Gorczański Park Narodowy #1 Już droga jest przygodą

Letnią porą, po kolejnej fali upałów, wyruszyłam dla odmiany bardziej na południe. Tym razem na celowniku był Gorczański Park Narodowy. W tym celu musiałam dotrzeć do Rabki Zdrój.

Pierwszy odcinek, do Krakowa, postanowiłam przebyć pociągiem Pendolino, by oszczędzić na czasie. Odkryłam co prawda przy zakupie biletu, że było też połączenie bezpośrednie, ale postanowiłam je wybrać w drodze powrotnej, kiedy godziny miały być sensowniejsze. Podróż upłynęła bez przygód, miałam spokojnego towarzysza na siedzeniu obok na całej trasie, a gdy wysiadałam, inny pan uprzejmie puścił mnie przodem.

Na dworcu w Krakowie miałam poczucie, że było bardziej tłoczno niż w Warszawie. Wpadłam szybko po frytki, po czym poszłam szukać stanowiska, z którego odjeżdżał mój bus. Kierowca z dolnej płyty skierował mnie na górną, ale i tam nie widziałam swojego połączenia. W informacji dowiedziałam się, że tego kursu nie ma, a chwilę później dzwoniłam do przewoźnika. Pani poinformowała mnie, że realizują go tylko w piątki, ale skontaktowała się z kierowcą kolejnego kursu, bo jakby nie patrzeć – zapłaciłam za zakup biletu.

W autobusie dosiadł się do mnie pan, który również wysiadał na Zaborni, a że do Rabki był stamtąd kawałek, spytał, czy zamierzam go pokonać na nogach. Gdy autobus ruszył, z radia poleciało: „One way or another I gonna see ya” 😀 Co by nie było, jakoś do Rabki musiałam dotrzeć 😉

Na koniec podróży na trasie znalazł się Pcim i pan rzucił:

– Pani jest z Gdańska. A stąd pochodzi ten, co Wam zabrał Lotos.

– Naprawdę? W sensie szef Orlenu? Obajtek? On jest stąd? – byłam zaskoczona.

Pogadaliśmy jeszcze chwilę, pan latał z gdańskiego lotniska od czasu do czasu, a ja opowiedziałam mu, że przyjechałam w Gorce, bo zwiedzam parki narodowe. Gdy wysiedliśmy na Zaborni, pan pokierował mnie do centrum Rabki, po czym poszedł w swoją stronę. Sama musiałam iść nomen omen obok Orlenu, bo tam była tablica z nazwą miejscowości.

Przez Kilińskiego ruszyłam w stronę ulicy Do Pociesznej Wody, gdzie biegła rzeka z kaskadami. Za mostem miałam do pokonania schody i przez park trafiłam do miejsca noclegu, po drodze ze zdziwieniem przyglądając się grupie, która maszerowała wokół czegoś okrągłego – potem zorientowałam się, że to chyba musiała być tężnia.

W centrum Rabki byłam zatem nieco później niż zakładałam. Tam spotkałam się z koleżanką. Nie widziałyśmy się od Wielkanocy. Bawiło mnie, że na co dzień dzielą nas 3 godziny pociągiem, a jednak przejeżdżamy całą Polskę, by znów się zobaczyć. Po tym, jak nie mogłyśmy już tego pierwszego dnia się nagadać i ile się naśmiałyśmy, czułam, że to będzie udany wyjazd.

Wyszłyśmy jeszcze pod wieczór, żeby coś zjeść. Koleżance zależało na obiedzie, sama skusiłam się na coś lżejszego – zupę krem z pomidorów. Następnie przeszłyśmy się ulicą Chopina. Zaciekawił mnie napis, który dopiero z oddali mogłam odczytać (gazda), ale przy tej okazji, gdy pokazałam go swojej towarzyszce, ona wypatrzyła bankomat, którego poszukiwała. Niedługo później utknęłyśmy w biegnącej przez pół sklepu kolejce w Żabce (rym Żabka Rabka stał się hitem tego dnia) za gromadą piłkarzy młodzików, którzy zderzali się z ludźmi i po których przejściu sklep wyglądał, jakby wykupiono połowę towaru.

W drodze powrotnej zachwycałyśmy się czerwonym niebem przy zachodzie słońca, a nad rzeką również młodymi kaczkami płynącymi żwawo jak po sznurku. Najmilszą dla oka atrakcją tego dnia byłaby chyba fontanna ze słoniami, gdzie nawet zapozowałam, a i koleżanka nie kryła, jak przypadła jej do gustu. Na utożsamianie się z napisem „I ♡ Rabka” było zdecydowanie za wcześnie 😉 Sfotografowałam jeszcze pomnik – upamiętniający poległego w tym miejscu Jakuba Jerzego Hojnego – żołnierza z 1. Pułku Strzelców Podhalańskich, po czym ulicą Chopina wróciłyśmy, skąd przyszłyśmy, tj. z jednej z głównych ulic – Orkana.

– Gazda się świeci – zakrzyknęłam nagle, bo widziany wcześniej napis okazał się aktywnym neonem.

– Jaka gazda – dopytywała koleżanka.

– Ta od Euronetu.

Niedługo później odwiedziłyśmy Park Zdrojowy, a właściwie jego część i pozwoliłyśmy sobie chłonąć klimat miasteczka uzdrowiska. Natrafiłyśmy nawet na dancing z muzyką na żywo. Rozpoznałam „Whiter shade of pale”, bo pan od muzyki w gimnazjum robił nam zaliczenia typu „Jaka to melodia” z muzyki klasycznej, a rok później rozrywkowej. Gdy podeszłyśmy bliżej, pani śpiewała akurat „Cudownych rodziców mam”. Klimatycznie muzyka, którą tam grali, wpasowywała się w moje serduszko. Sporo ludzi zresztą tańczyło na placu przed tzw. Altaną Grzybek.

Parkowymi ścieżkami trafiłyśmy na pomnik papieża-turysty. Stamtąd pełną kwiatów aleją przeszłyśmy w kierunku bazy. Otworzyłyśmy Tymbarki kupione wcześniej, ciekawe, czy napisy okażą się być fajnymi hasłami na naszą wspólną eskapadę. A były całkiem trafne, bo moja towarzyszka odczytała „Nie przegap szansy”, zaś ja miałam „Bawmy się”. Byłam pewna, że dobrej zabawy nie zabraknie! 🙂

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *