Po dwóch dniach solidnej wędrówki przyszedł czas na leniwy poranek i niespieszne odkrywanie lokalnych atrakcji. Zresztą, nie zrealizowaliśmy od razu w pełni ścieżki Hałbów-Kamień, bo pierwszy jej punkt stanowiły Ośrodek Edukacyjno-Muzealny Magurskiego Parku Narodowego oraz cmentarz wojskowy z okresu I wojny światowej. Oba miejsca były zlokalizowane w samej Krempnej, dość blisko siebie, jak również naszej bazy.


Rozpoczęliśmy od podejścia na Wzgórze Łokieć, na którym umieszczono nekropolię. Zostawialiśmy za plecami zabudowania wsi, ale odwracaliśmy się co jakiś czas, głodni takich widoczków z wysokości. Już na tym etapie aparaty poszły w ruch. Po wspięciu się pod sam mur cmentarza znaleźliśmy pieczątkę – ostatnią, jaką podbiłam na terenie Magurskiego Parku Narodowego. Następnie przeszliśmy się wokół, aż znaleźliśmy wejście.






W centrum pomiędzy dwoma wielkimi kamiennymi krzyżami znajdował się okrągły pomnik, który tworzył wsparty na sześciu słupach wieniec. Z daleka wyglądał na drewniany, z bliska powiedziałabym, że z metalu ukuto liście dębu, które ze sobą spleciono. Na słupach pomnika były płaskorzeźby twarzy, a dodatkowo dwa napisy w języku niemieckim, przetłumaczone na tablicy informacyjnej przed bramą wejściową na teren samego cmentarza.
Znajdowało się tu 12 zbiorowych mogił i 72 pojedyncze (wg przewodnika, na tablicy było 75). I co ciekawe, pochowano tu walczących po obu stronach. Cmentarz powstał bowiem jako jeden z kilkuset w ramach działalności specjalnej jednostki wojskowej Wydział Grobów Wojennych, którą aktywowano po odparciu Rosjan. Zaangażowano architektów, artystów i ogrodników. Tutejszą nekropolię projektował Dušan Jurkowiĉ ze Słowacji, którego styl prasłowiański wykorzystywał drewno jako główny budulec. Z niego też utworzono wszystkie krzyże na nagrobkach, a dodatkowo kształt oddawał, jakiego wyznania był dany żołnierz.









Schodząc do głównej drogi, ponownie mieliśmy przed sobą piękną panoramę Krempnej z górami w tle. Wreszcie nadszedł czas na zwiedzenie wystaw przyrodniczych – taki miałam cel, zwiedzając każdy park narodowy.
Okazało się, że wejścia są o pełnych godzinach, a my zjawiliśmy się tam 12:07, ale mogliśmy zacząć od darmowej wystawy, a na płatną projekcję wejść o 13.00. Zaczęliśmy od parteru, były jeszcze dwie kondygnacje, jedna poniżej i jedna powyżej.

Na parterze na lewo od wejścia zobaczyliśmy, jak właściwie zorganizowana jest wystawa. Była multimedialna i interaktywna. Jedynie głośniki nad największymi ekranami były średnio wydajne, szczególnie, że co chwilę ktoś przechodził i coś mówił. Mniejsze ekrany miały głośniki obok, co sprawiało, że wszystko dało się usłyszeć, a niektóre stanowiska wyposażono nawet w słuchawki.
Podobały mi się zadania do wykonania, typu dopasowywanie zwierząt do dźwięków albo do pozostawianych przez nie śladów. Poznaliśmy też podstawowe informacje o buku, charakterystycznym drzewie tego obszaru.
Niektóre filmiki zaaranżowano typowo pod dzieci, np. chłopięcym głosem mały orlik opowiadał, jak bał się opuścić gniazdo i wylecieć po raz pierwszy. Filmy niosły jednak ze sobą także ciekawe informacje. Uznałam za nietypowe, że samiec muchołówki białoszyjej, gdy jego lęg nie przetrwa, pomaga innej parze karmić młode. Ciekawe były również ekrany prezentujące migracje konkretnych osobników przez Europę, Azję Mniejszą i Afrykę.





Z całą pewnością najwięcej czasu poświęciłam stanowisku o Łemkach. Zaczęło się od ważnych dla nich roślin, a sadzili chociażby barwinka pospolitego. Cerkwie Łemków także były charakterystyczne, bo wieża mieściła się nad częścią wejściową. Krzyże, tak licznie przez nas mijane choćby dzień wcześniej, jak się okazało, były stawiane np. z okazji narodzin dziecka itp. w podziękowaniu Bogu.
Kamieniarstwo lokalne rozwijało się np. w Bartnem. Budownictwo łemkowskie było wyjątkowe. Chyże, bo taką nazwę nosiły ich chaty, to domy o konstrukcji zrębowej, pokryte strzechą lub gontem, mieszczące pod jednym dachem część mieszkalną i gospodarczą. Wymieniono też kilka elementów stroju, z czego najbardziej zainteresowała mnie krywólka – ponoć z setek drobnych koralików, samodzielnie wykonana i noszona przez Łemkinie, im szersza, tym lepszy status społeczny miała dana kobieta. Nazwa Łemkowie pochodziła od „lem” czyli „tylko”, bo tak sąsiadów nazywali Bojkowie. To hasło stało się też zaczątkiem nazwy zespołu LemON, który bardzo lubię i w sumie to dzięki temu po raz pierwszy o Łemkach usłyszałam. Tyle zdążyliśmy zobaczyć do równej godziny.







Oficjalne zwiedzanie zaczynało się od sali z filmem, a że trochę ludzi się kręciło, zaskoczyło mnie, gdy pani powiedziała, że będziemy sami. Skwitowałam to krótko: „Najlepiej!”, bo lubię zwiedzanie muzeów tak elitarnie. A pozostali goście pewnie oglądali film godzinę wcześniej. Pani zaprosiła nas do sali, usiedliśmy i projektor zaczął się wysuwać. Posłuchaliśmy informacji ogólnych o Parku i tym jak kształtował się przez miliony lat tutejszy krajobraz, po czym lektor sugestywnie prowadził nas wzdłuż czterech dioram z różnymi ekosystemami, dodatkowo wplatając w narrację cykl pór roku.
Zaczynaliśmy krajobrazem zimowym, m.in. z wilkami i borsukiem. Dalej krajobraz zmienił się na bardziej łąkowy, więc znalazły się tu chociażby ryjówki czy kret, na kwiatach przysiadały motyle, a w wodzie znajdowały się żaby czy traszki. Z większych zwierząt druga diorama prezentowała np. bobry, dziki i ptaki. Trzeci krajobraz był nieco przekształcony przez człowieka, a jeden z ptaków przysiadł na kamiennym krzyżu. Wyjaśniono tu różnicę między gronostajem a łasicą. Zaprezentowano lisa czy sarny. Pojawiła się także żmija. Z roślin podkreślono, że obecny był dziewięćsił. Ostatnia diorama zawierała strumyk, którym naprawdę płynęła woda. Jej szum dodawał klimatu. Ponoć obok znajdowała się salamandra, ale jej jedynej w całej sali nie zdołałam wypatrzeć. Dostrzegłam za to liczne ptaki, grzyby, no i dominujące tu jelenie. Michał wskazał mi jeszcze jeża.








Po opuszczeniu tej sali przeszliśmy się po przeciwnej stronie parteru. Widniała tam galeria fotografii przyrodniczej oraz wystawiono pnie różnych drzew z oznaczeniem gatunków. Dodatkowo na ścianie namalowano kilka kluczowych ssaków Parku w realnych rozmiarach.







Wówczas przenieśliśmy się na piętro, gdzie umieszczono modele ptaków i ptasich gniazd z jajami. Ponadto było kilka ekranów interaktywnych, z których skorzystaliśmy (głównie na temat lęgów), ale na tej kondygnacji spędziliśmy najmniej czasu.




Na poziomie -1 przenieśliśmy się do świata zwierząt żyjących w pobliżu korzeni oraz przyjrzeliśmy się norom borsuka czy lisa. Dowiedziałam się, że kosarz odrzuca nogę zaatakowany. Zajrzeliśmy też po słuchawkę pod kłodę z wielkim modelem chrząszcza. Odezwała się do nas dziewczęcym głosem nadobnica alpejska: „Cześć, jak tu wszedłeś?”, po czym opowiedziała w paru zdaniach o sobie, m.in. że należy do rodziny kózkowatych. Było to na swój sposób urocze.
Poznaliśmy bliżej rośliny i ptaki magurskich łąk, rozwój płazów z kalendarium miesiąc po miesiącu (ale z głośnika nie słyszeliśmy praktycznie nic), a na czterech planszach zaprezentowano skojarzenia z czterema porami roku. Dodatkowo na tym piętrze na jednym z ekranów można było obejrzeć 140-letni cykl życia buka. Dopiero z książkowego przewodnika wyłapałam jednak, że owe trzy piętra wystawy przyrodniczej łączył wątek tego drzewa i rzeczywiście, idąc od dolnego piętra po najwyższe, szlibyśmy od korzeni po koronę.













Po opuszczeniu muzeum dokonaliśmy jeszcze zakupu pamiątek i zwiedziliśmy ścieżkę wokół placówki, tzw. Ogród dydaktyczny. Były tam m.in. rośliny z domowej apteczki, plansze dotyczące zapylaczy, mural z orlikiem, oczko wodne i pełnowymiarowe gniazda orła przedniego i orlika krzykliwego.














Później udaliśmy się na obiad z widokiem w Magurskiej Ostoi, usytuowanej nieco wyżej. Mieli tu nawet w repertuarze kotlet magurski. W życiu jednak nie zjedliśmy wspólnego obiadu tak szybko, bo zapowiadano burze. W drodze powrotnej złapała nas ulewa, ale na szczęście nie pioruny, więc mogliśmy planować jeszcze ostatni dzień w Krempnej 😉

