Jeśli jeszcze nie czytaliście pierwszej części, zapraszam tutaj 🙂
Po zwiedzeniu tej części przejęła nad nami pieczę inna pani, choć nie braliśmy spaceru z przewodnikiem. Musiała jednak otworzyć dla nas basztę po sąsiedzku i widząc, że pojawiły się w naszych głowach różne pytania, po prostu zaczęła na nie odpowiadać. Nazwała chociażby instrument stojący blisko wejścia – była to fisharmonia. Każde z nas miało za sobą jakieś epizody (u mnie naprawdę był to epizod) nauki gry na instrumencie, więc (nomen omen) widok fisharmonii zarezonował jakoś z naszą ciekawością.
Z obecną Martą zdecydowanie bardziej współgrał kolejny element wystawy – mapka okolic Starogardu, mniej więcej od Tczewa na północy do Świecia na południu. Poniżej umieszczono urny, a po sąsiedzku zaprezentowano, jak ewoluował herb miasta od 1339 roku. Całości dopełniały zdjęcia z wykopalisk archeologicznych.
Dalej opisano historię miasta. Na drewnianej tablicy zaprezentowano skrócone kalendarium. W kolejnych gablotach mieściły się podzielone na „epoki” przedmioty i fotografie – ślady z dziejów Starogardu Gdańskiego. Na mapie namalowano trasę misji chrystianizacyjnej świętego Wojciecha, w stronę Gdańska wiodącą m.in. przez Starogard.
W pierwszych gablotach eksponaty przenosiły nas w okres przed naszą erą. Pośród rozlicznych urn zaciekawiła mnie bardziej popielnica twarzowa (tu replika). Dalej pojawiały się też paciorki, w tym bursztynowe. Pośród wzbogacających wystawę zdjęć i rysunków, mojego kompana zaintrygowało, czym była haftka. Skojarzyła mi się wyprawa do Pruszcza Gdańskiego, gdzie pani tłumaczyła nam rodzaje upięć i co one mówią archeologom. Tymczasem mnie zaintrygowało zdjęcie cofające nas nieco bliżej w historii – prezentujące bowiem Forstera, ofiarującego Hitlerowi urnę z Kierwałdu. Sądząc po dacie (19 września 1939 roku) musiało to być w momencie wizyty Hitlera w Gdańsku.
Kolejna część przenosiła nas w okres wczesnośredniowieczny, tj. od VII do XII wieku. Tu jeszcze urn było sporo. Kolejna z gablot była już bardziej „papierowa”, a nawiązywała do dwóch zakonów, które na tym obszarze zaznaczyły swoją obecność. Pierwsi byli Joannici, natomiast później Starogard został włączony w sieć posiadłości Krzyżackich. To Ci ostatni nadali miastu prawo chełmińskie w 1348 roku, a kilka lat wcześniej Starogard otrzymał, jak już wspomniałam, pierwszy herb, ale także pierwszą pieczęć miejską.
W połowie XV wieku walczono o odzyskanie Starogardu z rąk krzyżackich, w czym swój udział miał Związek Pruski. Wspomniano także o roli ówcześnie panującego w Polsce Kazimierza Jagiellończyka. Na jednej z tablic przedstawiono mapę Pomorza wraz z podziałem według przynależności poszczególnych obszarów, ale także plan Starogardu z oznaczeniem położenia Obozu Polskiego. Na pierwszej ze wspomnianych map znalazły się prawie wszystkie „nasze” miasta: w tym Lębork i Gdańsk, oczywiście sam Starogard, ale też odwiedzone przeze mnie niedługo wcześniej Sztum, Kwidzyn i Gniew.
W kilku miejscach na piętrze do gablot dodano zagadki, prawdopodobnie dla grup szkolnych, które odwiedzały muzeum. Pierwszą napotkaną przez nas kartkę opatrzono tytułem „Archeoprzygoda” i polegała na odszyfrowaniu kodu obrazkowego.
– Próbuję przeżyć przygodę – wczuł się mój kompan.
Ostatecznie Starogard stał się miastem Rzeczpospolitej w 1466 roku, po ucieczce Krzyżaków, zlęknionych na skutek obserwowania losu ich współbraci w innych odzyskiwanych miejscowościach, np. Chojnicach. W mieście pojawiły się drewniane wodociągi, a fragment takiego był właśnie eksponowany na wystawie.
Pod koniec XVIII wieku Starogard podzielił losy innych miast zajętych zaborem pruskim, przez co postępowała tam germanizacja. Jednocześnie wiek XIX łączył się ze wzrostem gospodarczym w mieście i pośród rozlicznych wymienionych na tablicy i w gablotach zakładów, znalazły się ten związany z Winkelhausenem (1846 rok) czy młyny Wiecherta (rozbudowa w 1872 roku). Oba nazwiska pojawiły się już wcześniej na naszej trasie, ale poza nimi znajomo brzmiało też nazwisko właściciela fabryki tytoniu – Goldfarba. Dalej wspomniano o reakcjach społeczeństwa polskiego, które opierało się germanizacji. Padło nazwisko Floriana Ceynowy, ale także, przenosząc się już do początków XX wieku, natrafiłam na nazwy starogardzkich towarzystw, których nazwy kojarzyłam właściwie z Gdańskiem, stąd ciekawiło mnie, czy miały po prostu większe zasięgi, a może zbieżność nazw była nieprzypadkowa ze względu na pewien rodzaj solidarności obu społeczeństw miejskich. Z eksponatów niezwykle przykuła mój wzrok księga w skórzanej oprawie (album do zdjęć członków Magistratu Miejskiego).
Przy kolejnej gablocie, w rogu, stał manekin, ubrany w historyczny strój, którego jednak momentalnie określiliśmy jako „manekina z H&M-u” ze względu na pozę z wychylonym charakterystycznie bioderkiem i gęste, długie rzęsy 😉
Po pierwszej wojnie światowej sytuacja Polaków w Starogardzie wciąż nie była łatwa, ale starano się o powrót do Macierzy, a w 1920 roku wkroczyła tu armia Hallera. Na ekspozycji rzucało się w oczy nazwisko Czesława Nagórskiego, który został pierwszym starostą powiatowym, tymczasem burmistrzem obrano Jana Buchholza. Znalazło się tam też zdjęcie prezentujące wszystkich członków magistratu. Pojawiła się polska prasa. W gablotach naprzeciwko umieszczono również pamiątki po 2. Pułku Szwoleżerów Rokitniańskich. Spodobała mi się też taka prezentująca liczne historyczne pocztówki ilustrujące różne oblicza Starogardu.
Tuż przed wyjściem zaintrygowało nas jeszcze zdjęcie figury Chrystusa Starogardzkiego, widzianego już przy kościele farnym. Rzeźba pochodziła z 1325 roku, ale nie znano warsztatu, który ją wykonał, określono go jedynie jako warsztat pomorski. Wychodząc, poprosiliśmy panią o zrobienie nam zdjęcia na tle Baszty Gdańskiej. Przyjrzałam się też tablicy na jej ścianie – została ufundowana przez Joannitów na rocznicę ich bytności tutaj.
Pani zaprowadziła nas na rynek, do ratusza. Zaczęło padać, ale mieliśmy to szczęście, że chowaliśmy się przecież pod dach. Wystawa z jednej strony była tablicowa, ale pod tablicami wzdłuż ścian znajdowały się również gabloty. Odniosłam poczucie, że mogła to być wystawa czasowa. Opowiadała o dziejach łowiectwa na terenach między Wisłą a Niemnem. Nad wejściem był piękny drewniany zegar z rzeźbionymi ptakami. Później obydwoje przyjęliśmy inne strategie, ale fotografowaliśmy równie zacięcie. Mój chłopak dreptał od ściany do ściany, dzieląc uwagę między gabloty i tablice. Sama postanowiłam przejść dwa kółka, ale najpierw skupiłam się na tablicach, a później dałam sobie czas na zawartość gablot.
Tablice opowiadały najpierw o zwierzynie łownej, a następnie prezentowały historię polowań w sposób chronologiczny, od prawa łowieckiego w czasach krzyżackich począwszy. Ponownie znaleźliśmy się przed mapką, tym razem niemieckojęzyczną, ale zawierającą wszystkie miasta, które były nam bliskie, a dzięki temu nie mieliśmy problemu ich rozszyfrować 😉 Oczywiście polowanie było przywilejem ludzi, którzy zarządzali danym terenem w szerszym ujęciu, np. cesarza czy króla. Niesamowitą ciekawostką była dla mnie historia Göringa, który zainteresował się terenem nazwanym Nadleśnictwem Elchwald, Lasem Łosi. Przyjeżdżał tam regularnie, niejednokrotnie z gośćmi, aby polować, nawet podczas wojny. Nie potrafił się jednak pogodzić z faktem, że nie był dobrym myśliwym, a po jednym z polowań, gdzie jego gość ustrzelił zwierzę, na które szykował się Göring, uznał on, że od tej pory tylko on może tam polować, nie zaś jego goście. Warto w poszukiwaniu intrygujących elementów cofnąć się także do lat dwudziestolecia. Z jednej strony cesarz Wilhelm II oponował, by Göring nocował w jego dworze w Romintach, w związku z czym ten zbudował sobie własny, z drugiej pośród zdjęć z polowań na jednym obok Göringa widniał polski prezydent Mościcki, gdzie dwa lata później wybuchła wojna, w której Polska i Niemcy były po przeciwnych stronach barykady.
Jeśli chodzi o gabloty, były tam rzeźby (np. z drewna czy poroży), odznaczenia, medale, książki, pocztówki i inne elementy związane z łowiectwem czy patronem myśliwych – świętym Hubertem. Oglądałam z chęcią naczynia ze scenkami rodzajowymi z polowań czy ze zwierzętami. Z ciekawostek – dopatrzyłam się tam odznaczenia związanego z Wolińskim Parkiem Narodowym.
Po opuszczeniu muzeum i przejściu przez rynek poszliśmy ku ulicy Wodnej, gdzie na jej końcu mieściła się ostatnia z zachowanych baszt – Baszta Młyńska. A że pora była już obiadowa, postanowiliśmy odwiedzić obczajony przeze mnie wcześniej lokal: bar restauracyjny Szczygieł. Po drodze natrafiliśmy jeszcze na Pomnik Niepodległości przy ulicy Paderewskiego, na kamienicy nieopodal zaintrygowały mnie płaskorzeźby, a niemalże u celu przyjrzeliśmy się oboje zasznurowanym figurom ogrodowym przed sklepem z tego typu asortymentem.
Sam obiad, dwudaniowy, był na tyle sycący, że sama zupa pewnie wystarczyłaby na zaspokojenie głodu prawie w zupełności, a drugie danie, na wielkim talerzu, wymagało już ode mnie nie lada walki. Zdecydowanie jednak obojgu nam smakowało, a ceny były bardzo korzystne względem porcji i jakości. Podczas tego przystanku przegadaliśmy też nasz dalszy plan zwiedzania i uniknęliśmy kolejnego deszczu.
Po obiedzie ruszyliśmy zatem ku farze św. Mateusza. Tym razem okoliczności pozwoliły zajrzeć do jej wnętrza. Była najstarszym starogardzkim zabytkiem, pochodzącym z XIV wieku, choć wyposażenie datowano na nieco późniejsze. W 1930 roku odnaleziono na strychu wspomnianą już rzeźbę „Chrystusa Starogardzkiego”, pochodzącą z 1320 roku – tablica opisywała ją jako najstarszą pomorską rzeźbę gotycką. Tu mieściła się replika, w Muzeum Diecezjalnym w Pelplinie oryginał.
Wnętrze pod kątem architektonicznym zachowało charakter gotycki. W nawie bocznej od razu zauważyłam sklepienia gwiaździste. Natomiast jeśli chodzi o wyposażenie, wyglądało zbyt bogato jak na gotyk. Pomijając zdobioną ambonę na lewo od prezbiterium, świątynię zaaranżowano dość symetrycznie. W tym samym stylu co ambonę wykonano konfesjonały, zlokalizowane na tyle kościoła. Ciekawostką był fresk nad prezbiterium – udało mi się doczytać, że miał przedstawiać Sąd Ostateczny. Przeszliśmy się przez cały kościół, po czym wyszliśmy głównym wejściem.
Stąd można było z góry obserwować park po drugiej stronie rzeki. Pośród zieleni wypatrzyłam pomnik.
– Ciekawe, czyj jest ten pomnik? – zastanowiło mnie.
– Może Mickiewicza – podrzucił pomysł mój towarzysz.
– Ma stopę tak jedną do tyłu, przynajmniej ja to tak widzę z tej odległości – zażartowałam, mając na względzie, że moja krótkowzroczność często generowała różne zabawne sytuacje, które przeżywaliśmy razem.
– Roztańczony może.
– Jedni wolą „Dziady”, inni wolą dancing – zaśmiałam się, nawiązując do propozycji z Mickiewiczem i tak mnie samą to rozbawiło, że aż popłakałam się ze śmiechu.
Chwilę później przeszliśmy obok dzwonnicy i wyszliśmy ku ulicy, kierując się następnie w stronę mostu nad Wierzycą. Tuż za nim zeszliśmy jednak w lewo z ulicy Hallera, do Parku Miejskiego. Poświęciliśmy kolejnych parę minut na sesję zdjęciową, tym razem na pomoście.
Minęliśmy postać widzianą z góry, zdecydowanie kobiecą, choć miała krótkie, kręcone włosy. Nosiła suknię, a jej bose stopy wydały mi się nieproporcjonalnie duże. Nie była podpisana, ale trzymała dzban, z którego strumieniem lała się woda. Podeszliśmy na drugi brzeg Wierzycy, na wysokości fary, tym razem fotografując ją z dołu, niczym na zakupionej wcześniej pocztówce, ale zdecydowanie nasze kadry dzieliły lata. Bawiłam się chwilę tym ujęciem, po czym po prostu stanęliśmy i rozmawialiśmy. Wędrując dalej przez park, natrafiliśmy na herb miejski z kostek innej barwy w chodniku oraz na fontannę. Nieopodal mieściła się tężnia wodna. Nauczona niedawnym pobytem w Rabce, opowiedziałam, jak turyści chodzili wokół niej i wdychali opary solanki. Uwagę nas obojga przyciągnął jeszcze zegar słoneczny.
Park opuściliśmy totalnie losowym mostem, kierując się mniej więcej na ulicę Chojnicką, po jego przekroczeniu posiłkując się GPS-em. Byliśmy już w pobliżu Skweru 100-lecia powrotu Starogardu do Macierzy, co swoją drogą miało miejsce relatywnie niedawno (1920-2020). Mieścił się tam pomnik ku pamięci 2. Pułku Szwoleżerów Rokitniańskich, którzy podczas II wojny światowej walczyli w wielu bitwach na terenie Polski, ale i Europy.
Ów pułk dostał także po sąsiedzku swoją ulicę i właśnie nią ruszyliśmy dalej. Minęliśmy przy tym dwie nekropolie, których nie odwiedzaliśmy, ale naszą uwagę zwróciła brama z płaskorzeźbą na wejściu na pierwszy z cmentarzy. Tymczasem my mieliśmy na celowniku kirkut czyli dawny cmentarz żydowski. A że do trzech razy sztuka, tym razem delikatne opady trafiły się, gdy nie było żadnego dachu w pobliżu, ale kaptury i parasole wystarczyły. Bardziej niż deszcz, buty zmoczyła mi mokra trawa pomiędzy macewami, gdy już znaleźliśmy cmentarz, położony w sąsiedztwie współczesnego kościoła pw. NMP Matki Kościoła, przy ulicy Bohaterów Getta. Byliśmy nieco zasmuceni, że zostawiono go właściwie samemu sobie. Widzieliśmy kilkanaście macew, ale raptem do kilku udało się dojść ze względu na gęstą roślinność.
Zawróciliśmy znaną trasą do ulicy Chojnickiej i zaczęliśmy szukać numeru 30. Pod wspomnianym numerem znajdowała się kamienica z drewnianą rzeźbą Starogardzkiego Murzynka. Nawiązywała do rzeczywistej postaci z XIX wieku. Młodzieniec został tu przywieziony jako niewolnik przez niemieckiego kupca i podróżnika, który prowadził knajpę „Pod Czarnym Stachem”. Sprowadzał także z Afryki towary takie jak kawa, kakao, banany czy orzechy. Murzynek pracował od rana do nocy, z dala od domu, niedostosowany do klimatu środkowej Europy i niedługo później zmarł. Rozpoczęło to pasmo nieszczęść w życiu karczmarza, który widział w tym karę za swoje postępowanie, dlatego umieścił na południowej, nasłonecznionej ścianie rzeźbę Murzynka.
Mieliśmy za sobą już niemal wszystkie punkty z listy. Skierowaliśmy się na południe. Natrafiliśmy na budynek straży pożarnej, gdzie wyeksponowano sprzęt strażacki i figurę świętego Floriana. Po drodze zaciekawiła mnie ładnie zdobiona kamienica, ale ze względu na stały ruch samochodowy trudno było ją sfotografować.
Skręciliśmy w ulicę Pomorską, po czym z alei Jana Pawła II zeszliśmy na ścieżkę prowadzącą do Parku Nowe Oblicze. Były tam sporych gabarytów plac zabaw, murale, ale nas najbardziej zaintrygowała fontanna-globus z zaznaczoną Polską, a w niej miastem Starogard Gdański.
Nieopodal widniała już bryła kościoła św. Wojciecha. O dziwo, rzeźby położone tuż obok wcale nie przedstawiały tego męczennika. Jedna, naprzeciw wejścia do kościoła (swoją drogą zamkniętego, więc nie obejrzeliśmy świątyni w środku) przedstawiała Matkę Boską. Tymczasem nieco z boku umieszczono pomnik Jana Pawła II, wokół którego na tablicach prezentowano wybrane cytaty papieskie. Niektóre wydały mi się naprawdę inspirujące, w sensie dające do myślenia. Na ścianie świątyni umieszczono tablicę informacyjną, że jest to zabytek z lat 30. XX wieku, a druga upamiętniała księdza Szumana, jednego z budowniczych świątyni. Na koniec dopatrzyliśmy się położonej kilkadziesiąt metrów dalej figury świętego Wojciecha, zatem podeszliśmy bliżej, sfotografowaliśmy ją i próbowaliśmy rozszyfrować (udało się większość) umieszczonych na cokole pomnika, choć bez wyjaśnienia, dat.
Mijając rozliczne remonty i nie bez przygód znaleźliśmy przystanek PKS. Wróciliśmy do Gdańska w cieplutkim autobusie, zajadając cukierki i ciągle się śmiejąc. Tak spędzać urodziny mogłabym już zawsze 🙂