Biebrzański Park Narodowy – góra, kładka i zamek

Nazajutrz po przyjeździe postanowiłam zrobić nieco dłuższą trasę. Ze względu na zapowiadane upały chciałam ruszyć jak najwcześniej z rana, ale źle spałam tej nocy, więc miałam niemrawy poranek i wyszłam około 8:30.

Po opuszczeniu miejsca noclegu wyszłam na główną drogę i przy bramie zobaczyłam pierwszy czerwony znak. Trasa wiodła wzdłuż ulicy, na moment jednak zeszłam ku skwerkowi z kapliczką. Kawałek dalej była oficjalna strzałka w prawo z czerwonym znakiem.

Przed wyjazdem uzbroiłam się w kapelusz z moskitierą i w tym miejscu postanowiłam faktycznie bardziej się osłonić, bo wchodziłam w las. Mimo rosnącej temperatury, ubrałam też na wierzch długi rękaw, ale w cieniu drzew gorąco nie było tak odczuwalne. Za to moskitiera momentami utrudniała widzenie, a nawet odnosiłam wrażenie, jakby światło jakoś dziwnie się na niej załamywało.

Czułam się ciut rozczarowana, że na ścieżce edukacyjnej Góra Skobla, którą właśnie kroczyłam, nie było przy każdym punkcie tablic informacyjnych. Roślinne i zwierzęce ciekawostki mogłam wyczytać jedynie z zakupionego folderu, także cieszyłam się z jego nabycia. Więcej napisano w kontekście niektórych obiektów Twierdzy Osowiec.

Punkt pierwszy mówił o leśnej sukcesji. Pod numerem 2 krył się schron baterii artylerii i tu faktycznie po wejściu do środka z moskitierą poczułam się swobodniej. Przy trzecim słupku nie wypatrzyłam motyli, ale przy czwartym zgodnie z opisem w folderze pojedyncze grzyby już tak. Przy piątym punkcie, dotyczącym krzewów, ścieżka skręcała dalej w lewo, bo naprzeciw rozciągał się teren wojskowy.

Tuż przed punktem numer 6 ścieżka odbijała w prawo. Hasłem przewodnim była piętrowość lasu, dlatego zadarłam głowę ku górze, by przyjrzeć się koronom drzew. Pod siódemką kryło się martwe drewno, ale nie było go tu szczególnie dużo, niewielką kłodę porastał za to mech.

Przy punkcie ósmym znajdował się dość spory schron pogotowia artylerii. Umieszczono tu tablicę mówiącą o tym, że tutejszej twierdzy nigdy nie zdobyto. Przeszłam się głównym tunelem i zaglądałam we wnęki widoczne tylko z tego poziomu, ale nagle poczułam się bardzo dziwnie. Zaczął mnie boleć brzuch i czułam niepokój. W sumie nie rozumiałam dlaczego, bo zwykle ciekawią mnie takie miejsca, ale uznałam, że nie chcę tu być sama i idę dalej.

Na rozdrożu warto było na chwilę zejść ze ścieżki w stronę wieży widokowej. Posiliłam się tam i raczyłam oczy pierwszymi widokami na Biebrzę z góry, a były to naprawdę urocze widoki, bo błękit rzeki przecinał połacie żółci i zieleni. Przy okazji dowiedziałam się z tablicy, że nazwa Góra Skobla wzięła się od nazwiska rosyjskiego generała, gdyż Skobielew zmarł przedwcześnie.

Przy kolejnym punkcie betonowe elementy stanowiły pozostałość po stanowisku obserwacyjnym artylerii. Kładki z barierką były wsparciem na tym odcinku. Znalazło się też jedno bardziej strome podejście. Pod numerem 11 kryły się rośliny lasu liściastego, a przy dwunastce autentycznie śpiewały ptaki, którym poświęcono ten przystanek.

Wkrótce wyszłam na drogę asfaltową i szłam dłuższy odcinek w prawo, pomimo znaku ścieżki, bo wiodła już tylko na parking, który nie był moim celem. Ominęłam też, choć nie celowo, zlokalizowane dalej wejście na kładkę, która stanowiła ostatni punkt, trzynasty, bo zmylił mnie niebieski znak i nawet nie zauważyłam numerka obok.

Dotarłam do mostu, który był zamknięty dla ruchu kołowego. Także pieszy musiał po nim stąpać ostrożnie, ale dało się przejść. Z mostu rozciągał się widok na Biebrzę. Za nim zobaczyłam pozostałości Fortu II. Ruszyłam jednak drogą w prawo, ku wsi.

Nazwa wsi – Osowiec, pochodziła od rosnących w tym rejonie osik. Ponownie przekroczyłam Biebrzę. Moim celem był kościół pw. Wniebowstąpienia Pańskiego, przy którym mieścił się jeszcze cmentarz. Byłam tam dosłownie 10:02. Choć cyfry w posadzce sugerowałyby co innego (potem uzmysłowiłam sobie, że to nie cyfry do góry nogami, ale normalne litery i napis SOLI DEO), kościół był już XX-wieczny. Ukradkiem spojrzałam do środka, bo minimalnie się spóźniłam i rozpoczęła się msza, a że wyglądałam raczej turystycznie niż uroczyście, nie chciałam przeszkadzać. Żałowałam jednak, że nie obejrzałam z bliska malowideł na ścianach i suficie.

Obeszłam świątynię dookoła, po czym zawróciłam i skręciłam w drogę koło Fortu II. Tam znajdowało się wejście na ścieżkę edukacyjną Kładka. Szłam jakby od końca, więc dla mnie pierwszym punktem była wieża widokowa oznaczona cyfrą 9. Tablica opowiadała właśnie o lokalnym forcie, ale nie był wcale jakoś świetnie widoczny z góry.

Zgodnie z nazwą, całą ścieżkę pokonywało się po kładce, była zatem bardzo wygodna i nieszczególnie długa, stąd też mijałam sporo innych turystów, także z dziećmi czy z psami. Jedni państwo podziwiali nawet mój pomysł z moskitierą, choć wymieniając uwagi między sobą.

Pod numerem 8 znajdowała się platforma z tablicą o szuwarach. Między zielenią wypatrzyłam maleńką strugę wody. Siódemkę poświęcono ptakom szponiastym, a pod szóstką krył się bóbr. Przy piątce opisano z kolei ptaki wodno-błotne, a przy czwórce rośliny zielne. Paradoksalnie roślina o fioletowych kwiatkach zainteresowała mnie właśnie przy tym wcześniejszym numerze.

Kolejna platforma widokowa pod numerem 3 oferowała widok na turzycowisko, a ostatnie dwa poruszone zagadnienia to trzcinowisko i bagna. Ścieżkę opuszczało się kawałek dalej na skrzyżowaniu nieopodal mostu, który przekroczyłam niedługo później. Rzeka w tym miejscu wydała mi się ciekawa, bo było widać, że jest w ciągłym ruchu, czego nie widziałam z żadnej wieży czy innego mostu tego dnia.

Czekał mnie długi spacer asfaltówką trasy Ełk-Białystok, a właściwie jej poboczem, bo kierowcy byli tutaj dość szaleni. Pędzili, ale też niejednokrotnie wyprzedzali na trzeciego. Zmieniłam stronę na wysokości cmentarza radzieckiego z 1915 roku i szłam potem leśną drogą równoległą do asfaltowej aż do drogowskazu na Białogrądy. Tu GPS prowadził mnie na zamek. Pojawiły się także samorobne tabliczki ze strzałkami.

Ustąpiłam ze ścieżki wyjeżdżającym z posesji motocyklistom. Jako pierwszy jechał młody chłopak, który uśmiechnął się do mnie w podziękowaniu. Budowla była niewielka, zlokalizowana nad stawem. Niechcący minęłam właściciela, który jednak się nie zatrzymał, dlatego zapytałam grupę panów, którzy byli przy ognisku kawałek dalej, czy ktoś z nich jest właścicielem. Wskazali mi właściwego człowieka, a przy okazji pośmieszkowaliśmy, bo proponowali wspólne zwiedzanie zamku, a ja w tym męskim gronie poczułabym się jak rodzynek 😉 Właściciel zapytany o bilety uznał, ze w sumie i tak już zwiedzam i machnął ręką. Podziękowałam jednak z grzeczności.

Po opuszczeniu tego miejsca udałam się w podróż powrotną do swojej bazy, co zajęło mi 1,5 godziny, ale było bardzo wymagające w upale, którego nie zdążyłam uniknąć. Miałam nadzieję się jednak solidnie zregenerować przed kolejnym dniem, bo było jeszcze co zwiedzać 😉

2 thoughts on “Biebrzański Park Narodowy – góra, kładka i zamek

  1. Fotograf says:

    Byłem naprawdę szczęśliwy, że znalazłem ten artykuł. Wielu autorom wydaje się, że posiadają odpowiednią wiedzę na opisywany temat, ale zazwyczaj tak nie jest. Stąd też moje miłe zaskoczenie. Chcę wyrazić uznanie za Twoją pracę. Zdecydowanie będę polecał to miejsce i regularnie tu zaglądał, by poczytać nowe artykuły.

    Odpowiedz
    1. Palcem po mapie, stopą po ziemi says:

      Bardzo dziękuję za miły komentarz. Staram się, by moje relacje oddawały klimat odwiedzanego miejsca i dzielę się wiedzą, którą sama nabywam m.in. dzięki podróżom. Jeśli jest Pan tu po raz pierwszy, na pewno znajdzie Pan tu więcej dla siebie. Polecam zacząć od zakładki „Moje projekty” 🙂 I oczywiście zapraszam co drugi wtorek po nowe treści 🙂 Pozdrawiam serdecznie!

      Odpowiedz

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *