Reda – pogubiony GPS, uroczy maluch i sympatyczny finisz

Miałam ambitne plany na kolejny spacer. Siedemnaście kilometrów za jednym razem, chociaż z możliwością podziału na dwie wycieczki. Brakowało mi za to towarzysza. Niezrażona tym faktem i tak pojechałam do Redy. Dla odmiany po zejściu z peronu skierowałam się tunelem w lewo. Pozwoliło mi to uwiecznić kilka graffiti – trzy z postaciami pasującymi do serii widzianej podczas poprzedniej wycieczki, a także jeden gwiazdozbiór. Zaciekawił mnie jego kształt, ponieważ nie przypominał żadnej znanej mi konstelacji. Gdy próbowałam w domu wyszperać coś o podpisanych gwiazdach wchodzących w jego skład, wyszukiwarka proponowała jedynie hasła niezwiązane z astronomią. Podejrzewam, że gwiazdozbiór nie istniał naprawdę, lecz był owocem wyobraźni autora.

Po wyjściu z tunelu pokonałam pasy i znalazłam się po drugiej stronie ulicy Leśnej. Skręciłam w lewo i dłuższą chwilę wędrowałam wzdłuż ogrodzenia jakiegoś zakładu. Co jakiś czas obok mnie pojawiały się latarnie i śmietniki. Tymczasem po mojej prawej zabudowania szybko zostały zastąpione przez gęste krzewy. Na tym odcinku minęłam ledwie parę osób.

Po pewnym czasie dotarłam do ulicy Gniewowskiej i skręciłam w lewo. Najpierw zajrzałam w odnogę po prawej i znalazłam zakład oferujący wyroby gumowe. Tymczasem po lewej stacjonował sklep spożywczy. Dalej od Gniewowskiej odbiegały kolejno trzy drogi: Kamienna, Konopnickiej (przed dekomunizacją ulica Buczka, o czym wiedziałam od koleżanki, więc nie zdziwiła mnie dawna nazwa na mapie, a nowa na tabliczce) i Jara. Przy tej ostatniej mieścił się kolejny sklep spożywczy – Lewiatan. Wyjątkowo podałam nazwę, gdyż pojawi się jeszcze w trakcie mojego spaceru.

Skręciłam dopiero w ulicę Spacerową. Znalazłam tam warsztat samochodowy. Miałam też bardzo nietypową sytuację. Z domu przede mną usłyszałam pisk dziecka. Gdy podniosłam głowę ku górze, zobaczyłam na balkonie kilkuletnią dziewczynkę. Uśmiechnęła się do mnie od ucha do ucha i wydarła się głośno, jak przestraszone dzieci. Uznałam, że chyba robiła sobie ze mnie żarty. Skręciłam w Słoneczną i przeszłam z niej na Zbychowską.

Wróciłam na Gniewowską. Na kolejnym odcinku znalazłam bibliotekę w budynku Szkoły Podstawowej Nr 6, a także kolejny warsztat samochodowy. Zaciekawił mnie ogródek przedszkola pełen kolorowych figurek na trawniku.

Skręciłam w Żwirową, gdzie przy kolejnej krzyżówce dróg znalazłam gabinet stomatologiczny. Idąc na wprost, dotarłam do Piaskowej, po czym zawróciłam do ostatniego skrzyżowania i odbiłam ku ulicy Krótkiej. Zaskoczyła mnie wyrazistość dopasowania nazwy do rzeczywistości. Droga miała ledwie kilkadziesiąt metrów i stało tam tylko kilka domów. Po drodze najciekawszy okazał się kwiat, na którego liściach ostały się krople niedawnego deszczu, chociaż minęłam także sklep odzieżowy.

Przy zejściu na Gniewowską dostrzegłam w jednym z ogrodów coś na kształt masztu z wykończeniem, które mogło służyć do diagnozowania pogody. A może tylko poniosła mnie wyobraźnia. Cofnęłam się lekko, aby odwiedzić ulicę Objazdową. Mieściły się tam warsztat samochodowy i firma oferująca kominki.

Na kolejnym odcinku Gniewowskiej minęłam siedzibę nadleśnictwa. Kawałek dalej obok drogi było coś na kształt zatoczki. Stały tam resztki pojazdu, który mógł należeć do wojska, biorąc pod uwagę tablicę rejestracyjną rozpoczynającą się od litery „U”. Wkrótce dotarłam do cmentarza. W jego okolicy zamierzałam odbić ścieżką lub regularną ulicą (nie wynikało to z mapy) ku ulicy Jarej.

Minęłam cmentarz i dotarłam do tablicy oznajmiającej, iż opuszczam teren zabudowany,  a następnie Redę. Na rozwidleniu dróg skierowałam się zgodnie z założeniem w prawo, chociaż nie zgadzał mi się kąt pomiędzy nimi. Droga wyglądała raczej na przejazdową niż spacerową, a wkrótce zaoferowała kolejny skręt, tym razem w las. Mogłam tam stabilnie przystanąć bez obawy, że ktoś mnie rozjedzie. Stanęłam zatem i uruchomiłam GPS-a, który postanowił jednak w głębi lasu nie współpracować. Po kilku próbach spasowałam i zawróciłam do cmentarza, by spytać panią ze stoiska z kwiatami o możliwość przejścia przez cmentarz ku Jarej.

– Czy jest wyjście po drugiej stronie do ulicy Jarej?

– Nie ma. Lasem poza cmentarzem trzeba iść.

– Próbowałam, ale nie ma drogowskazów ani nic. Czyli aż do Lewiatana muszę zasuwać?

– Dokładnie tak.

Chociaż po powrocie do domu zorientowałam się, że powinna istnieć jeszcze ścieżka tuż przed krańcem cmentarza, podczas spaceru powędrowałam zgodnie z sugestią kobiety. Zajrzałam w Jarą od drugiej strony. Później odwiedziłam ulicę Konopnickiej. Na domach i blokach wciąż widniały napisy odnoszące się do poprzedniego patrona ulicy.

Skręciłam w Podgórną, gdzie urzekła mnie tabliczka na ogrodzeniu. Głosiła, iż mieszkał tam najbardziej rozpieszczony labrador na świecie. Po pokonaniu całego łuku drogi, wyszłam ponownie na Konopnickiej. Następnie odwiedziłam ulicę Orzeszkowej, naprzeciw której znajdowało się kilka lokali usługowych. Postanowiłam podejść bliżej, gdy będę zawracała. Wzdłuż kolejnego odcinka Konopnickiej biegły garaże. Minęłam jeszcze kilka bloków, po czym zawróciłam.

Przeszłam na drugą stronę ulicy przy wspomnianych lokalach. Znajdowały się tam Żabka, sala do wynajęcia i zakład krawiecki. Nieopodal umieszczono siłownię na powietrzu. Poszukując zejścia ku ulicy Drogowców, postanowiłam zapytać o drogę ludzi oczekujących na przystanku. Pan stał z kilkuletnim synkiem, który z dumą przemieszczał się na rowerku. Chłopczyk swoim stylem bycia zaskarbił sobie moją sympatię. Gdy zapytałam o ulicę Gniewowską, mężczyzna wskazał kierunek, z którego przyszłam:

– Tam, długa jest.

– No wiem, kawał już nią szłam. Ma przechodzić w Drogowców.

– A gdzie jest Buczka? – spytał pan, spoglądając na mapę.

– Tutaj. Właściwie już nie Buczka.

– Orzeszkowej.

– Konopnickiej.

– Tu jest Orzeszkowej – sprostował mężczyzna, wskazując odpowiednią drogę na mapie. – To my jesteśmy tutaj.

Mężczyzna pokazał mi schody, którymi powinnam była zejść i zasugerował, że dołem biegła droga. Cudny chłopczyk też chciał zobaczyć mapę, więc przesunęłam ją niżej.

– To na niebiesko już przeszłam dziś – zaprezentowałam mu obie mapki.

Po chwili pożegnałam się z nimi i życzyłam także im miłej wyprawy.

Po zejściu schodami skierowałam się w lewo. Przeszłam pod wiaduktem i na horyzoncie pojawiło się rondo. Ruszyłam ulicą Drogowców. Minęłam punkt wymiany butli gazowych. Skręciłam w lewo przy najbliższej okazji i w ten sposób, pokonując dość długi odcinek, dotarłam do ulicy Rzemieślniczej, gdzie dopatrzyłam się warsztatu samochodowego i jednego innego zakładu.

Tymczasem dość solidnie się rozpadało, a wokół nie było żadnego zadaszenia. Nawet kocur uciekał wielkimi susami przed deszczem. Odbiłam w prawo, a następnie w lewo, ku Wejherowskiej. Szybko powtórzyła się sytuacja z Pieleszewa – zabrakło chodnika. Cofnęłam się nieco i podążyłam drogą biegnącą w górę. Dotarłam w ten sposób do przejścia przez tory.

Po ich drugiej stronie zaczynała się ulica Cechowa. Mieściły się tam hurtownia tapicerska, zakład krawiecki i sklep z artykułami do aut. Podczas mojej wędrówki w tym rejonie z naprzeciwka nadjechał rowerzysta. Chociaż z całą pewnością nigdy się nie spotkaliśmy, ukłonił mi się i rzucił grzecznościowe dzień dobry.

Skręciłam w Ogrodową, gdzie znalazłam jedynie warsztat samochodowy. W obrębie najbliższego skrzyżowania stacjonowało kilka drobnych sklepików: z zabawkami, artykułami niemieckimi i wielobranżowy. Skierowałam się Gniewowską ku ulicy Jana III Sobieskiego. Od niej odchodziła ulica Królowej Marysieńki. Dalej wypatrzyłam firmy komunikacyjną i zajmującą się ogrodzeniami. Moją uwagę zwróciło także graffiti poświęcone dziewiętnastolatkowi zmarłemu rok wcześniej, prawdopodobnie zamieszkującego kiedyś tę okolicę.

Ostatecznie wyszłam na Gdańskiej. Ruszyłam w stronę dworca i po krótkim oczekiwaniu wsiadłam w swój pociąg. Wyjątkowo nie skierowałam się w stronę Gdańska, lecz odwiedziłam Wejherowo na zaproszenie poznanego tam konsula lwowskiego, o czym mogliście przeczytać <tutaj>. Pan postanowił podarować mi swoją debiutancką książkę. Sama przywiozłam mu rozdział z jego udziałem do autoryzacji, a już wcześniej otrzymał ode mnie naszą wspólną fotografię. Spędziliśmy miło czas przy herbacie. Myślę, że zarówno ja byłam zafascynowana osobą pana konsula, jak i on moją. Pochwalał moją ambicję i wierzył, że osiągnę zamierzone cele. Uskrzydlona tą nadzieją udałam się w drogę powrotną.

Więcej o wycieczkach realizowanych w ramach tego projektu możesz poczytać <tutaj> 🙂

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *