To było ciekawe doświadczenie. Wrześniowe popołudnie, aż do wieczora. Wyspa Sobieszewska, choć nie tylko wyspa. Ich dwóch. Obaj tworzący do sieci. Znałam ich obu. Oni nie mieli okazji spotkać się nigdy wcześniej, choć słyszeli o sobie ode mnie i również w internecie. Michał – kolega z kursu, o imponującej wiedzy, był zafascynowany blogiem Kamila, a także naszą inicjatywą spaceru blogerów (o tegorocznym przeczytacie tutaj). Jednocześnie zauważył moje niedopatrzenie, że zwiedzając Gdańsk ulicę po ulicy (zajrzyj tutaj po więcej), nieświadoma ich przynależności do miasta, ominęłam dwie ulice za śluzą. Postanowiłam zatem nadrobić te braki, poznać ich ze sobą, a ponadto odkryć ulicę, która powstała w Gdańsku… ledwie rok temu.

To był niezwykły spacer również dlatego, że nie wszyscy jego uczestnicy znali się wcześniej. Dzień później zaserwowałam sobie ponownie wycieczkowe trio, choć dla odmiany to nie ja tym razem byłam łącznikiem dla pozostałych. Ale o tym innym razem. W tym momencie chciałam tylko wspomnieć, że ciekawe są takie początki znajomości. Chłopaki byli ze sobą niezwykle, wręcz zaskakująco szczerzy. A Kamil powiedział bez ogródek, że nie spodziewałby się, że ktoś może gadać więcej ode mnie. Jednocześnie jednak był pod wrażeniem wręcz encyklopedycznej wiedzy Michała. Ba! Niejedna encyklopedia by się zawstydziła, że wie mniej!

Zatem do rzeczy. Spotkaliśmy się na przystanku autobusowym w Gdańsku Głównym. Wybraliśmy szybszą linię 212, ale ponad półgodzinna podróż pozwoliła chłopakom na pierwszą pogawędkę, by już ciut się poznać. Wysiedliśmy w okolicy śluzy i na początku byliśmy w terenie znanym całej naszej trójce. Nie zmienia to jednak faktu, że parę zdjęć powstało już na dzień dobry. Myślę, że warto dokumentować takie wyprawy etap po etapie, nawet jeśli widoki są nam już znane. Dla samego zachowania chronologii. Po prostu w odwiedzanym wcześniej miejscu robię tych zdjęć nieco mniej. Zdarza się, że „nieco mniej” oznacza dużo kontra mnóstwo 😉 Z całej wyprawy przywiozłam tym razem ponad 250 zdjęć 😉

W przeszłości miałam okazję być tylko po jednej stronie śluzy, tymczasem jednak schodkami przeszliśmy ponad nią, a ostatecznie na drugą stronę. To też była ciekawa perspektywa i czerpałam z tego niemałą radość, choć muszę przyznać, że zasmucił mnie widok unoszących się na wodzie plastikowych butelek.
W międzyczasie zaczęłam też fotografować moich towarzyszy, a także pokusiliśmy się o zgodne ideologicznie z nazwą mojego bloga zdjęcie butów na szlaku. Odgadniecie, które są czyje? 😉

Tymczasem wyszliśmy po drugiej stronie i zaskoczył mnie nagły brak chodnika, a trawnik od ulicy odgrodzono barierką. Kamil zażartował do Michała, znając już nieco moje preferencje do przechodzenia raczej w dozwolonych miejscach:
– Ale wiesz, że tu nie ma przejścia, Marta nie przejdzie?
Rzeczywiście, od pasów dzielił nas spory kawałek, zasugerowałam więc:
– A tu nie ma stu metrów?
Sam akt przechodzenia przez barierki był dość zabawny, musiałam je przechodzić na dwa etapy, co skojarzyło mi się z graniem w gumę 😉

Żadne auta akurat nie jechały, więc śmignęliśmy szybko na drugą stronę. Na zbiorniku po naszej lewej zobaczyliśmy ciekawą konstrukcję i któryś z chłopaków stwierdził, że to port dla lodołamaczy. Zaciekawiła nas ścieżynka na wprost, biegnąca wzdłuż Martwej Wisły. Idąc w stronę głównego nurtu Wisły, zeszliśmy na chwilę na pomost. Zastanawialiśmy się, czy ktoś nas widzi z budki strażniczej (obserwacyjnej?) i nas nie pogoni, ale udało się nam skorzystać z tej odmiennej perspektywy na rzekę.
– To co, wspólne zdjęcie? – zasugerowałam.
– Tutaj? – usłyszałam w odpowiedzi.
– A czemu nie?
I tak dorobiliśmy się selfie we trójkę 🙂


Zauważyliśmy też szpaler drzew po drugiej stronie, gdzie zamierzaliśmy później dotrzeć.
– Idziemy tam, gdzie drzewa.
– Ale fajne one są, tak kszy szy szy – powiedziałam po swojemu, jednocześnie kreśląc ścięty kształt w powietrzu.

Ścieżka skręcała dalej w lewo, a Kamil ruszył nieco do przodu. Z Michałem szliśmy parę kroków za nim, aż dotarliśmy do zakrętu.
– Ale fajne drzewo – przystanęłam do zdjęcia.
– Kolorowe? – zapytał Michał.
– Tak, ładna kolorystyka.
– Głóg czy jarzębina?
Nie byłam na 100% pewna, jak wyglądał głóg, ale jarzębina wyglądałaby inaczej, co wyjaśniłam Michałowi.

Za zakrętem okazało się, że Kamil powędrował już sporo do przodu. Ścieżka w pewnym momencie się rozdzielała i nawet zawołałam do niego po imieniu, lecz bez odpowiedzi. Uznałam, że mocniej zaznaczona jest ta w lewo i po chwili rzeczywiście okazało się, że intuicja mnie nie zawiodła. Kamil podziwiał widoki, które i nas zachwyciły. Michał określił naszą lokalizację i widoki zza wody z niesamowitą precyzją, a później wzajemnie się fotografowaliśmy. Pojawił się ciekawy wątek prezentowania swojego wizerunku w sieci. Kamil rzadko wrzuca zdjęcia z samym sobą, a jeśli już, to zwykle widać jego plecy. Na moim blogu jest sporo zdjęć ze mną, ale w tym kontekście uznałam zdjęcie siebie zwróconej twarzą ku wodzie, a plecami do kamery jako bardziej marzycielskie. Michał również zapozował, by, jak to ujął, pamiętać, że o tym rozmawialiśmy.


Wróciliśmy do śluzy i ruszyliśmy poza wyspę, choć wciąż byliśmy w Gdańsku. Tych ulic mi zabrakło, jak zauważył Michał. Na początku mój wzrok wciąż przykuwała woda, a nawet zostałam na moment z tyłu, polując na kadr z kaczkami w roli głównej. Chłopaki odwrócili się po chwili, by sprawdzić, czemu nie ma mnie z nimi.
– Zanim zrobiłam zdjęcia kaczkom, to przepłynęły na drugą stronę – zauważyłam.


Kierowaliśmy się ku wspomnianemu szpalerowi drzew.
– Idźmy poboczem – powiedział Michał.
– To chyba jest mało uczęszczana droga – zastanawiał się Kamil.
– Raczej średnio uczęszczana – doprecyzował Michał i ruszyliśmy przed siebie.
Szliśmy jedno obok drugiego, ale co pewien czas musieliśmy iść gęsiego, bo jednak aut było więcej niż zakładaliśmy. Może trafiliśmy na taką porę. Przejechało pięć aut w mniej niż trzy minuty.
– Średnio uczęszczana, tak? – zaśmiałam się.

Właściwie na tym etapie wędrowaliśmy wzdłuż drogi, bardziej skupieni na rozmowach między sobą, co pewien czas kontemplując nad tym, co oferowała przestrzeń i nieco zmagając się z wiatrem. Miałam nawet problem założyć kurtkę, tak ją zawiewało. Zażartowałam, że niedługo sama odfrunę i przydałaby się czekolada 😀

Na tym etapie powstało kilka naprawdę fajnych zdjęć z nami, bo co perspektywy trzech osób to nie jednej 🙂 Nawet natrafiliśmy na cyfrę trzy namalowaną na drzewie, co też było ciekawym zbiegiem okoliczności. W pewnym momencie skocznym krokiem znalazłam się po drugiej stronie, by przyjrzeć się tamtejszym trawom, co zadziało się tak szybko, że zaskoczyło niespodziewających się tego moich towarzyszy.

Dotarliśmy wreszcie do miejsca, z którego było już widać marinę, a jednocześnie pomiędzy zaroślami można było spróbować się dostać na Urwistą. Nie chcieliśmy jednak eksplorować terenu w ten sposób. Główna droga pozwalała nam nieco zwiększyć tempo, a i ciekawe wejście na Urwistą się znalazło. Otóż na drzewie widniała tabliczka z nazwą ulicy, okolona odblaskami niczym do przyczepy, jak zauważył Michał. Ciekawostką był dla mnie fakt, że tylko z jednej strony umieszczono taki drogowskaz. Zastanowiło nas, czy to oznacza, że mało kto jeździ tutaj od strony wyspy? Czy może to oznaczać, że nie ma dzieci szkolnych, które uczyłyby się na wyspie? Idąc dalej, czy tutejsi mieszkańcy przynależeli do parafii na wyspie czy już poza nią? Kto by pomyślał, że jedna tabliczka zamiast dwustronnych mogła nas pobudzić do takiej dyskusji.

W drodze powrotnej zwróciliśmy uwagę na drewniane chaty, a już za śluzą zaczęły wracać do mnie wspomnienia z czasów spaceru projektowego w 2015 roku. Opowiedziałam chłopakom, jak to fotografowałam „zmęczone doniczki”, które ktoś zostawił na ławce przy domu.


Po krótkiej przerwie w okolicy przystanku autobusowego na wysokości ulicy Uzdrowiskowej, spędzonej na fotografowaniu i posileniu się, ruszyliśmy dalej Przegalińską. Kadry nie oddają tego, co działo się po drodze, bo choć widoki wydawałyby się dość jednostajne, debata między nami była naprawdę ciekawa. Dbałość o prywatność własną i moich towarzyszy nie pozwala mi przytoczyć tychże wątków, natomiast wspominaliśmy też z Kamilem, jak się poznaliśmy. Pierwszy spacer blogerów, jak przyznał się Michałowi Kamil, był dla niego nie lada wyzwaniem. Prowadził i głowił się, co można pokazać osobie, która przeszła niemal całe miasto. Znalazł jednak sporo niebanalnych i nieznanych mi jeszcze miejsc, o czym opowiadałam tutaj 🙂 Michał stwierdził, że jeśli powiem „challenge accepted”, to mnie przepyta i sprawdzi, czy rzeczywiście byłam wszędzie 😉 Jednak w toku rozmowy wyzwanie zeszło na dalszy plan, a szkoda, bo z ciekawością bym się go podjęła i mam nadzieję, że jeszcze będzie okazja zrobić to według wymyślonej przez Michała formuły 🙂


Tymczasem jednak nawet spacer przed siebie może zapewnić scenografię lepszą niż w najlepszym teatrze, zwłaszcza, że powoli zachodziło słońce. Niebo początkowo się zaróżowiło, ostatecznie mocno się rumieniąc i stając się pięknym tłem dla krajobrazu wokół. Takiego odcienia na niebie chyba jeszcze nigdy nie widziałam! <3 Nawet pozornie zwyczajny kadr z autobusem stał się przez to niebanalny. Co i rusz odkrywałam w sobie kolejne artystyczne wizje 😉 A jakby oczu było mało, niemal każdy wątek poruszany w rozmowie kojarzył mi się muzycznie i przez samą Przegalińską przeszłam, nucąc co najmniej pięć różnych piosenek, m.in. z musicali „Metro”, „Hamilton” czy w wykonaniu duetu Taco Hemingway & Dawid Podsiadło. Nie mogłam się uwolnić od utworu, póki nie wkręcił mi się kolejny.



Wreszcie dotarliśmy do nowej ulicy na mapie Gdańska – 100-lecia Związku Harcerstwa Polskiego. Tak swoją drogą rok wcześniej odbywał się tam zlot harcerzy i nawet śpiewało dla nich Studio Accantus, które jeszcze bardziej ugruntowało we mnie miłość do musicali, a „Hamiltona” poznałam właśnie dzięki nim 🙂

To było miejsce, na które szczególnie czekał Michał, bo wokół drogi krajobraz zdominowało „pole” i swobodnie mógł latać dronem, na co czekał przez większą część wycieczki. Były lekkie obawy, czy zdążymy przez zapadnięciem zmroku, ale udało się!
– Nowa droga, nowe latarnie i będzie widać zorzę – ucieszył się Michał.
– Będzie wilk syty i owca cała – podsumował Kamil, widząc, że każde z nas wróci z wycieczki z wystarczającym materiałem.
Michał uruchomił maszynę, skupiając się mocno na swoim zajęciu, a my we dwójkę obserwowaliśmy jego poczynania z poziomu chodnika. Udało mi się zrobić parę pamiątkowych zdjęć dla Michała, szczególnie trudnym zadaniem było uchwycić go w kadr jednocześnie z wciąż poruszającym się dronem. Co ciekawe, machaliśmy też do kamerki Michała i zagadałam do Kamila:
– Mamy wspólne zdjęcie z drona.
– Ano.
Tego jeszcze w historii nie było 😉
Gdy zapadł zmrok, zrobiło się zimno i nadszedł czas kierować się na autobus. Na szczęście nowa droga była świetnej jakości, miała chodnik i była po jego stronie oświetlona regularnie rozstawionymi latarniami. Kamil wypatrzył każdą ropuszkę, która wyskakiwała nam niechcący na spotkanie. Chłopaki zauważyli też, w którym momencie zgasło oświetlenie Zbiornika Wodnego Kazimierz, co było cenną informacją dla Michała. Tymczasem ja podekscytowałam się, gdy zauważyłam, że księżyc jest w pełni. Niestety zdjęcia nie wyszły zbyt dobre, ale zapamiętam ten moment, jako jeden z fajniejszych. Już przy głównej drodze dopatrzyłam się ciekawych śladów (farby?) na ziemi i zakrzyknęłam:
– To wygląda jak małe stópki!

Do przystanku dotarliśmy 40 minut przed autobusem, więc przeszliśmy się dwa przystanki do przodu. Czas czekania się skurczył, ale mieliśmy jeszcze moment. Koczowaliśmy na chodniku, nadszedł czas kolacji, złapania oddechu, odczucia zmęczenia. Tego dnia spędziliśmy razem prawie sześć godzin, mocno się dotleniłam, a po powrocie zasnęłam jak dziecko. Gdyby nie późna pora, niewykluczone, że od razu przebierałabym paluszkami, by stworzyć ten tekst.
No właśnie, odpowiadając na pytanie z tytułu, gdzie podróżników trzech, tam trzy perspektywy, trzy razy więcej pomysłów i każdy zobaczy coś nowego, więc warto! 🙂
A jak wyglądała wycieczka z perspektywy Kamila, napisał na swoim blogu, o tutaj 🙂
Czytając Twój opis atmosfery spotkania, trudno nie myśleć inaczej niż „Marta nas wyswatała”. 😉 Piszesz o mnie i Kamilu z dużym zaangażowaniem, choć warto. I przypomniałaś mi też, aby sprawdzić przynależność „lądowej części Wyspy Sobieszewskiej” do parafii – Gdańsk-Świbno czy jednak już Kiezmark?
Napisałaś o selfie koło śluzy, ale śmiało mogłaś je też wstawić. Znasz to zdjęcie z mojego posta we wrześniu, ale… nadal nie każdy ma Facebooka. 😉
A te ślady na końcu to na pewno kreda. 🙂 W ogóle fajnie na tym etapie, że jest zdjęcie drona (chyba pierwsze na blogu!) i wspomniałaś o odnotowaniu wyłączenia iluminacji zbiornika wodnego (wieży ciśnień).
Piszę o Was rzeczywiście z dużym zaangażowaniem, bo to ja Was ze sobą „zakumplowałam” i bardzo mnie ten fakt cieszy, szczególnie dostrzegłam wczoraj tego efekty. Co do zdjęć, raczej nie publikuję (poza szczególnymi wyjątkami, a i wtedy częściej prywatnie niż blogowo) wizerunku innych, stąd brak selfie.
Zdjęcie drona jest z całą pewnością pierwszym na blogu i póki co jedynym. Cieszę się, że doceniasz wspomnienie o iluminacjach 😉
Sprawdzaj, sprawdzaj tę przynależność, bo jestem ciekawa! 😉
W docs.google znalazłem dokument, który zaczyna się od wspomnienia tragedii na bliskim dla mnie Śląsku Cieszyńskim:
23 grudnia 2018 – 4 NIEDZIELA ADWENTU
Dziś dzień żałoby narodowej po tragedii w kopalni w czeskiej Karwinie gdzie zginęło 13 górników. Jutro Wigilia. Przeżyjmy ten wyjątkowy dzień (…). W czwartek i piątek Msza św. o 8 rano, ponieważ rozpoczynam “kolędę”. W czwartek: Wiosłowa 1-49 (oprócz 40 i 42)(od 16) (…) i w niedzielę: Urwista, Akwenowa, Przegalińska (60; 163-151)(od 15).
Już z faktu, że inne ogłoszenia mówią o kolędzie przy ul. Świbneińskiej, wskazują na drugi gdański kościół i parafię pw. św. Wojciecha – ten w Świbnie (pierwszy poznaliśmy na kursie 😉). Choć natrafiam na mapy dekanatów, których kształty granic wskazują na granicę dekanatów Żuławy Steblewskie i Gdańsk Dolne Miasto (i parafii) na śluzie w Przegalinie, to muszą być jednak tylko schematy. Tak więc „Gdańsk należy do Gdańska”, nawet te dwie ulice na jego końcu, skąd bliżej do Kiezmarka. Odblaski dla szukających posesji od południa mogą wskazywać na o wiele szybszy dojazd do i z centrum miasta przez wsie (drogą S7) niż przez osiedla Wyspy Sobieszewskiej.
Wspomnę też o osadzie Szewce Gdańskie, choć ona jest bardziej oddalona i niezamieszkała (na południu, przy przystani w Błotniku). Dla ul. Urwistej i większości Akwenowej jednak zgodzę się z Tobą, że to lądowa część Przegaliny, jednego z 9 osiedli dzielnicy Wyspa Sobieszewska (nie tylko na wyspie, jak pokazaliśmy 😉). Tak chyba zresztą mówiłem, a przez Szewce Gdańskie przejeżdżałem czasem rowerem – Kamil też co najmniej raz!
Ekstra! Dzięki za tę informację! 🙂