Po drodze też się dzieje – Zawoja

To był sierpień 2018 roku. Tamtego ranka ogarnęłam się dość żwawo. Pociąg miałam o 6.38 z Oliwy, dziewczyny wsiadały szybciej, bo już w Gdyni Głównej. Zakładały, że będę miała zdecydowanie większy bagaż z tego, co opowiadałam. Tak swoją drogą ważyłam dzień wcześniej plecak i torbę – ważyły odpowiednio 11,4 kg i 7,9 kg. Gdy myślę o podróżowaniu obecnie, z każdą wyprawą staram się jednak popracować nad zmniejszeniem obciążenia, ale wówczas było to trudne, bo w podróży spędzałyśmy osiem dni, no i wyprawa w góry też sugerowała rodzaj ekwipunku.

Ten wyjazd stanowił dla mnie trochę taki reset. Jeszcze było „daleko mi do zen”, jak śpiewał Maciek Lipina w swojej piosence (odkryłam ją tego dnia w pociągu, idealnie współgrała z jego rytmem). Piosenka działała na mnie kojąco. Zakochałam się w tym utworze od pierwszego przesłuchania <3

Wracając jednak do naszej podróży, już w trasie pojawiło się nieco godnych upamiętnienia dialogów 😉 M to ja, L i W to moje towarzyszki.

M: Powinnam zapisywać już nasze teksty.
L: Masz kartki?
M: Mam notesik (pokazuję rozmiar A7).
L: Taki mały?
M: A co ja będę dźwigać.
L (przedrzeźniając mnie): Nie będę dźwigać, wyciągnę kartki. (Po czym dodała normalnym głosem) Jeszcze powinnaś wyciągnąć pióra albo coś takiego.
M: Moja poduszka jest w środku syntetyczna raczej.

W: Pan z kawą znowu jedzie.
L: Znowu?
M: No bo już jechał, jak robił tit tit.
L: Tiu tiu (…). Co za różnica.
M: Bo tiu tiu to jakby pociąg jechał, a tit tit to klakson samochodu.
L: A pach pach to będzie dźwięk, jak uderzę Martę (spojrzenie po sobie ze śmiechem). No, chyba że będzie pusty dźwięk.
M: Moje biurko jest [aktualnie] zabałaganione, Einstein wiedziałby, jaki wniosek z tego wyciągnąć.

Pojawił się pan od kawy, herbaty. Do każdego miał podejście indywidualne i sypał żarcikami, aż się popłakałam:
Pan: Czemu pani płacze?
Ja: Ze śmiechu 🙂
Pan: Kawa, herbata, woda?
Ja: Herbata zielona.
Pan: Bardzo dobry wybór, przedłuża życie.
Ja: To dobrze [w myślach: mam jeszcze dużo do zrobienia].
Pan: Oczyszcza z toksyn i pasuje pani do telefonu (spojrzałam, że rzeczywiście obudowa jest wewnątrz zielona).
Pan wysypał kubeczki.
Pan: Bardzo panią przepraszam.
Ja: Nic się nie stało.
Zbierałam wraz z nim te kubeczki i wciąż śmieszkowaliśmy. Wybór L czyli biała kawa był według pana „nie tak zdrowy, ale wysublimowany” (plus śmietanka „od polskiej krowy, wspieramy rodzimy przemysł śmietankarski”), a czarna herbata W – „czarna jak smoła”. Jak zauważył pan od kawy, każdy wybór był u niego dobry.

L: Pan po spotkaniu z Martą będzie nosił chusteczki.
M: Przecież nic nie wylałam, kubeczki były puste. (Zapłon po chwili) Aaa, bo się popłakałam. Ale ja mam swoje chusteczki.
L: Ale tak by było bardziej szarmancko.
M: Ja tam go podziwiam.
L: No ja też.
M: Trzeba mieć pasję, żeby tak z każdym porozmawiać.

Już za Warszawą zrobiłyśmy sobie krótką sesję zdjęciową w pociągu, przez co po raz kolejny popłakałam się ze śmiechu 🙂 Powstało parę kadrów nie do podrobienia! Chociaż w pociągu była klimatyzacja, z zewnątrz przedzierały się promienie słońca. Mentalnie czułyśmy już to ciepełko. Zaczęłyśmy też rozmawiać o trudnościach tras i dziewczyny śmiały się, że mówiłam, że pójdziemy na niezbyt wysokie szczyty, a teraz nazywam Tatry wysokimi górami. Po raz kolejny przechodził też koło nas pan od kawy i zapytał „czy panie już dostały kawę, herbatę”? Gdy potwierdziłyśmy, jakby z nutką żalu dopytał, czy wszystkie, po czym życzył nam miłego dnia i pojechał ze swoim wózkiem dalej.

Po dotarciu do Krakowa poszłyśmy na dworzec autobusowy. Sugerując się ubiegłoroczną wycieczką w Pieniny, powędrowałam od razu na dolną płytę, nasz bus odjeżdżał jednak z górnej, ze stanowiska G8. Pierwszy z nich zniknął z rozkładu, nie przyjeżdżając, ale 15 minut później był kolejny. Dworcowy termometr pokazywał ok. 30°C. W busie było dużo skromniej z miejscem niż w pociągu, więc część bagażu zostawiłyśmy w bagażniku. Czekała nas dwugodzinna podróż do Zawoi Mosorne. Opuszczając krakowski dworzec, zauważyłam Muzeum Armii Krajowej i pomyślałam, że to dobra opcja na zwiedzanie w przyszłości. Większość drogi przebyłam z zamkniętymi oczami i ze słuchawkami, bo było tak ciepło i trochę czułam chorobę lokomocyjną. Otwierałam oczy co jakiś czas, dzięki czemu wypatrzyłam chociażby piękny kościół w Budzowie, zraszacz (nastała na nie moda ostatnio) przy jakimś wyglądającym na urzędowy budynku w Suchej Beskidzkiej, która w ogóle wydała mi się urokliwym miasteczkiem, i potok już w okolicy Zawoi. Gdy wysiadłyśmy, zrobiłyśmy sobie kolejną sesję zdjęciową i powstało parę fajnych kadrów na przystanku Zawoja Mosorne. Następnie ruszyłyśmy do pensjonatu i dłuższy czas zszedł nam na rozpakowywaniu się. Dziewczyny śmiały się, ile wzięłam jedzenia, ale to moja stała taktyka. W pierwszej chwili nie muszę się martwić o sklepy, a jak przejem prowiant, to mam miejsce na pamiątki 😉 Troszkę poleniuchowałyśmy i poprzeglądałyśmy dotychczas wykonane zdjęcia.

M: To jest chyba moje ulubione zdjęcie (pokazałam jeden z kadrów z przystanku). To też jest fajne (jak idziemy gęsiego do pensjonatu).
L: A to jest moje ulubione (zdjęcie z pociągu). „Expressionless”.
M: Ja bym tak nie umiała.
L: A pokaż.
Spróbowałam przez chwilę mieć twarz pozbawioną emocji, ale nie wytrzymałam nawet 3 sekund i wybuchłyśmy śmiechem, a ja się ze śmiechu popłakałam trzeci raz tego dnia 😉

M: Świetne masz te buty. Jaka to firma?
L: CMP. Cokolwiek to znaczy.
M: Myślałam, że rozwijasz skrót. CMP, co mi powiesz.
L: CKZ, cokolwiek to znaczy.
M: CTZ.
L: A no tak.

Wreszcie zebrałyśmy się na spacer po Zawoi. Uwieczniłyśmy rzeczkę Jaworzynę, stając do selfie na jej tle. Główną drogą szłyśmy długo na wprost i minęłyśmy stawy rybne oraz potok. Znalazłyśmy też Centrum Górskie Korona Ziemi, przy czym okazało się, że chcąc obejrzeć wystawę stałą, musiałybyśmy pojechać… do Chorzowa. Dopiero za rozwidleniem dróg zaczęło się coś dziać. Zobaczyłyśmy ciekawą, drewnianą chatę, drogowskaz na Białkę i tablicę ogłoszeń. Przeszłyśmy kawałek dalej i zaczęło się robić ciekawie.

M: Pomnik widzę, pomnik! (…) Tablica, z mapą!
W: Widzę.
M: Poczytałabym.
W: Coś dla Marty. Gminna Informacja Turystyczna, a po drugiej stronie coś starego (kapliczka).
M: Ooo, no fajne, ale góry stąd słabo widać.
W: Jak marudzi.
M: Marudzę, póki mogę, bo potem pewnie Wy będziecie. Wypełniam niszę 😉

Po chwili góry znów były bardziej odsłonięte, a droga niemal pusta. Uznałam, że nakręcę co nieco, jakby „w drodze”. Powstał krótki filmik z górami w tle. Uwieczniłam jeszcze potok. Tuż za bardzo atrakcyjnym wizualnie rozwidleniem na Markową i Czatożę zawróciłyśmy i powędrowałyśmy do pensjonatu Siedlisko. Zjadłyśmy kolację, a wstawiając posty na swoją stronę na Facebooku, zauważyłam ciekawą grę słów: stanowiłyśmy babskie trio i mamy zamiar zwiedzić Babiogórski Park Narodowy. Nazajutrz w planach było wejście na Babią Górę – pierwsze wyzwanie przed nami. A już po pierwszym dniu miałam około 160 zdjęć i kilkanaście urywków wideo. I jak widać, słowa same wychodziły mi spod palców, czułam moc! <3

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *