Dzisiejszy tytuł daję tak trochę z przymrużeniem oka 😉 Wszyscy wiemy, że takiego roku wielu z nas jeszcze nie przeżyło i z niejednych planów nic nie wyszło. Ale może otworzyły się jakieś dotąd nieznane ścieżki? Postanowiłam pokrótce podsumować swoje działania i przemyślenia.
Jak co roku weszłam w nowy rok ze świeżą porcją postanowień, marzeń podróżniczych i nie tylko. Najambitniejszym z działań miało być zwiedzenie całego Gdańska raz jeszcze. Chcąc cieszyć się pogodą (jestem zdecydowanie ciepłolubna), wykorzystując wiosenno-letnie światło, a przede wszystkim marząc o wykorzystaniu kadrów wyłącznie z 2020 roku do przyszłej książki, zaplanowałam wędrówki mniej więcej na okres od marca do września, no może października. Ledwie jednak wystartowałam, w Polsce rozpoczęła się epidemia koronawirusa. Wszyscy w taki czy inny sposób jesteśmy jej ofiarami, ale z pokorą przyjęłam początkowe zmiany, mając nadzieję na szybkie wytłumienie nowego dla nas zjawiska. Wykorzystałam ten czas na uzupełnienie zapisków ze wszystkich starszych wycieczek, co również było moim postanowieniem, a nawet stworzyłam wpis o Warszawie, o którym myślałam od dawien dawna.
Gdy pod koniec kwietnia zakończył się oficjalny lockdown, od razu rozpoczęłam swoje spacery. Już ze świeżą głową, bo przecież uporządkowałam stare zapiski. Ależ cieszyłam się, mogąc fotografować coś więcej niż widoki z okna (stworzyłam nawet album zdjęć z czterech ścian z tego okresu). Wciąż wierzyłam, że ten rok nie będzie taki straszny jak wszyscy prognozują. I wtedy straciłam pracę. Mój wrodzony optymizm zachwiał się w posadach. I powiem szczerze, że gdybym nie miała dużego, fascynującego celu – odkrywania Gdańska, nie wiem, jak zniosłabym to psychicznie. Gdańsk po raz kolejny okazał się moim filarem, podporą. Pozwolił mi przekuć emocje w działanie. Projekt bardzo przyspieszył. Zdarzały się tygodnie, gdy spacerowałam przez pięć dni z siedmiu.
W międzyczasie zaczęłam nagrywać na Youtube, odbyłam jedną wycieczkę w ramach projektu pomorskiego, o której przeczytacie na blogu już w marcu, a także odwiedziłam dwa z zaplanowanych trzech parków narodowych. To oczywiście odwlekało w czasie sam gdański projekt, ale te odskocznie bardzo dobrze mi zrobiły i cieszę się, że zrealizowałam plany chociaż częściowo w tak niestandardowych warunkach 🙂
We wrześniu sytuacja zawodowa odwróciła się w drugą stronę – dostałam pracę, a sam proces dokonał się tak szybko, że totalnie musiałam zmienić swoje założenia wędrówkowe. Wpływ na to miała także moja aktywność, nazwijmy to, społeczna. Mam na myśli spotkania urodzinowe. Rozłożone ze względu na epidemię na raty, z zachowaniem środków ostrożności. Wiedziałam już, że nie wyrobię się do końca września, a prawdopodobnie nawet w październiku. Co więcej, w październiku podjęłam się podyplomówki z gedanistyki 😀
W tym okresie również pogoda była niezwykle chwiejna. Wiele terminów, które pasowały mi w harmonogramie pracy, nie pozwoliły na wędrówki ze względu na aurę panującą za oknem. Zobowiązania zawodowe ulegały zmianom, także w związku z epidemią. Dni stawały się coraz krótsze, więc nie było opcji spacerów po pracy. I tak zastał mnie grudzień.
Ale wiecie co? Jestem dumna, że choć nie napisałam jeszcze za wiele do swojej książki i boleję nad tym, że na bloga też mam jeszcze do napisania sporo tekstów, bo nie zrobiłam tego na świeżo, to jednak pomimo tych przeciwności roku 2020 udało mi się ogarnąć część terenową.
Zrealizowałam też część prywatnych celów. Przewartościowałam też niestety część relacji. Tak sobie myślę, że wychodzimy z tej lekcji nieco pokiereszowani, ale mocniejsi. I z tą myślą wchodzę w nowy rok 2021. Zacznie się też niełatwo, ale wykorzystam go najlepiej jak potrafię! 🙂