W lipcowy piątek, jedyny dzień wolny pośród pięciu jedenastogodzinnych zmian, postanowiłam wreszcie wybrać się na szlak. W poprzednie wolne dni niestety zbytnio nie poszalałam z kilometrami, bo i pogoda była chwiejna, ale tym razem przynajmniej nie miało padać. Spacer, poza tym, że postanowiłam w tym roku przejść wszystkie gdańskie szlaki piesze, a wycieczka wpisywała się w ten plan, traktowałam również jako wypełniacz czasu, żeby nie tkwić w domu i nie być przytłoczona własnymi myślami. Skupienie na trasie i napotykane tam nowości zwykle pomagały się oderwać.
Kierowałam się na Górki Zachodnie. Na trasie moją uwagę zwrócił fakt, iż nigdy wcześniej nie przyglądałam się bocznej ścianie budynku VI Liceum Ogólnokształcącego, a robiła nie mniejsze wrażenie niż ta frontowa. Dalej zaciekawił mnie jeszcze łukowaty kształt piętra domów przy ulicy Sówki. Byłam tu już nieraz, więc musiałam je widzieć, ale poczułam się, jakbym odkryła to po raz pierwszy.
Na końcowym przystanku linii 111 wysiadałam jako jedyna. Od razu podeszłam do tablicy i drogowskazu, a wejście na szlak wydało mi się nad wyraz proste. Niewielką ścieżkę łatwo było jednak przegapić i weszłam od strony wody, choć wiedziałam, że nie może to być oficjalne wejście, ale to miejsce akurat już znałam. Obok mieścił się częściowo drewniany budynek, który sfotografowałam, wróżąc mu raczej rychłe zakończenie żywota.
Stojąc już na pagórku, bez problemu wypatrzyłam pierwszy czerwony znak i ruszyłam z entuzjazmem. Tym bardziej, że właściwie chwilę później mogłam cieszyć się pierwszą „zdobyczą”, bo tabliczka głosiła, że to tu jest Góra Źródlana. Choć też nie byłam w tym miejscu po raz pierwszy, przyjęłam ten moment z radością. Te 22,2 m n.p.m. to był pikuś, ale jednak jakiś checkpoint na trasie. W tym miejscu można było też podejrzeć zza drzew pracę Stoczni Wisła. Aczkolwiek na pewno było lepiej słychać niż widać.
Gdy ruszyłam dalej, cieszyłam się, jak dobrze oznaczono kolejne etapy trasy i nie miałam obaw, czy się odnajdę na leśnym odcinku, który mnie teraz czekał. Niedługo później natrafiłam też na pierwszy z elementów fortyfikacyjnych. Boczny Punkt Kierowania Ogniem Baterii Wydmowej (z lat 1917-1918) kusił, by zajrzeć do środka i ostrożnie zrobiłam parę kroków w głąb, zwracając uwagę, by stanąć suchą stopą i ominąć zakumulowane tam śmieci. Na jednej ze ścian od wewnątrz było widać spod warstwy betonu metalowe umocnienia. Obiekt w środku nie był niesamowity, za to wyglądał świetnie z zewnątrz, szczególnie wkomponowany w swoje naturalne otoczenie.
Wkrótce trasa poprowadziła mnie ku marinie i szłam betonową, a potem leśną drogą wzdłuż niej. Natrafiłam na przewalone drzewo, które jednak bez problemu pokonałam. Było też parę przechylonych, podtrzymywanych siłą tych, które wciąż trwały w tym miejscu. Im dalej wędrowałam, tym częściej natrafiałam na piaszczyste podłoże, a w pewnym momencie zaczęłam mijać nadrzeczne szuwary i gdzieniegdzie prześwitywała woda. Co ciekawe, widziałam także podtopione kładki kilka metrów od brzegu. Tę sielankowość przestrzeni przełamały dwa przelatujące w krótkim czasie samoloty.
Po pierwszych 20 minutach wędrówki znalazłam się na ulicy Stogi, gdzie odbiłam w prawo. Kawałek dalej natrafiłam na ławkę, więc przysiadłam na moment, podjadłam i przepakowałam się. Na kolejnym odcinku zeszłam ze szlaku dwukrotnie na tej samej wysokości, aby podejść do tablic po dwóch stronach ulicy, informujących o lokalnych użytkach ekologicznych: Zielone Wyspy i Karasiowe Jeziorka. Dalej szłam na wprost aż do skrzyżowania, przy którym odbijałam w lewo zgodnie ze znakami. W tym miejscu znajdowała się tablica informacyjna opisująca całość fortyfikacji. Na górce był jeszcze schron, który widziałam kiedyś, a teraz zwyczajnie przypomniałam sobie o nim parę minut później, gdy zdążyłam już przejść spory kawałek, więc się nie cofałam.
Minęłam zaparkowane auta i reklamę punktu gastronomicznego oraz również ichni drogowskaz prowadzący do „jedzonka” 🙂 Dalej ścieżka wiodła do dwóch obiektów stanowiących Punkt Obserwacji Dwubocznej 25. BAS. Składała się na niego wieża obserwacyjna, tu pozbawiona schodów, w przeciwieństwie do jej siostry bliźniaczki na Westerplatte. Obok stał schron dla załogi, do którego kiedyś już weszłam, ale pamiętałam nieprzyjemne w odbiorze napisy, z powodu których nie miałam ochoty wchodzić tam ponownie, natomiast przeszłam się, aby zajrzeć do środka z drugiej strony.
Kontynuowałam wędrówkę dość długo przez las. Po kilku zakrętach dalsza trasa wiodła spory kawałek prosto. Choć nie było tam elementów fortyfikacji ani innych tego typu atrakcji, zaciekawiło mnie drzewo z podzielonym na trzy części pniem, a także iglasta korona drzewa, która znalazła się na ziemi w całości. W tym miejscu skupiłam się na fotografowaniu szyszek. Niedługo później trafiłam na wejście na plażę numer 22.
Kawałek za wejściem o numerze 23 pojawiła się szeroka piaszczysta połać. Po lewej widniała kusząca ścieżka w bok, żeby nie iść piachem, ale niedługo później zorientowałam się, że prowadziła w to samo miejsce. Sama szłam jednak wedle znaków prosto. Wkrótce natrafiłam chyba na najciekawszy obiekt na trasie, jeśli chodzi o te, do których dało się wejść. Prawe Boczne Stanowisko Baterii Wiejskiej bądź Leśnej pochodziło z 1911 roku. Udało mi się obejrzeć od środka większość obiektu. Towarzyszyła mu tablica informacyjna. Poza tym sama oddałam się krótkiej sesji zdjęciowej, by upamiętnić swoją obecność w tym miejscu.
Dalej szlak nakazywał skręcić, więc posłusznie podreptałam w zgodzie ze znakami. Wiedziałam, że jestem blisko plaży i pętli tramwajowej na Stogach, a pierwsi mijający mnie ludzie zdawali się to potwierdzać swoją obecnością. Nim tam jednak dotarłam, sfotografowałam zgrubienia na pniach drzew, schodki wiodące nad wodę wejściem 25, a naprzeciw nich pozostałość po ogrodzeniu, którego słupek przechylony opierał się na tym sąsiednim, co w sposób metaforyczny odebrałam jako „przyjacielskie wsparcie” i wydało mi się to w jakiś sposób istotne, by się w tym miejscu zatrzymać na chwilę.
Wyszłam na wysokości pętli tramwajowej przy plaży na Stogach i szlak prowadził dalej mniej więcej równolegle do linii brzegowej. Po pewnym czasie skręcał w lewo i z asfaltowej dróżki wiódł w las. Niemal od razu trafiłam na tablicę informacyjną przy dwóch obiektach. Znany był mi już Schron Dowodzenia Baterii Wydmowej z 1919 roku i żałowałam kolejny raz, że wejście do środka dość sporego konstruktu było niemożliwe. Ciekawił mnie chociażby układ pomieszczeń wewnątrz. Obiekt był bardziej pokryty graffiti niż poprzednio, co nie cieszyło, aczkolwiek jeden napis wydał mi się bardzo adekwatny do moich własnych przeżyć – „Dziś topię się w refleksjach”.
Dosłownie chwilę później trafiłam na późniejszą (1944, a może 1954 rok – jak zapisano na tablicy) zaporę przeciwczołgową bądź przeciwpiechotną. Dalej podążałam prosto, minąwszy ją. I choć się tego nie spodziewałam, jeszcze przed terenem DCT zobaczyłam coś, co mogło służyć za punkt obserwacyjny. Wreszcie przy samym ogrodzeniu DCT skręciłam na chwilę ku plaży. Na wodzie zobaczyłam statek, z którego leciał ciemny dym, ale układał się łukowato, jakby wypuszczano strumień płynu. Zastanawiałam się, co oni robią, bo wyglądało to jednocześnie intrygująco i niepokojąco.
Dalszy odcinek leśny wiódł wzdłuż ogrodzenia i doprowadził mnie do drogowskazu. Mogłam iść dalej prosto, aby zobaczyć Schrony Baterii Wydmowej z 1915 roku, wiedziałam, że kiedyś na pewno tam zajrzę, aczkolwiek trzymałam się tego dnia głównego szlaku i ruszyłam na Stogi, ku pętli tramwajowej, ale tej starej, na wysokości Pasanilu, bo drogowskazy tam to opisywały. Przez las dotarłam do niedużego zbiornika, który raczej nie miał nazwy, a na mapie przyjął kształt zbliżony do literki S.
Za nim dość szybko zgubiłam znaki, widziałam jeszcze jeden czy dwa, ale potem wędrowałam ścieżką, która wydawała mi się najbardziej wydeptana. Ostatecznie, posiłkując się nieco nawigacją, gdy wyszłam na szerokiej leśnej drodze, odbiłam w prawo, a dzięki temu po pewnym czasie znalazłam się na skrzyżowaniu, gdzie znów skręciłam w prawo i znalazłam skrzyżowanie, gdzie pojawiły się znaki po mojej prawej stronie, a szlak biegł dalej na wprost. Dalej obyło się już bez przygód. Lasem i łąką trafiłam na ścieżkę za kościołem Św. Rodziny, a dalej przy pomniku upamiętniającym dawny cmentarz wyszłam na ulicy Nowotnej. Odbiłam w prawo i ruszyłam na przystanek tramwajowy. Ósemka przyjechała dosłownie trzy minuty później, a ja z satysfakcją wróciłam do domu. Zostało mi jeszcze pięć szlaków z dziewięciu, przy czym cztery dość solidne, ale miałam nadzieję ukończyć je jeszcze tego lata.
Oo, czekałem na ten wpis 🙂 Dobrze się złożyło, że akurat polecił mi go FB, bo nie byłem już na bieżąco z blogiem. Fajnie, że udało Ci się w końcu przejść tę trasę i zaliczyć większość obiektów, chociaż najciekawsza wydaje mi się akurat Bateria Wydmowa na tej ominiętej przez Ciebie odnodze szlaku. Przynajmniej jeśli mowa o tych oficjalnie dostępnych, bo najbardziej imponujące są oczywiście na terenie portu. gdzie trochę trudniej się dostać. Jeden ze schronów przez jakiś czas nie był dostępny, bo podprowadzono pod niego płot podczas rozbudowy magazynów, ale na szczęście znów można go swobodnie zwiedzać. Liczę, że jeszcze wrócisz na te tereny, bo cała okolica Sączek (Sączków?) z wydmami i bajorkami jest super malownicza, co zresztą widać na jednym z ostatnich zdjęć. To jedno z moich ulubionych miejsc do spacerowania na Stogach, a zeszłej zimy ulepiłem bałwana obok tego zbiornika ze zdjęcia 😛
Hej, zatem fajnie, że wróciłeś na bloga 🙂 Oj, na tę trasę to i ja czekałam, ośmielę się stwierdzić, że była w planach jakieś 3 lata, ale wreszcie się udało. Co do tego zejścia ze szlaku, totalnie nie wiem, dlaczego tak się tu zadziało, podczas tegorocznych wędrówek po znaczonych szlakach pieszych zdarzyło mi się to w sumie dwa razy, no ale za drugim zgubiła mnie trochę pewność siebie, trochę brak uważności i gapiostwo 😀 Pewnie będę chciała jeszcze wrócić w te rewiry, bo szłam zgodnie z czerwonymi znakami, a szlak ma jednak jeszcze tę odnogę w okolicy Portu, którą ominęłam, bo takie miałam tego dnia „zasoby własne”, że jednak skupiłam się na głównej trasie. Ciekawe, ilu ludzi zaskoczył Twój bałwan w tym miejscu 😀
Raczej nie zdążył zaskoczyć wielu osób, bo mało kto się tam zapuszcza, a chyba już na drugi dzień była odwilż 😛 Ale może powtórzę to w tym roku, jeśli będzie okazja. A co do schodzenia ze szlaku, to mam wrażenie, że akurat ten jest momentami dość słabo oznaczony. Zdarzało mi się wiele razy z niego zbaczać, nawet kiedy starałem się zwracać uwagę na znaki. Całego raczej nigdy nie dam rady przejść, ale nie mam też takich ambicji, ulubione fragmenty mi wystarczą 🙂
Dla mnie właśnie ten fragment, gdzie zboczyłam ze szlaku, był zaskakujący, bo wcześniej cały czas widziałam wyraźnie, gdzie iść – no może znaki mogłyby być częściej, bo właśnie trzeba miejscami wręcz wypatrywać w lesie, ale poza tym jednym miejscem zawsze udało mi się je wypatrzeć. A tu przy zbiorniku zobaczyłam znak, poszłam jedyną widoczną ścieżką, a nagle się okazało, że teren już nie ma ani znaków, ani dalszej ścieżki 😛
A co do przejścia całego szlaku – on akurat jest jednym z krótszych, ale jeśli nie masz planów na cały, to dystans nie ma znaczenia – fajnie, że masz swoje ulubione miejsca i je odwiedzasz 🙂