tu rodzice Franciszka Józefa, a on sam w tym miejscu przyszedł na świat. Dalej przechodziłyśmy przez pomieszczenie przeznaczone dla jego ojca, aczkolwiek główną ozdobą tej przestrzeni był obraz prezentujący Marię Teresę, Franciszka Stefana i ich liczne potomstwo. Mieli 11 córek i 5 synów, ale na obrazie nie ma dwójki urodzonej później i trójki zmarłej wcześniej niż moment powstania tej pracy. Umieszczono tu także m.in. portrety matki cesarzowej i jej wychowawczyni, która jako jedyna spoza rodu Habsburgów pochowana została w Krypcie Kapucynów. Ostatnim pomieszczeniem był tzw. Pokój Myśliwski, dlatego znajdowały się tu m.in. portrety rodziców Marii Teresy w strojach myśliwskich, ale pasji tej oddawali się także jej mąż Franciszek Stefan i najdłużej panujący z cesarzy Franciszek Józef. U swoich początków i Schönbrunn był zameczkiem myśliwskim.

Na koniec zwiedzania przeszłyśmy się po sklepiku w samym pałacu. Miał on dość solidnie wyposażoną strefę z książkami. Rozglądałam się w poszukiwaniu czegoś wyjątkowego i byłam jeszcze na etapie oglądania książek o dynastii Habsburgów, gdy moja towarzyszka pokazała mi prawdziwą perełkę: „Crown Prince Rudolf. Anything is preferable to the truth”. Wiedziałam już, że przy mojej fascynacji Rudolfem kupiłabym tę pozycję niezależnie od ceny. A że była całkiem normalna jak na książkę, to z tym większą radością ją nabyłam i po powrocie właśnie od niej rozpoczęłam swoje wiedeńskie lektury (choć przywiozłam aż 5 książek!).

Po zwiedzeniu części pałacowej, ruszyłyśmy ponownie na dziedziniec i po krótkim uzupełnieniu sesji zdjęciowej ruszyłyśmy alejką za arkadami. Moja towarzyszka znalazła kasztana, którego postanowiła zabrać w podróż do Polski jako pamiątkę z Wiednia. Tymczasem ja przyglądałam się kolorowym „pociągom” z turystami. Zdecydowanie jednak ze względu na zamiłowanie do detali i barierę językową, wiedziałam, że na własnych nogach i w swoim tempie wyciągniemy z tej wyprawy więcej.

Po lewej stronie znajdowały się obrotowe bramki umożliwiające wejście na teren oranżerii. Na początek przespacerowałyśmy się alejką wzdłuż ogrodzenia. Przy tej okazji sfotografowałyśmy się z daktylowcem, przypatrzyłyśmy się kwitnącym krzewom, niewielkiemu drzewku z jednym jabłkiem i drugiemu, którego pień dzielił się na dwa, tworząc kształt litery U.

Granicę oranżerii stanowił budynek, choć w tym miejscu nie dało się wejść. Zawróciłyśmy więc przez środkową aleję. Sfotografowanie fontanny bez spacerowiczów w tle było nie lata wyzwaniem, ale uzbroiłam się w cierpliwość i nieco pobawiłam kadrem. Zwłaszcza, że bardzo atrakcyjnie z mojego punktu widzenia wyglądała również ściana budynku z licznymi, wysokimi oknami. Przez zielonkawe drzwi w starym stylu weszłyśmy do środka.

Wnętrze także robiło wrażenie pod kątem architektonicznym, pomimo swej prostoty. Stanowiło jednocześnie swoistą galerię zdjęć, a ich uzupełnieniem były tablice z informacjami na temat tego miejsca i roślinności. Bardzo spodobał mi się kącik na końcu, z fortepianem, przeznaczony być może to kameralnych koncertów. Kompozycji dopełniała zieleń. Przysiadłyśmy nawet na moment na ustawionych tu krzesełkach, po czym wyszłyśmy na zewnątrz, zwracając szczególną uwagę na kwitnące białe i fioletowe kwiaty czy intensywnie zieloną limonkę.

Po wyjściu z budynku została nam jeszcze ostatnia fontanna. Zupełnie zostawiwszy za sobą teren oranżerii, cofnęłyśmy się nieco w stronę pałacu ku kolejnej z wielu atrakcji Schönbrunnu. Ale o tym opowiem już kolejnym razem 🙂

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *