Tym razem na celowniku znalazł się szlak, który biegł przez całe Trójmiasto, ale ja postanowiłam przejść jego gdańską część. Pogoda miała się zepsuć dopiero na wieczór, więc pokonanie około 25 km, gdybym zdecydowała się nie dzielić wędrówki na dwie, wydawało się zupełnie osiągalne przy stabilnej pogodzie. Mimo to, gdy wsiadłam w tramwaj, na szybach szybko pojawiły się pierwsze krople, a im bliżej byłam docelowego przystanku, tym deszcz zdawał się coraz bardziej przybierać na sile. Dojechałam punkt ósma i po prostu odczekałam kilka minut pod wiatą, nim opady ustały, a ja mogłam ruszyć.
Pod Górą Gradową, nieopodal Dworca PKS, rozpoczynał się Szlak Trójmiejski, oznaczony żółtymi znakami. Należało wejść między budynkami ku schodkom. Wspięłam się nimi i podeszłam ku Bramie Północnej. Góra Gradowa była jednym z moich ulubionych gdańskich miejsc, o czym przekonywałam wielokrotnie, tym razem jednak skręciłam dość szybko na ulicę Gradową, zgodnie z żółtym znakiem kierującym w prawo. Droga biegła w dół, z budynkiem tzw. Willi po lewej. Tymczasem po prawej stronie najpierw natrafiłam na łąkę kwietną z poidełkiem dla pszczół, a następnie na ule. Miałam kiedyś okazję jako pracownik dostać w prezencie słoiczek miodu i muszę przyznać, że bardzo mi smakował. Schodząc niżej, przyjrzałam się pracom w Zespole Bożego Ciała po prawej oraz rzuciłam okiem ku Suchej Fosie po lewej.
Z ulicy Dąbrowskiego przez fragment ulicy 3 Maja przeszłam na ulicę Giełguda. Szlak prowadził przy dwóch cmentarzach – Garnizonowym oraz Żołnierzy Radzieckich. Planowałam w przyszłości zbadać lepiej temat tego pierwszego, jakie ważne i znane postaci tam spoczywały, tymczasem drugi już kiedyś obejrzałam dokładniej i wejść na górkę nieopodal, by zobaczyć tamtejszy obelisk.
Kolejny odcinek szlaku biegł przez teren leśny „Wronia Górka”, o czym informowała stosowna tablica. Był to bardzo przyjemny fragment, choć momentami woda skapywała z drzew na głowę. Natrafiłam tu i na spacerowiczów z psami, i na biegaczy, i na pędzących przechodniów, którzy ewidentnie traktowali te ścieżki jako skrót w drodze do pracy. Żółte oznaczenia były wystarczająco częste, by się nie zgubić, choć parę razy zeszłam na jakąś boczną ścieżkę, bo przestrzeń była usiana tablicami informacyjnymi, np. o piętrach lasu, grzybach, patronach lasów i łowiectwa, a także prezentujących działo Flak i głazy narzutowe. Spodobały mi się też schody ku ulicy Wroniej, z widokiem na miasto w tle.
Minąwszy altanki i ławeczki do odpoczynku oraz urządzenia do rekreacji sportowej na świeżym powietrzu, weszłam w obręb osiedla przy ulicy Focha. Co ciekawe, krótki odcinek szlaku wiódł za ogrodzeniem, od strony zabudowań. Ostatecznie znalazłam się przy kościele Św. Teresy od Dzieciątka Jezus. Naprzeciwko mieścił się cmentarz francuski, który też poznałam podczas wspomnianej już wycieczki trzy lata wcześniej.
Ruszyłam zatem zgodnie ze znakami w prawo, przez Cygańską Górę i dalej za ogrodzeniem ogródków działkowych szeroką piaskową drogą ponownie po prawej. Natrafiłam na tabliczkę, że znalazłam się na Górze Suchańskiej i pokonałam do tej pory 3 km. Przez łąki i odcinki leśne, minąwszy jakiś samozwańczy kemping przy kamperze, wyszłam ostatecznie po pierwszej godzinie wędrówki na ulicy Smoluchowskiego, zaskakując tym chyba kilku przechodniów.
Odbiłam w prawo i szybko zorientowałam się, że widziany z dziesięć minut wcześniej komin to element zabudowań kompleksu szpitalnego. Minęłam wjazd w Jarową, natomiast przy dojeździe do Krętej, gdzie miałam wejść, nie widziałam tabliczki. Pojawiła się jednak droga, nawigacja sugerowała, że to może być ta, szczególnie, że przylegała do bramy okalającej stadion piłkarski. Dreptałam zatem, nie mając za bardzo innych opcji do wyboru (jeszcze jedna dróżka kończyła się innymi zabudowaniami), a jednak wyszłam ciut dalej niż zamierzałam. Płyty nagrobne pomiędzy drzewami i bluszczem od razu skojarzyły mi się z Parkiem Nostalgicznym i faktycznie chwilę później znalazłam się przy jego głównej bramie. Obok mieścił się Zbiornik Stary Sobieski, którego jako jedynego takiego obiektu jeszcze nie widziałam w środku, ale skorzystałam z chwili, by przystanąć na punkcie widokowym ponad nim i dopiero wtedy zeszłam ścieżką ku ulicy Traugutta.
Skręciłam w lewo, by wrócić na szlak. Przed ulicą Krętą, po lewej stronie stały budynki dawniej należące do Uniwersytetu Gdańskiego, jednak po przeniesieniu Wydziału Chemii przekazane Politechnice Gdańskiej. Zaintrygowało mnie, że wznoszono właśnie obok kolejny budynek, na szczęście nie ingerując w strukturę wcześniej już istniejących, o bogatej historii, o czym nawet opowiadałam w swoim podcaście.
Przy okazji skrętu w prawo, tak jak na wysokości ulicy Krętej kierował dalej szlak żółty, znalazła się świetna (na moje potrzeby) mapa Parku Jaśkowej Doliny. Tymczasem drogowskaz informował, że jestem w Królewskiej Dolinie. Wkrótce minęłam ceglany budynek zajmowany obecnie przez przedszkole czy szkołę, a za stawem rzeczywiście biegały dzieci. Obok mieścił się dawny punkt widokowy, obecnie jednak solidnie zadrzewiony i szczególnych widoków tam nie było. Dalej na trasie spotkałam sarenki, które niestety też mnie wypatrzyły i wycofały się, ale udało mi się nagrać je z oddali.
Często skręcając i naprzemiennie pnąc się w górę i nieco schodząc, wyszłam ostatecznie przy innym punkcie widokowym, znanym jako Sobótka, ale też zwanym Ślimakiem, ze względu na kształt schodków prowadzących na szczyt betonowego konstruktu stojącego w tym miejscu. Obecnie lepsze widoki były ciut niżej, w oznaczonym punkcie. W luce między koronami drzew prezentowały się chociażby Szkoły Okrętowe i Techniczne Conradinum czy też latarnię morską Portu Północnego.
Zejście stąd było dosyć strome, ale bez większych przygód, po dwóch godzinach wędrówki znalazłam się na punkcie widokowym III zwanym Polaną Lenza. Od razu wypatrzyłam kościół przy ul. Zator-Przytockiego, ale po zapoznaniu się z tablicą także dawne koszary przy alei Legionów. Przysiadłam też tutaj, by zrobić sobie przerwę. Zjadłam, wypiłam trochę wody i solidnie wytrzepałam buty, chociaż zawiązałam je zbyt luźno, czego pożałowałam przy kolejnym stromym zejściu i gdy wyszłam przy Jaśkowej Dolinie, poprawiłam je.
Przy kolejnym drogowskazie uznałam, że spróbuję tego dnia dojść do Złotej Karczmy, co oznaczałoby, że przejdę około 14 kilometrów i zostawię sobie na kolejny raz 10-kilometrowy odcinek leśny stamtąd aż do Osowej. Szukałam takiego punktu, który pozwoliłby mi w nieskomplikowany sposób dostać się do domu i dojechać innego dnia, by kontynuować wędrówkę.
Tymczasem weszłam po przeciwnej stronie drogi w las, przy budynku dawnej restauracji Forthaus pod adresem Jaśkowa Dolina 45. Wkrótce znalazłam się przy Teatrze Leśnym, gdzie byłam raz na koncercie zespołu Ścigani, krótko po zakończeniu studiów. Trwały tu akurat prace, nie chciałam przeszkadzać robotnikom, więc zrobiłam kilka zdjęć bez nich w kadrze i potem wspięłam się schodkami przy widowni. Przeszłam pod Diabelskim Mostkiem, tak jak prowadził szlak.
Doprowadził mnie, niebanalną, meandrującą ścieżką o różnej wysokości, do altany z pomnikiem Gutenberga. Spędziłam tam chwilę, będąc w tym miejscu dopiero drugi raz w życiu. Przyjrzałam się rzeźbie, którą ktoś postanowił „udoskonalić” farbą. I tak drukarz zyskał nienaturalny błysk w oczach, a w ręku nagle zaczął trzymać księgę autorstwa Tolkiena…
Poza spacerowiczami minął mnie tam jakiś inny wędrowiec, który szedł przy altanie w drugą stronę, ale kilkanaście minut później „objawił się” znów na szlaku, minął mnie i szedł kawałek przede mną aż do Brętowa PKM, gdzie ostatecznie zniknął mi z oczu, więc prawdopodobnie na tym odcinku przestał śledzić żółte znaki, a może w ogóle skończył swój spacer. Tymczasem ja uznałam, że moja mapa chyba była lekko zdezaktualizowana, bo na tym odcinku żółta linia biegła inaczej niż realny szlak. Znalazłam się chociażby w okolicach ulicy Podleśnej, czego mapa nie zakładała. Za to znalazłam punkt widokowy oznaczony rzymską dwójką, choć nie miał żadnej tabliczki, a wskazywały na to jedynie drogowskazy i rozpościerające się znienacka widoki, ponownie w kierunku Zatoki Gdańskiej. Na trasie popatrzeliśmy po sobie także z panem kosem.
Po trzech godzinach byłam na wysokości ulicy Magellana. Szlak nie biegł dalej ulicą, jak sądziłam po mapie, ale równolegle lasem. Kawałek dalej jedynie ją przecinał, by dalej biec wśród zieleni. Zdawał się mijać przystanek Brętowo PKM, ale nagle zawracał i oferował przejście przed nią (patrząc z wcześniejszej perspektywy). Na dole znalazłam znów obszerną tablicę dotyczącą szlaku. Teoretycznie mogłabym skończyć w tym miejscu i mieć dobry dojazd, ale uznałam, że dam radę jeszcze przejść się godzinę czy półtorej, a warto skorzystać z dobrej pogody.
Przeszłam zatem na światłach i weszłam w ulicę Dolne Młyny. Gdy ulica skręcała ostro w lewo ku ulicy Nowiec, szlakiem okazała się ścieżka na wprost. Pomiędzy zabudową mieszkalną wyszłam na wysokości Zbiornika Retencyjnego na Strzyży z altanką z młyńskim kołem. Zawsze uważałam to miejsce za malownicze i zrobiło mi się szkoda niszczejącej altanki. W tym miejscu szlak skręcał w prawo i wiódł na wprost ulicą Potokową aż do linii lasu.
Kolejny odcinek szlaku wiódł przez rezerwat Dolina Strzyży. Zamyślona nad mapą, niespodziewanie weszłam w przechylony nad drogą konar i uderzyłam w niego głową, na szczęście poza chwilowym oszołomieniem nie nabawiłam się ani siniaków, ani gorszych skutków. Właściwie leśny odcinek oferował wyciszenie, w zamian oczekując jedynie śledzenia znaków. Gdy dotarłam do tablicy z licznymi drogowskazami, wiedziałam, że jestem na krzyżówce szlaków – żółtego, zielonego i niebieskiego, zatem czekały mnie jeszcze przynajmniej dwukrotne odwiedziny tego punktu.
Tymczasem szłam zgodnie z oznaczeniami w kolorze żółtym. Po czterech godzinach, w samo południe, znalazłam się przy Sanktuarium Matki Bożej Brzemiennej. Ilekroć tam byłam, nie udawało mi się wejść do środka kościoła, tym razem jednak drzwi były otwarte, a wewnątrz nie odbywała się żadna msza. Przeczekałam tam krótki, nagły i ulewny deszcz, wykorzystując ten czas po prostu na obejrzenie świątyni od środka. Zaciekawiły mnie drewniane rzeźby, a także droga krzyżowa w tym samym stylu. Natomiast skromność prezbiterium totalnie nie była tym, czego się spodziewałam. Szczególnie, że nieopodal mieściła się wykonana z drewna Kalwaria, a u jej szczytu bardzo wystawny ołtarz papieski.
Szlak wiódł wzdłuż nich, a dalej ponownie lasem. Zatrzymałam się na moment, podziwiając całe stadko żwawo latających ważek. Już na leśnym odcinku zaciekawiły mnie z kolei okolone płotkami rynienki gdzieniegdzie po obu stronach drogi. A ta była szeroka i bardzo wygodna. Właściwie zeszłam tylko na moment, gdy drogowskaz wskazał po lewej dojście do Góry Matemblewskiej. Warto było mieć oczy dookoła głowy, by jej nie przegapić i ostatecznie delikatnie wsparła mnie nawigacja. Potem wróciłam na główny szlak i zakończyłam wędrówkę na przystanku autobusowym Harfowa. Ten etap zajął mi 4 godziny i 45 minut. Dał niemało satysfakcji, ale wolne miejsce siedzące w autobusie było na wagę złota 😉
Ciąg dalszy nastąpi… 😉
Szlak Trójmiejski (lasami od Gdańska do Gdyni) to taka współczesna wersja „Prasidentenweg” – był to dawny szlak wytyczony w Wolnym Mieście Gdańsk gdzieś na początku lat ’30 XX wieku (na „Waldkarte” z 1929 go nie ma, za to na tej z 1936 już jest), biegł przez wzgórza lasów Oliwskich, oferując (w tamtych czasach) wspaniałe widoki. Od Gdańska do Sopotu, przez całe lasy ówczesnego Wolnego Miasta. Dzisiaj niestety widoki w dużej mierze są zasłonięte przez drzewa, kamienie z wykutymi oznaczeniami szlaku zostały rozkradzione, część mniej uczęszczanych odcinków zarosła – ale nadal można go przejść, do czego serdecznie zachęcam 😉 Oczywiście nie jest to klasyczny szlak turystyczny, znakowań w terenie brak, wymaga on porównywania współczesnych map ze starymi i korekcji w terenie „na bieżąco”. Mimo, że przebiega on momentami w znanych miejscach, łącząc się częściowo z tymi szlakami (np. ze wspomnianym szlakiem żółtym – Trójmiejskim), to jego przejście w kształcie przedwojennym nie jest aż takie proste.
Częściowo szlak ten próbował „wskrzesić” pan Marcin Wilga (jako „Szlak Królewski”) – idea słuszna, jednak w mojej ocenie za dużo uproszczeń w przebiegu szlaku (pokierowanie go współczesnymi drogami, bez zachowania jego oryginalnego przebiegu). Wśród współczesnych pasjonatów tego szlaku przyjęło się jego łączenie z „Langfuhrer Höhenweg” („Wrzeszczańska Droga Wzgórz”), co pozwala wydłużyć wędrówkę w równie wspaniałym terenie.
O, dziękuję za ciekawostkę! A czy myśli Pan, że odtworzenie takiego szlaku w oryginalnym przebiegu jest w ogóle możliwe? Jednak zabudowa miasta chociażby w latach 30. i współcześnie różni się diametralnie, a taki Szlak Trójmiejski nie biegnie tylko lasem, nie wiem jak ten wspomniany przez Pana. Gdzie w ogóle można znaleźć informacje o jego przebiegu?