Ostatniego dnia urlopu postanowiłam uzupełnić tych kilkanaście punktów na mapie, których jeszcze nie widziałam. Głównie był to szlak rodu Branickich (siedem miejsc), ale także trzy pomniki w tej samej okolicy i cztery inne obiekty kawałek dalej od centrum. Byłam umówiona na 9:30 na zwiedzanie Pałacu Branickich, dlatego ruszyłam tą drogą, przy której miałam mniej miejsc potencjalnego zatrzymania na zdjęcia 😉
I tak z okolic cerkwi ruszyłam ku ulicy Marii Skłodowskiej-Curie, a dalej przez Legionową. Tam natrafiłam na rzeźbę w formie maski, a jakby wewnątrz niej była postać trzymająca marionetkę. Uznałam to za ciekawe i skojarzyło mi się to z moim ulubionym muralem na gdańskiej Zaspie, przy Skarżyńskiego. Parę minut później znalazłam się już w parku przy ulicy Akademickiej, który przylegał jakby do Ogrodów Branickich. Tam znajdował się pomnik psa Kawelina. Chyba najbardziej zapamiętam jego otwarty pysk i tę pustkę wewnątrz. Dalej szłam przez tzw. Ogród Dolny, a za wodą widziałam Pawilon pod Orłem. Szłam jednak dalej, bo czas zwiedzania się zbliżał. Skręciłam dopiero przy dębie wolności i pomniku księdza Jerzego Popiełuszki. Okazało się, że tamtędy można wejść dokładnie w okolice prawego skrzydła Pałacu Branickich, więc nie musiałam nadkładać drogi aż do Bramy Wielkiej (tam, gdzie była informacja turystyczna).


Na kilka minut przed zwiedzaniem byłam tylko ja, ale do 9.30 pojawiło się jeszcze kilka osób, a już w trakcie dołączały kolejne, więc było nas kilkunastu. Szkoda, bo cieszyłam się na elitarny spacer, tym niemniej byłam zadowolona z pana przewodnika. Oprowadzanie trwało około 1,5 godziny. Najpierw spacerowaliśmy po Muzeum Historii Medycyny i Farmacji, co najbardziej mi się podobało z racji mojego wykształcenia, a potem w piwnicach poznawaliśmy historię Branickich i samego obiektu, by na koniec pan przewodnik zabrał nas „na salony” 😉

Na początek znaleźliśmy się w sali z wyposażeniem starej apteki. Zobaczyliśmy półki zastawione różnymi specyfikami – buteleczki z białymi etykietami zawierały „niegroźne” substancje, do tych z czarnymi należało podchodzić z większą ostrożnością, a w tej gablocie znalazła się chociażby morfina. Aby aptekarskiej precyzji stało się zadość, nie mogło zabraknąć wagi. W księdze z przepisami znajdowały się receptury np. na krem do rąk, specyfik dla źrebiąt, ale także przyjrzeliśmy się, co było w składzie preparatu na ból głowy i od razu w oczy rzucały się kofeina i aspiryna. W salce było też urządzenie do sterylizacji i „przodek” wirówki, jaką używa się np. do badania hematokrytu. Ciekawostką była maszyna do ubijania proszku tak, by tworzył zbitą tabletkę i forma do tabletek, a także maszyna pozwalająca stworzyć zatyczkę korkową rozmiarem dopasowaną do buteleczki. Dowiedzieliśmy się też, że kiedyś w aptece kupowano nawet… fajerwerki. Pokuszę się o stwierdzenie, że w samej pierwszej sali eksponatów były setki, jeśli nie tysiące. I chyba tą salą byłam urzeczona najbardziej, dlatego z ekscytacją ruszyłam dalej.








W kolejnym pomieszczeniu zaprezentowano projekty graficzne oraz formy, które wykorzystano do rewitalizacji przestrzeni wokół pałacu – ogrodów, Pawilonu pod Orłem czy dziedzińca wstępnego. Ryciny, na których się opierano, sporządził Michael Heinrich Rentz na zlecenie samego Branickiego w połowie XVIII wieku. Aktualnie stanowią jedno z najważniejszych źródeł historycznych ukazujących piękno barokowej budowli.





Chwilę później, przez korytarz z informacjami o Uniwersytecie Medycznym, który aktualnie miał tu swoją siedzibę, weszliśmy do sali anatomicznej z preparatami w formalinie i nie wolno było tam robić zdjęć. Eksponaty w dużej mierze prezentowały patologie – torbiele, nowotwory, kamienie nerkowe, ale chyba najbardziej szokujący był widok normalnego serca w kontraście do tzw. serca bawolego, kilkukrotnie większego, niczym głowa. Dla mnie ciekawostką była grafika, która pochodziła ze zbiorów Biblioteki Gdańskiej PAN i nawiązywała do postaci Wesaliusza i jego pracy o budowie ludzkiego ciała, która była pierwszą drukowaną publikacją anatomiczną.



Niedługo później odwiedziliśmy kilka gabinetów lekarskich. Fotel dentystyczny zaopatrzono w wiertło napędzane ruchem pedała podobnego jak w maszynach do szycia, ale pokazano też ciut nowocześniejsze, elektryczne. Cały arsenał metalowych narzędzi wyglądał dość groźnie. Ciekawostką była szczoteczka z włosia końskiego i buteleczki ze specyfikami typu jodoform czy sól Fehlinga, ale też plomby amerykańskie w formie długich, różowych pasków, prawdopodobnie wymagających jeszcze obróbki.


U laryngologa pokazano kilka gablot z przedmiotami wyciągniętymi od pacjentów. Były tam monety, guziki czy kredki, ale także ostre przedmioty jak agrafki czy szpilki. Przewodnik pokazał nam też zdjęcie rentgenowskie, gdzie pacjentowi zdarzyło się połknąć (jak zgadłam) cążki do paznokci! Najciekawszą rzeczą z wyposażenia okulistycznego była dla mnie tablica z odwróconymi literami do badania wzroku, bo gabinety nie miały dużych rozmiarów i aby to nadrobić, wykorzystywano lustra.


W 1915 roku Pałac Branickich pełnił rolę szpitala polowego i do tego nawiązywała kolejna sala. Przewodnik zwrócił uwagę na niewielkie rozmiary łóżek, bo dawniej ludzie byli zwyczajnie niżsi. W gablotach było wiele urządzeń, np. takie do pomiaru ciśnienia, ale też hełmy czy torby z charakterystycznym czerwonym krzyżem. W ostatniej sali spoglądała na nas Maria Skłodowska-Curie, bo był tu aparat rentgenowski, fartuchy ochronne i z rzeczy nieoczywistych dowiedziałam się, że robiono zdjęcia stóp, aby sprawdzić, czy buty zostały właściwie dobrane.







Wówczas przeszliśmy do głównej części pałacu, a tam najpierw do wystawy historycznej w piwnicach. Osadnictwo na tym obszarze liczy sobie kilka tysięcy lat, ale pierwszym nazwiskiem kojarzonym z dzisiejszym Białymstokiem był Tabutowicz – pierwszy właściciel. Dwór w obecnego pałacu wybudował ród Wiesiołowskich. Potem pojawił się tu Stefan Czarniecki, który otrzymał Białystok za swoje zasługi, co mnie osobiście zaskoczyło. Braniccy byli związani z nim więzami krwi, a jego wnuk Stefan Mikołaj Branicki przebudował dwór na barokowy pałac. Znalazł się tu akcent powiązany z Gdańskiem, bo działał i tu, i tam architekt Tylman z Gameren. Czasy największej świetności przypadają na okres, gdy mieszkali tu ostatni Braniccy, hetman Jan Klemens i jego trzecia żona Izabela, siostra Stanisława Augusta Poniatowskiego, którzy jednak nie mieli potomków. Potem w pałacu był i car Aleksander I, i założono wspomniany szpital polowy, a w międzywojniu był tu Urząd Wojewódzki. Pałac w dużej mierze spłonął w 1944 roku i został odbudowany po wojnie, po czym przekazany dzisiejszemu Uniwersytetowi Medycznemu. W piwnicach można było poznać tę historię, zobaczyć nadpaloną ścianę, archiwalne fotografie z okresu odbudowy, a ponadto był schron.













Wówczas nadszedł czas „na salony”. Z westybulu na piętro weszliśmy piękną klatką schodową. Już podtrzymujące schody rzeźby zrobiły na mnie wrażenie. Doprawdy ta przestrzeń była reprezentacyjna od podłogi po sufit, z elegancką dekoracją ścian pomiędzy. A ciemne kolumny ponoć przetrwały okres zniszczeń.


Na górze najpierw zobaczyliśmy pomieszczenie z wizerunkami osób uhonorowanych tytułem honoris causa – pierwszego rektora prof. Kielanowskiego, słynnego Zbigniewa Religę, ostatniego prezydenta Rzeczpospolitej na uchodźstwie Ryszarda Kaczorowskiego i kilkadziesiąt innych postaci. Z okien zobaczyłam po raz pierwszy ogrody w pełnej krasie i się zachwyciłam 🙂

Przyszedł czas na najokazalszą z sal, która powstała z dawnych pomieszczeń: Sali Wielkiej (Balowej) i Sali Stołowej. Seledynowe ściany miały liczne białe zdobienia, a pod samym sufitem znajdował się szereg obrazów, m.in. z ostatnim z Branickich, a nieopodal z Izabelą. Między tymi portretami był dawniej balkon dla orkiestry. Z sali, dziś prawdopodobnie pełniącej rolę auli, przechodziło się na jednym końcu do kaplicy, na drugim do dawnej sypialni, pośrodku której aktualnie stał stół z krzesłami, a wrażenie robiły obite czerwonym materiałem ściany. W kaplicy część ołtarza ostała się oryginalna, co wskazał przewodnik. Tu też warto było spojrzeć na sufit.









Przewodnik opowiedział też o trwających pracach archeologicznych, po czym zakończył zwiedzanie na tarasie od strony ogrodów. Nad głowami mieliśmy tam wielką literę B jak Branicki. Potem rzeczywiście, już samodzielnie, przeszłam się po ogrodach i niezmiernie mi się podobały. Były tam np. wydzielone cztery strefy, odpowiadające czterem żywiołom, a do każdego z nich były dobrane trzy znaki zodiaku. To wszystko zostało przedstawione jako 16 alegorycznych figur. Część odpowiadała postaciom mitologicznym, które dały nazwy gwiazdom czy księżycom. W ogrodzie w formie figur przedstawiono także np. Sfinksy, Dianę czy Apolla. Zobaczyłam mnogość kwiatów, piękne fontanny, a nawet załapałam się na moment, gdy mogłam sfotografować Pawilon pod Orłem bez żadnych turystów. Przewodnik mówił nam wcześniej, że Braniccy pili tam kawę czy herbatę, a nad głowami umieszczono ptaki, aby im śpiewały.














Wróciłam jeszcze po pamiątki, a następnie ruszyłam dalej według mapki, głównie szlakiem rodu Branickich. Zahaczyłam przy okazji zorganizowaną przez Muzeum Wojska wystawę plenerową na temat getta w Białymstoku i pomnik Władysława Bartoszewskiego. Nieopodal stał także pomnik poświęcony żołnierzom Armii Krajowej. Wreszcie zlokalizowałam tzw. Pałacyk Gościnny, który okazał się Urzędem Stanu Cywilnego i z tego powodu uwieczniłam w całości tylną ścianę, a frontową częściowo, bo akurat zbierali się goście na uroczystość. W kierunku Rynku Kościuszki przeszłam pod kolorowymi parasolami.






Następnie odwiedziłam zespół kościoła katedralnego pw. Wniebowzięcia NMP, ale trwała msza, więc zatrzymałam się w okolicy przedsionka. Bryła ceglanej świątyni robiła wrażenie swoją złożonością. Jednak to niepozorna biała budowla kościoła obok była najstarszą budowlą sakralną Białegostoku, co doczytałam niestety później i poczułam, że nie poświęciłam jej wystarczającej uwagi.



Dalej sfotografowałam budynek Klasztoru sióstr Miłosierdzia, a naprzeciw niego Cekhaus (arsenał), przed którym ustawiono jeszcze pomnik marszałka Piłsudskiego. Minęłam napis #Białystok i ulicę Sienkiewicza. Na rogu mieściła się dawna Austeria, również obiekt ze szlaku rodu Branickich, dawniej związany z gastronomią. Dalej wyszłam na rynek miejski, zwieńczony Ratuszem, ale co ciekawe miał on funkcje handlowe, nie zasiadały tam nigdy władze miejskie. Teren tymczasowo był ogrodzony, bo trwał festiwal Wschód Kultury, czego dowiedziałam się od pana z ochrony, który widząc mnie podchodzącą do Ratusza, zapytał, czy może pomóc i sugerował uważać na kable 😉





Wróciłam do bazy, by odpocząć, po czym ruszyłam jeszcze zobaczyć ostatnie cztery obiekty z mapki i dwa murale, które odnalazłam sama. Najpierw zameldowałam się na Waryńskiego – tu była Synagoga Cytronów oraz mural prezentujący dziewczynkę z konewką. Potem poszłam na Żabią, przy której mieścił się skwer z pomnikiem Bohaterów Powstania w Getcie. Dodatkowo kawałek dalej była tablica upamiętniająca miejsce złożenia prochów 3500 Żydów. Mniejszymi uliczkami wyszłam na bardzo głośną Poleską, gdzie mieściły się zabudowania dawnej Fabryki Steina.





Wówczas nie zostało mi już wiele. Zarówno ostatni mural, jak i obiekt były na Radzymińskiej. Znalazłam malunek prezentujący chłopca z sikorkami i tkaniną z wzorem lasu ponad jego głową. Przy okazji trafiłam na mural z księdzem Michałem Sopoćką niemal naprzeciw kościoła Miłosierdzia Bożego. Prowadziły tam liczne schody, ale że wybiła równo 15:00 (godzina miłosierdzia), trafiłam akurat na początek nabożeństwa i znów ledwie zajrzałam do świątyni. Już bez większych przygód wróciłam do bazy przez ulicę Białostoczek, bo urzekła mnie ta nazwa. Tutejsza zabudowa może trochę mniej. Wieczorem oddałam się pisaniu (znów wracałam z wyjazdu z opisaną większością tras) i pakowaniu, bo nazajutrz wracałam już do Gdańska.





