Druga wyprawa miała miejsce kilka dni później i postanowiłam tym razem z tramwaju przesiąść się w autobus i podjechać w okolice Bramy Nizinnej, wysiadając zresztą na przystanku o tej samej nazwie. Spędziłam dłuższą chwilę, fotografując ten zabytek z obu stron i ciesząc oko detalami architektonicznymi. Nigdy wcześniej nie zwróciłam chociażby uwagi na wygląd sklepienia w jej wnętrzu.
Po drugiej stronie rozpoczynała się ulica Mostowa, która rzeczywiście stanowiła rodzaj „mostu” na Opływie Motławy. Stamtąd rozpościerały się niesamowite widoki na bastiony Gertrudy i Żubr, bardzo atrakcyjne także przy jesiennej aurze. Na tafli sunęły łabędzie, trzciny były kołysane wiatrem, a cegły z zielenią tworzyły moje ulubione z wszelkich połączeń. Idąc ulicą, zauważałam nie tylko atrakcyjne otoczenie, ale również pozostałości torów, ostałe w poprzek drogi – czyżby pozostałość pierwszych kolei w Gdańsku?
Dalej natrafiłam na historyczno-wojskowe graffiti na mijanym budynku. Wędrując tą drogą, trafiłam ostatecznie na trójkątne skrzyżowania, gdzie odbiłam w prawo. Sandomierska, bo w tę ulicę weszłam, doprowadziła mnie do Przybrzeżnej, a ta, jak sama nazwa wskazywała, biegła wzdłuż brzegu rzeki. Z niemałą przyjemnością przespacerowałam się nad wodą, obserwując nie tylko zabudowę po mojej, ale także przeciwnej stronie. Jednym z charakterystycznych obiektów był chociażby Dwór Olszynka, któremu przyglądałam się już bliżej podczas wycieczki po Olszynce.
Odbiłam dopiero w ulicę Żabią. Przez długi czas byłam skłonna założyć, że droga otrzymała swoją nazwę dla porządku, ale nikt przy niej nie mieszka, bo wiodła wzdłuż jakiegoś rowu, a po obu stronach widoczność ograniczała roślinność, ale jednak na końcu natrafiłam na kilka domów na krzyż. Tych parę minut było dość zaskakujących także pod kątem pogodowym. Rano już się wypadało, wyszło piękne słońce, ale nagle, właśnie na Żabiej, rozpoczęła się dosłownie pięciominutowa ulewa, po której chwilę trwała jeszcze lekka mżawka.
Skręciłam w Daleką. Przy jednej z posesji moją uwagę zwróciła ciekawa skrzynka pocztowa, w formie poziomej tuby, oznaczonej symbolem poczty. Dalej przy innym domu uderzył mnie intensywny zapach ryby. Z Dalekiej trafiłam na Smolną, gdzie skierowałam się ponownie ku Sandomierskiej. Tam moją uwagę zwrócił budynek ceglany ze wstawkami konstrukcyjnymi kojarzącymi się z zabudową szachulcową.
Skierowałam się w lewo, docierając aż do ulicy Równej, która w praktyce nie miała zbytnio równej nawierzchni. Podkreślono to zamalowaniem drogowskazu z nazwą ulicy na betonowym ogrodzeniu i dopisaniu sprayem „Ul. Krzywa”. Tam dominowały zakłady produkcyjne.
Zmieniłam jednak klimat na bliższy ogródkom działkowym czy wiejskim drogom między chaszczami, odwiedzając kolejne ulice z kolonią w nazwie. Pierwszą z nich była Kolonia Mysia. Natknęłam się tam na tabliczkę o zakazie śmiecenia. Dalej trafiłam na Kolonię Rola, Kolonię Orka i Kolonię Zaranie. Gdy odwiedziłam je wszystkie, niedługo później rzeczywiście trafiłam w okolicę ogródków działkowych.
Następnie zajrzałam w ulicę Ubocze. Dzięki temu, minąwszy niskie budynki, a dalej również niezbyt wysokie, bo trzypiętrowe bloki, podeszłam pod Szkołę Podstawową nr 16. Obok znajdowało się również szkolne boisko, ogrodzone wysoką siatką. Hitem, o którym opowiadałam potem z lubością, doceniając naukowy kunszt, była tabliczka na szkolnym płocie od strony głównego wejścia: „Zakaz wprowadzania psów na tereny zielone. Okresowo rozpylany monotlenek diwodoru” <3
Totalnie inny klimat panował przy ulicy Rejtana i Serbskiej. Zaintrygowały mnie ceglane, ale sprawiające wrażenie nieco zaniedbanych wielorodzinne budynki. Byłam ciekawa, jakie warunki panowały w środku, kto tam mieszkał, na ile wciąż były zamieszkane. Stamtąd przeszłam na ulicę Przy Torze, gdzie skręciłam w prawo. Kilka z mijanych domów również spodobało mi się ze względów architektonicznych. Najciekawszy był ten tuż przy przejeździe przez tory. Pokonując je, mogłam odkryć kolejny odcinek Sandomierskiej, kierując się tym samym na Trakt Św. Wojciecha.
Przeszłam dość solidny kawałek. Minęłam przy tym nie tylko kilka graffiti, ale także budynek dawnej drukarni i kilka innych, równie intrygujących architektonicznie, choć niekoniecznie mających status zabytku. Zajrzałam także od tej strony w Rejtana, Serbską i Dworcową, ale na początek weszłam w Gościnną przy skwerze poświęconym pamięci Danuty Siedzikówny (Inki).
Chwilę później podeszłam pod kościół Św. Jana Bosko, ale nie zaglądałam do wnętrza już w tamtej chwili. Próbując zmieścić całą bryłę w kadrze, dreptałam coraz bardziej na południe. Przy tej okazji natrafiłam na lapidarium złożone z kamieni, które miały historyczną wartość jako związane z dziejami Oruni. W pobliżu znajdował się [jeszcze w remoncie] Ratusz Oruński. Nawet pomimo prac rewitalizacyjnych dało się poznać od razu, że będzie na czym zawiesić oko, że ten budynek wpisze się jako jedna z dzielnicowych perełek. Dom obok miał z kolei u szczytu fasady lwa. Po przeciwnej stronie drogi mieściły się m.in. poczta i szkoła muzyczna. Kilkadziesiąt metrów bliżej kościoła – zabytkowa kuźnia z ok. 1800 roku, przy czym kuźnią przestała być w latach 60. XX wieku, a dziś, odrestaurowana, pełniła rolę bardzo klimatycznej kawiarni, w której kilka razy [nomen omen] gościłam 😉 Za kościołem znajdował się jeszcze budynek pod numerem 17, który oznaczono godłem. Myślałam, że może zajmuje go policja albo inna służba publiczna, bo kilka radiowozów tamtędy przejechało, ale okazało się potem, że mieściło się tam Biuro Obsługi Mieszkańców.
Przy Dworcowej na moment zatrzymały mnie szlabany przy torach, bo zaplanowano przejazd pociągu. Po tym przerywniku znalazłam się po drugiej stronie i przeszłam na Plac Oruński. Był to skromny, ale zielony zakątek, co cieszyło oko. Stamtąd ruszyłam ulicą Przy Torze, a następnie Głuchą. Przy obecnej pogodzie wydała mi się całkiem atrakcyjna. Przy Głuchej natknęłam się na dwie otwarte klatki schodowe – widok wnętrz skojarzył mi się z domem dziadków. Chciałam podejść bliżej, ale przy pierwszej wyczaił mnie pan z okna, więc dla niepoznaki zerknęłam na mapę, co i tak zamierzałam zrobić, a dopiero gdy wrócił w głąb mieszkania, zrobiłam sobie poglądowe zdjęcie, by ów widok utrwalić. Kolejna klatka też była otwarta i miała bardzo ładne drzwi.
Niedługo później przez Smętną trafiłam na Równą, gdzie minęłam ogródki działkowe i znalazłam się w dobrze mi znanej okolicy PORD-u, co obudziło szereg wspomnień. Podobnie, gdy ruszyłam dalej, ku torom, w okolicy pętli autobusowej, mijanym na jazdach i podczas egzaminu. Tamtejszy znak STOP spowodował zapewne niejedno zakończenie egzaminu, ale osobiście nie miałam tak przykrych historii. Z pętli wróciłam na Smętną.
Wkrótce znalazłam się na Żuławskiej. Po prawej stronie mijałam bloki, także te należące do ulic Przyjemnej, Uroczej i w oddali Związkowej. Tymczasem po lewej znajdowały się domy i kamienice, co zmieniało klimat i stąd ulica zdawała się być zderzeniem dwóch epok. Później te różnice stopniowo się zacierały, a Żuławska była dość długą ulicą. Pod numerem 1 mieścił się dom, za którym rozciągało się od razu gospodarstwo, co skojarzyło mi się z domem cioci i wujka. Po drodze, na Uroczej, minęłam jeszcze sympatycznego rudego kota. Po drodze zajrzałam jeszcze w ulice Ramułta i Grabową, gdzie nie pierwszy i nie ostatni raz tego dnia klimatu dodawała brukowana nawierzchnia.
Następnie trafiłam w okolice, gdzie zabudowę mieszkalną uzupełniały placówki edukacyjne. Przy ulicy Smoleńskiej było ich kilka: Centrum Kształcenia Zawodowego i Ustawicznego, Zespół Szkół Przemysłu Spożywczego i Chemicznego oraz Zespół Szkół Inżynierii Środowiska.
Następnie odwiedziłam ulicę Boczną, która w jesiennym świetle wydała mi się nawet malownicza. Z niej skręciłam w Zawiejską, która biegła skośnie, a nie prostopadle, względem ulic, które łączyła, co wydało mi się ciekawe już podczas wędrówki parę lat wcześniej. Przy Radunickiej z kolei znajdowało się boisko. Odbiłam tam w kierunku torów. Znajdował się tam tunel, ale sama wybrałam wydeptaną wzdłuż torów ścieżkę, częściowo tożsamą z ulicą Junacką. Zawróciłam przez Smoleńską, przy okazji obserwując kończącą lekcje młodzież ze szkół leżących naprzeciw siebie po obu stronach drogi.
Końcówka trasy biegła dość przyjemnie, bo idąc ulicą Związkową, widziałam także bloki przy ulicach Przyjemnej i Uroczej, a pośród nich kolorowe graffiti. W ten sposób dotarłam do dalszego odcinka Junackiej, a dzięki temu do przejazdu kolejowego na wysokości ulicy Smętnej. Wróciłam do głównej drogi, by wsiąść w najbliższy autobus powrotny. Została mi jeszcze jedna wyprawa do przebycia dzielnicy w całości.
Więcej o tym projekcie poczytasz <tutaj> 🙂
Sprawdź także więcej kadrów z pierwszego, drugiego i trzeciego spaceru po tej dzielnicy!