W piątek po Bożym Ciele wsiedliśmy już z rana w autobus, który miał nas wywieźć z Krempnej. Jednak powrót do Gdańska miał trwać aż do niedzielnego wieczora i rozłożyliśmy go na etapy.
Jako pierwszy sukces potraktowałam fakt, że spakowałam się w plecak, chociaż więcej rzeczy mi doszło (pamiątki) niż zużyłam z tych przywiezionych 😉 Starałam się nie wykorzystywać obecności Michała i nie dorzucać mu do bagażu więcej niż tych kilka rzeczy, które wziął ode mnie przed wyjazdem w góry. Michał śmiał się:
– Brawo! Żółwik spakował swój domek 🙂


Bez przygód i punktualnie dotarliśmy do Jasła. Przesiadaliśmy się tu także w kierunku przeciwnym, więc tym razem mając godzinę czasu wolnego i mniej prowiantu do dźwigania, wyruszyliśmy do Parku Miejskiego. Moim głównym celem była Glorietka, nie bez powodu kojarząca się z tą wiedeńską. Tak jak tam za wystrój Schönbrunnu odpowiadali Habsburgowie, tak tutejszy zabytek powstał w związku z wizytą najdłużej panującego z dynastii – cesarza Franciszka Józefa. Szczyt Glorietki wieńczyła figura Eola – mitycznego władcy wiatrów. Z tablicy dowiedziałam się, że był to najstarszy drewniany obiekt użyteczności publicznej w mieście. Zbudowano go pod koniec XIX wieku na wizytę cesarza w 1900 roku i nie uległ zniszczeniu podczas II wojny światowej.
Jak się jednak okazało, park miał więcej do zaoferowania niż ten jeden zabytek. Umieszczono tam tablice informacyjne o historii miasta, samym parku (wraz z mapką) i zabudowaniach w pobliżu – sądzie, poczcie czy kasie oszczędności. Przybliżono także sylwetki kilku ważnych dla Jasła postaci – byli to Adam Loret (późniejszy dyrektor Lasów Państwowych, co upamiętniono w formie bardzo ciekawego pomnika na kształt pnia drzewa), Teodor Bernadzikiewicz (założyciel Parku Miejskiego) oraz Apolinary Kotowicz (artysta, który uczył w tutejszym gimnazjum rysunku i malarstwa). Kilka innych życiorysów „przemycono” w formie gry, polegającej na dopasowaniu elementów do siebie. Wyjaśniono również, na czym polegała Akcja Pensjonat – w 1943 roku uwolniono podczas niej członków ruchu oporu z jasielskiego więzienia, a uczestnicy otrzymali krzyże Virtuti Militari. W parku postawiono także pomniki Kościuszce i „nieznanemu żołnierzowi”.
Spacer po obiektach, które szkoda byłoby przegapić, wyznaczała żółta linia na płytkach chodnikowych. Mijane drzewa również opisano nazwami gatunkowymi. Zwiedzanie zakończyliśmy przy fontannie, po czym wróciliśmy na dworzec PKS, bo jednak czas naglił. Po drodze trafiliśmy jeszcze na pomnik ku czci żołnierzy Armii Krajowej.






















Gdy dojechaliśmy do Krakowa, obeszliśmy budynek dworca. W ten sposób odkryliśmy pomnik-instalację, dedykowany pułkownikowi Ryszardowi Kuklińskiemu. Przeszliśmy przez ulicę Lubicz na jej drugą stronę. Kładka miała ciekawy wygląd dzięki niebiesko-złotym akcentom. Tym razem nasza baza wypadowa mieściła się przy Radziwiłłowskiej. Przepakowaliśmy się i postanowiliśmy przejść się dalej po Krakowie – poprzednio szliśmy po drugiej części Plantów, a deszcz nie pozwolił nam zrealizować wszystkich założeń. Mieliśmy okazję nadrobić część z nich.



Przy ulicy Mikołaja Kopernika znajdował się kościół… Św. Mikołaja. Fotografowaliśmy napotkane naścienne ozdoby, w tym murale, ale wkrótce znaleźliśmy się już na Plantach, po ich wschodniej stronie. Mijaliśmy symboliczne tablice, wspominające o dawnych basztach, aż znaleźliśmy się na wysokości Wawelu. Wówczas odbiliśmy w prawo w jego kierunku. Przeszliśmy przez skraj ulicy Grodzkiej, by odwiedzić jeden z najsłynniejszych zabytków krakowskich. Podczas wspinaczki zwróciliśmy uwagę na płaskorzeźby na budynkach po lewej stronie.






Dla żadnego z nas nie była to pierwsza wizyta na Wawelu, więc mając niepełne popołudnie do dyspozycji, odpuściliśmy zwiedzanie wnętrz, ale przespacerowaliśmy się niespiesznie na zewnątrz, zahaczając także o sklepy z pamiątkami. Nacieszyliśmy oczy widokami z góry, zrobiliśmy nieco zdjęć, zobaczyliśmy krużganki, bramy czy wieże. Oczywiście nie moglibyśmy też odpuścić wizyty u smoka wawelskiego, któremu zdarzyło się nawet kilka razy zionąć ogniem 😉 O „czystym kadrze” można tam było jednak tylko pomarzyć. Smoka oblegały dzieciaki w różnym wieku. Co jedne zeszły, już gramoliły się kolejne. Michał widział, jak zależało mi na zdjęciu bez maluchów, ale najlepsze, które udało mi się zrobić ze smokiem w całości, było z jedną dziewczynką akurat obróconą tyłem do nas. Ale wyczekał dzielnie, aż zrobiłam chociaż takie zdjęcie.









Idąc następnie wzdłuż Wisły trafiliśmy na Aleję Gwiazd – pośród polskich nazwisk znalazł się np. aktor grający Sherlocka Holmesa w słynnym serialu – Benedict Cumberbatch. Wracając na Grodzką, znaleźliśmy tablicę upamiętniającą zesłanych na Sybir. Podeszliśmy najpierw pod kościół Św. Idziego, dalej Św. Andrzeja oraz Św. Piotra i Pawła. Naprzeciwko znajdował się pomnik Piotra Skargi. Wyszliśmy stamtąd ulicą Kanoniczą, gdzie przystanęłam przy kilku ciekawych portalach. Ciekawostką podczas spaceru był również dom Wita Stwosza, ponownie przy Grodzkiej.








Po przerwie obiadowej weszliśmy chociaż na moment do Bazyliki Mariackiej, niestety pełne zwiedzanie nie było możliwe. Jakoś tak trafiałam, ilekroć byłam w Krakowie. Tym razem spędziliśmy tam parę minut, po czym wyszliśmy na rynek. Pod pomnikiem Mickiewicza tańczono breakdance, ale gdy zabrzmiał hejnał, z szacunku muzyka zamilkła. Okrążyliśmy rynek, ponownie kierując się w stronę Bazyliki Mariackiej. Byliśmy świadkami jak „driftowały” tam dwa pojazdy straży pożarnej na sygnale. Zaskoczyło mnie, że jedyną osobą, która sięgnęła w tym momencie po telefon była kobieta na oko w wieku tuż przed emeryturą. Na ścianie najważniejszej krakowskiej świątyni wypatrzyłam płaskorzeźbę, która z oddali skojarzyła mi się ze św. Jerzym walczącym ze smokiem. Z bliska okazało się, że było to inne przedstawienie, ale rozbawił nas sam kadr, bo na ogrodzeniu ustawionym z racji remontu napisano: „Uwaga! U góry pracują” 😉 Taki napis przy kościele nabierał dwuznaczności. Ciekawostką była też latarenka dająca różny kolor światła w różnych kierunkach dzięki użyciu kilku barw szkła.





Minęliśmy kilka ciekawych architektonicznie uliczek, pośród nich restaurację z wizerunkiem Franciszka Józefa i finalnie wyszliśmy na wysokości Teatru im. Juliusza Słowackiego ze stojącym od frontu pomnikiem… Aleksandra Fredry. Przed budynkiem stało sporo ludzi, a z rozmów można było wywnioskować, że trwała akurat przerwa w sztuce. Na skwerze obok teatru umieszczono makietę z przedstawieniem dawnej zabudowy tego obszaru. Na Placu Św. Ducha mieściły się szpital i kościół, z czego ten drugi się zachował i mogliśmy obejrzeć go chwilę później. Ciekawostką były także ustawione w rzędzie zegary z godzinami w różnych miastach – być może partnerskich dla Krakowa. Do kościoła Św. Krzyża weszliśmy również tylko na chwilę, podobnie jak było z innymi świątyniami, bo i on był wypełniony ludźmi z racji jakiegoś nabożeństwa. Zaintrygował nas jednak filar stojący pośrodku kościoła. Wróciliśmy przez Planty w okolicę naszego noclegu. Minęliśmy przy tej okazji mural obok budynku przedszkola, a gdy robiłam jego zdjęcie, na ogrodzeniu przysiadł akurat kos 🙂









Nazajutrz ruszaliśmy z dawnej stolicy Polski do obecnej. Warszawę zwiedzaliśmy już raczej rekreacyjnie i wędrowaliśmy jej ulicami bardziej z powodów osobistych niż ściśle turystycznych. Zobaczyłam trochę znanych mi już miejsc, więc mogłam sobie przypomnieć pierwsze zwiedzanie (naprawdę konkretne!) mniej więcej 10 lat temu czy wizyty na konferencjach w Centrum Nauki Kopernik. Ale odkryłam niejedno nowe miejsce i myślę, że sporo jeszcze uda się odkryć.








