Ponownie wyruszyłam na spacer sama. Od dworca głównego w Redzie przeszłam się ku ulicy Ceynowy. Tam nacisnęłam po raz pierwszy migawkę aparatu. Przy ulicy nie było typowego chodnika. Drogę pokrywała kostka, a zamiast krawężnika umieszczono linię płytek w innym kolorze, by rozdzielić strefy dla pieszych i dla zmotoryzowanych. Ta druga znajdowała się po prawej stronie, podobnie jak myjnia i warsztat samochodowy. Tymczasem zaintrygował mnie duży budynek z szeroką połacią zieleni, który dostrzegłam po lewej. Dwie kobiety podeszły do bramy wjazdowej i wyraźnie miały zamiar tamtędy wejść, ale okazało się, że nałożono tam kłódkę. Wiedziały jednak, do kogo zadzwonić.
Wywnioskowałam, że w budynku mogła mieścić się szkoła, a panie były nauczycielkami. Spytałam zatem:
– Przepraszam, czy tu jest szkoła?
– A czemu pani pyta? – spojrzały na mnie podejrzliwie.
– Bo chodzę kolejnymi ulicami i spisuję ważne obiekty, na przykład tam widzę kościół, a tu bym napisała, jaka to szkoła.
– A do czego to pani potrzebne? – kontynuowały swoje dochodzenie.
– Może bym chciała napisać książkę o Małym Trójmieście Kaszubskim.
– O! – kobiety od razu zmieniły ton. – Szkoła Podstawowa Nr 2.
Podziękowałam i ruszyłam dalej. Nie widząc na wprost szczególnych perspektyw, udałam się od razu zgodnie z założeniem w lewo, wzdłuż terenu szkolnego. Po prawej mogłam obserwować przy tym boisko oraz plac zabaw, wokół którego przebywało dużo dzieci z opiekunami. Było coś radosnego w tym gwarze.
Gdy stanęłam na skrzyżowaniu ulicy Brzechwy i drogi prowadzącej ku szkole, tym razem mnie zagadnęła pewna kobieta:
– Szuka pani czegoś?
– Nie, nie. Mam mapę i wędruję ulicę po ulicy, ale dziękuję.
Posłałam jej uśmiech i każda z nas poszła w swoją stronę. Odnotowałam przedszkole na Brzechwy, po czym ruszyłam ku ulicy Św. Wojciecha. Po drodze znalazłam centrum dietetyczne. Skręciłam w lewo. Minęłam sklep ogrodniczy. Przy skrzyżowaniu z ulicą Zawadzkiego stanęłam, aby uzupełnić zapiski na mapie. Przyglądał mi się chłopczyk, którego mama prowadziła do szkoły. Próbował być dyskretny, ale dojrzałam go kątem oka, gdy się zatrzymał, a po chwili usłyszałam nawoływanie jego mamy.
Za gabinetem weterynaryjnym skręciłam w prawo w ulicę Prusa. Odbiłam ponownie w prawo w Szkolną, po czym obeszłam sklepiki skupione po prawej stronie drogi. Mieściły się tam pralnia, zakład oferujący naprawę odzieży, sklep odzieżowy, salon urody, kwiaciarnia, pasmanteria, sklepy z papierosami elektronicznymi oraz spożywczy, dwie drogerie i Żabka. W pobliżu dopatrzyłam się również cukierni, baru, sklepu budowlanego i fryzjera, a we wnętrzu pasażu sklepów zoologicznego i typu 1001 drobiazgów, krawca oraz studia fitness.
Przez ulicę Mickiewicza dotarłam na Józefa Poniatowskiego. Minęłam przy tym pocztę i zegarmistrza. Następnie podeszłam do stacji transformatorowej, na której namalowano statki, umieszczono cytat z Hallera (Teraz wolne przed nami światy i wolne kraje) oraz upamiętniono zaślubiny Polski z morzem.
Wkrótce dotarłam do ulicy Spokojnej. Znalazłam tam gabinet stomatologiczny. Skręciłam w lewo, ale szybko odbiłam w prawo. Wąska ścieżka i schodki prowadziły ku ulicy Derdowskiego. Na ścianie bloku dopatrzyłam się napisów, z których szczególnie jeden mnie zainteresował: Powiedzą, gdy ja już piszę. Skojarzyło mi się to z moją własną sytuacją. Ile razy ktoś miał inną wizję mojej książki niż ja sama. Jasne, przyjmowałam konstruktywną krytykę, słuchałam uwag, które mogły pomóc mi ten projekt poprawić i rozwijać. Ale były momenty, gdy ktoś sugerował zbyt daleko idące zmiany. Skupianie się na zupełnie innych elementach. Omijanie samego przebiegu drogi. Pisanie o czymś, co absolutnie nie było moim celem, a wręcz mnie nie interesowało. Dodawanie opisów historycznych, od których roi się przecież w wielu standardowych przewodnikach. Pomysłów pojawiło się całkiem sporo, ale widziałam w nich jeden zasadniczy problem: nie były moje. Nie mogłabym realizować czyjejś wizji, odległej od mojej własnej w tamtym czasie.
Na Derdowskiego mieściła się pracownia protetyczna. Gdy zawróciłam po odwiedzeniu niewidzianego jeszcze odcinka tej ulicy, dostrzegłam jeszcze jedno graffiti – tym razem patriotyczne. Przedstawiało orła z koroną, zabudowę i polską flagę. Autor lub autorzy zrobili tu kawał dobrej roboty!
Ruszyłam ku alei Jana Pawła II, ale skręciłam niemal idealnie naprzeciwko. Koło sklepu spożywczego odbiłam bowiem w prawo ku Szkole Podstawowej Nr 4 oraz Gimnazjum Nr 1. Przed siedzibą szkół znajdował się ogromny plac. Spacerowali po nim uczniowie, niektórzy w strojach harcerskich, ale także ludzie starsi czy spacerowicze z psami.
Jedyną możliwą ścieżką po prawej dotarłam ponownie na Spokojną. Z niej przeszłam na Cichą, gdzie mogłam obejrzeć boisko szkolne. Następnie powędrowałam ku Norwida.
Gdy skręciłam w prawo w ulicę Józefa Poniatowskiego, po jednej stronie mijałam domy, po drugiej zaś rzędy garaży. Postanowiłam nieco skrócić sobie drogę i wybrałam pokrytą kostką ścieżkę po lewej. Było warto! Inaczej nie dostrzegłabym tabliczki Uwaga! Zły kot, na której namalowano kocura z wyeksponowanymi kłami, co skojarzyło mi się z dzikiem z wiersza Brzechwy.
Ulicą Szkolną przespacerowałam się aż do Obwodowej. Po drodze zaskoczył mnie widok nietypowej aranżacji zieleni przed jednym z domów, a ściślej rzecz ujmując – przed ogrodzeniem posesji. Rosły tam trawy gęste niczym trzciny, z główkami niczym zboże.
Na Obwodowej najpierw odnotowałam po lewej firmę zajmującą się hydrauliką, po czym ruszyłam w prawo. Na środku chodnika ujrzałam około ośmiocentymetrowego (ze skrzydłami) owada. Rzucał się w oczy, nie tylko z racji rozmiaru, ale także żywo zielonej barwy. Spotkałam bowiem pasikonika zielonego. Nie skoczył nawet wtedy, gdy podeszłam bardzo blisko, by uwiecznić go w kadrze. Dopiero gdy próbowałam skłonić go do przejścia bliżej trawnika, odskoczył. Efekt był jednak daleki od zamierzonego – wskoczył mi na buta. Gwałtownie się podniosłam, zaskoczona przebiegiem zdarzeń, co sprawiło, iż mój pasażer na gapę ostatecznie rzeczywiście skoczył na trawnik.
Sama skierowałam się tymczasem ulicą Szkolną w prawo. Znalazłam gabinet ortodonty, a także boisko do koszykówki, za którym skręciłam w prawo. Na ulicy Norwida odnotowałam biuro geodezyjne, z kolei na ulicy Św. Wojciecha oferowano frezowanie i usługi związane z mechaniką maszyn. Dalej minęłam sklep spożywczy. Skręciłam dopiero na wysokości ulicy Asnyka. Kierując się w lewo, minęłam sklepy odzieżowy, wielobranżowy i spożywczy. Szczególnie ten ostatni miał ciekawy kształt. Wyglądał niczym mała okrągła chatka. Zza niego można było dostrzec Żabkę.
Tymczasem jednak na Brzechwy skręciłam w lewo przy sklepie spożywczym i kwiaciarni. Zrobiłam niewielką pętlę pomiędzy blokami, co pozwoliło mi wysunąć wniosek, że roiło się tam od placów zabaw. Ostatecznie wyszłam na Fenikowskiego naprzeciwko sklepu spożywczego i niemal naprzeciwko kościoła Św. Antoniego, do którego podeszłam w następnej kolejności. Standardowo już, zwróciłam uwagę na wieżę z zegarem. Przed kościołem znajdował się niewielki placyk i fontanna. Spodobało mi się również, że wzdłuż ulicy stały bardzo ładne latarnie.
Za kościołem biegła droga, która doprowadziła mnie do pasażu handlowego. W jego obrębie odnalazłam Rossmanna, aptekę, sklepy mięsny i rybny z garmażem. Dalej mieścił się kiosk i zejście do tunelu. Okrążyłam je i powędrowałam w lewo. Minęłam sklep meblowy i solarium. Przeszłam ścieżką pomiędzy Lidlem a restauracją japońską w oddali. Dalej natrafiłam na kwiaciarnię, przychodnię lekarską i fryzjera, po czym dotarłam do ronda.
Nie było to zwykłe skrzyżowanie. Pośrodku zbudowano bowiem coś na kształt młyna i od niego wzięło swoją nazwę całe osiedle oraz jedna z jego głównych ulic. Tym razem nie kontynuowałam przemarszu Młyńską, lecz odbiłam lekko w lewo, skuszona gablotami wystawowymi. Niektóre wydały mi się interesujące. Prezentowały życie codzienne mieszkańców Redy i konkretnie osiedla Przy Młynie na przestrzeni kilkudziesięciu lat. Nawiązywały do historii kościoła i tamtejszych dzwonów. Prócz tego na tym krańcowym odcinku Fenikowskiego mieściły się Żabka, optyk i gabinet stomatologiczny.
Swoją wędrówkę kontynuowałam ulicą Obwodową. Minęłam kilka kolejnych lokali usługowych, takich jak salony urody, przychodnia medycyny pracy, gabinety psychiatry i okulisty, pizzeria i apteka. Zobaczyłam także dwie gabloty, niestety nieco zaniedbane. Jedna nawiązywała do dawnych rzemiosł, druga prezentowała rodzaje osad i genezę takiego nazewnictwa w odniesieniu do przestrzeni, w której aktualnie się znajdowałam. Ta druga wydała mi się ciekawsza.
Odnotowałam jeszcze gabinet weterynaryjny i salon urody dla psów po prawej, a naprzeciwko centrum dietetyczne, po czym skręciłam w lewo. Po drodze minęłam salony urody, fryzjerskie i kosmetyczne, a także sklep zoologiczny, gabinet dentystyczny i pocztę. Piaskową dróżką skierowałam się ku Garncarskiej, gdzie mieściła się Biedronka. Na kolejnym odcinku Obwodowej znalazłam firmę ogrodniczą, salon fryzjersko-kosmetyczny, a także warsztat samochodowy.
Chwilę później znalazłam się na rondzie. Powędrowałam wzdłuż pierwszego zjazdu. Po drodze natrafiłam na sklep meblowy, dwa salony urody, przedszkole, laboratorium diagnostyczne, sklep odzieżowy i restaurację, ale ostatecznym celem był aquapark. Uwieczniłam zjeżdżalnie umieszczone właściwie poza główną bryłą budynku, po czym zawróciłam do ronda.
Na Obwodowej mieściły się siłownia, gabinet dentystyczny, sklep z częściami samochodowymi i salon kosmetyczny. Ostatecznie jednak miałam zamiar wędrować Młyńską. Na wejściu zaintrygował mnie murek z kamieni, na tle którego zbudowano mały zbiornik wodny. Poprosiłam młodą kobietę, by zrobiła mi zdjęcie na jego tle. Powyżej mieściły się bloki, przychodnia i laboratorium.
Wkrótce skręcałam już w Osadniczą. Znalazłam tam salon fryzjerski i przedszkole. Jako osoba pracująca między innymi z dziećmi, byłam pod dużym wrażeniem pracy przedszkolanki. Wykazywała się wobec swoich podopiecznych dużą empatią, tłumaczyła im cierpliwie zasady zabawy i dało się odczuć, że lubiła swoją pracę i była w swoim żywiole.
Przedszkole dzieliło budynek ze Szkołą Muzyczną i Prywatną Szkołą Podstawową. Ich siedziba oraz cała reszta posesji były bardzo zadbane. Na chwilę jednak odwróciłam głowę, by uwiecznić piękno nieba. Gdy z powrotem spojrzałam przed siebie, na okoliczne drzewo przyleciał wróbelek i zdawał mi się pozować z niekłamaną przyjemnością. Przechylał główkę i ustawiał się jak urodzony model. A ja pstrykałam zdjęcie za zdjęciem, pozwalając, by na mojej buzi pojawiał się coraz szerszy uśmiech. Już miałam odpuszczać i zwyczajnie powędrować ścieżką między blokami na wprost, ale na trawniku pojawił się jeszcze biały gołąbek. On także niczego się nie bał i znalazł się w związku z tym na kilku zdjęciach.
Ostatecznie jednak wyszłam w pobliżu sklepu przy kościele i obok niego przeszłam dalej na wprost. Znalazłam się właściwie na początku swojej wyprawy – na ulicy Ceynowy, gdzie odkryłam niewypatrzoną wcześniej figurę wiewiórki w jednym z ogrodów. Uwieczniłam jeszcze kilka chmur na zaskakująco błękitnym niebie i niespiesznie, z lekkością w sercu, powędrowałam na dworzec. Chociaż tym razem odkryć nie było szczególnie wiele, a wyprawę odbywałam w samotności, nawet taka z pozoru zwyczajna wędrówka utrwaliła we mnie dobry humor.
Podczas tego spaceru pomyślałam sobie, w jaki jeszcze sposób mogłabym opowiedzieć zaciekawionym przechodniom swoją historię. „Proszę sobie wyobrazić, że zamieszkali państwo w nowym mieście. Nie chcieliby państwo go lepiej poznać? W pewnym momencie stwierdziłam, że Gdańsk będzie moim domem i zaczęłam wędrować ulicę po ulicy. Takie odkrywanie działa jednak silnie uzależniająco, więc zwiedzam w ten sposób kolejne miasta.” Właśnie skończyłam Redę. Czas na Rumię.
Więcej o wycieczkach realizowanych w ramach tego projektu możesz poczytać <tutaj> 🙂