Orunia Górna – Gdańsk Południe #2 spacer po najmłodszej z dzielnic

Dzień później wybrałam się ponownie na południe miasta, by dokończyć zwiedzanie najmłodszej z dzielnic. Wysiadłam z autobusu na ulicy Wielkopolskiej tuż przy tablicy z nazwą dzielnicy. Kierując się na południe, najpierw zajrzałam w Hokejową, po czym ruszyłam w stronę kościoła. Patronem świątyni był papież Jan Paweł II. Jego portret znajdował się na ścianie, przy czym powstał jako kolaż zdjęć, co zrobiło na mnie spore wrażenie. Natomiast żałowałam, że nie udało mi się zajrzeć do środka.

Skręciłam na rondzie im. Raoula Wallenberga (jak sprawdziłam, dyplomaty, Sprawiedliwego Wśród Narodów Świata) w prawo, w ulicę Ofiar Grudnia ’70. To, co zaintrygowało mnie już poprzednio, to fakt, że upamiętniono tu wydarzenie z historii powojennej, ale jednocześnie byłam podekscytowana, udając się na poszukiwanie ulic związanych z postaciami, które zapisały się na kartach II wojny światowej. Nie było jednorodności, ale łącznikiem w tym nazewnictwie była pamięć.

Tymczasem jednak nie znalazłam ulic Barzychowskiej czy Wąsika, a jedynie Michonia, chociaż widniały na papierowej mapie oraz w oficjalnym wykazie ulic opublikowanym przez Urząd Miejski. Zresztą nawet ta jedna odnaleziona była niepozorna, a pozostałe, nawet jeżeli były w planie (mapa pochodziła sprzed dwóch lat), to teren nie wyglądał, jakby miały zaistnieć w najbliższym czasie.

Następna na mojej trasie była Olimpijska. Idąc dalej prosto, natrafiłam na podwójnie ponumerowane klatki bloków. Jedną liczbę namalowano, po drugiej stronie drzwi znajdowały się natomiast doczepione cyfry tworzące tę samą liczbę. Dalej zajrzałam w Tenisową. Idąc dalej, wkrótce natrafiłam na pogranicze Gdańska i Borkowa.

Skręciłam w lewo w Narciarską. Tutejszych uliczek było sporo, ale tworzyły sieć równoległych i prostopadłych linii, wzdłuż których stała zabudowa jednorodzinna. I tak z Narciarskiej skręciłam w Piłkarską, ponownie dreptając ku Tenisowej. Ruszyłam ku Szermierczej, po niej zaś przez Narciarską przeszłam w lewo i odwiedziłam Kolarską.

Następnie przeszłam dłuższy odcinek, by zobaczyć ulicę Kielasa. Droga została odgrodzona szlabanem i oznaczona jako wewnętrzna. Tamtędy dotarłam ponownie ku Olimpijskiej, gdzie skręciłam w prawo. Ten odcinek wydał mi się charakterystyczny i rozpoznawalny, a przed oczami stanął mi widok matek z wózkami, które spacerowały tu ze swoimi pociechami, gdy odwiedzałam tę część Gdańska po raz pierwszy. Z poprzecznych ulic natrafiłam kolejno na Łyżwiarską i Saneczkarską. Ponownie naszło mnie na wspomnienia, w konkretniej przypomniało mi się spotkanie z uroczym psiakiem.

Wkrótce skręciłam w Łuczniczą. Tą ulicą dotarłam do Podleckiego, kończąc niejako przemarsz drogami, których nazwy łączyły się ze sportem. Tymczasem zbliżałam się do Niepołomickiej, jednej z głównych ulic, będących czymś na kształt „kręgosłupa” dzielnicy. Po drodze zrobiłam sobie przerwę regeneracyjną na przystanku autobusowym.

Po drugiej stronie, od razu naprzeciw, znajdowała się ulica Pastelowa. Weszłam tam, by podejść bliżej zbiornika retencyjnego Kolorowa. Gdy przyglądałam się świetlnym refleksom na tafli wody, wystającym z wody pałkom i innej roślinności wokół zbiornika, czułam, że łapię oddech od pędu świata. Te nieliczne osoby, które przebywały w pobliżu, też zdawały się nigdzie nie spieszyć. Miejsce to wykorzystano także na osadzenie siłowni pod chmurką.

Wracając na Niepołomicką zobaczyłam „Park Handlowy” i naszła mnie taka refleksja, że właściwie z parkiem nie ma to zbyt wiele wspólnego, a wręcz w okolicy budynku nie dostrzegłam ani jednego drzewa. Nawet w logo, a co dopiero prawdziwego.

Wkrótce skręciłam w Ametystową. Pamiętałam głaz przy drogowskazie i dalej leżał on przy drodze. Za to z ramki zniknęła tabliczka z nazwą ulicy. Odwiedziłam jeszcze Topazową, po czym wróciłam do głównej drogi, by stamtąd zagłębić się w kolejny gąszcz uliczek.

Wchodziło się przez Srebrną. Z niej weszłam w Brylantową, a przez Złotą wróciłam na pierwszą ze wspomnianych ulic. Przy okazji między zabudową jednorodzinną zobaczyłam plac zabaw oraz zaparkowane auto z namalowanym konikiem opatrzonym liczbą koni mechanicznych pojazdu (150). Na trasie znalazło się także wejście w Topazową. Po przejściu jeszcze Kryształowej, wysunęłam wniosek, iż budynki wyglądały właściwie tak samo, a jedynie każdy miał swój kolor balkonów i obramowań okien.

Na Szmaragdowej minęłam pana z synkiem na hulajnodze. Okrążyłam Srebrną, tymczasem oni poszli skrótem i spotkaliśmy się ponownie. Zmierzaliśmy w tym samym kierunku. Uśmiechnęłam się do pana porozumiewawczo, bo maluch dopiero odkrywał, jak działa hulajnoga i było w tym coś uroczego. Pan pytał go wręcz:

– Ty nie chcesz się odpychać?

Albo:

– Wiesz, nie musisz schodzić, bo chcesz pojechać w prawo czy w lewo.

Gdy wyprzedziłam chłopca, a ten się na mnie spojrzał, powiedziałam:

– Jesteś szybszy ode mnie.

Tata odpowiedział za niego:

– Bo mam trzy kółka.

– A ja mam tylko dwie nogi.

Wędrując dalej, zobaczyłam budynki TBS Motława i uznałam, że to urocze, że znalazła się tu typowo gdańska nazwa. W międzyczasie trafiłam na Kolorową, a jeszcze dalej na Knyszyńską, która miała aż trzy drogi wewnętrzne w pobliżu, choć na mapie widniały tylko dwie. Spodobała mi się tamtejsza zabudowa z deskami bądź malowaniem kojarzącym mi się nieco z budownictwem szachulcowym.

Na Kampinoskiej skręciłam w lewo, w stronę przystanku autobusowego i innej części ulicy Kolorowej. Tam ponownie, już po raz trzeci, minęłam pana z synkiem. Szli nad zbiornik retencyjny znajdujący się nieopodal, ja jeszcze nie. Pan zareagował na ponowne spotkanie śmiechem:

– Czego Pani szuka?

– Nie szukam, tylko wędruję ulica po ulicy.

– To jakieś zadanie?

– Moje własne, zawsze sobie coś nietuzinkowego wymyślę. Pewnie sobie jeszcze migniemy.

– Zapewne tak.

Jednak okazało się, że tylko do trzech razy sztuka 😉

Odwiedziłam Wigierską, ale pośród nazw związanych w sumie z parkami narodowymi znalazła się też nieduża ulica Pienkowskiej, która jednak szybko stała się niedostępna dla postronnej spacerowiczki, bo ograniczona bramą. Odwiedziłam jeszcze Wolińską, po czym ruszyłam z powrotem w kierunku zbiornika retencyjnego Augustowska, ku któremu zeszłam schodkami. Kończył się tam akurat jakiś bieg, właściwie już sprzątano po wydarzeniu, więc bez problemu wyszłam ku pętli tramwajowej.

Stamtąd na początek ruszyłam na zwiedzanie ulicy Sosnkowskiego. Znajdowała się tam głównie zabudowa mieszkaniowa i bez większych przygód wróciłam na Świętokrzyską, stanowiącą północną granicę tej części dzielnicy. Mniej więcej na wysokości przychodni i apteki po południowej stronie była wydeptana ścieżka, ale nie zamierzałam nią iść, natomiast mój wzrok przykuł dostojnie siedzący tam kocur. Natknęłam się także niedługo później na krzyż upamiętniający jakiegoś motocyklistę.

Pokonałam kolejno ulice Kurierów AK, Okulickiego, Bruskiego i Antczaka. Moją uwagę zwrócił plac zabaw z żyrafkami, ale spodobała mi się także idea częściowo zasłoniętych balkonów przy dwóch ostatnich ze wspomnianych ulic.

Gdy trafiłam na Platynową, odbiłam w prawo w kierunku ulicy Rumla. Z niej z kolei zeszłam na ulicę Dywizji Wołyńskiej. Tam nagle spadł przede mną liść, co nie było takie oczywiste na początku września, po czym usłyszałam głośniejszy dźwięk, jakby upadku, ale po chwili zreflektowałam się, że to tylko wrona lądowała. Bez większych przygód przespacerowałam się ulicami Nad Potokiem i Strzelców Karpackich. W kolejną, 3 Brygady Szczerbca, wchodziłam z nadzieją na fajne widoki w kierunku Parku Oruńskiego z jej końca, ale nie było tam żadnych widoków…

Wróciwszy ponownie na Platynową, zajrzałam w Krzemową i w Uranową, natomiast po obejrzeniu tam tablicy z planem dzielnicy, natrafiając na trasie na zadbany plac zabaw i bloki ze spękanych płyt dla kontrastu, ostatecznie weszłam w ulicę Czirenberga. Tam odwiedziłam plac zabaw ze zjeżdżalnię w kształcie słonia i huśtawką-żółwiem, który kojarzyłam z pierwszego spaceru w tej okolicy.

Mijałam też szeregi aut, od których biło ciepłem, stąd wysnułam wniosek, że jeszcze niedawno ich silniki musiały pracować. Potem skupiłam się na bardziej stałych elementach krajobrazu. Przy ulicy Emilii Hoene mieściła się Szkoła Podstawowa nr 19 oraz biblioteka. Obok było sporych rozmiarów boisko, ogrodzone wysoką siatką. Z Krzemowej weszłam na Rozrażewskiego, a dalej na ulicę Dominika, gdzie zaciekawiły mnie wkomponowane w ścianę skrzynki pocztowe. Obaj wspomniani patroni byli biskupami.

Nim weszłam w Rzączyńskiego, zauważyłam pojemniki na odpady różnych kategorii, które wyglądały prawie jak wielkogabarytowe kubki po kawie na wynos z pokrywkami różnych kolorów i wydały mi się one bardzo estetyczne. Wkrótce znalazłam się na skrzyżowaniu Uranowej i Działyńskiego, z czego idąc tą drugą, wreszcie doczekałam się ciekawych widoków z góry. Następnie zajrzałam w Świechockiego, skąd wyszłam na Krzemowej. Na tym etapie odnotowałam, że klatki były oznaczane raz małą, raz wielką literą, więc brakowało w tym konsekwencji, natomiast same tabliczki z numerami bloków miały inny kolor dla każdej ulicy, co wydało mi się bardzo fajne.

Wkrótce dotarłam do kościoła Św. Jadwigi Królowej. Nie udało się jednak wejść do środka. Idąc dalej, minęłam przystanek i pasaż handlowy, po czym odwiedziłam ulicę Kadmową. Była to ostatnia droga, nim wróciłam na Świętokrzyską, za rondem zaś już Małomiejską.

Przeszłam jednak po południowej stronie zbiornika retencyjnego Platynowa. Po sąsiedzku umieszczono jeszcze siłownię na powietrzu. Ostatnią ulicą, którą odwiedziłam, była ulica Fieldorfa, przy wjeździe w którą znajdowała się kapliczka, a za nią stacja benzynowa. Dzielnica kończyła się na Małomiejskiej stosowną tabliczką z nazwą sąsiedniej dzielnicy.

Więcej o tym projekcie poczytasz <tutaj> 🙂

Sprawdź także więcej kadrów z pierwszego i drugiego spaceru po najmłodszej z gdańskich dzielnic!

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *