Wyjątkowo czas na bonusowy wpis będzie we wtorek – nie mogłam zlekceważyć daty, z którą się wiąże 🙂 Tymczasem przed Wami również zapiski o wyjątkowym charakterze dla mnie. Wyobraźcie sobie zadanie, w którym poprzeczka stała dość wysoko i jakie emocje Wam towarzyszyły, gdy udało się je Wam skończyć 😉

No właśnie, dziś opowiem Wam o tym, jak zakończyła się moja przygoda z projektem gdańskim, choć oczywiście nie z Gdańskiem jako takim.

Tego dnia w znacznej mierze poruszałam się po Starym Mieście, a także w pobliżu jego granicy z Głównym Miastem. Na celowniku znalazł się również Osiek. Wystartowałam przy Targu Drzewnym i szybko znalazłam się na Placu Kobzdeja, gdzie moją uwagę poza kamiennymi figurami różnorakich lwów, zwrócił przede wszystkim kamień z wyrytymi słowami wiersza Zbigniewa Herberta, jednego z moich ulubionych poetów.



Z każdym krokiem zbliżałam się do końca swojego wyzwania i gdzieś w głębi toczyła się we mnie walka pomiędzy niesamowitą radością i satysfakcją, nawet dumą, a delikatną tęsknotą za tym co już było i smutkiem, że tak niesamowita przygoda się kończy.
W swoich zapiskach rozpoczęłam ten rozdział akapitem:
„Może oszalałam, ale wstałam po szóstej nawet w niedzielę. By postawić kropkę nad i. I jak idea, która przyświecała mi od wakacji zeszłego roku i którą realizowałam od 3 września do 30 sierpnia. Prawie przez rok. I dokonałam tego. Ale czyż nie jest prawdą, że każda podróż zaczyna się od pierwszego kroku?”

I tak stawiałam kolejne kroki. Podwale Staromiejskie zdawało się biec w nieskończoność, aż wreszcie dotarłam do jego końca. Dostrzegłam Technikum Łączności i zeszłam z Grodzkiej ku Motławie. Bo nie mogło zabraknąć klimatu tego miejsca, skoro byłam tak blisko, skoro wieńczyłam cykl swoich spacerów.

Zaskoczeniem była dla mnie, dotąd nieznana, przestrzeń Osieka. Wędrowałam kolejnymi uliczkami, natykając się na naprawdę ciekawe ścieżki do spacerowania.



Natknęłam się także na plac budowy, gdzie dziś, po tych kilku latach, stoi budynek o jednej z najbardziej charakterystycznych brył. Muzeum II Wojny Światowej. Długo czekałam na jego otwarcie, bo okres II wojny światowej zawsze był dla mnie jednym z najbardziej interesujących w historii. Odwiedziny doszły do skutku półtora roku temu.

Nieopodal mieści się inne muzeum, które odwiedziłam w ostatnich miesiącach po raz pierwszy, póki co jedyny, ale myślę, że jeszcze tam wrócę. Rozjaśniło mi kawałek historii, puzzelki złożone z nazw ulic też zaczęły się układać (już wiem, dlaczego Rębowo ma ulice Guderskiego i Flisykowskiego koło siebie). Muzeum Poczty Polskiej nie opowiada może przekrojowo o dłuższym okresie historycznym, ale pozwala wejść głębiej w jeden z najbardziej tragicznych epizodów na terenie Trójmiasta. Warto tam pójść dla samej świadomości. Ponadto warto obejrzeć stojący przed muzeum pomnik poświęcony obrońcom Poczty Polskiej.


A sam Osiek już zawsze będzie mi się kojarzył z pewnym spotkaniem. Fotografowałam właśnie stadko gołębi, gdy z okna pierwszego piętra (?) zagadał mnie pewien pan. Był gotów na pogaduszki nawet wyjść do mnie, ale jakoś udało mi się odwieść go od tego pomysłu. Za to opowiedział mi o swoim życiu, mówiąc jak ma na imię, że ma 67 lat i jest kawalerem, choć ma adoptowane dzieci 😉 Spytał też, czy będę szła na mszę do kościoła Św. Jakuba tak jak on 😉
Na dalszym odcinku wędrówki owszem, podeszłam pod dwa kościoły, ale Św. Brygidy i Św. Katarzyny.


Tam czekała na mnie moja nagroda 🙂 Wymyśliłam sobie bowiem, że skoro intrygują mnie zegary, nie ma lepszego miejsca do odwiedzenia niż Muzeum Zegarów Wieżowych (w obrębie bryły kościoła Św. Katarzyny), które dziś nosi nazwę Muzeum Nauki Gdańskiej. W sumie równie adekwatną, biorąc pod uwagę, że znajdziemy tam ponownie (patrz, gdzie temat już się pojawił) akcenty heweliuszowskie.
W pewnym sensie okazało się, że nagroda nie czekała, ale to ja musiałam czekać, bo poszło mi dość szybko i była jeszcze godzina do otwarcia. A że akurat zaczynała się msza, postanowiłam wejść do środka. Z dzisiejszej perspektywy żałuję, że nie wiedziałam o świątyni nic więcej, bo odkrycie znajdującego się wewnątrz epitafium Heweliusza wciąż przede mną 😉
Po mszy weszłam niewielkimi drzwiczkami do muzeum i zaczęłam wspinaczkę. Tabliczki widniejące po drodze były motywujące i przywoływały dodatkowo uśmiech na moją buzię 🙂



Większość zwiedzania spędziłam na oglądaniu mechanizmów zegarowych i dzwonów, bowiem kościół Św. Katarzyny ma swój carillon 🙂



Dłuższą chwilę spędziłam oczywiście na pięterku poświęconym mojemu ulubionemu z gdańskich naukowców. Poprosiłam też innych turystów o uwiecznienie mnie wraz z Heweliuszem na zdjęciu.



Warto było wdrapać się na sam szczyt i zdecydowanie to na tarasie widokowym spędziłam najwięcej czasu. W kilkudziesięciu kadrach uwieczniałam widoki w każdym możliwym kierunku i pod różnymi kątami 😉 W tym na ukochaną Górę Gradową, gdzie z punktu widokowego przy Krzyżu Milenijnym widać z kolei kościół Św. Katarzyny 😉



Niemal na koniec wycieczki, jak i całego projektu, zajrzałam do środka kawiarni podróżniczej Południk 18, które to miejsce niestety znikło już z gastronomicznej mapy Trójmiasta (a właściwie odrodziło się w innej formie). Wówczas ją odkryłam, później stała się jednym z moich ulubionych miejsc, gdzie zabierałam znajomych na herbatę, a niejednokrotnie zdarzyło mi się też wybrać jakąś na wagę, by delektować się tym smakiem (i zapachem!) również w domu 😉 Pogawędka, którą ucięłam sobie z panią z obsługi, rodowitą gdańszczanką, była niezwykle ciekawa. Początkowo pytałam ją o genezę miejsca, skąd pomysł na motywy podróżnicze, później, gdy dowiedziała się, dlaczego się u nich znalazłam, role się odwróciły i to ona zadawała pytania.
Mój entuzjazm udzielił się rozmówczyni i stwierdziła, że sama nie zna Gdańska na tyle, na ile pozwolił mi na to mój projekt i sama powinna zrobić coś podobnego. Pomyślałam, że w sumie swojego rodzinnego Lęborka też nie znałam na tyle, co stało się pomysłem na kolejny projekt, ale dopiero czwarty 😉 Nim ta myśl wykiełkowała we mnie wystarczająco, odwiedziłam jeszcze Sopot i Gdynię. Tego zatem możecie spodziewać się na blogu już za jakiś czas, ale nie tylko 😉
A już 23 lipca czytanka z okazji Dnia Włóczykija 😉

kurczę, jestem rodowitym Gdańszczaninem a w Muzeum Zegarów Wieżowych w kościele Św. Katarzyny niestety nie byłem, powiem więcej, nawet nie wiedziałem, że znajduje się tam kolejny punkt widokowy w Gdańsku. Czyli trzeba nadrobić 😉
Koniecznie 🙂