Zatem znalazłyśmy się w Wiedniu po całodziennej podróży. Wstałyśmy nazajutrz o poranku i w bardzo klimatycznej kuchni zjadłyśmy śniadanie, by mieć siłę na długie i intensywne zwiedzanie. Aby zobaczyć więcej, zorganizowałyśmy sobie wcześniej bilet na wszystkie środki komunikacji na całe 48 godzin. Vienna City Card miała różne warianty, nasz uprawniał także do zniżek w niektórych muzeach i restauracjach. Do tych pierwszych część biletów również kupiłyśmy zawczasu.
Stację metra Südtiroler Platz miałyśmy po sąsiedzku. Moja laminowana mapka, nie dość, że świetnie nadawała się do nanoszenia na nią wszystkich punktów do odwiedzenia wraz z notatkami o cenach czy godzinach otwarcia, bo zawsze mogłam to w przyszłości zmazać, to urzekła mnie także rozrysowaniem planu komunikacji miejskiej, w tym metra, co okazało się bardzo pomocne.
Ale i tu nie obyło się bez przygód. Ze wspomnianej stacji kierowałyśmy się metrem na Leopoldau. Dojechałyśmy na Karlsplatz, gdzie planowałyśmy przesiadkę z linii U1 oznaczonej kolorem czerwonym na linię U2 oznaczoną na mapie na fioletowo. Jednak okazało się, że część linii, na którą miałyśmy się przesiąść, jest niedostępna, prawdopodobnie z powodu remontu. Opcje były zatem dwie: zacząć zwiedzanie od Hofburga, dochodząc tam pieszo i czekając na planowe wejście albo zapytać kogoś, jak inaczej możemy dotrzeć komunikacją publiczną w okolice Schottentor, skąd planowałyśmy cofać się w kierunku Hofburga, przy okazji oglądając już pierwsze wiedeńskie zabytki.
Wybrałyśmy drugą możliwość. Zagadałyśmy małżeństwo koło czterdziestki. Pani urodziła się w Wiedniu, ale już od lat tu nie mieszkała i to głównie ona, a nie jej mąż, z nami rozmawiała, ale konsultowała z nim niektóre kwestie. Myśmy przekonały się, że językowo dajemy radę, a tam, gdzie pewne rzeczy nie były oczywiste, wspierał nas fakt, że małżonkowie wybierali się na ten sam przystanek 😉 Państwo zaprowadzili nas kolejnymi tunelami i schodkami na autobus w okolice Opery Wiedeńskiej, wsiedli w ten sam autobus i wskazali, kiedy wysiąść. Bardzo nam pomogli, ale czułam się nieco zagubiona, a miało być tak łatwo z mapką zawierającą także plan metra.
Budynki były tak monumentalne, że w pierwszej chwili czułam się przytłoczona ich rozmiarem i ilością ludzi wokół. Potrzebowałam jeszcze chwili, by odnaleźć się na mapie i skonfrontować to z kierunkami w przestrzeni. Potem, gdy zaczęłam aktywnie korzystać z mapy i nabrałam orientacji w terenie, poczułam się lepiej i ze spokojem mogłam chłonąć tę nową dla siebie przestrzeń. Włączyć tryb odkrywcy, w którym czułam się w pełni sobą.
Pierwszym obiektem, którego się dopatrzyłyśmy, choć z oddali, był kościół wotywny. Powstał jako podziękowanie za ocalenie życia cesarza Franciszka Józefa, po nieudanym zamachu na niego, ze zbiórki ogłoszonej przez jego brata Ferdynanda Maksymiliana. Stawiano go 23 lata, a oddano do użytku na srebrne gody cesarskiej pary. Dalej pełna ekscytacji fotografowałam Uniwersytet w Wiedniu. Po pierwsze dlatego, że wiedziałam, że został założony przez Rudolfa IV, a moja fascynacja Habsburgami zaczęła się od Rudolfa (choć ostatniego w dynastii, prawdopodobnie jednak nie doczekał się swojego numerka, bo nie objął tronu), a dodatkowo urzekał detalami architektonicznymi. Zaskoczył nas inny bogaty w zdobienia budynek, w którym znalazł się zwyczajny Mc Donald’s. Zatrzymałyśmy się też na dłużej przy pomniku Liebenberg. Na wysokości Burgtheater rozciągał się skwer zza którego wybijał się już budynek Ratusza.
Ciekawostką okazał się budynek Parlamentu. Chociaż podobał mi się wizualnie i nieco walczyłam, próbując go uchwycić w kadrze, a potem bawiąc się w detale, dopiero z przewodnikiem pracując nad opisem wyjazdu, dowiedziałam się, iż wyrzeźbione czarne postaci ujarzmiające konie prezentują w sposób symboliczny posłów, którzy powinni podczas obrad trzymać na wodzy swoje emocje. Flagi na maszty były również wciągane tylko w dni obrad parlamentarnych. A cztery postaci wokół cokołu posągu Ateny okazały się symbolizować cztery rzeki: Dunaj, Inn, Wełtawę i Łabę.
Wkrótce dotarłyśmy do Volksgarten. W ogrodach znalazł się posąg cesarzowej Sissi, ale że zbliżał się czas zwiedzania Hofburga, powędrowałyśmy w poszukiwaniu wejścia. Przy okazji wspięłam się na ławeczkę, by uwiecznić kolejny monumentalny gmach podczas tej wiedeńskiej wędrówki. Na tle Hofburga stały dwa pomniki, ale i do nich podeszłyśmy później. Chwilkę przed 9:00 zameldowałyśmy się przy wejściu, gdzie nas, a także sporą grupę (z polskim przewodnikiem!) i nielicznych innych indywidualnych gości, witała przemiła bileterka.
Niestety we wnętrzu nie wolno było robić zdjęć, co skończyło się szaleństwem zakupów na koniec zwiedzania. Wpadłam w pocztówkowy szał, bo chciałam móc do tych miejsc wracać – podobnie poniosło mnie z zakupem książek (może na koniec cyklu wiedeńskiego przyznam się, ile pamiątek zwiozłam z austriackiej stolicy ;)) Natomiast zdecydowanym plusem miejsc takich jak Hofburg i Schönbrunn była mnogość języków, w których wydano przewodniki (czego nie dorwałam po polsku, kupowałam po angielsku) oraz audioprzewodniki (także po polsku!), które można było ściągnąć zawczasu z oficjalnej strony obiektu i zwiedzać ze słuchawkami w uszach, dowiadując się, na co właściwie patrzymy.
A było na czym oko zawiesić i co chłonąć 🙂 Rozpoczęłyśmy zwiedzanie od apartamentów Sissi, która przybyła do Wiednia jako nastolatka, by poślubić Franciszka Józefa – swoją drogą jej kuzyna ze strony matki. Drugą przywołaną datą krańcową była jej nagła śmierć w 1898 roku. Na początek zwiedzania pokazano wycinki z gazet – dowód, że Sissi (formalnie: Elżbieta) nie odnajdywała się w roli cesarzowej, za to cesarza kochano i w momencie śmierci jego wybranki wybrzmiewało głównie współczucie dla wdowca. Sissi poświęcono wiele pomników i pamiątek pośmiertnie, a popkultura wystylizowała ją na uwielbianą i radosną.
Przywołano dzieciństwo Sissi, pełne beztroski. Punktem przełomowym była wizyta u przyszłego cesarza z okazji jego urodzin, gdzie matki obojga miały w planach zeswatać Franciszka Józefa z siostrą Elżbiety, temu jednak wpadła w oko właśnie ona. Jakkolwiek speszona i zaskoczona, po powrocie z zaręczyn w Bad Ischl do Bawarii podjęła przygotowania do ślubu i życia na dworze. W tej części pokazano m.in. sukienki przyszłej cesarzowej.
Zaślubiny otworzyły nowy rozdział – urodziła cesarzowi czworo dzieci, w tym następcę tronu, a także pomimo własnych emocji wzięła na siebie funkcje reprezentacyjne. Po przerwie spowodowanej chorobą płuc, wróciła do Wiednia w dużo lepszym nastroju. Choć nie interesowała się szczególnie mocno polityką, pałała pozytywnymi uczuciami wobec Węgier, gdzie wraz z mężem zostali również koronowani. To w tej sali zawisł obraz z najsłynniejszym bodaj wizerunkiem Sissi z 27 diamentowymi gwiazdami we włosach, które po latach zapisała swojej wnuczce Elżbiecie, córce Rudolfa, ale były także obrazy obojga małżonków i stroje koronacyjne.
Sissi kochała jazdę konną, ale zorganizowała sobie również w Hofburgu sprzęt do ćwiczeń. Dbała nie tylko o swoją dobrą formę, codziennie się gimnastykując, ale również o urodę – zajmowało to niemal cały dzień, a jej długie włosy czesano od dwóch do trzech godzin i skrapiano pięknymi zapachami, choć poza tym nieszczególnie lubiła perfumy i makijaż. Zaintrygowało mnie, że ważyła niecałe 50 kg przy wzroście 172 cm!
Przełomem stała się samobójcza śmierć Rudolfa, po której Elżbieta popadła w melancholię, odcinała się od dworzan, unikała tłumów, a jej garderobę zdominowała czerń – zaprezentowano suknie, woalki, parasolki i biżuterię. Cesarzowa odcięła się też od obowiązków dworskich, na ile było to możliwe, cesarz zaś wychodził jej naprzeciw, nawet gdy sama Sissi trzymała męża na dystans. Czas poza Wiedniem spędzała m.in. w okolicy Budapesztu i na wyspie Korfu, czując się zdecydowanie lepiej w podróży niż na dworze. Zaprezentowano chociażby apteczkę podróżną. Z obserwacji córki wynika, że i tak melancholia nie opuszczała Sissi, a momentami zdawała się wyczekiwać śmierci. Ta zastała ją właśnie w podróży – we wrześniu 1898 roku w Genewie, choć zamachowiec miał obrany inny cel pośród ważnych osobistości (jak sam przyznał Luigi Lucheni: „wcześniej planował zamordować księcia Orleanu Henryka”, ten jednak zmienił trasę podróży). Śmierć Sissi była początkiem jej wielkiego mitu.
Dalsza trasa zwiedzania przechodziła przez apartamenty królewskiej pary. Franciszek Józef odbywał tu swoje audiencje, goszcząc do 100 osób dziennie. Cesarz przyjmował każdego, niezależnie od jego pozycji społecznej. Tutejsze malowidła ukazywały sceny z życia dziadka cesarza, Franciszka II. Ściany apartamentów Franciszka Józefa pokryto czerwonym adamaszkiem, a wystrój dopasowano do ówczesnej mody. Dalej pojawiły się też obrazy ze scenami batalistycznymi i wspomnienie marszałka Radetzky’ego, którego swoim marszem upamiętnił Strauss. Franciszek Józef rozpoczynał swój dzień bardzo wcześnie, bo już około czwartej rano i wracał na spoczynek późno wieczorem, ale pomimo rozlicznych obowiązków bardzo cenił swoją rodzinę, dlatego otaczał się obrazami bliskich, upominkami od dzieci i wnucząt oraz pamiątkami. To w tzw. Arbeitszimmer cesarz dowiedział się o śmierci Rudolfa.
Gdy małżonkowie zajęli osobne sypialnie, ta cesarska miała dość spartańskie warunki, zgodnie z jego surowym i skromnym wychowaniem. Były tu np. żelazne łóżko, klęcznik oraz szafka z miskami i dzbankami. Następnie prezentowano wielki salon, który był miejscem spotkań rodzinnych, ale korzystano z niego tylko do śmierci Sissi. Był ogrzewany piecami kaflowymi, które ładowano od tyłu, ze specjalnego korytarza. Odrębne pomieszczenie stanowiła też palarnia, gdzie panowie wychodzili, by nie palić przy damach. Aktualnie pokój ten przeznaczono na miejsce upamiętnienia cesarza Meksyku Maksymiliana, prywatnie brata Franciszka Józefa, więc znalazły się tu portrety jego i jego żony.
Za tym pokojem rozpoczynały się apartamenty Sissi. Pośrodku pierwszego znajdowało się łóżko z parawanem, ale był to również jej gabinet, gdzie za biurkiem spisywała wiersze. Dawniej była to sypialnia małżonków. W kolejnym pomieszczeniu cesarzowa dbała o swoją urodę i gimnastykowała się, dlatego można było w nim obejrzeć sprzęt gimnastyczny czy toaletkę. Dzień rozpoczynała od rytuału czesania włosów. Wykorzystywała jednak czas tu spędzony na czytaniu i nauce języków (znała ich podobno siedem). Według lektorki to była najbardziej intymna przestrzeń cesarzowej. Mniej chętnie otaczała się zdjęciami aktualnej rodziny, za wyjątkiem najmłodszej córki Marii Walerii, za to nie brakowało zdjęć jej bawarskiej rodziny i wizerunków ulubionego poety (Heinrich Heine). Cesarzowa uwielbiała również kwiaty. Dalej znajdowała się toaleta z muszlą na kształt delfina, ale również łazienka z dzisiejszym rozumieniu tego słowa. Kolejne pokoje pokryte były całe malowidłami i pełniły funkcję garderoby. Za nimi znajdował się salon cesarzowej. Ostatnim pomieszczeniem była jadalnia z tak bogato wyposażonym stołem, że w głowie rodziło się pytanie, z ilu dań składał się posiłek. Na honorowym miejscu zasiadał cesarz, a wszystkie oficjalne kolacje rozpoczynano o szóstej wieczorem. To miejsce zaintrygowało mnie do tego stopnia, że wśród zakupionych pocztówek znalazła się i taka ze stołem jadalnianym w pełnej krasie.
Nie mogąc sfotografować muzealnych tablic, podczas zwiedzania zapisałam sobie w telefonie kilka haseł. W jednym z pierwszych pomieszczeń wypatrzyłam ramkę z mechanizmem obrotowym z wizerunkami Franciszka Józefa, Sissi, Giseli i Rudolfa (a o Rudolfie jakby tu zapomniano, więc tym cenniejszy był dla mnie taki akcent). Zachował się list do Rudolfa z Ischl z 24 lipca 1875 roku. Z innych ciekawostek spodobał mi się notes, który Sissi otrzymała od cesarzowej Francji Eugenie. Tymczasem nawet na nożyczkach znajdowały się wizerunki cesarskiej pary. Na pewno zwiedzenie tego muzeum to punkt obowiązkowy i zrobiło na mnie spore wrażenie. Podczas naszej wizyty jedynie część z wystawą sreber była niedostępna.
Po zwiedzaniu wyszłyśmy w innym punkcie. Najpierw wypatrzyłam tabliczki z nazwami ulic, zapisanymi czcionką w starym stylu, ale chwilę później uwagę przykuł bardziej dynamiczny obiekt – powóz konny. Natrafiłyśmy na nie w Wiedniu jeszcze kilka razy. Wróciłyśmy na dziedziniec, skąd wchodziłyśmy do części muzeum poświęconej Sissi i pani bileterka, pamiętając nas, wpuściła nas jeszcze do łazienki 😉 Na dziedzińcu sfotografowałyśmy pomnik i siebie na jego tle, co nie było jedna prostym zadaniem, bo jakiś turysta akurat pod nim przeprowadzał rozmowę telefoniczną i za nim miał fakt, że ludzie próbowali tam licznie robić zdjęcia. Przyjrzałyśmy się także detalom architektonicznym wokół. Ostatecznie wyszłyśmy Bramą Szwajcarską koło pomnika lwa z herbem. Brama nie była zdobiona tylko na zewnątrz, ale w jej wnętrzu warto było zadrzeć głowę do góry. Po jej przekroczeniu natrafiłyśmy na „misę” z wodą płynącą z niewielkiego kranika. Przechodząc dalej alejką w niewielkim tunelu, byłyśmy otoczone różnościami, które mogły stać się pamiątkami z Hofburga. Ograniczałam pokusy, choć prezentowane przedmioty często były bardzo ładne. Mając na względzie, iż muszę się jakoś zabrać z powrotem do Gdańska, celowałam głównie w pocztówki. Już na tym etapie podróży miałam ich sporo, ale natrafiłam na taką z Rudolfem w dzieciństwie i ta walka była z góry przegrana, a pocztówka szybko znalazła się w moich zasobach. Sprzedawca chyba nie rozumiał, czemu podeszłam do kasy niemal w podskokach z radości 😉
Miałyśmy już czas, by skupić swoją uwagę na przestrzeni między Volksgarten, Hofburgiem, a tzw. Nowym Zamkiem. Ten ostatni obiekt był przeznaczony dla Franciszka Ferdynanda, jako rezydencja przyszłego następcy tronu. Oddano go do użytku w 1913. W przewodniku nie zapisano, czy rzeczywiście Franciszek Ferdynand skorzystał z tej przestrzeni, ale nawet jeśli, to nie miał okazji czynić tego szczególnie długo, biorąc pod uwagę, że to zamach na jego życie stał się przyczynkiem rozpętanej w 1914 roku I wojny światowej. Na tzw. Placu Bohaterów między wspomnianymi budynkami znajdowały się dwa pomniki konne: księcia Eugena von Savoyen oraz Karola I Habsburga.
Następnie wróciłyśmy do Volksgarten, gdzie zasadzono m.in. wiele odmian róż. Szerokie połacie zieleni, wzbogacone różnobarwnymi kwiatami i znajdujące się gdzieniegdzie elementy drobnej architektury, które te przyrodnicze widoki przełamywały – całościowo tworzyły ciekawą kompozycję i pokusiłam się o niejeden kadr. Odwiedziłyśmy też tzw. świątynię Tezeusza – inspirowaną ateńskim Tezejonem. We wnętrzu oczekiwałyśmy jakiejś szczególnej wystawy / eksponatu, ale chyba nie złapałyśmy tej idei.
Wreszcie znalazłyśmy również uroczy zakątek poświęcony Sissi, ale nie nacieszyłyśmy się ciszą i spokojem zbyt długo, bo niejedna wycieczka czy grupki znajomych zmierzali dokładnie do tego samego celu 😉 Pomnik stanął tu w 1907 roku, a miejsce wybierał owdowiały cesarz Franciszek Józef.
Niedługo później przespacerowałyśmy się w okolice Parlamentu, przechodząc jednak wcześniej na drugą stronę ulicy tunelami przy przystankach i podchodząc pod Pomnik Republiki. Stamtąd przespacerowałyśmy się pod Pałac Auersperg. Zależało mi, by go zobaczyć, bo czytając więcej o Rudolfie natrafiłam na kobietę o tym nazwisku. Po czasie jednak już nie pamiętałam, czy byli zaprzyjaźnieni, czy była może jedną z jego kochanek. Kontekst uleciał. Natomiast pałac był ciekawy, a po drodze intrygujących detali architektonicznych było mnogo – m.in. dało się wypatrzeć kariatydy (wersja żeńska) i atlantów (wersja męska). Bardziej współczesnymi ciekawostkami były budka telefoniczna i waga.
Przez Museumstraße dotarłyśmy, a jakże, między dwa gmachy, zajmowane przez muzea. Po jednej stronie było to Muzeum Historii Naturalnej, a po przeciwnej Muzeum Historii Sztuki. Na placu pośrodku stał pomnik patronki czyli Marii Teresy. Cokół otaczały rzeźbione podobizny wybitnych wojskowych i artystów, w tym młodego Mozarta. Kierując się do Burggarten, gdzie miał stać pomnik samego kompozytora, zostałyśmy zagadnięte przez pana w stroju z epoki, który opowiedział nam o Operze Wiedeńskiej, zapraszał do niej i do innego budynku, gdzie nawet tego wieczoru miał się odbywać spektakl, ale nie wymagał przybycia w stroju oficjalnym, co pan podkreślał, widząc, że jako turystki jesteśmy ubrane po prostu wygodnie i stosownie do pogody.
We wspomnianym parku zamieniłyśmy się w łowców pomników. Na początek trafił się właśnie wspomniany Mozart, a na trawniku przed nim z czerwonych kwiatów uformowano kształt klucza wiolinowego, co było bardzo fajnym akcentem z naszej perspektywy. Pomników miało tu być kilka i trochę lawirowałyśmy po parkowych ścieżkach, nim odkryłyśmy wszystkie. Natrafiłyśmy na samego cesarza Franciszka Józefa, panującego przez 68 lat! (1848-1916). Nieopodal był stawek z pomnikiem Herkulesa, a także pomnik Franciszka I (?). Najbardziej ucieszył mnie jednak położony już za parkową bramą pomnik Goethego, z którym zrobiłam sobie wspólne zdjęcie, bo przyjaźnił się z Johanną Schopenhauer (matką filozofa Artura), a absolutnie uwielbiam tę postać w kontekście gdańskim 🙂
Mając jeszcze moment do wejścia do kolejnej biletowanej atrakcji, tylko z dużej odległości uwieczniłyśmy pomnik Schillera, po czym ruszyłyśmy przez Operngasse, biegnącą wzdłuż Opery Wiedeńskiej. Szłyśmy cały czas prosto, aż dotarłyśmy do informacji turystycznej, gdzie wstąpiłyśmy na chwilę i ucięłam sobie pogawędkę z obsługą, próbując się rozeznać, co mają na stanie (mapki, foldery, pocztówki itp.) i w kilku kwestiach organizacyjnych. Na skrzyżowaniu wzrok przykuła jeszcze ściana pełna rzeźb. Ruszyłyśmy jednak na plac naprzeciw Krypty Kapucynów, gdzie zrobiłyśmy sobie przerwę regeneracyjną, nim wybiła 13:00 i mogłyśmy wejść do wspomnianej Krypty. O niej opowiem Wam już kolejnym razem 🙂