Biebrzański Park Narodowy – Goniądz

Kolejnego dnia w Osowcu wcale nie wyszłam szybciej, ale porównywalnie jak dzień wcześniej. Spałam długo jak na mnie, bo aż do 7:15, co nie zdarzyło mi się od miesięcy, ale może dlatego, że zarwałam poprzednią noc, a i tej wybudził mnie o 3:00 nad ranem ból ręki. Był nieprzyjemny, niewiadomego pochodzenia (nic mnie nie ugryzło, nie wysilałam się ani w nic nie uderzyłam, a ręka nawet nie była spuchnięta ani zaczerwieniona) i nie minął do rana, dlatego zmieniłam plany i zamiast trasy leśnej za cel obrałam Goniądz, gdzie mogłam zasięgnąć porady chociaż w aptece. Oba pomysły wędrówek miałam już wcześniej, zamieniłam je tylko kolejnością.

Gdy wyszłam, zaskoczyło mnie, jak rześkie wydawało się powietrze pomimo 20°C. Być może dlatego, że słońce było schowane za chmurami, a nawet od czasu do czasu kropiła delikatna mżawka. Miałam taką leciutką kurteczkę, która niby była przeciwdeszczowa, ale cienka, więc nie sądziłam, że długo wytrzyma, gdyby lunęło, ale nie było mi w niej gorąco i mieściłam się w niej z moim małym plecakiem. Cieszyłam się, że jej nie oddałam, bo nosiłam się wiele razy z tą myślą, ale gdy użyłam jej po dłuższej przerwie, byłam zadowolona ze swojej decyzji.

Pomimo mżawki, trasa była całkiem przyjemna, bo początkowo szłam wzdłuż torów piaszczystą drogą, a po skręceniu w lewo na wysokości przejazdu przez tory, droga wiodła cały czas asfaltową ścieżką rowerową. Myślę jednak, że żaden rowerzysta nie miał mi za złe, że z niej skorzystałam, bo minęłam ich aż czworo przez półtorej godziny. Pierwsza pani minęła mnie dwukrotnie, bo jechała w stronę Osowca, po czym zawróciła. Drugi pan, jadąc mi naprzeciw, nawet się skłonił. Następnie minęło mnie małżeństwo na wysokości wsi Szafranki. Rzucili mi radosnym „dzień dobry” i „hej” 🙂

Wkrótce zobaczyłam tablicę z nazwą miejscowości, ale szłam poboczem wciąż na wprost. Dopiero gdy znalazłam się na większym skrzyżowaniu, odbiłam w prawo w stronę cmentarza. Uprzednio jeszcze uwieczniłam pomnik ku czci pomordowanych przez hitlerowskiego okupanta Polaków.

Przy cmentarzu umieszczono tablicę informacyjną, z której dowiedziałam się m.in., że powstał na początku XIX wieku, znajdowały się tu mogiły walczących za Polskę, a część cmentarza oraz kapliczka zostały wpisane do rejestru zabytków. Jak miałam się przekonać, praktycznie wszystkie interesujące mnie obiekty w Goniądzu miały tabliczki, co bardzo doceniałam. Ciekawą, choć bardziej przyziemną inicjatywą było jak dla mnie udostępnienie dość regularnie toi-toi’ów w przestrzeni miasta.

Informacje o kaplicy Św. Ducha z 1907 roku, mieszczącej się na szczycie wzniesienia, również znalazły się przy bramie cmentarza. Niemal zupełnie skupiono się na architekturze. Jeśli chodzi o wnętrze, musiałam wierzyć na słowo, bo dało się zajrzeć tylko przez szparę w drzwiach. Warto było się jednak wspiąć dla samych widoków z góry. Przed głównym wejściem znajdował się nagrobek księdza proboszcza Maurycego Wysockiego. Zobaczyłam także z bliska ten poświęcony bohaterom narodowym, żołnierzom i junakom. W okolicy zaciekawiła mnie resztka nagrobka z pozostałościami napisów cyrylicą.

Wróciłam do skrzyżowania i ruszyłam prosto. Najpierw minęłam głaz z niedźwiedziem rodem z herbu miasta, a następnie krzyż ustawiony na pamiątkę nawiedzenia obrazu Matki Boskiej Częstochowskiej z 1987 roku. Dalej, nad rzeką Czarna Struga, stał stary młyn wodny. Jego historia sięgała XIX wieku, ale inny młyn w tym miejscu mógł stać nawet kilka stuleci wcześniej. Tak czy inaczej, ten został zdewastowany podczas II wojny światowej, a po niej ostatecznie zdemontowano koło młyńskie.

Minęłam jeszcze parę ciekawych domków i konie, nim dotarłam pod kościół Św. Agnieszki. Pochodził z lat 20. Wycofujący się hitlerowcy zniszczyli wieże w 1944 roku, reszty dokonała eksplozja. Odbudowa toczyła się głównie w latach 50. Zajrzałam do wnętrza niestety tylko z przedsionka. Żałowałam, że nie mogłam przyjrzeć się z bliska malunkom na ścianach.

Na pobliskim skrzyżowaniu drogowskaz sugerował, że minęłam kaplicę Św. Floriana, zapytałam więc o nią przejeżdżające obok na rowerach nastolatki. Wiedziały, o który obiekt pytałam, ale nigdy tam nie były. Pokusiłam się o jeszcze jedną próbę, wchodząc na teren kościelny i wychodząc po drugiej stronie świątyni, krzyż okazał się jednak być nad plebanią, a nie kapliczką. W związku z tym to przez ulicę Szpitalną wyszłam na rynek. A tam były maszt flagowy i dwa pomniki. Jeden (Pomnik Wolności) upamiętniał walczących za kraj w I oraz II wojnie światowej, w tym tych, których potem prześladowani komuniści. Z kolei pamiątkowy głaz opatrzono tablicą, aby oddać cześć zamordowanym w 1941 roku przez hitlerowców mieszkańców.

Zaskoczyło mnie przy tym, że maleńki przecież Goniądz był miastem, ale faktycznie, obok rynku stał urząd miejski. Po przeciwnej stronie była natomiast wspomniana apteka, gdzie omówiłam swój przypadek i, choć czułam się w tamtej chwili lepiej, zakupiłam żel, który miał mi się przydać popołudniu, gdy ból jednak wrócił.

Tymczasem ruszyłam dalej, na punkt widokowy. Musiałam przy tym minąć Miejski Ośrodek Kultury, gdzie umieszczono na ścianie herb i datę nadania praw miejskich: 1547 rok. Uliczką wcześniej ruszyłam dalej, a niedługo później odbiłam w lewo. Mniej więcej na wysokości budynku Straży Pożarnej mieściła się platforma widokowa, skąd rozciągały się widoki na tereny nadbiebrzańskie. Obok namalowano mural, który przypominał o wielkich pożarach nad Biebrzą wiosną 2020 roku.

Dalej ruszyłam ulicą majora Węgielnego, choć był to pseudonim z okresu wojny, a nie nazwisko. Major nazywał się naprawdę Mieczysław Potocki i był jednym z upamiętnionych na odwiedzonym przeze mnie cmentarzu. Odbiłam na kolejnym skrzyżowaniu w prawo, przekroczyłam most nad Biebrzą i po kilku minutach wędrówki na wprost dotarłam do wieży widokowej.

Widoki były rzeczywiście przyjemne dla oka, choć rzeka znajdowała się zbyt daleko, by ją dostrzec. Napstrykałam zdjęć, także sobie na tle tego krajobrazu i gdy na wieżę weszła czteroosobowa rodzinka, poprosiłam ich o fotkę. Pan bardzo się wczuł, był przemiły i zasugerował, że jeśli zdjęcia nie są ok, to zrobi więcej. Fotki były w porządku, a zazwyczaj twarz wychodzi w takich warunkach nieco zaciemniona. Podziękowałam, życzyliśmy sobie miłego dnia, po czym zostawiłam ich u góry.

Wróciłam do Goniądza i szukałam drogowskazu na niewidzianą jeszcze kapliczkę Św. Floriana. Zapytałam o niego grupę mieszkańców, a młody mężczyzna zaoferował się, że mnie zaprowadzi i nim zdążyłam cokolwiek odpowiedzieć, już był po mojej stronie bramy. Nadał mi solidne tempo, ale mimo to dawałam jeszcze radę i oddychać, i nawet poprowadzić lekką pogawędkę. Za kościołem Św. Agnieszki był parking i odchodząca od niego ścieżka prowadziła do celu. Przewodnik z poczuciem spełnionej misji uścisnął mi dłoń, a ja podjęłam wspinaczkę.

Dzięki tabliczce (a jakże!) dowiedziałam się, że kaplicę wzniesiono w 1825 roku staraniem proboszcza o imieniu Florian, a poza tym ten święty pasował do miasta często trawionego pożarami. Obok mieścił się krzyż i słupek z wizerunkiem patrona. Przeszłam się wokół budynku, ale i obejrzałam okolicę z góry.

Usatysfakcjonowana, wyszłam przez ulice Mickiewicza, Konstytucji 3 Maja i Ogrodową na Nowy Świat, gdzie planowałam zjeść obiad. Godzina była już zgodna z czasem otwarcia lokalu, okazało się jednak, że funkcjonuje on we wszystkie dni poza poniedziałkami, także posiliłam się batonikiem, a potem udałam się w podróż powrotną do Osowca. W tamtejszej knajpce niestety nie mieli babki ziemniaczanej, na którą miałam apetyt, ale spróbowałam knedli z owocami i okazały się bardzo smaczne. Resztę dnia spędziłam w bazie, regenerując się przed ostatnią wycieczką po Biebrzańskim Parku Narodowym.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *