Osowa – kraina niezwykłych spotkań (cz.1)

Gdy przygotowywałam się do tego wpisu, pomyślałam, że zmieścić w nim aż cztery wycieczki byłoby trudno. Tyle bowiem odbyłam wypraw po Osowej, a każda z nich miała odrębną specyfikę, więc uogólnianie ich uznałam za bardzo nie na miejscu. Dlatego podzieliłam opowieść o tej dzielnicy na dwie części. Jedną możecie przeczytać dziś, kolejna ukaże się w następny wtorek. Dodatkowym argumentem za podziałem była ilość zdjęć, jakie musiałyby się zmieścić tutaj lub z których musiałabym zrezygnować, żeby nie dobić do 50 😉

Było jednak coś, co łączyło te wycieczki. W trakcie każdej z nich spotykałam na swojej drodze kogoś lub coś niezwykłego. Czasem wybiegałam w przyszłość, nawet o tym nie wiedząc. W ten sposób rzeczy, które w tamtej chwili nie miały dla mnie aż takiego znaczenia, dziś niosą ze sobą zupełnie inne skojarzenia.

Tak było chociażby podczas pierwszego spaceru, kiedy to dotarłyśmy do granicy z Gdynią. Z Kaczymi Bukami miałam się zmierzyć w kolejnym roku, ale w tamtej chwili nie był to jeszcze konkretny plan, a ledwie powstała myśl, by może jednak na tym Gdańsku nie kończyć 😉 O specyfice Kaczych Buków na pewno tu przeczytacie za jakiś czas 😉

Na pierwszej wycieczce spacerowałyśmy pośród różnorodnej zabudowy w gąszczu uliczek w pobliżu Kielnieńskiej czy Barniewickiej. Dużo nazw nawiązywało do „morskich” zawodów, np. szłyśmy ulicą Cumowników, a chwilę później – Korsarzy. Wtedy jeszcze tego nie wiedziałam, ale również nazwiska patronów ulic nie były przypadkowe. Dziś już dobrze kojarzę Wendę i Sołdka 😉

Z koleżanką zwracałyśmy uwagę naprawdę na detale. Mi osobiście bardzo spodobała się sowa w obrębie jednej z furtek. To ciekawe, w jaki sposób ludzie dają upust swojej kreatywności. Z moich obserwacji wynika, że mieszkańcy domków jednorodzinnych mają większą szansę pokazania jej na zewnątrz i chętnie to wykorzystują 😉

Ucięłyśmy sobie jednak z moją towarzyszką małą dyskusję na temat widocznego na zdjęciu placu zabaw, a raczej jego pozostałości (?), Dzieci na Osowej nie brakowało, niejedno nas mijało, np. na hulajnodze czy na rowerze, ale zastanowiło nas, że w dzisiejszych czasach nikt by nie dał atestu na taki plac zabaw.

Zaciekawiły nas również tabliczki nawiązujące do piesków zamieszkujących posesje. Prezentowały naprawdę przekrojowe treści. Od przyjemnych wierszyków, przez neutralne stwierdzenie faktów, po lekko groźne stwierdzenia. Troszkę przypomniała mi się wycieczka na Górki Zachodnie.


A kogo spotkałyśmy oprócz czworonożnych milusińskich? Bardzo sympatyczną parę ogrodników na rowerach 🙂 Kiedy po powrocie do domu przejrzałam zdjęcia, okazało się, że pani znalazła się w moim kadrze także wcześniej, przy okazji pstrykania jednego ze zdjęć poglądowych. Drugi raz spotkaliśmy się pod sklepem, gdzie przystanęłyśmy, bym mogła wymienić baterie w aparacie. Najpierw dwie panie poprosiły nas o przypilnowanie rowerów, a później pan ogrodnik zapytał, czy zrobię mu zdjęcie 🙂 Skończyło się na tym, że po kilku zdjęciach wykonanych im, stanęłam do zdjęcia razem z nimi. Wymieniliśmy się także numerami telefonów i po pewnym czasie, będąc znów na Osowej, przywiozłam im wywołaną fotografię 🙂

Drugą wyprawę odbyłam w pojedynkę. Wysiadłam na Spacerowej w pobliżu Centrum Handlowego Osowa. Spotkałam tam panią, którą zapytałam o drogę dla pewności. Interesowało mnie, czy idąc drogą równoległą do obwodnicy dotrę gdzieś, gdzie będę mogła ową obwodnicę przekroczyć. Pamiętałam, z czym wiązało się to podczas wyprawy na Szadółki 😉

Skierowałam się ulicą Owczarnia, która biegła początkowo wzdłuż obwodnicy, następnie między drzewami, minęłam także ogródki działkowe. Klimat był bardzo ciekawy, szczególnie na końcu urzekły mnie folklorystyczne akcenty <3

Gdy skręciłam w ulicę Wodnika, aby przekroczyć obwodnicę, na południu prezentował się piękny zbiornik wodny. Niestety, według mapy, nie miał on swojej nazwy. Przechodząc nad obwodnicą, spojrzałam z kolei na północ. Jakże odmienne były oba widoki!

A dalej wkroczyłam już w zupełnie nowy świat 😉

Przeprawa nie należała do najłatwiejszych, bo przede mną rozpościerały się albo piaszczyste ścieżki, albo asfaltowe drogi bez chodników, gdzie przejeżdżające ciężarówki wzbijały tumany kurzu z pobocza. Nie powiem, by było to przyjemne. Teren zdominowały firmy, a nawet udało mi się znaleźć coś nowoczesnego 😉

Dalej natrafiłam na bocianie gniazdo, a za nim ten nowy świat był już dużo przyjemniejszy. Pojawiły się poprzeczne uliczki (choć początkowo tej samej nazwy) i zabudowa jednorodzinna. Najbardziej ucieszyła mnie jednak ostatnia w moim planie sieć ulic, w której nazwy nawiązywały do mitologii. Wtedy nie wiedziałam jeszcze, że Orion będzie kiedyś moim ulubionym gwiazdozbiorem <3

Nie mogłam też wiedzieć, jak niezwykłe spotkanie zgotuje mi los. Otóż nagle drogę przebiegło mi pewne zwierzę. I nie, nie był to czarny kot, ani nawet w ogóle kot, ale różowo-czarna świnia. Tego jeszcze podczas swoich wypraw nie przeżyłam 😉

Końcówka była doprawdy sielankowa, bo okazało się, że w pobliże obwodnicy można wrócić mniej hałaśliwą drogą 😉

Z dzisiejszego punktu widzenia dostrzegam też takie elementy, poprzez które zdjęcia mówią same za siebie. Jak kadr poniżej 😉 Ostatnio mam czas regeneracji, odżywam społecznie i zdecydowanie częściej wychodzę z domu. Wreszcie też wyjadę gdzieś dalej! Jeśli chcecie wiedzieć więcej, zapraszam na mojego Facebooka, a na blogu widzimy się już za tydzień! 🙂

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *