Góra Gradowa – o łapaniu okazji i pięknych widokach!

Tych kilka pierwszych wędrówek w epidemii było dla mnie szczególnie ważnych, bo choć praca zdalna w moim przypadku okazała się skutkować sporą wydajnością, to jednak marzyłam o przełamaniu tej monotonii otoczenia. Nic więc dziwnego, że gdy w majówkę miałam pracować, a dodatkowo na miejscu, nie zdalnie, to nie potrafiłam nacieszyć oczu widokiem Góry Gradowej i widokami z góry. Od majówki począwszy, ale tak naprawdę do końca mojej pracy zawodowej tam czyli przez półtora miesiąca, prawdopodobnie obfotografowałam ją całą! Zrealizowałam każdy kadr na zewnątrz, na jakim mi zależało (a do jednego podchodziłam trzy razy nim trafiłam na właściwe światło, zainspirowana kadrem zaznajomionego fotografa). Góra Gradowa zasłużyła na odrębny rozdział w mojej książce (choć nie wiem, czy mój perfekcjonizm nie będzie tu przeszkodą, ale na pewno podejmę próbę!), dlatego nie będę robić sobie wewnętrznej konkurencji i na blogu postanowiłam podzielić się jedynie krótko przebytymi podczas dwóch dni majówki trasami.

Praca zawodowa w tym miejscu sprawiła, że swobodnie operuję nazwami obiektów, w tym historycznych. Zdaję sobie jednak sprawę, że to może brzmieć dla laika, jak czarna magia. Główny plac dawnego fortu (Tak, jednego! Popularna nazwa „forty” jest błędna!) nazywamy majdanem. Podłużny budynek, który widzimy chociażby z poziomu parkingu, to Koszary Schronowe (tymczasem po prawej mamy Wozownię Artyleryjską, a za plecami Reditę Napoleońską i obok niej Nowe Koszary). Poziom wyżej, jakby nad nimi, widzimy system schronów na wzniesieniu nazywanym Wysokim Czołem Kurkowym. Pierwszego dnia podeszłam tam przez pochyłą ścieżkę na skarpę biegnącą prostopadle. Wejście na nią znajduje się w okolicy masztu flagowego (który trudno przeoczyć, bo ma 40 metrów wysokości!) i przy Lwie Hewelionie (którego warto wypatrzeć!). Sama skarpa to Wysokie Skrzydło Kurkowe. Będąc na jego szczycie widzimy po prawej wspomniane Wysokie Czoło Kurkowe, zaś po lewej Niskie Czoło Kurkowe. No i oczywiście wspaniałą miejską panoramę! Tym razem podążyłam w prawo i wędrowałam aż do Krzyża Milenijnego, fotografując także sporo z góry. Pod sam pomnik w kształcie krzyża podeszłam innym razem, gdyż pomimo deszczu wędrowali przy nim turyści. Wystawa historyczna we wnętrzu schronów była tego dnia zamknięta. Z majdanu na Niskie Czoło Kurkowe prowadził tunel zwany poterną. Tuż za tunelem biegła ścieżka w lewo, która wiodła w stronę schodków. W ten sposób zeszłam ku tzw. Równi Ogniowej, a budynek poniżej linii schronów to historycznie Galeria Strzelecka. Wzdłuż jej ściany powędrowałam w lewo, aż dotarłam do kolejnych schodów. Szeroka droga, która ukazuje się oczom spacerowicza po ich pokonaniu, biegła w pobliżu Kaponiery Południowej. Za zakrętem, tzw. suchą fosą wędrowałam już powoli na swój tramwaj, nie ominęłam jednak żadnego ciekawego punktu po drodze. Minęłam zrekonstruowany fragment muru Carnota (tego od twierdzenia cosinusów, cóż za wszechstronny człowiek!), a na wysokości Kaponiery Środkowej i Baterii Moździerzy (kolejny łuk drogi) podeszłam w górę w lewo. Tam zza drzew wyłonił się Pomnik Żołnierzy Rosyjskich, jeden z najstarszych w Gdańsku. Ostatecznie wróciłam ku suchej fosie i pokonując jej ostatni odcinek, zakończyłam wędrówkę.

Drugiego dnia z okolicy Krzyża Milenijnego sfotografowałam chociażby znajdujący się przy ulicy 3 Maja Zespół Bożego Ciała z amboną umiejscowioną… na zewnątrz, co jest ewenementem. Stoczniowe żurawie, jako zlokalizowane ciut dalej, delikatnie były osnute mgłą. Próbowałam się z kilkoma dobrymi widokowo miejscami na Górze Gradowej, ale tego dnia wychodziło to średnio, więc wykorzystywałam późniejsze okazje, w tym „pożegnalne” przejście po tak bliskim sercu terenie. Podeszłam zatem bliżej Kościoła Bożego Ciała. Obok niego mieścił się wyjątkowy obiekt – Cmentarz Nieistniejących Cmentarzy, upamiętniający mieszczące się wcześniej w tym rejonie nekropolie. W sąsiedztwie można też zobaczyć Grób Klawitterów, które to nazwisko kojarzy się z przemysłem stoczniowym.

Te dwa spacery po pracy pozwoliły mi sfotografować całkiem sporo, choć nie wszystko w optymalnych warunkach pogodowych. Nadrabiałam zatem przy każdej możliwej okazji kolejnymi kadrami, a z pracy wychodziłam różnymi ścieżkami. Po półtora miesiąca mogę śmiało stwierdzić, że nie wiem, czy jest druga taka osoba, która wykonała tyle zdjęć na Górze Gradowej w tak krótkim czasie. Choć moja współpraca z Hevelianum się zakończyła, nie miałam wątpliwości (a tęsknota mnie tylko w tym utwierdziła), że to moje ukochane miejsce w Gdańsku, więc powinno mieć swój rozdział w książce.

Pewnego dnia jednak obowiązki służbowe skierowały mnie na koniec dnia pracy w jeszcze inny rewir Śródmieścia. Dlatego postanowiłam wsiąść w tramwaj powrotny przy Placu Solidarności. Wykorzystałam fakt, że nie spieszyło mi się do domu, a wręcz czułam, że spacer zrobi tu dobrą robotę i poprawi mój nastrój, dlatego chwytałam różnorakie kadry po drodze. Jednymi z pierwszych obiektów były budynek PAN Biblioteki Gdańskiej oraz I Liceum Ogólnokształcące, ale najbardziej ucieszył mnie chyba otwarty kościół pw. Św. Jakuba.

Pierwsza sprawa, chciałam w 2020 roku zajrzeć do środka każdego kościoła. Ot, taki dodatkowy cel wędrówek. Pomyślałam sobie, że w niektórych przypadkach jedyną opcją może być przyjechanie na mszę właśnie w danej parafii. I byłam na to gotowa. Ba! Nawet odwiedziłam w ten sposób każdą świątynię na Żabiance, Jelitkowie, Przymorzu i Zaspie oraz dwa z trzech kościołów oliwskich. W ciągu ponad dziesięciu lat w Gdańsku byłam też w innych, ale jakoś zapragnęłam wyzerować liczniki. I wtedy przyszła epidemia.

Dlatego ucieszył mnie fakt otwartych na oścież drzwi kościoła, a jeszcze bardziej ta pustka wewnątrz. Była mi potrzebna taka cisza, kiedy we mnie w środku był totalny sztorm. Przyklęknęłam na chwilę, a gdy i mi udzielił się ten kojący spokój, obeszłam kościół i wykonałam nieco zdjęć. To był niezwykle potrzebny tego dnia przystanek.

Kolejny dłuższy postój (choć tak po prawdzie żywo przemieszczałam się, tylko po niewielkiej powierzchni) odbyłam przed budynkiem Europejskiego Centrum Solidarności. Z jednej strony Pomnik Poległych Stoczniowców i mur pełen tablic historycznych budziły w człowieku pokorę i zadumę. Również coś na kształt wdzięczności, że to nie mi przyszło żyć w tamtym okresie. Docenienie możliwości, jakie przynosi mi „moja epoka”. Podeszłam też ku stoczniowej bramie. Z drugiej strony czułam się beztrosko, gdy zobaczyłam na trawniku przy przystanku płytki ułożone niczym pola gry i na każdym było coś nawiązującego do realiów PRL-u. Super edukacja dla młodszych odbiorców. A ja, jako ciut starsza, dreptałam po nich niespiesznie, bo mój tramwaj zwiał mi sprzed nosa, więc i tak czekałam na kolejny.

Chociaż przejście całej gry planszowej i fotografowanie każdego pola (serio) mogło być dla przypadkowego przechodnia objawem infantylności, to tego dnia tylko jeden akcent ucieszył mnie jakbym była dzieckiem. Szpaki. Może wydawać się to dziwne, ale nigdy wcześniej nie miałam okazji widzieć szpaka na żywo. Słyszeć – tak. Widzieć na zdjęciach – owszem. Ale możliwość dostrzeżenia błysku ich piór na żywo była miodem na moje serce. Nazajutrz miałam odczuć jeszcze bardziej, jak skutecznym lekarstwem na smutki może być zwyczajny spacer.


Więcej o tym projekcie poczytasz <tutaj> 🙂

Sprawdź także więcej kadrów: z Góry Gradowej i okolic ECS-u.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *