Wszystko zaczyna się od ciekawości. Chcąc poznać miasto, przechodziłam jego kolejnymi ulicami. Odkrywałam kolejne zakamarki i zamykałam je w kadrze. Próbowałam ubrać w słowa to, co czasem trudno streścić. Wydawałoby się, że skoro pokonałam wszystkie ulice, Gdańsk nie ma już dla mnie tajemnic. Skądże! Dlatego z przyjemnością skorzystałam z propozycji Kamila, który podobnie jak ja prowadzi bloga. W ciągu tego roku (wycieczka miała miejsce w sierpniu 2017 roku) już troszeczkę zdołaliśmy się poznać, ale tamten spacer był jednocześnie naszym pierwszym spotkaniem.
Z jednej strony nie miałam swoich wytycznych i mogłam dać się prowadzić. Pozwoliło mi to spojrzeć na pozornie znaną przestrzeń z innej perspektywy. Cieszyły mnie nawet detale takie jak fakt, iż ostatnim razem schodziłam widocznymi na zdjęciu schodami, podczas gdy w ramach swojego projektu dałam się im prowadzić niżej i niżej…
Zaczęliśmy na Chełmie, ale przez Siedlce trafiliśmy na Suchanino. Idąc kiedyś inną stroną, nie dopatrzyłam się takiego kontrastu, a jednocześnie współgrania barw, choć doskonale pamiętam, że i wówczas zachwycałam się błękitnym, a przecież jesiennym niebem. Okazało się, że Kamil interesuje się różnorodnością zabudowy miejskiej, o czym opowiadał naprawdę z pasją! Dzieliliśmy się także naszymi spostrzeżeniami na temat przestrzeni wokół. Obydwoje niezależnie zapamiętaliśmy spotkania z kozami na Małcużyńskiego i z żalem stwierdziliśmy, że posesja wyglądała już zupełnie inaczej, a przede wszystkim nie zastaliśmy jej czworonożnych mieszkańców.
Pierwszy dłuższy przystanek zrobiliśmy w pobliżu zbiornika przy Wileńskiej. Kontakt z przyrodą stał się przyczynkiem do wtajemniczenia Kamila w świat widziany oczami biologa (czyli moimi). Cisza wokół pozwoliła na różnorodną w swej tematyce rozmowę, zwłaszcza, że obydwoje, jak to mówię, „działamy wielowątkowo”. Niezmiernie lubię takie momenty, gdy pośpiech nie istnieje i można się naprawdę wsłuchać w drugiego człowieka. Poznać jego historię, by spróbować dostrzec, co doprowadziło go do tego miejsca, w którym się obecnie znajduje. A może dostrzeżemy jakieś zależności w naszym życiowym scenariuszu? 😉
Większość Moreny przeszliśmy między blokami, używając zupełnie niestandardowych ścieżek, znanych pewnie bardziej lokalnej społeczności aniżeli przybyszom. Mój kompan znał jednak ciekawe zakątki, szczególnie te pozwalające spojrzeć na Gdańsk nieco z góry 🙂 Dlaczego jednak nie mielibyśmy spojrzeć z dołu ku górze? Zainspirowana spacerem w Białowieskim Parku Narodowym (o tym też jeszcze przeczytacie), gdzie przewodnik pytał, z czym kojarzą nam się kształty narośli na drzewach, zaproponowałam Kamilowi podobną zabawę. W widniejącym na niebie obłoku dopatrzył się wieloryba. Tymczasem mi skojarzyła się głowa Goofy’ego.
Żeby nie było, wykorzystaliśmy te pagórki także jako punkty widokowe. Grzechem byłoby nie skorzystać z takiej panoramy! Przy tej okazji dostrzegliśmy zasadniczą różnicę między nami. Nie mam takich zdolności jak Kamil do rozpoznawania obiektów widzianych z góry. Znajome wydają mi się tylko charakterystyczne miejsca, więc nie jestem w stanie określić dokładnego przebiegu granic między dzielnicami.
Przy okazji wejścia na teren Szkoły Podstawowej nr 1, zakrzyknęłam:
– O, głaz! – z zupełnie dziecięcym entuzjazmem, co rozbawiło mojego towarzysza.
Po chwili podeszliśmy, by zobaczyć, że tablicę poświęcono patronowi szkoły. Przy okazji zwróciliśmy uwagę na fakt, że wielu ludzi nie interesuje się, kim był patron ich ulicy. Podczas wędrówek można poszerzyć swoją wiedzę naprawdę z wielu dziedzin, nawet przypatrując się tylko nazwiskom.
Chociaż Kamil wędrował w rejonie Moreny częściej ode mnie, także i ja mogłam pokazać mu coś, czego jeszcze nie widział – gitarzystę na budynku Szkoły Muzycznej. Nie pozostał mi jednak dłużny – do tamtego momentu sama nie dopatrzyłam się wisiorka z czaszką, który nosiła postać. To dowodzi, że co dwie pary oczu, to nie jedna! 😉
Wystarczyło wejść na skwerek stworzony pomiędzy niedawno wybudowanymi wieżowcami „ponad” skrzyżowaniem linii tramwajowych, by spoglądać z góry i naprawdę z bliska na tętniącą życiem tę część miasta. Zachwycałam się ciepłem murku, o który się oparliśmy. Tym, jak jednocześnie pozwalał nam obserwować pośpiech ludzi, izolując nas od niego i pozwalając być poza tym pędem. Tu ucięliśmy sobie drugą „statyczną pogawędkę”.
Trzeci dłuższy przystanek zrobiliśmy sobie w pobliżu… przystanków. Polowaliśmy na kadr, w którym spotkałyby się PKM-ka, tramwaj i autobus. Ich rozkłady nie były jednak aż tak zsynchronizowane.
Samo miejsce było dla mnie zupełnym odkryciem. Dziękuję! Za pokazanie mi kawałka zieleni, którego nie znałam, a który ktoś przemyślny nawet wyposażył w ławeczkę skleconą z deski. Za niebanalne zejście z pagórka, które spotkało się z pozdrowieniem od maszynisty! Za to, że wspierałeś biologa w ratowaniu przed rozdeptaniem gąsienicy i osłabionego motyla, na co większość pewnie zareagowałaby co najmniej zdziwieniem.
Gdy spojrzeliśmy w stronę Niedźwiednika, szarawo-niebieskie niebo zrobiło się NAGLE niezwykle błękitne. Co jednak zwiastować mogła ta ciemna chmura u góry? Oczywiście deszcz. Deszcz, który wybierał się długo w nasze strony, aż wreszcie dotarł. Pierwsze intensywne krople złapały nas w okolicy zbiornika przy ulicy Ogrodowej. Jednak nawet w tej kapryśnej pogodzie udało się uchwycić parę artystycznych kadrów.
Ostatnim wzniesieniem, jakie zdobyliśmy, było tzw. Bycze Wzgórze. Z jego perspektywy i mnie urzekła trójmiejska zabudowa. Moją szczególną uwagę zwróciły schodkowo ułożone budynki. Spoglądając jednak wokół siebie doszliśmy do pewnej smutnej refleksji. Chociaż wydawałoby się, że im mniej ludzi odwiedza dane miejsce, tym powinno być czyściej, wokół siebie dostrzegliśmy całkiem sporo niechlubnych pamiątek pobytu ludzi, którzy zajrzeli tu przed nami.
Zeszliśmy w kierunku zbiornika Srebrzysko, na którym w ostatnim czasie umieszczono fontannę. Deszcz właściwie ustał i mogliśmy cieszyć się kolejnymi promieniami słońca.
Przeszliśmy przez tereny Garnizonu, kierując się powoli ku Galerii Bałtyckiej, skąd każde z nas miałoby czym dotrzeć do domu. Nie zamierzałam biec na swój nadjeżdżający autobus, urywając w ten sposób nagle spotkanie. Wydało mi się to strasznie nieeleganckie, poza tym wiedziałam, że mam w razie czego jeszcze inną linię. Gdy i ten autobus zwiał, nim przebiliśmy się przez światła, postanowiliśmy iść przed siebie, na kolejny przystanek. Z każdego miejsca w mieście, różnymi sposobami, dotrze się przecież zawsze do celu 😉
Nie umiem powiedzieć, w którym momencie zorientowaliśmy się, ile czasu upłynęło od początku naszej wspólnej wyprawy. Wystarczy jednak dodać, że wędrowaliśmy ponad siedem godzin, pokonując niebanalną trasę długości kilkunastu kilometrów od Chełmu do Zaspy i ani przez moment nie zabrakło nam tematów do rozmów, nie tylko gdańskich. Śmiało mogę stwierdzić, że był to jeden z najciekawszych spacerów na moim koncie. Fajnie było przekazać pałeczkę komuś innemu i spojrzeć na miasto jego oczami, jednocześnie dostrzegając zmiany i przekazując swoje myśli.
Moi mili, opisany wyżej spacer był naszą pierwszą wspólną inicjatywą, ale nie ostatnią. Już za dwa tygodnie będziecie mogli poczytać o tym, co postanowiliśmy zrobić razem w tym roku. Zapraszam do lektury! 🙂