
Obudziłyśmy się chwilę przed budzikiem o 7, choć L zapytała nas, czy obudził nas jej budzik o 4, który zostawiła od wczoraj. Ja tam spałam kamiennym snem 😉 Rano na spokojnie zjadłyśmy śniadanie, W uczesała mnie w dwa dobierańce i wyruszyłyśmy w teren. Poszłyśmy na polecany przez właściciela pensjonatu przystanek Zawoja Widły. Udało nam się złapać busa do Przełęczy Krowiarki. Na miejscu zrobiłam sobie zdjęcie ze stosowną tabliczką, a właściwie L zrobiła całą sesję zdjęciową, bo jak zażartowałam, „czekała, aż się zaśmieję, by mi zrobić zdjęcie z zębami”. Nosiłam aparat ortodontyczny od kilku miesięcy i coraz chętniej szczerzyłam się do zdjęć, ale nie miałam poczucia, że zawsze wygląda to naturalnie 😉

Zakupiłyśmy pamiątki oraz bilet wstępu na teren parku. Podbiłam też pierwsze pieczątki
do zeszyciku PTTK. Szłyśmy za grupą kolonijną z przewodnikiem, mijając też kilka pomniejszych grupek ludzi w różnym wieku. Planowałyśmy przejść szlakiem niebieskim, potem żółtym na Babią Górę, a zawracać czerwonym. Ostatecznie jednak oznaczenia początkowe były dość niejednoznaczne. Jeden niebieski szlak miał zamknięty szlaban, drugi wydawał się łączyć z czerwonym i ostatecznie tym czerwonym się okazał. Początkowo miał formę schodków, ale dość szybko pnących się w górę, więc odczułyśmy to w nogach, a L szybko spadały morale, ale wciąż trzymałyśmy się razem, trzeba było wyjść z tego pierwszego wysiłkowego szoku 😉 Gdy grupa z przewodnikiem zrobiła postój, ruszyłyśmy dalej, bardziej swoim tempem i było ciut lepiej. Same przystawałyśmy w tych momentach, gdy potrzebowałyśmy złapać oddech lub chciałyśmy zrobić jakieś zdjęcie. Od początku było dość ciepło, ale drzewa izolowały nas od słońca. Dlatego wachlowałam się kartką z mapą.
W: Jak fajnie, że na mnie wiejesz.
L: A na mnie nie.
M: Ciebie wachlowałam niżej, musi być równowaga w przyrodzie.

Wreszcie dotarłyśmy na pierwszy z trzech szczytów po drodze na Babią Górę. Sokolica liczyła sobie 1367 m n.p.m. znajdował się tam taras widokowy i trudno było coś nakręcić przy takim tabunie ludzi. Okazało się przy tym, że każdy czyta mapy po swojemu
i ilu wędrowców, tylu znawców. Jeden pan uznał, że Sokolica to dopiero jedna trzecia drogi do Babiej Góry. Tak naprawdę niewiele więcej, ale widziałyśmy po minie L,
że ta wiadomość jej nie urzekła, a faktem było, że pan oceniał to po różnicach wysokości (!), bo dotąd wzrosła około 200 m i zostało jeszcze 400 m. Postój na tarasie był nie tylko fotograficzną gratką, ale także dawał możliwość posilenia się. Zapowiedziałam, że wyciągnę batona musli, a prócz niego wyciągnęłam też mus.
L: To jest baton?
M: Tu jest. To jest mus na 30 sekund (…) Oo, pobiłam swój rekord.
W: A kuku!
M: Zdjęcie? A ja z jedzeniem w buzi.
L: Ty zawsze mielisz tą buzią. Albo jesz, albo coś gadasz. Twoja buzia nigdy nie jest spokojna.
Oto czego człowiek dowiaduje się o sobie po latach xD A zupełnie serio, coś w tym jest. Gdy za długo milczę, to wiedz, że coś się dzieje…

Na dalszym odcinku szlaku też nie brakowało anegdotycznych sytuacji. Często też patrzyłyśmy na kształt i oznaczenia kamieni.
M: D.
L: Jak Diablak czy jak to było.
Sprawdzałyśmy, czy jest na mapie i puściłyśmy przy tym przodem grupę. Przewodnik pytał, czy się zgubiłyśmy.
M: Tylko cos sprawdzamy.
W (po chwili): Ten pan się zastanawiał, „czego one szukają, tu mapą się można jedynie wachlować”.

Pokonywałyśmy kolejne stopnie i kolejne metry. Z W byłyśmy naprzemiennie
z przodu, podczas gdy druga z nas trzymała się bliżej L. Nagle jednak do zdjęcia L przyspieszyła.
W: To jest patent na nią.
M: L, chcesz zdjęcie? 🙂
L po drodze została też parę razy fotografem i pstrykała mi wtedy zawsze więcej niż te 2-3 kadry, a na ciekawym kamieniu, z zagłębieniami i zielenią w tle, nawet zrobiły mi z W sesję na dwa telefony.
L: Masz mnóstwo zdjęć. I tak się jedno nada.
M: Widziałaś ten psychologiczny artykuł, co Ci wczoraj podesłałam. Jestem wymagająca. Tak mnie dzieciństwo ukształtowało.

Kępa czyli kolejny szczyt, mierzyła sobie 1521 m n.p.m. Przewodnik odszukał nas wzrokiem i zapytał o mapę, czego szukałyśmy. Zauważył, że na naszej mapie nie ma Diablaka (później okazało się, że to inna nazwa Babiej Góry), ale tak, to tutaj. Znów nasłuchałyśmy się też tego znawcy odległości co poprzednio. L nie chciała myśleć jak ja, że jeszcze to nie połowa drogi (od Sokolicy), wolała słuchać, co mówił właśnie pan za nami, że zostało 200 m wysokości do szczytu, przekonywałam ją jednak, że niewielka zmiana wysokości na dłuższym odcinku sugeruje mniejsze przewyższenia, a to one były dla nas najbardziej wymagające.

Po drodze było parę naprawdę super widoków. Debatowałyśmy, czy tatrzańskie trasy też będą tak wymagające – mówiłam, że trudno mi powiedzieć, bo w Tatrach nie byłam, ale po konsultacjach ze znajomym, nałogowym górskim wędrowcem, ustawiałam naprzemiennie cięższe i lżejsze. L zauważyła, że jutro będzie lżejszy dzień.


Parę razy miałyśmy już wrażenie, że to docelowy szczyt, a tu nagle np. pokazywał się Gówniak (1617 m n.p.m.). Tutaj już dość silnie wiał wiatr. Ubrałyśmy się cieplej, dziewczyny osłoniły uszy chustkami, ja nałożyłam cienką czapkę. Śmiałyśmy się razem z L, że W zawsze wygląda jak na rewii mody, my niekoniecznie, ale przynajmniej chroniłyśmy się przed zimnem i wiatrem.

Wreszcie osiągnęłyśmy najbardziej ambitny cel w tym rejonie – Babią Górę (1725 m n.p.m.). Obfotografowałyśmy się każda z osobna i oczywiście zrobiłyśmy też sobie wspólne zdjęcie na szczycie. Był tam też pomnik i kamień, który skojarzył mi się z ołtarzem. Mając zamiar dotrzeć do schroniska, musiałyśmy pokonać bardzo strome zejście po kamieniach. Zajęło nam ono ładnych parę minut, ale hitem okazał się Pan Kozica, który czmychnął po skałach kilkoma szybkimi susami i już był na dole. To naprawdę robiło wrażenie. Znów minęła nas grupa z przewodnikiem, a pan nas spytał, czy chcemy iść przodem. Odparłyśmy, że tak, ale jak nam sapali za plecami, to zmieniłyśmy zdanie. Przewodnik śmiał się, że nowe buty ludzie kupują w góry i jest lans. Ja się śmiałam, że nie wszyscy, a on, że dwie trzecie. Odpowiedziałam, że „u nas” tak 🙂 bo rzeczywiście tylko moje buty były już po wędrówkach górskich, dziewczyny kupowały je tuż przed tym wyjazdem.


Po zejściu mogłyśmy podziwiać widoki, które naprawdę zapierały dech w piersiach! Znalazłyśmy się też przez moment na granicy polsko-słowackiej. Ostatecznie przez Przełęcz Brona (1408 m n.p.m.) przeszłyśmy na szlak do schroniska. Spotkaliśmy ponownie Pana Znawcę Map, który spytał żonę przy drogowskazie, czy chce podejść na Małą Babią Górę. Pani przezornie odmówiła, nazywając szczyt „córką tej jędzy” (w sensie Babiej Góry, z której wszyscy zeszliśmy).

Po drodze rozmawiałyśmy z W, że jednak lepszą stroną żeśmy szły i że mamy różne charaktery. Powiedziałam, że z natury jestem nastawiona na cel, jak widzę efekt i postępy, to mnie to dodatkowo nakręca. L czasem potrzebowała dodatkowej motywacji z naszej strony. Dobrze iść grupą. Dodatkowo uznałyśmy za bardzo fajny zwyczaj, że ludzie mówią sobie na szlaku „dzień dobry”. To coś analogicznego do sytuacji, gdy biegacze sobie machają.

Dotarłyśmy do schroniska w Markowych Szczawinach. Nadszedł czas na obiad, wzięłyśmy zgodnie pierogi z jagodami i lemoniadę 🙂 Podbiłam też kolejne pieczątki. Oglądałyśmy zdjęcia. Podobało mi się szczególnie to na trasie na kamieniu. A potem zobaczyłam swoje zdjęcie z L ze szczytu.
M: Ja jak skrzat w tej czapce.
L: Wyznaczamy nowe kanony mody! (…) Nogi mnie trochę bolą.
M: A mnie głowa, ale jak zjem i chwilę odpocznę, to powinno być ok.
L: I znów będziesz udawać gazelę.
M: Ja jestem sobą, nikogo nie udaję.
Po obiedzie podjęłyśmy decyzję, że idziemy do Zawoi Markowej do Muzeum Przyrodniczego BgPN. L pytała nas, czy cała droga będzie w formie takich kamiennych schodków. Zapytałyśmy wędrowców z naprzeciwka, jak szlak wygląda dalej i zapowiedzieli nam, że będzie łagodniej. L zarzuciła mi, że już wcześniej chciałam iść zielonym szlakiem, więc postanowiłam nieco się usprawiedliwić i poprawiłam ją, że niebieskim.
M: Nie moja wina, że były źle oznaczone i poszłyśmy czerwonym. Ale za to zdobyłyśmy trzy szczyty zamiast jednego. Cztery, bo jeszcze Gówniak!
Państwo przyznali mi rację.

Wreszcie dotarłyśmy do Muzeum Przyrodniczego BgPN. Fajne było to, że jako bilety wstępu na szlak i do muzeum dawali pocztówki przyrodnicze. Kupiłam książeczkę o Parku, szukając czegoś o faunie i zakładkę, a dodatkowo za darmo dostałyśmy ulotki i nalepki z logo Parku. Pani z obsługi działała tam sama, więc najpierw musiała wypuścić grupę szkolną, tymczasem nam pozwoliła wejść do sali przyrodniczej. Potem dołączyła do nas, włączyła nam odgłosy zwierząt, dopowiadała co nieco (dowiedziałam się np. że cietrzew ma tym czerwieńsze koraliki na głowie, im jest bardziej zacietrzewiony ;)), a potem puściła prezentację o rejonie Babiej Góry (wedle której tutejsze piętra roślinności są jakieś 100-200 m niżej niż w Tatrach. Ponadto mogliśmy obejrzeć parę w strojach regionalnych i przedmioty związane z lokalnym osadnictwem, makietę i wystawę zdjęć dotyczących regionu. Po wyjściu obejrzałyśmy jeszcze ogród muzealny.
W drodze powrotnej zaintrygowała nas krowa w Zawoi Barańcowej, która wychylała się łbem zza drzwi!
W: Krowa się na Ciebie patrzy.
Zrobiłam jej zdjęcie, a ona mnie przyuważyła i się oblizała!

Byłyśmy w terenie mniej więcej od 8:30 do 18:00. Od Przełęczy Krowiarki do powrotu W miała włączone Endomondo i podliczyło nam ciut ponad 21 km i 1700 kcal. Właściciel jak usłyszał, że zaliczyłyśmy Babią Górę, to powiedział nam „brawo” 😉
M: Możesz być z siebie dumna, dokonałaś tego.
L: Nie wierzyłam w to.
M: Widzisz, a dałaś radę. Nie każdy by to zrobił, jesteś wyjątkowa.
L (czytając opinie o Babiej Górze): Wiecie, co napisał lokalny przewodnik? „Szlak na pewno nie na pierwsze wyjście w góry”.
Wybuchłyśmy śmiechem 🙂 Wieczór spędziłyśmy na leniuszka i po 22 wszystkie zasnęłyśmy.
Też jestem często „Panem Kozicą”, nawet w Trójmieście – na pobrzeżu i pojezierzu są takie odcinki, które przebiegam, a nie skręciłem tam nogi nigdy. 😉A w górach to jako gimnazjalista wchodzący szybko na Chojnik (górę z zamkiem) usłyszałem kiedyś głośny komentarz, że jestem masochistą.
No i fajne zdjęcie krowy – nawet mogłabyś z niego stworzyć mema, jak Ci coś wpadnie – hasło, podpis itp. 🙂
Czułam przy tym niesamowitą frajdę i wolność, więc rozumiem 🙂 Zresztą, delikatnie spojlerując, najfajniejsze pod tym kątem momenty tamtego wyjazdu (jak dla mnie) wciąż na blogu się nie pojawiły 😉
Coś w tym jest, to zdjęcie aż się prosi 😀
Super dziewczyny. Nie samą Babią Górą Zawoja żyje. Odwiedźcie też inne miejsca w Zawoi. Może to Was zaintryguje https://zawojka.pl/szlak-sucha-gora-polica-mosorny-gron/
Dziękuję za komentarz 🙂
Och, nie wątpimy, że okolica ma więcej do zaoferowania, ale wówczas nastawiałyśmy się typowo na Babią Górę i muzeum przyrodnicze (postanowiłam odwiedzić wszystkie parki narodowe w Polsce wraz z ich muzeami przyrodniczymi). O spacerze po Zawoi (choć bardzo krótkim, prosto z trasy), można przeczytać tutaj: https://palcempomapie-stopapoziemi.pl/index.php/2019/12/10/po-drodze-tez-sie-dzieje-zawoja/
Opisywana wycieczka jest już swego rodzaju wspomnieniem 😉 w związku z chęcią odwiedzenia dwóch parków narodowych (Babiogórskiego i Tatrzańskiego) za jednym urlopem, siłą rzeczy nie byłyśmy w stanie zobaczyć więcej. Ale kto wie, może wrócimy albo może Państwa artykuł zaciekawi także moich czytelników, gdyby planowali się wybrać w tamte strony.
Pozdrawiam serdecznie, a po więcej wpisów z parków narodowych zapraszam tutaj: https://palcempomapie-stopapoziemi.pl/index.php/category/parki-narodowe/