Reda – od łąki do zamku

Po Wejherowie przyszedł czas na odwiedzenie Redy. Chociaż to miasto miało mniej obszarów zabudowanych niż jego poprzednik, nie było ułożone wzdłuż torów kolejowych, lecz bardziej rozwlekle, a właśnie pociągi były moim głównym środkiem transportu.

Spotkałyśmy się z koleżanką na dworcu w Redzie, skąd dojechałyśmy na pogranicze Redy Rekowo i wsi Połchowo. Na ich granicy znajdowała się pętla autobusowa. Zwiedzanie rozpoczęłyśmy od rozwidlenia alei Lipowej i ulicy Dworcowej, gdzie dodatkową barierę stanowiły tory kolejowe. Przez aleję Lipową ruszyłyśmy ku ulicom Miłej i Radosnej. Po drodze znalazłam nawet pięćdziesiąt groszy „na szczęście”.  Dotarłyśmy do tablic oznajmiających koniec Redy i początek Połchowa. Aleja Lipowa zmieniała w tym miejscu swą nazwę na ulicę Morską. Zapozowałam pomiędzy tablicami, zwracając uwagę na fakt, iż zwykle strefa buforowa nie należała do nikogo, tu zaś było inaczej. Pierwsza tablica informowała, że przechodzimy na teren wsi, a dopiero druga, że opuszczamy miasto. Można by się uprzeć, że byłam w dwóch miejscach naraz.

Następnie zawróciłyśmy i kierowałyśmy się aleją Lipową ku stacji kolejowej Reda Rekowo. Po naszej prawej biegły wciąż tory kolejowe, skupiłyśmy się zatem na ulicach odchodzących w lewo. Atrakcje rozpoczęły się jeszcze przed pierwszą z nich, bo nasz wzrok skupiła na sobie grupa koni w zagrodzie. Gdy jednak dostrzegłyśmy przedstawicieli tego gatunku zza torów, weszłyśmy na moment na nasyp. Pociąg przejeżdżał chwilę wcześniej, więc czułyśmy się bezpiecznie, ale i tak pilnowałyśmy się i nasłuchiwałyśmy, czy nie nadjeżdża kolejny. Dwóm koniom zza torów towarzyszyła koza, która entuzjastycznie podbiegła do ogrodzenia, jakby chciała nam zapozować.

Wędrując dalej, znalazłyśmy gabinety stomatologiczne. Skręciłyśmy dopiero w ulicę Tęczową. Stacjonowała tam firma zajmująca się uzdatnianiem wody. Nieco ciekawsza okazała się kolejna odnoga alei Lipowej. Na Wesołej przywitało nas stadko gęsi. Szczególnie jedna okazała się krzykliwa i darła się na nas, jakby weszła w obowiązki psów pilnujących posesji. Pies ledwie na koniec na nas szczeknął, by zaznaczyć swoją obecność. Na Wesołej naszą uwagę zwróciła także ogrodzona posesja z porządną furtką, przygotowana ewidentnie na działkę budowlaną, ale póki co stała nieużywana.

Na dalszym odcinku alei Lipowej minęłyśmy sklep meblowy, salon urody i ogrodnictwo. Koleżanka zwróciła także moją uwagę na kilka domów o bardzo prostych kształtach. Opowiedziała, że dawniej w Rekowie stało niewiele domów, w tym trzy wskazane przez nią. Proste bryły budynków, zostawione same sobie ogrody i zwierzęta gospodarcze stanowiły według niej wyznaczniki wieku zabudowań. Dopiero w przeciągu ostatnich piętnastu lat Rekowo tak znacząco się rozbudowało, że przybrało współczesną formę.

Na wysokości ulicy Rekowskiej znajdowała się wspominana już stacja kolejowa. Biegły tędy pociągi kierujące się na Hel. Zza przystanku dopatrzyłyśmy się warsztatu samochodowego. Nie przechodziłyśmy tu jeszcze przez tory, lecz odbiłyśmy ponownie w lewo, za posesją ze starą bryczką w ogrodzie, by obserwować zagrody z końmi i krowami. Po krótkiej sesji zdjęciowej podążyłyśmy dalej aleją Lipową. Na tym odcinku szczególnie odczułyśmy brak chodnika. Dodatkową przeszkodą był fakt, iż drzewa zasłaniały częściowo widoczność. Z drugiej strony widząc auto, mogłyśmy od razu skręcić między drzewa, gdzie na pewno nikt by nas nie zahaczył.

Przy pierwszej możliwości weszłyśmy w dość rozbudowaną ulicę Pogodną. Składała się jakby z trzech sektorów. Od alei Lipowej oddzielona była rzędem drzew liściastych. Było także widać, że dodatkowo obsadzono iglaki, jakby chciano odizolować osiedle od głównej drogi. Podobnie niektóre z posesji okolono zielenią, co zapewniało większą prywatność. Dopiero ogrody w ostatniej części były skromniej obsadzone. Podziwiałyśmy drobne szyszki iglaków, kwitnące na żółto nawłoć i wrotycz, nie omieszkałyśmy także zapozować pośród drzew i przy drewnianych tabliczkach oznajmiających, że znajdujemy się na skrzyżowaniu Pogodnej i alei Lipowej. Zaintrygowała nas numeracja domów, które posiadały numer, literę, a po niej jeszcze jeden numer. Nie spotkałam się z tym nigdzie indziej. Zaciekawiła nas również obszerna posesja z monitoringiem i parkingiem, na którym każde auto było na innych blachach.

Wędrowałyśmy aleją Lipową wzdłuż pól, odkrywając po drodze jedną odnogę bez nazwy, gdzie działało ogrodnictwo. Skręciłyśmy dopiero w Łubinową. Teren był piaszczysty, a obecność robotników, którzy nie kryli się wcale, że na nas popatrywali, sprawiała wrażenie, jakbyśmy szły po świeżo budowanym osiedlu. Przeszłyśmy całą Łubinową i skręciłyśmy przez Jęczmienną ku Wspólnej. Na jej krańcu mapa zwiastowała ścieżkę. Jednak zastałyśmy jedynie ogrodzenia. W związku z tym zawróciłyśmy do Jęczmiennej i ruszyłyśmy dróżką wzdłuż rowu ku kolejnej części tej ulicy. Zajrzałyśmy tam, po czym śmiałym krokiem skierowałyśmy się ku Żytniej. Tam skręciłyśmy. Z Żytniej zaglądałyśmy w Pszenną i Chmielną, znajdując przy okazji sklep spożywczy. Następnie przeszłyśmy na Brzozową.

Ruszyłyśmy asfaltową drogą ku alei Lipowej, by w wyznaczonym miejscu przejść przez tory i poznać część Rekowa po ich przeciwnej stronie. Ten odcinek Brzozowej był ponoć kiedyś zamknięty i mogli tędy jeździć tylko mieszkańcy. Szybko jednak pomysł został oprotestowany i dziś droga jest w powszechnym użytku.

Po drugiej stronie linii kolejowej ścieżka doprowadziła nas do kapliczki maryjnej opatrzonej dodatkowo krzyżem. Postawiono tam również kilka ławek. Nieopodal dostrzegłyśmy nieco zarośnięte boisko.

Po chwili ruszyłyśmy ulicą Harcerską. Uwagę koleżanki zwróciły już na wejściu niewielkie rozmiary kilku pierwszych domów. Kolejne posesje i stojące na nich budowle były już większe. W ich obrębie znalazły się między innymi zakłady stolarski, ślusarski i krawiecki, jak również firma oferująca wideofilmowanie. Ciekawość budziły także ogrody – szczególnie spodobała mi się figura pawia.

Zawróciłyśmy przez ulicę Skautów. Minęłyśmy warsztat samochodowy. Na skrzyżowaniu z Długą podążyłyśmy ku Puckiej. Okazało się jednak, że nie znalazłyśmy tam nic poza blokowiskami i licznymi banerami reklamowymi. Cofnęłyśmy się zatem do ostatniego skrzyżowania i ruszyłyśmy w lewo. Wkrótce znalazłyśmy się na ulicy Zuchów. Na wysokości Rajdowej naszą uwagę skupił na sobie jedynie ślimak, a kraniec drogi powiódłby nas w las. Poszłyśmy w związku z tym na wprost, aż do ulicy Letniej. Tam odbiłyśmy w prawo.

Aby znaleźć się na Długiej, musiałyśmy pokonać mniej i bardziej utarte dróżki. Na wysokości Harcerskiej odbiłyśmy w lewo. Na ulicy Zuchów najpierw cofnęłyśmy się do ulicy Wodniaków, a następnie ruszyłyśmy w przeciwnym kierunku. Niemal przy ulicy Drużynowej podziwiałyśmy posesję opatrzoną rzeźbami. Przyglądając się sztuce, dostrzegłyśmy także uroki przyrody. Dłuższą chwilę spędziłyśmy, obie fotografując motyle.

Po przejściu na Długą, natrafiłyśmy na sklep spożywczy. Spełniłam niejako słyszane ostatnimi czasy zarzuty, że „sfotografuję każdy śmietnik”, rzeczywiście uwieczniając stojący w pobliży taki w kształcie pieska. Dalej zaglądałyśmy w ulice Dębowe Zacisze, Gawędy i Graniczną. Tą ostatnią doszłyśmy do Wczasowej, mijając przy okazji prosty, wysoki żywopłot, idealnie ścięty spadziście u góry. Później zobaczyłyśmy, że reszta ogrodu też robiła wrażenie, a i dom śmiało można by nazwać willą. Kolejne posesje wyglądały skromniej, ale naszą uwagę zwrócił chociażby gołębnik.

Gdy wyszłyśmy na Długiej, lekko się cofnęłyśmy. Zamierzałyśmy zajrzeć w Biwakową. Szybko jednak stamtąd odeszłyśmy, bo zakręt opanował autobus, ledwie mieszcząc się w obrębie skrzyżowania. Zdołałam jedynie zauważyć dom z przyległą do niego altaną, co uznałam za bardzo ciekawe i estetycznie wykonane.

Na dalszym odcinku Długiej mieściły się zakład budowlany i restauracja, będąca jednocześnie pizzerią. Wstąpiłyśmy na chwilę w ulicę Zacisze, po czym przez Graniczną doszłyśmy do Prostej. Przy wejściu zobaczyłyśmy krzyż. Następnie zawróciłyśmy, by pokonać kolejny fragment Długiej. Spostrzegłyśmy ładną skrzynkę pocztową z postacią jadącą konno. Minęłyśmy także firmę budowlaną, aż wreszcie dopatrzyłyśmy się sklepu spożywczego i poczty. Upał skłonił nas do zakupienia napojów i lodów. Wracając na Długą inną ścieżką, miałyśmy okazję obejrzeć niewielkie oczko wodne. Rosnące wokół rośliny wabiły kolejne motyle.

Ostatecznie przez Podleśną podążyłyśmy ku Okrężnej. Po drodze minęłyśmy punkt wymiany butli. Z Okrężnej mogłyśmy zajrzeć w oba krańce Górnej. Na tym etapie naszej wędrówki znalazłyśmy kilka ciekawych obiektów w ogródkach. Moim faworytem z całą pewnością będzie para bocianów – mały i duży.

Wkrótce dotarłyśmy do Zamku Reda. Tak naprawdę mieściły się w nim hotel z restauracją, ale kształtem i motywami zdobień rzeczywiście przypominał zamek. Umieściłam go w kilku kadrach, po czym sama stanęłam do zdjęcia. Gdy przekazywałam koleżance aparat, powiedziała dyskretnie:

– Panowie [z balkonu obok] od razu wstali się popatrzeć.

– A dziwisz się? – wyszeptałam. – Przyszły ładne dziewczyny, to się patrzą.

Po chwili, gdy już pozowałam, koleżanka zapytała:

– Zrobić bardziej zamek czy ciebie?

– No zamek.

Przez remontowany kraniec ulicy Podleśnej przeszłyśmy ku Rekowskiej. Niemal od razu skręciłyśmy w lewo, kierując się najpierw ku ciekawej kapliczce rzeźbionej w drewnie. Nieopodal niej znajdowała się pompa wodna. Sama ruszyłam jednak ku drogowskazowi. Dowiedziałam się z niego, w jakich odległościach znajdowały się miejsca takie jak Fatima (3171 km), Giewont (911 km) i Hel (54 km). Następnie zwróciłyśmy uwagę na stację transformatorową, na której namalowano ptaki, między innymi sikory. Obok stacji mieściła się brama, przez którą przeszłyśmy ku Szkole Podstawowej Nr 5. Zależało mi oczywiście na sfotografowaniu tablic, ale nie mogłam przejść obojętnie także wobec huśtawki w kształcie żółwia, podobnej kształtem, lecz nie kolorystyką, do tej, którą widziałam na gdańskim Ujeścisku.

Dalej ruszyłyśmy ulicą Miodową. Zaznajomiłyśmy się z lokalną fauną – psiakiem i kociakiem. Tymczasem widok balkonu pełnego kaktusów przypomniał mi o pasji czasów gimnazjalnych. Doszłam wówczas w swoim kolekcjonerstwie do kilkunastu gatunków, tymczasem moja przyjaciółka z dzieciństwa nieomal przekroczyła setkę. Pamiętam swój parapet, zastawiony w całości doniczkami.

Droga łukowato kierowała się w lewo, po czym pokazała się nam ścieżka wiodąca do Sosnowej, gdzie spostrzegłyśmy niesamowitą sosnę. Oddałyśmy się w tym miejscu krótkiej sesji zdjęciowej. W porównaniu do drzewa byłyśmy naprawdę malutkie.

Przez las i ulicę Korzenną dotarłyśmy do kościoła Najświętszej Maryi Panny Nieustającej Pomocy. Podziwiałyśmy rzeźbione drzwi, malunek naścienny i rabatki kwiatowe. Uwieczniłyśmy także nagrobek księdza Semmerlinga, dawnego proboszcza, jak również krzyż. Wykorzystałyśmy fakt, iż świątynię zbudowano na wzniesieniu, by lepiej rozejrzeć się wokół. Ostatecznie schodami przy bocznej ścianie zeszłyśmy na dróżkę prowadzącą na cmentarz. Przed nim mieścił się obszerny parking.

Pokonałyśmy ulice Semmerlinga i Kościelną, znajdując tylko warsztat samochodowy. Zaciekawił nas także psiak leżący na murku niczym sfinks. Na nasz widok ledwie poruszył głową. Wkrótce znalazłyśmy się w pobliżu stacji kolejowej Reda Rekowo. Zostały nam do zwiedzenia ostatnie uliczki. Na Sosnowej dostrzegłyśmy dom, który okalała bujna zieleń. Zastanowiło nas, czy wciąż był zamieszkany, czy pozostawiono go własnemu losowi.

Po chwili obeszłyśmy boisko klubu „Błyskawica”. Niestety, sfotografowanie nazwy tego miejsca utrudniała postawiona niemal prostopadle do napisu tablica z regulaminem boiska. Na Rekowskiej odnotowałyśmy jeszcze dwa sklepy spożywcze.

Nadszedł czas powrotu do domu. Niestety, pociąg uciekł chwilę wcześniej, a i autobusy nam nie sprzyjały. Koleżanka załatwiła nam jednak dojazd innym sposobem i niedługo później rozdzieliłyśmy się przy dworcu głównym w Redzie.

Więcej o wycieczkach realizowanych w ramach tego projektu możesz poczytać <tutaj> 🙂

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *