Kolejna wyprawa, kolejne pakowanie. Tym razem wyszło mi 12,7 kg. Trochę dużo. Mniej zabrałam jedzenia, ale na pewno więcej ubrań i dodatkową parę butów w stosunku do tego, ile miałam bagażu w Ojcowie. Objętościowo wyszło podobnie, wagowo tu chyba ciut więcej, ale część jak zawsze do przejedzenia 😉
Gdy zobaczyłam koleżankę na dworcu, zaśmiałam się:
– Od razu widać, kto jedzie na krócej.
Pociąg jechał do Berlina, więc wagony miały nietypowe numery, nasz był 268, co było zagwozdką, bo nadrukowało się słabo i szukałyśmy w innych miejscach biletu cyfr 3, 8 i 9, by metodą eliminacji wybrać właściwy wagon 🙂 W środku przedziału było sześć siedzeń jak w pierwszej klasie i było bardzo wygodnie. Zajęłyśmy miejsca przy oknie i będąc organizatorką (moja towarzyszka przyznała, że zwykle ona wchodziła w tę rolę) i za zaproszenie dostałam książkowy prezent – „Kalamburkę” Musierowicz. Zaczytywałam się „Jeżycjadą” jako nastolatka, dojechałam do trzynastej części, więc dostałam czternastą <3 W końcu akcja dzieje się w Poznaniu, który też odwiedzimy, więc wybór był najlepszy z możliwych. Zrobiło mi się bardzo miło.

Trochę pośmieszkowałyśmy, spojrzałyśmy na nasz plan działania na ten pierwszy dzień i zaczęłam tłumaczyć koleżance, o co mi chodzi z szukaniem królików (podobna sprawa jak wrocławskie krasnale i gdańskie lwy). Nieco się uspokoiłyśmy, gdy dosiedli się inni ludzie.
– Czas dać od nas odpocząć pasażerom, nie lubię długo gadać w pociągu – stwierdziła koleżanka. – Będziemy miały jeszcze całe trzy dni na gadanie. Wszędzie. W hotelu, na ulicy, na chodniku.
– Przy Króliku Medyku – dodałam.
– Widziałam tego medyka, ale
nie chciałam nic mówić. Ale to jest tak głupie, że wchodzę
w to!
Utonęłyśmy w lekturze i podróż przebiegła spokojnie. Zwróciłam tylko uwagę koleżanki na Tczew, bo to z nią go zwiedzałam w swoje urodziny 🙂 Pokazała mi arcyciekawy kształt bydgoskiego dworca po remoncie. Kojarzył się jej z maszyną do szycia. Zauważyłam też wyeksponowaną lokomotywę i wielkogabarytową pompę wodną, ale nie zdążyłam jej sfotografować, muszę kiedyś odwiedzić Bydgoszcz 😉
Tuż przed Gnieznem zawołałam:
– O, woda! Myślisz, że to Warta?
Było to jednak Jezioro Pakoskie, w każdym razie ładny widok. Podobał mi się też ceglany dworzec w Mogilnie.
W Gnieźnie byłyśmy jeszcze przed dziesiątą.

Włączyłam aplikację do szukania królów, królików i innych atrakcji już po opuszczeniu budynku dworca. Na dzień dobry przywitał nas król Przemysł II. Koleżanka jako historyk zaczęła opowieść:
– Ja ci opowiem, bo może nie pamiętasz z lekcji historii…
– Miałam to na kursie – zauważyłam.
Przemysł II był postacią dla Pomorza ważną, gdyż zawarł układ z księciem pomorskim Mściwojem II. Jak to ujęła moja towarzyszka, układ na przeżycie czyli kto przeżyje, dostaje ziemie tego drugiego i władzę nad jego terytorium (dziś wiem z gedanistyki, że istnieje teoria, iż miało to działać tylko w jedną stronę). Mściwoj umarł, nie zostawiając męskiego potomka, więc Przemysłowi przypadła władza nad podległymi Mściwojowi ziemiami.

Spacerując dalej, podziwiałyśmy architekturę, która naprawdę przyciągała oko detalami. Dopatrywałam się festonów i girland, pilastrów, kolumn, ślimacznic itd. Koleżanka, wiedząc, jak nie ogarniałam tematu w Tczewie rok temu, zauważyła, że szastam terminami i jest różnica przed i po kursie. Ale i tak ona wciąż jest w tym temacie bardziej rozeznana. Obie dostrzegłyśmy momentami stylistyczne pomieszanie z poplątaniem, co pięknie określiła mianem „eklektyzmu europejskiego”. Zwróciła też moją uwagę na fakt, iż niektóre kamienice były tak duże, że niekoniecznie pasowały do małego miasta.



W drodze do hotelu rozglądałyśmy się bacznie, podziwiając np. budynek poczty i kościół NMP Królowej Polski, z towarzyszącym mu pomnikiem świętego Wojciecha. Poza tym bawiłam się w szukanie królików, z których każdy odpowiadał innemu zawodowi lub elementowi z historii miasta. Po ich złapaniu było pytanie z trzema wariantami odpowiedzi i dopiero po właściwej otrzymywało się określoną ilość punktów. Punkty gwarantowały różne tytuły, o czym później.
– Idziemy do powstańca wielkopolskiego – zakomunikowałam w pewnym momencie.
– Dobrze.
– Królik powstaniec – uśmiechnęłam się.
– Ja zwariuje z tymi królikami – odparła koleżanka.

Dotarłyśmy do rynku, gdzie mieścił się nasz hotel. Zameldowałyśmy się, zostawiłyśmy bagaże i ruszyłyśmy już te parę kilo lżejsze w dalsza trasę.
Celem było Wzgórze Lecha z katedrą i drzwiami gnieźnieńskimi, na które najbardziej czekałam. Po drodze zwróciłam uwagę na herby wrysowane w deptak oraz za namową koleżanki przysiadłam na kolanach u samego Chrobrego 😉







Z kolei już na miejscu otrzymałyśmy słuchawki i ruszyłyśmy wedle zalecanej kolejności (by nie być w katedrze podczas mszy). Zaczęłyśmy od podziemi katedry, dowiadując się, jak wyglądała podczas czterech etapów rozwoju. Gdy początkowo była rotundą, pochowano tam Dąbrówkę, drugi etap rozwoju przypada na czasy świętego Wojciecha i również odnalazł tu miejsce spoczynku. Ostatnie dwa etapy były już bardziej do siebie podobne. Ciekawe odrębne absydy obudowano na kształt jednego półkola. W kolejnych salach można było zobaczyć pozostałości dawnych form i płyty nagrobne biskupów i prymasów, np. Ignacego Krasickiego. Stąd nazwano to miejsce prymasowską nekropolią.








Kolejnym etapem zwiedzania, najbardziej wyczekiwanym, były Drzwi Gnieźnieńskie, przedstawiające w 18 scenach życie świętego Wojciecha. Kupiłam później pośród pamiątek także składany arkusz z rozrysowanymi i podpisanymi wszystkimi przedstawieniami <3 Drzwi „czytało się” od lewego dolnego rogu ku górze i następnie prawe skrzydło od góry ku dołowi. Lewe skrzydło prezentowało życiorys świętego Wojciecha od narodzin do uzyskania sakry biskupiej, a prawe przedstawiało jego misję chrystianizacyjną, śmierć męczeńską i wykupienie ciała przez króla Bolesława Chrobrego. Skrzydła różniły się między sobą odcieniem, co mogłoby wskazywać na inny warsztat oraz lewe było wyższe od prawego o 5 cm. Drzwi otaczała bordiura, a zamiast klamek były głowy lwów, które to zwierzę ponoć widnieje też na dwudziestozłotowym banknocie. W tej części widniały także portrety władców koronowanych w Katedrze Gnieźnieńskiej.

Po obejrzeniu drzwi, dla których ciągnęło mnie do Gniezna, czułam się już spełniona. Pozostało nam jednak jeszcze nieco do zwiedzenia, dlatego wyszłyśmy na zewnątrz katedry. Tu lektor w audioguidzie ponownie się uaktywnił i sprawił mi nie lada niespodziankę. Manierystyczny szczyt pośrodku dwóch katedralnych wież zrobili mistrzowie z Gdańska!


Następnym punktem na naszej trasie było Muzeum Archidiecezji Gnieźnieńskiej. Pierwszym obiektem, który zwrócił moją uwagę, był ołtarz z 1400 roku. W środkowej kwaterze, jak opowiadał lektor, umieszczono parę królewską czyli Jezusa i Maryję. Ponadto towarzyszyli im 4 święte i 12 apostołów. Zauważyłam, że po kursie przewodnickim bardziej mnie rusza rzeźba, a gotycka w szczególności.

Niemałą ciekawostką był „zestaw biskupi”, na który składały się krzyż, pastorał i kielich. Były wykonywane z tańszych materiałów, bo trafiały do grobu wraz z biskupem.

Zainteresował mnie również relikwiarz na rękę świętego Wojciecha, podarowany przez Wyszyńskiego i ponoć zawierał ramię świętego ofiarowane cesarzowi Ottonowi III.



Gdy msza w katedrze się skończyła, można było ją zwiedzić. Nieco przytłoczyła mnie liczba kaplic dookoła. Najciekawszy obiekt i tak znalazł się w centrum – była to tzw. konfesja świętego Wojciecha z relikwiarzem w formie trumienki. Tę ostatnią wykonał artysta również związany z Gdańskiem – Peter von der Rennen.





Wspięłyśmy się też na taras widokowy. Na końcu poza nagrodą w postaci pięknych widoków znalazła się tabliczka „gratulacyjna” 😉 Informowała, że pokonałyśmy 240 schodów i znalazłyśmy się 50 metrów ponad Wzgórzem Lecha. Niejeden turysta fotografował się na jej tle – ja również. Oczywiście nie mogło zabraknąć widoków z góry oraz naszych zdjęć, wspólnych i osobnych, z panoramą miasta.





Po opuszczeniu Wzgórza Lecha poszłyśmy się posilić, a następnie do kolejnego muzeum zmierzałyśmy szlakiem następnych królów i królików. Podczas, gdy moja uwagę zwrócił Bolesław Szczodry, moja towarzyszka z niemałym zaangażowaniem oglądała witryny sklepów z biżuterią. Sama rzadko noszę coś na rękach, jednak pośród wielości błyskotek całkiem interesującym pomysłem twórcy wydał mi się zegarek z bursztynową opaską (choć i tak bym go raczej nie kupiła).


Na naszym szlaku znalazł się królik w roli murarza, a nieopodal zetknęłyśmy się z kolejnym władcą, tym razem Mieszkiem II Lambertem. Wreszcie nadszedł moment, na który czekałam. Na horyzoncie pojawił się Królik-Medyk <3 Nawiązywał do czasów zarazy, która nawiedziła miasto na początku XVIII wieku. Królik trzymał w ręku charakterystyczną maskę, być może mającą chronić przed „morowym powietrzem”, a drugą ręką wskazywał jednoznacznie na martwego szczura jako winowajcę. Aż przypomniało mi się, w jakich okolicznościach w liceum czytałam „Dżumę” i pomyślałam, że z chęcią wróciłabym do tej książki. Po wykonaniu małej sesji zdjęciowej z najbardziej poszukiwanym z króliczego rodu, przycupnęłyśmy na murku obok. Mnie już po chwili ciągnęło dalej, koleżankę niekoniecznie.
– Nie chciałaś nigdy posiedzieć w takim miejscu? – zapytała.
– Żeby dostać wilka przy króliku? – zabawiłam się słowem.
– To jest Królik-Medyk, on Cię uleczy – zauważyła.
– Następny jest Napoleon – zasugerowałam delikatnie, co ją przekonało.



Sam Napoleon nie przypadł jej jednak do gustu, dla mnie natomiast był niezwykle przekonujący. Od razu rzucało się w oczy, do której postaci historycznej nawiązuje. Z tym mniejszym zaangażowaniem koleżanka wędrowała w stronę Skryby, który miał ją potencjalnie interesować najbardziej. Umieszczono go nieopodal naszego hotelu i kościoła pw. Wniebowzięcia NMP.


Stamtąd odbiłyśmy w stronę Wzgórza Lecha, by minąwszy je, znaleźć się nad Jeziorem Jelonek. Po drodze wypatrzyłyśmy jeszcze Królika-Rycerza. Wraz z kolejnymi atrakcjami wpisanymi w aplikację zyskiwałam kolejne tytuły: tarczownika, konnego, wreszcie kasztelana.

Fotografowałam kolejną makietę, podczas gdy koleżanka rozsiadła się na chwilę na trawie. Podeszłam dumna z tytułu, który tymczasem zdobyłam.
– Zostałam kasztelanem – pochwaliłam się.
– Szybko awansujesz – zauważyła. – Kim potem będziesz? Księciem Polan i Wiślan?
To było trudne do przewidzenia. Aplikacja natomiast była dość przyjaźnie zaaranżowana. Odpowiadało się na pytanie tak długo, aż się trafiło. To nie demotywowało, ale pozwalało pogłębiać wiedzę o mieście.
– Jak źle, to się robi jeszcze raz – zauważyłam.
– Dlatego każdy zostaje kasztelanem, nie chcę Cię martwić – odparła koleżanka bez ogródek.

Rzuciła jeszcze niejednokrotnie zabawną ripostą. Chociażby wtedy, gdy pytanie dotyczyło finansów i nie odpowiedziałam poprawnie za pierwszym razem:
– Na jarmarkach się trzepie kasę. Nie żyłaś w średniowieczu?
No tak jakby nie 🙂

Szłyśmy ścieżką przez Park Piastowski, nad malowniczym jeziorem, z fontanną pośrodku, a z katedrą w tle. Zarówno wtedy, jak i w drodze powrotnej, gdy na moment przysiadłyśmy na trawce, udało mi się zrobić parę naprawdę artystycznych kadrów, z których byłam bardzo zadowolona. Po drodze odhaczyłyśmy też pomnik nawiązujący do legendy o Lechu.

Umiejscowienie tejże legendy nie dziwiło, bo oto znalazłyśmy się w Muzeum Początków Państwa Polskiego. Zwiedzanie zaczynało się o określonej porze, więc zaczęłyśmy od obejrzenia potencjalnych pamiątek do zakupienia. Potem z niewielką grupą innych osób, prowadzeni przez panią z obsługi, trafiliśmy do pierwszej z kilku sal. Ich zwiedzanie wyglądało zawsze podobnie. Były miejsca siedzące pośrodku, naprzeciw ekranu, gdzie wyświetlano filmy o kolejnych etapach rozwoju naszej państwowości i pierwszych rządzących. Potem mieliśmy czas na to, by obejść salę, gdzie w gablotach mieściły się różne eksponaty. Miecze, księgi, pieczęcie, naczynia, dewocjonalia, sztuka, biżuteria… Długo by wymieniać, ale oglądało się w miarę ciekawie. Najbardziej podobała mi się aranżacja korytarza, nie do uchwycenia w kadrze. Na całej długości znajdowała się oś czasu, a właściwie kilka równoległych osi, gdzie umieszczono kolejnych władców i kluczowe wydarzenia. Poza tymi kilkoma przestrzeniami, już we własnym zakresie można było obejrzeć obrazy, kafle ceramiczne, a także wystawę poświęconą sztuce romańskiej w Polsce, w tym kopię płaskorzeźbionych Drzwi Płockich, wykonanych w niezwykle intrygujący sposób. W jednej z sal przygotowano też gabloty i oś czasu, bazujące na historii samego Gniezna.





Dodatkowo do zwiedzenia była wystawa czasowa dotycząca instrumentów. Jakkolwiek obejrzałam ją z ciekawością, to jednak poza drobnymi wyjątkami (np. fletnia pana) nie wczytywałam się w szczegóły. Urzekł mnie jednak cytat dotyczący idealnej muzyki w nawiązaniu do liczb. Kto zna mnie lepiej, ten wie, że niejednokrotnie patrzę na świat liczbami i lubię się bawić w liczbowe skojarzenia. Pewnie dlatego poniższy cytat przypadł mi do gustu:
„Wszystko, co jest słodyczą w melodii, wytwarza liczba przy pomocy stałych stosunków wokalnych; wszystko, co jest miłe w rytmach bądź w melodiach, bądź w ruchach rytmicznych, pochodzi wyłącznie z liczby; dźwięki szybko przemijają, a liczby trwają.” („Musica enchiriadis”, X wiek)





Po opuszczeniu muzeum, znalazłyśmy się niejako na jego tyłach, bo ustawiono tam ogromną rzeźbę Mieszka I i Bolesława Chrobrego, a także równie niewielką jak pozostałe, kolejną z serii rzeźb królików – tym razem był to Bogaty Kupiec. Zaaranżowano też płyty z betonu tak, aby przypominały nagrobki cmentarne. Na nich wykuto imiona legendarnych i historycznych Piastów. Koleżanka usiadła na pierwszej z nich, czego nie omieszkałam umieścić w kadrze i czym chwaliła się w późniejszej rozmowie telefonicznej.





Spacerując wzdłuż jeziora, kierowałyśmy się do hotelu, odbijając nieco bardziej na południe, by „złapać” te obiekty, do których nie opłacałoby się nam potem cofać. I tak znalazłyśmy Królika-Strażaka i Rajcę Miejskiego. Obejrzałyśmy z zewnątrz i wewnątrz kościół Świętej Trójcy. Wędrując w stronę rynku, natrafiłyśmy jeszcze na makietę miasta lokacyjnego. Okazało się również, że pomiędzy płytami chodnikowymi na rynku, na planie koła umieszczono herby wielu polskich miast. Koleżanka wypatrzyła nawet Gdańsk.





Odetchnęłyśmy chwilę w hotelu i ogarnęłyśmy się ponownie do wyjścia. Nasza droga tworzyła pętelkę, której zwieńczeniem miały być znów okolice rynku, gdzie planowałyśmy pójść w nagrodę do jakiejś kawiarni na herbatę i ciacho. Zależało mi, abyśmy po drodze znalazły brakującego władcę i tych kilka królików. Całkiem się wkręciłam w tę zabawę i cieszyło mnie, że moja towarzyszka ma wystarczająco cierpliwości 😉



Przy budynku dawnych koszar natrafiłyśmy na Królika-Żołnierza Pruskiego. Wyglądał nad wyraz poważnie. Wówczas nieco się cofnęłyśmy, by iść dalej Parkiem Miejskim. Tam znalazłyśmy legendę o Piaście. Był też usportowiony członek króliczej rodziny. Koleżanka rozmawiała przez telefon od Królika-Hokeisty do Kolejarza, przy którym udało mi się wskoczyć na kolejny poziom.




– Zostałam księciem – pochwaliłam się.
– I ja to przegadałam? Gratuluję! – rzuciła i mnie przytuliła 🙂

Skręciłyśmy za szybko i infokiosk przy dworcu zostawiłyśmy na dzień wyjazdu. Tymczasem ruszyłyśmy ku ostatnim trzem punktom.
– Chyba już nie awansuję, nie? – zwątpiłam.
– Możesz zostać królem – zauważyła moja towarzyszka.
– W sumie tak.
– A król też może awansować. Na…?
– Cesarza?
– Tak! Ale na cesarza nie awansujesz. Bo jesteś Polakiem.
W sumie później zreflektowałam się, że w regulaminie gry piszą, że można zostać „Królem” (król królików xD), ale trzeba by iść po kolei i zacząć od infokiosku na dworcu, który wspaniałomyślnie ominęłyśmy, ale to nic. Wybierając własny przebieg trasy, zdołałyśmy zwiedzić muzea otwarte w określonych godzinach, a poza tym tytuł „Księcia” bardziej pasuje do mojego nazwiska, skoro był kiedyś pisarz wielki litewski (czyli taki urzędnik) przy tronie księcia litewskiego, noszący moje nazwisko – i tak mój ród awansował! 😉 Zresztą, nie chciałabym być królem, za duża odpowiedzialność 😀





Po zdobyciu całości (a spotkałyśmy jeszcze żużlowca i szofera pod postaciami królików i zasiadłyśmy obok samego króla Wacława II – w końcu już byłam księciem) poszłyśmy do kawiarni przy samej katedrze, gdzie delektowałyśmy się herbatą, a poza tym wzięłam pyszny serniczek. Taka nagroda za intensywny dzień. Po powrocie delektowałyśmy się widokiem nocnego Gniezna za oknem, nie mogłyśmy trafić lepiej <3

W kolejnym wpisie czas na Poznań!
A jeśli chcecie poczytać o innych polskich stolicach, zajrzyjcie do zakładki z miastami wojewódzkimi! 🙂