Jako, że zatrzymałam się w Drawniku, a dzień wcześniej pogoda była niepewna, postanowiłam na dobry początek przejść się pierwszego dnia do pobliskiego Drawna, a popołudniu odkryć dwie ścieżki edukacyjne w pobliżu miejsca noclegu.
Wystartowałam chwilę po ósmej rano. Dreptałam przed siebie, mając w pamięci trasę pokonaną dzień wcześniej autem gospodarza, przy czym teraz musiałam odtworzyć ją wstecz. W okolicy maleńkiej kapliczki mieściły się tablice. Większa, z drewnianym daszkiem, była (jak przypuszczałam) częścią ścieżki edukacyjnej Drawnik, tymczasem trzy mniejsze musiały należeć do ścieżki Petrografia terenów nad Drawą. Choć zostawiałam je sobie na popołudnie, uwieczniłam zarówno te tutaj, jak i tablice, na które natrafiłam, idąc ku głównej drodze.
Nim tam dotarłam, w oddali między drzewami majaczyło coś żółtego, z ciemnymi kwadratami w środku. Najpierw pomyślałam, że to kabina maszyny budowlanej, będąc ciut bliżej, że może to auto, ale dopiero potem zorientowałam się, że to zadaszone miejsce biwakowania Drawnik. W środku poza stolikami i ławkami był kominek i tablice edukacyjne (potem zorientowałam się, że tematycznie pasują do wspomnianej ścieżki petrograficznej). Na tyłach budynku także można było przysiąść. Pamiętano również o śmietnikach i toaletach. Jedno z zejść prowadziło na malowniczą kładkę nad Drawą – myślę, że było to jedno z fajniejszych miejsc, jakie odkryłam tego dnia.
Kierując się w stronę Drawna, przystanęłam jeszcze na chwilę przy sadzie ze starymi odmianami drzew owocowych. Kawałek dalej kończył się Drawnik, a ja spotkałam panią spacerującą z niewielkim psiakiem, którego chciała przytrzymać przy sobie, ale on uznał, że trzeba poznać przechodnia 😉 Pani zawracała, jak się potem okazało, zawsze przy tej samej gruszy, więc poszłyśmy razem, ucinając sobie przemiłą pogawędkę. Kobieta spytała, czy jestem stąd, choć myślę, że musiała wiedzieć, że nie. Była ciekawa, gdzie się zatrzymałam i czy u rodziny, czy jestem zupełnie obca. Nie traktowała mnie jednak jak obcej. Pytała, czy przyjechałam sama, bo jednak raźniej z kimś, chyba, że się lubi swoje towarzystwo, skąd pomysł na parki narodowe i czy to część jakiegoś doktoratu. Gdy przyznałam, że rzeczywiście skończyłam biologię, ale lata temu, pani nie wierzyła mojej metryce. Jej najmłodsza wnuczka pisała właśnie maturę, spytałam zatem, o jakich studiach myśli i wyszła z tego nie lada pogawędka psychologiczna. Przeszłyśmy razem kawał drogi, rozstałyśmy się bowiem już za zabytkowym mostem kolejowym, gdy zabudowa Drawna zaczęła się zagęszczać.
Ulicą Polną dotarłam do Kolejowej i odruchowo chciałam iść w prawo, bo tak jechałam z gospodarzem, ale zreflektowałam się, że jednak powinnam odbić w lewo, mijając przy tym szary budynek ciekawy architektonicznie. Dotarłam do mostu na rzece Drawie, choć po prawdzie po obu jego stronach były dwa jeziora. Dubie Północne zwano Grażyną, a Dubie Południowe było znane jako Adamowo. Tereny nieopodal zagospodarowano, tworząc ścieżki spacerowe.
Za mostem znajdowały się wiaty, drewniane rzeźby i pomost, a teren ten należał do Centrum Edukacji i Turystyki Drawieńskiego Parku Narodowego. Ten budynek stanowił mój pierwszy cel tego dnia, bowiem wewnątrz spodziewałam się ekspozycji przyrodniczej. W każdym odwiedzonym parku narodowym staram się zobaczyć muzea przyrodnicze – tylko w karkonoskim w Jeleniej Górze byłam już wcześniej, a to w Bieszczadach akurat było w remoncie. Sfotografowałam tabliczkę przy wejściu, informującą o tematyce poszczególnych sal, a po wejściu zrobiłam sobie selfie z logo DPN. Panie w kasie były bardzo miłe, zakupiłam bilet i pamiątki (przewodnik, mapę i naklejki z logo parku, które próbuję zbierać, ale część parków od nich odchodzi).
Zmartwiło mnie jednak, że nie wolno było fotografować, bo wiadomo, że pod tym względem jestem przysłowiowym japońskim turystą. Nikt jednak nie bronił mi robienia notatek na telefonie, a dzięki audioprzewodnikowi i filmom na wystawie dowiedziałam się naprawdę sporo i ostatecznie wyszłam usatysfakcjonowana.
Drawieński Park Narodowy istniał formalnie od 1990 roku. Jako, że 80 procent jego powierzchni to lasy, lektor zapowiedział, że od nich zaczniemy. Do pierwszej sali weszłam przez fluoryzujące korzenie. Jako pierwszy został przedstawiony wilk, wytrawny biegacz, dlatego był szczupły i miał długie nogi. Podobno tu w parku mieszkało 6 wilczych rodzin. Dowiedziałam się też, że wilki polują, eliminując chore zwierzęta, a wśród ich ofiar są np. sarny. Tymczasem lis, kuzyn wilka, w diecie ma głównie gryzonie. Traktuje nory jako miejsce wychowania młodych. W stadzie dominuje w para samiec z samicą. Kolejny przedstawiony tu zwierzak, borsuk, ma norę z rozległymi korytarzami, ale dołki zwane latrynami, powstałe w wiadomym celu, są zawsze poza norą. Nora borsucza czasem sąsiaduje z lisią. Borsuk jest wszystkożerny, ale ponad wszystko uwielbia dżdżownice.
Na drugiej ścianie znalazły się gniazda w ziemi, które budowane są przez mrówki rudnice oraz osy zwyczajne. Rudnice okazały się bardzo żarłoczne, a że nie gardzą padliną, zasłużyły na miano czyścicieli lasu. W mrowisku wskazano osobne miejsce składowania żywności, karmienia larw przez robotnice oraz składania jaj przez królową. Gniazdo osy zwyczajnej mogło być z kolei wykorzystaną norą małego ssaka. Wyróżniona na makiecie została osobna komora dla królowej, osobna dla larw. Dowiedziałam się też, że osy budują nory z papieru, który wytwarzają z drewna!
W przejściu na drugą kondygnację zaprezentowano rodzaje gleb z przekrojami. Pierwsza sala nosiła nazwę „Serce puszczy”. W ramach dioramy pokazano dwa drzewa – sosnę i buka. Zamieszkiwały je różne ptaki, z których największy był bielik, o rozpiętości skrzydeł do 2,5 metra. Tymczasem najmniejszy mysikrólik ważył ponoć ledwie 5 gramów. Interaktywny ekran wskazywał piętra lasu: ściółkę, runo, podszyt i korony drzew, jak również tutejsze gatunki: bielika, puchacza, drozda śpiewaka, kunę, wilgę, kowalika, mysikrólika, wiewiórkę i gołębia siniaka.
Na prostopadłej ścianie znalazły się pnie trzech drzew: olchy, klonu i dębu. W nich zamontowano ekrany z filmami. Na pierwszym był dzięcioł pstry. W drugim poznałam lepiej gągoła i dowiedziałam się, że zwykle stonowanej samiczce towarzyszą dwa kontrastowe (czarno-białe) samce. Do tego ciekawostką okazała się informacja, że nie tylko polują, nurkując, ale też chodzą po konarach i jedzą porosty. Na ostatnim ekranie puszczyki okazywały sobie czułości, co było dość urocze. Po obejrzeniu filmów zostałam z cytatem w głowie: „W świecie nieprzeobrażonym przez człowieka zwierzęta nie cierpią głodu, są samowystarczalne!”
W wizjerach na trzeciej ścianie były scenki z życia lasu, np. z jeleniem i zimorodkiem. Ostatni fragment ściany, przy przejściu do kolejnej salki, zaaranżowano w układankę z kostek, z których można było ułożyć wilka, łasicę, orła lub borsuka. Zostawiono także kartki i ołówek, aby odrysować logo, co też uczyniłam.
W centrum sali znajdowały się jeszcze filmy. Pierwszy dotyczył śródleśnych łąk storczykowych. Z drugiego dowiedziałam się, że głazy narzutowe to te przeniesione wraz z lodem z miejsca pochodzenia, a rekordzistą tutejszym byłby Wydrzy Głaz, który waży 40 ton! Trzeci film uświadamiał, że „owady szkodniki” to termin wymyślony przez człowieka, jednak po coś też te gatunki istnieją. Film „Ślady i tropy zwierząt leśnych” wspominał, że oznaki ich bytowania znajdziemy nie tylko na ziemi. Są przecież wylinki, gniazda, pióra, ślady pazurów itd. Kolejny film poruszał problem zaśmiecania i prezentował zorganizowane akcje czyszczenia Drawy. Przedostatni ekran pokazywał miejsce wyjątkowe: Święta Hala, ciągnąca się od uroczyska Stare Buki do Moczel była cenna jako las pierwotny a nie gospodarczy i chroniono ją już od 1923 roku. Ostatni film pokazywał leśne siedliska przyrodnicze.
Mikro i makro – taką nazwę nosiła ostatnia z muzealnych przestrzeni. Najpierw obejrzałam owady, a znalazły się tam: borecznik sosnowiec, cetyniec większy, zawisak borowiec, garnusznica bukowa, szczotecznica szarawka, żerdzianka sosnówka, potwora buczynówka, brudnica mniszka, kornik sześciozębny, kosternik palemon i wałkarz lipczyk, na którego widok miałam szczególny efekt wow.
Wizjery na kolejnej ścianie pokazywały wiele gatunków świata grzybów, roślin (gdzie mnie zaskoczył kozibród wielki), owadów (pomyślałam: „podrzut myszaty – co za nazwa!”) i ptaków (gdzie były jaja i wilga miała takie jakby ochlapane atramentem).
Bardzo ciekawe były ekrany pośrodku. Udało mi się rozpoznać wszystkie 3 głosy ptaków i zdobyć 7 na 8 punktów z wiedzy zdobytej na wystawie. Trudniej było znaleźć różnice na obrazkach. Spędziłam też chwilę nad mapą. Teren Puszczy Drawskiej ukształtował lądolód i wody roztopowe, jak dowiedziałam się pod koniec. Poznałam także kalendarium ochrony tego obszaru.
Podbudowana zdobytą wiedzą, zrobiłam sobie przerwę regeneracyjną w okolicy pomostu, po czym ruszyłam poznać samo Drawno. Najpierw minęłam skwer Artylerzystów Polskich z pomnikiem na trzydziestolecie wyzwolenia. Dalej trafiłam na zabytkowy budynek poczty, ale i kilka domów wokół przykuło moją uwagę architektonicznymi detalami.
Wędrując ulicą Kościelną, zwróciłam uwagę na ceglany spichlerz i zaaranżowany teren przed nim, gdzie znalazł się namalowany szkielet dinozaura. Połączenie wydało mi się dość nietypowe. Tymczasem po mojej prawej ceglane mury korciły, by wspiąć się wyżej. I tak dotarłam do ruin Zamku Wedlów. Mogłam pozostać na ulicy najbliżej wzniesienia, ale odruchowo zeszłam w okolice spichlerza i skręciłam w prawo. Dotarłam w ten sposób do Placu Wolności z fontanną i dopiero tam zreflektowałam się, że mogłam iść ulicą Kościelną od ruin. To przy niej bowiem mieściły się Urząd Miasta, oznaczony plac po synagodze oraz dawna Fabryka Caspariusów.
Kolejnym punktem wycieczki był kościół Matki Bożej Nieustającej Pomocy, który ku mojemu rozczarowaniu okazał się zamknięty, a wokół widoczne były oznaki remontu. Opatrzność jednak zdawała się czuwać nad zbłąkaną turystką, bo przyszła akurat pani, która miała zamiar sprawdzić kwiaty, posiadała klucz i spytała, czy chciałabym wejść. Zapaliła mi nawet światło w zakrystii, bym mogła porobić zdjęcia wnętrza świątyni. Kościół był bardziej niż skromny. Widać było, ile jeszcze pracy wymaga, tym niemniej cieszyłam się, że weszłam, uwieczniłam co chciałam, a nawet poddałam refleksji dekoracje komunijne. Białe serca nosiły imiona dzieci, których nie było wiele, ale w centrum znalazło się większe serce z hasłem „Nasze serca dla Jezusa”, co na swój sposób mnie wzruszyło.
Dalej skierowałam swoje kroki ulicą Pomorską do skrzyżowania z Ogrodową i Tylną. W tym miejscu dawniej biegła sucha fosa, co dało się dostrzec, gdy skręciłam w tę ostatnią. Mury po mojej lewej w towarzystwie tej właśnie ścieżki skojarzyły mi się z fortyfikacjami gdańskiej Góry Gradowej. Tymczasem po prawej, przy ogródkach działkowych, natknęłam się na studnię artezyjską, jak głosił przewodnik.
Przeszłam się zgodnie z nim do Drawieńskiego Ośrodka Kultury i kina Wedel, po czym przez Szpitalną, Szkolną i Krótką trafiłam na Plac Zgody. Zaraz za nim biegła droga ku jezioru. Przeszłam się promenadą nad nim, by kolejną ulicą wspiąć się ku Jeziornej. Tam odbiłam w prawo i znalazłam się niedługo później na tyłach wspomnianego spichlerza, przy którym warto było się zatrzymać, by zobaczyć „macewę z bruku”.
Znaną już sobie trasą wróciłam do miejsca noclegu, zatrzymując się na dłużej właściwie tylko przy moście kolejowym i faktycznie spoglądając na biegnące dołem tory. Po przerwie regeneracyjnej ruszyłam z kolei na ścieżkę Drawnik, która według map i opisów biegła jakby razem ze ścieżką petrograficzną. Postanowiłam zatem przejść je 2 w 1, ale jakby zaczynając od końcowego odcinka, skoro już go znałam, dając sobie szansę na łatwiejsze rozeznanie w terenie.
W okolicy kapliczki mieściła się tablica „Tropy zwierząt”, estetyką dopasowana do pozostałych ze ścieżki Drawnik, ale niewystępująca w folderze, który pobrałam ze strony DPN. Były tu też aż cztery tabliczki ze ścieżki petrograficznej: „Struktury i tekstury skał”, „Skala Mohsa”, „Opis makroskopowy skał” i „Wysoczyzna polodowcowa”. Dalej mogłam poczytać o wietrzeniu skał w ramach jednej ścieżki oraz zadrzewieniach śródpolnych w ramach drugiej.
Wkrótce dotarłam do znanego mi już z rana miejsca biwakowania, w ramach którego plansze sfotografowałam o poranku, tym razem jednak przyjrzałam się tej dotyczącej historii terenu wokół Drawnika i mieszczącej się po przeciwnej stronie drogi. Wówczas przekroczyłam most, poświęcając chwilę uwagi samej rzece. Było coś kojącego w jej szumie.
Trzymałam się znaczka zielonej choinki, więc skręciłam w lewo, może kilkadziesiąt metrów dalej, przy drogowskazie. W lesie moją uwagę zwróciły duże paprocie i kłody – pozostałości ściętych drzew. Zrobiłam sobie zdjęcie z tabliczką z nazwą Parku, gdy na nią natrafiłam. Na kolejną tablicę ze ścieżki petrograficznej musiałam poczekać dłuższą chwilę, ale wreszcie znalazłam kawałek od drogi „Zagłębienia bezodpływowe” oraz „Osady zagłębień bezodpływowych”. Kolejna, „Równina sandrowa”, stała już przy ścieżce, ale w tamtym momencie zastanawiałam się, czy mnie coś nie ominęło.
Leśna droga, na pewnym odcinku zwana tu Drogą Solną, doprowadziła mnie do źródła. Niedługo potem dotarłam do kładki przez Drawę. Przy niej mieściła się tablica ze ścieżki Drawnik na temat oczyszczalni ścieków. Pomost pozwalał przyjrzeć się rzece w całej szerokości, a zachodzące nad taflę gałęzie i przewrócone pnie robiły niesamowite wrażenie. To miejsce również zaliczyłabym do najciekawszych tego dnia. Po drugiej stronie znajdowała się tabliczka doliny rzecznej”.
Ten punkt był najbardziej newralgiczny, jeśli chodzi o odnalezienie się w terenie. Po łuku biegły tu ścieżki w dwie strony, mocniej była jednak zarysowana ta w prawo i nią pierwotnie poszłam. Coś mnie jednak tknęło, że docelowo powinnam się kierować raczej w lewo. Ostatecznie okazało się, że obie prowadziły do tej samej dróżki, mniej więcej równoległej do rzeki. W prawo można było iść na Podegrodzie, mnie jednak interesował kierunek na Drawnik.
Świetne widoki na rzekę były w okolicy planszy „Stare buki”, ale kawałek dalej można było zobaczyć w praktyce proces erozji bocznej, co głosiła stosowna tabliczka. To miejsce też było fantastyczne, bo rzeka meandrując, zmieniła nieco swój bieg i dzięki temu powstała w tym miejscu wysepka. Kolejny przystanek miałam przy planszy „Lasy łęgowe”, której towarzyszyły dwie tabliczki ze ścieżki petrograficznej. Tym razem dotyczyły erozji wgłębnej i stabilności zbocza w kontekście ciągłego oddziaływania rzeki. To były ostatnie fotografowane elementy ścieżek edukacyjnych tego dnia.
Szacowany czas przejścia wynosił dwie godziny, moje tempo jako dość solidne pozwoliło mi przebyć całość w godzinę. A że trasa tworzyła pętlę, więc właściwie od razu po przejściu całości znalazłam się „w domu” i mogłam oddać się pisaniu. Byłam za ten twórczy czas bardzo wdzięczna.