Ostatniego dnia zwiedzania Wigierskiego Parku Narodowego postanowiłam się jednak „zmotoryzować”. Wiedziałam, że nie jeżdżąc na rowerze od poprzedniego sezonu, nie dałabym rady zrobić około 50 km wokół Jeziora Wigry, natomiast jakąś krótszą trasę mogłam spróbować. Rozpatrywałam, co mogłabym zobaczyć na południu i nie umiałam się zdecydować, za to na północ od Krzywego sprawa wydała mi się oczywista. I tak padło na ścieżkę edukacyjną Samle.
Skonsultowałam trasę w parkowej informacji i po 9:00 ruszyłam z wypożyczonym tam rowerem, początkowo żółtym szlakiem rowerowym w kierunku Jeziora Czarnego, więc pewien odcinek był mi znany ze spaceru dwa dni wcześniej. Ta odmiana, wybór roweru zamiast własnych nóg, dał mi nawet nieco frajdy, a na niektórych odcinkach, gdy długo, długo nie miałam co fotografować, okazał się zbawienny. Napis „Merida” na rowerze, skojarzył mi się z piosenką „Chwytam wiatr” właśnie z „Meridy Walecznej” i podśpiewywałam ją na odcinkach, gdzie nikt mnie nie słyszał. Gdzieś później śpiewałam także:
„Przez bardzo bardzo krótką chwilę
Dokoła widzę rój motyli
Stopy mam takie gorące
W gorących ustach słońce”
Zauważyłam, że znane mi już kąpielisko nad Jeziorem Czarnym o tak wczesnej porze gościło raptem kilku turystów, a dalszy odcinek jeziora prezentował się równie malowniczo. Natknęłam się także na tablicę, świadczącą o istnieniu Obszaru Ochrony Biernej Krzywe.
Parę razy na trasie musiałam zahamować na widok czegoś ciekawego i ciut się z rowerem cofnąć, więc zdecydowanie poruszanie się pieszo w tym kontekście przodowało. Przykładem takiego miejsca była rzeka Kamionka, która wyłoniła mi się zza drzew dosłownie w momencie przejazdu nad niq. Jednak tu też zrobiłam przystanek, podobnie jak niedługo wcześniej na widok fioletowych kwiatków 😉






Zdecydowanie najmniej przyjemnym odcinkiem był dla mnie ten leśny. Komary próbowały się do mnie dobierać, było miejscami wąsko, a przy większych wzniesieniach nie walczyłam z rowerową antykondycją i po prostu rower podprowadzałam. Nie był to niebieski szlak, który polecano mi w Parku, lecz dalej żółty, ale na jednym z pierwszych drzew widniało niebieskie oznaczenie, co mnie zmyliło, a dopiero potem zorientowałam się, że wyjechałam w jakimś dziwnym miejscu. Wtedy po prostu wsparłam się GPS-em, który nie oddawał pełni terenu, ale z perspektywy całej wycieczki, próbując pogodzić w głowie to, co widnieje na mapie i to, co widziałam w terenie, wiem już, że było to absolutnie niemożliwe, skoro myślałam, że jechałam wspomnianym niebieskim szlakiem. Wyjechałam na rozdrożu, około 1,5 km od Kamionki, a jednocześnie prawie 3 km do Jeziora Gałęzistego, o którym wiedziałam, że stanowi część ścieżki Samle, do której zmierzałam. Kierowałam się zatem trochę tym drogowskazem, co skrzyżowanie dodatkowo GPS-em, zmierzając w stronę Nowej Wsi odkrytymi, piaskowymi dróżkami.
Zasugerowano mi podpytanie tam byłego pracownika Parku o możliwość podpięcia roweru. Zapytałam mężczyznę stojącego na pobliskiej posesji o to, który to będzie budynek i pokierował mnie do końca wsi. Przed linią lasu, widząc zamkniętą, a nie otwartą (jak sugerował mężczyzna) bramę, zagadałam do pani z posesji naprzeciwko i ta zasugerowała, że muszę wjechać dalej w las. Tam rzeczywiście brama była otwarta, obok pasły się koniki, aczkolwiek pani, która otworzyła mi drzwi, była z lekka zdziwiona. Pozwoliła mi jednak przypiąć rower, a ja ruszyłam pieszo na ścieżkę Samle. Muszę przyznać, że gdyby nie dwa kółka, na pewno nie pokonałabym tej drogi w 50 minut, choć wydawałoby się, że było to tylko 6,6 km. W sumie nawet się cieszę, że szybciej mogłam pokonać ten leśny odcinek.






Ścieżka edukacyjna Samle też w dużej mierze biegła lasem, więc ponownie wypsikałam się repelentem, ale na większości odcinków owady nie były tak mocno uciążliwe. Zauważyłam natomiast, że odległość pomiędzy początkową tablicą, a tą oznaczoną nr 2, poświęconą właśnie jeziorom Samle (było Samle Małe i Samle Duże), była dość znaczna. Dużo szybciej pojawiła się tablica z nr 3, której chyba najmocniej wyczekiwałam. To tam rozciągało się Jezioro Gałęziste, w którym podobno dałoby się wykąpać i postanowiłam to sprawdzić. Nie zabrałam co prawda bikini, ale szorty były odpowiednie, by móc zanurzyć nogi (a że przy tym komary na odcinkach leśnych miałyby wyżerkę, cóż, próbowałam przecież alternatywnych rozwiązań).
Jezioro było idealne! Cieplutka woda (choć nie było jeszcze 11:00), malowniczy krajobraz, ławica drobnych rybek tuż przy moich nogach, śmigające ponad taflą ważki i kamień, na którym mogłam przysiąść, by to kontemplować. Nadarzył się nawet kolarz w koszulce Politechniki Warszawskiej, który zgodził się zrobić mi zdjęcia w tym miejscu. Spędziłam tam około kwadransa, a kolejne parę minut, posilając się przy wiacie powyżej, próbując schłodzić telefon, który jak się okazało, znosił upały gorzej ode mnie 😉 Miałam na podorędziu jeszcze kompaktowy aparat, ale wolałam zdjęcia i filmy ze swojego smartfona, a dodatkowo uwiecznianie wszystkiego jednym sprzętem eliminowało konieczność segregacji tego materiału potem.
Na szlak wróciłam zatem niedługo później, po zażegnaniu kryzysowej sytuacji, by dotrzeć do tablicy dotyczącej osadnictwa, opatrzonej numerem 4. Kawałek szłam na linii lasu, mając go tylko po lewej.
Na kolejnym rozdrożu spotkałam panią. która też szła tym szlakiem po raz pierwszy, więc musiałam sama rozkminić swoje wątpliwości. Niechcący weszłam na drogę, gdzie żółty i czarny szlak biegły razem, ale ominęłabym wówczas połowę ścieżki, więc odnalazłam tę czerwoną odnogę.
Przy punkcie nr 5, nad rzeką Samlanką, komary znów usiłowały się zaprzyjaźniać, a ja wręcz do nich gadałam, jakby mogły to zrozumieć:
– O nie, nie, nie. My się nie zakolegujemy, panie komarze.
Po drodze do tablicy nr 6 o gospodarce leśnej, moją uwagę zwróciły żywo zielone paprocie i listki koniczyny. Z kolei przystanek siódmy znajdował się w pobliżu Jeziora Białego Pierciańskiego, nad nie jednak tu nie dało się podejść, a szlak biegł dalej.
Nr 8 znajdował się przy kapliczce i jej dotyczyła tablica. Dalej spełniłam swoją artystyczną wizję, uwieczniając czerwone oznaczenie ścieżki na omszonym pniu. Niestety nie znalazłam numeru 9 (Jezioro Królówek), choć według mapy sąsiadowało z nr 10, a tę tablicę, poświęconą okopom z okresu II wojny światowej znalazłam bez problemu. Naszły mnie takie myśli, w kontekście trwającej wojny w Ukrainie, że co by było, gdyby działania zbrojne dotarły do Polski i zastały mnie w środku takiego lasu, niemal bez niczego i z dala od domu.
Nie poddając się jednak do końca tym czarnym wizjom, dotarłam, nomen omen, do miejsca styku z czarnym szlakiem, niedaleko za tablicą nr 11, a tam ponownie spotkałam wędrującą panią. Po krótkiej pogawędce (przysiadła pod wiatą) ruszyłam dalej wspólnym odcinkiem czerwonej ścieżki i czarnego szlaku, na początek odnajdując tablicę nr 12 na temat bagna.
Zostały mi już tylko dwie tablice i poszło naprawdę żwawo. Właściwie bez żadnych przygód, zgodnie z oznaczeniami szlaków, przeszłam do tablic nr 13 (sukcesja) i nr 14 (zagrożenia dla lasu). Następnie wyszłam w okolicy gospodarstwa, gdzie zostawiłam rower, tym razem trafiając na gospodarza.























Rowerem ruszyłam sąsiednią drogą do tej prowadzącej ścieżką edukacyjną Samle. Początkowo droga biegła szeroko i mocno z górki, aż ciężko było wystarczająco dawać po hamulcach. Natomiast w lesie było dużo górek i dołków, więc cieszyłam się, gdy las się skończył i znalazłam się na łące. Aczkolwiek paradoksalnie to tam w jednym momencie podłoże okazało się zbyt sypkie i rower zaczął się przewracać. Poharatałam sobie piętę pedałem, ale ani ja, ani rower, nie wylądowaliśmy na ziemi.
Na kolejnym rozdrożu zjechałam w lewo i niedługo później znalazłam się na rozwidleniu, które ponownie tego dnia wprawiło mnie w konsternację. Pomijając skrajną odnogę po prawej, miałam do wyboru jechać znów lasem, który przejeżdżałam rano (i nie, nie chciałam powtórki, poza tym wciąż myślałam, że to ta droga oznaczona na niebiesko) albo kierować się na Stary Folwark. A że odwiedziłam go dzień wcześniej, postanowiłam wybrać jednak tę skrajną po prawej, z nadzieją, że dojadę nią do Małej Huty, bo tamtędy chciałam wracać do Krzywego.
W ten sposób dotarłam do skrzyżowania o trzech odnogach, przy czym pośrodku stało wielkie drzewo. Skręciłam najpierw w lewo, sfotografowałam jezioro, po czym spoglądając na mapę, zwątpiłam, zawróciłam i pojechałam niepotrzebnie drugą drogą na Okunowiec. Gdy się zorientowałam, pojechałam jednak do jeziora i kontynuowałam tamtędy.





Na skrzyżowaniu ze znakiem stop pojechałam dalej prosto asfaltówką. Zresztą drogowskaz kierował na posesję zwaną folwarkiem, a według mapy to w pobliżu mieściła się zabudowa z XIX wieku i to tą drogą miałam dotrzeć z Huty do Małej Huty.
Mała Huta była na swój sposób urocza. Miała mnóstwo odnóg z drogowskazami, do których posesji prowadzą. Był tam też most z dwoma jeziorami po obu jego stronach: na południu znajdowało się Jezioro Krzywe, gdzie znów zamoczyłam nogi, a po przeciwnej stronie według mapki Jezioro Dąbrówka. choć tabliczka przy drodze głosiła inaczej.
Za mostem żwawo ruszyłam przez wioskę, aczkolwiek zatrzymałam się przy chłopcu, który pod swoim domem sprzedawał lemoniadę. Przy tym upale, po długiej jeździe, lemoniada dobrze wchodziła, więc od razu kupiłam drugą. Zapytałam go też, czy sam robił. Gdy okazało się, że nie, kazałam pochwalić siostrę, bo napój był przepyszny 😉 Dobrze oszacowałam wiek chłopca – szedł do szóstej klasy i dorabiał sobie w ten sposób w wakacje, jednocześnie zauważając, że i tak nie bardzo ma co robić.









Jadąc dalej, w tym gąszczu odnóg minęłam właściwą i wyjechałam ku swojemu zaskoczeniu… w Suwałkach. Ale przynajmniej wiedziałam, gdzie skręcić, jeśli pojadę dalej i mogłam zobaczyć panoramę miasta z tej perspektywy. A zatem przez ulicę Piaskową odbiłam ku głównej drodze, a tam w lewo wiodła mnie już ścieżka rowerowa. Przy tej okazji odkryłam dwa pomniki, których inaczej bym nie poznała. Pierwszy poświęcony rolnikom, drugi ofiarom hitlerowskiego okupanta.
Przy przystanku autobusowym Krzywe I mieścił się gościniec, w którym nie omieszkałam zjeść. Wybrałam zupę dnia, bo bardzo lubię kalafiorową 😉 ale wiedziałam, że w 30-stopniowym upale nie zjem jeszcze całego drugiego dania, więc dobrałam tylko frytki. Następnie wróciłam do miejsca noclegu, po drodze zatrzymując się tylko na moment, by sfotografować stado krów, które jak na zawołanie zaczęły się obracać w moją stronę.







Bilans dnia wyniósł około 7,6 km pieszo oraz w sumie mniej więcej 18 km na rowerze. Przyszedł czas na pakowanie. Nazajutrz zajrzałam jeszcze do Adama i Wojtka z Parku, opowiedziałam, jakie miałam przygody i że się zgubiłam, co Adam skomentował:
– No co Ty, taka podróżniczka?
Pośmialiśmy się z mojej historii i dostałam prócz zakupionych pamiątek także parę rzeczy bonusowo. Szczególnie ucieszyła mnie książka o stacji hydrobiologicznej. Wojtek pytał, jaki park będzie następny i gdzie mnie najlepiej przyjęli. Odparłam, że w Świętokrzyskim zaprosili nas znajomi mamy, ale w tych parkach, gdzie byłam sama „panowie byli bezkonkurencyjni” 🙂 Zaskoczyło ich też, że mam prawie 32 lata, bo myśleli, że tu podlotek, studentka, a tu poważna osoba i to jeszcze pracownik centrum nauki 😉
Już bez większych przygód na trzy etapy (do Suwałk, do Ełku, do Gdańska) wróciłam do domu. Ale będę Wigierski Park Narodowy bardzo miło wspominać i być może uda się kiedyś wrócić i zmierzyć z całym szlakiem rowerowym wokół Jeziora Wigry!
Zajrzyj też do zakładki dotyczącej parków narodowych 🙂