Orunia Górna – Gdańsk Południe #1 spacer po dzielnicy, której poprzednio nie było

Dwa dni później wybrałam się na kolejną wędrówkę. Wsiadłam na Przymorzu w tramwaj, którego patronem była Alina Pienkowska, również patronka jednej z ulic w obrębie dzielnicy, którą zamierzałam tego dnia zwiedzić. Po przesiadce w autobus, dotarłam ostatecznie na przystanek Węzeł Lipce. Przekroczyłam kanał Raduni, biegnący wzdłuż Traktu Św. Wojciecha, mijając przy tym przydrożny krzyż. Po drugiej stronie biegła ulica Borkowska.

Idąc tą trasą, natrafiłam wreszcie na drogowskaz z widokiem na nową, najmłodszą z dzielnic. Została wydzielona w 2018 roku, nazwana zbiorczo „Orunia Górna-Gdańsk Południe”, zatem wędrując po raz pierwszy po Gdańsku w latach 2014-2015 poznałam ten teren, ale nie był wyodrębnioną dzielnicą. Zatem w międzyczasie Gdańsk z 34 zyskał ich 35. Zwiedzanie tej konkretnej zaczęłam od sfotografowania wspomnianej tablicy, także siebie z nią oraz przydrożnej roślinności, z czego moją największą uwagę przykuła nawłoć.

Po mojej lewej, za zielenią i obwodnicą, nad terenem górowały lokalne wzniesienia, również zazielenione. Tymczasem idąc dalej, po prawej dostrzegłam pierwsze odnogi głównej drogi. Na pierwszy ogień szła ulica Jagatowska do pary ze Straszyńską. Co ciekawe, tutejsze drogowskazy okazały się niejednorodne wizualnie.

Na dalszym odcinku Borkowskiej zabudowa stawała się coraz gęstsza, tymczasem sama droga miała nawierzchnię z dużych płyt, mniej więcej na szerokość 1,5 auta, do tego po jednej ze stron piaszczysta nawierzchnia dodawała kolejny metr czy dwa, jakby w miejsce chodnika. Tego jednak nie było, dlatego szłam poboczem po lewej, by widzieć i być widoczną dla kierowców z naprzeciwka. Mimo wszystko mijający mnie kierowcy i tak wydawali się zaskoczeni, że ktokolwiek tam szedł.

Mijali mnie również Państwo z psem. Zwierzak podbiegł w moją stronę, by się przywitać i mnie obwąchać. Pani zawołała za nim: „nie!” i zaczęła mi tłumaczyć, że na pewno chciał, żeby go pogłaskać.

– Jak chce, żeby go pogłaskać, to ja mogę pogłaskać – odparłam.

Pani zaczęła wołać psa, pan zaczął na niego gwizdać, aż psiak podbiegł, ale tylko do pana, na co pani zareagowała ze śmiechem:

– No, pewnie musiał obwąchać.

– Widzi, że ktoś nie stąd wędruje, to musi sprawdzić – odpowiedziałam.

– Jak nie stąd, to tak. Miłego dnia!

– Wzajemnie!

Ruszyłam dalej. Ta cisza w niedzielny poranek, pustki na ulicach otoczonych zielenią, dawały klimat pewnej sielankowości.

Za łukiem głównej drogi minęłam przydrożny krzyż. Dalej poza pojedynczymi domami jednorodzinnymi, stały pierwsze szeregowce, a kolejne były w trakcie budowy. Od Borkowskiej odbiegały ulice Miłocińska i Rytelska. Zaglądając w nie, już mogłam wysnuć wniosek, jak wygląda cała ulica. Na wielu z tutejszych ulic, po przejściu fragmentu, dało się stwierdzić, jak wygląda całość i przypuszczenia te okazywały się słuszne. Odwiedziłam jeszcze ulicę Zawackiej, po czym droga wiodła aż do ronda, za którym rozciągało się Borkowo.

Tutaj ruch był dość spory, ale mimo to chwilowo trzymałam się głównej drogi, w tym przypadku, skręcając w prawo na rondzie, znalazłam się na Starogardzkiej, zgodnie z kierunkiem drogowskazu na Gdańsk. Kawałek dalej zresztą znajdowały się dwie tabliczki – na wyjeździe z Borkowa i na wjeździe z Gdańska. Jednocześnie była to granica gmin: Gdańsk i Pruszcz Gdański. Na tym odcinku jedyną opcją przejścia było pobocze, chociaż była to jedna z głównych ulic.

Niedługo później, przy supermarkecie, skręciłam w kolejną z ulic. Czerska wyglądała, jakby każdy miał tam swoje miejsce. Poza chodnikiem dla pieszych i jezdnią dla aut, czerwoną barwą wyróżniała się ścieżka dla rowerów, którą ujęto także w obrębie ronda, do którego dotarłam wkrótce.

Szłam Czerską cały czas naprzód, zaglądając w mijaną zabudowę należącą już do ulicy Kazimierza Wielkiego. Natrafiłam przy tym chociażby na przystanek autobusowy, nieopatrzony jednak żadną nazwą ani rozkładem. Za to miał… rynnę. Wiatę tę oznaczono nawet na mapach Google’a i podpisano jako „przystanek widmo”. Po jeszcze kilku minutach wędrówki natrafiłam na drogowskaz kierujący ku ulicy Cieplewskiej, która była nieduża, z niezbyt gęstą zabudową, za to sporą ilością chaszczy.

Zawracając, zapytałam panią z wózkiem, jak dojść do ulicy Jagiełły. Kobieta zawahała się, ale ostatecznie wskazała mi drogę pożarową przy blokach należących do ulicy Kazimierza Wielkiego, dodając przy tym, że tamtędy dojdę z całą pewnością przynajmniej do Starogardzkiej. Rzeczywiście tam było.

Idąc dalej, dopatrzyłam się kolejnej kumulacji zabudowy. Zeszłam ze ścieżki ku pani z psem, żeby zapytać i nie iść niepotrzebnie naokoło:

– To jest ulica Jagiełły?

– Tak, a której Pani szuka?

– Tylko się chciałam upewnić, bo wędruję kolejnymi ulicami i nie chcę żadnej ominąć.

Pani się uśmiechnęła.

– Przejdę tam po drugiej stronie? – upewniłam się, a pani potwierdziła.

Odwiedziłam więc ulicę Jagiełły, po czym ponownie wróciłam na Starogardzką, by zejść z niej dopiero w kierunku mleczarni. Ten teren nie zmienił się szczególnie od mojej poprzedniej wizyty. Przynajmniej nie wizualnie. Ale niestety, znany w skali kraju zakład w międzyczasie został zamknięty. I paradoksalnie moja obecność tutaj, przy przystanku przy ulicy Bartniczej, bez podejścia na sam przystanek, ale z wyraźnym spoglądaniem w kierunku zabudowy dawnej mleczarni, spotkało się z badawczymi spojrzeniami osób na przystanku do momentu, gdy zabrał je stąd autobus linii 189 😉

Przeszłam się jeszcze kawałek ulicą Starogardzką, po czym cofnęłam się, by wejść w ulicę Przemian. Pojawił się przy tym przelotny deszcz, widoczny na chodnikach. Bez większych przygód przeszłam pomiędzy zabudową jednorodzinną i gęstą zielenią ku ulicy Niepołomickiej, która stanowiła główną drogę w tej części dzielnicy.

Skręciłam tam w lewo, dzięki czemu dotarłam do ulicy Muzyka. Wysokie trawy urozmaicone także inną roślinnością, z zabudową jednorodzinną w tle, stały się przyczynkiem do próbowania się z tworzeniem bardziej artystycznych kadrów. Ponownie jak podczas pierwszej wędrówki w tym miejscu, przy jednej z posesji wywieszono flagę, tym razem unijną.

Wróciłam ku Niepołomickiej i zajrzałam w polną dróżkę niemal naprzeciw ulicy Przemian. Idąc jednak dalej główną ulicą, dotarłam niedługo później do Hokejowej. Na tym etapie wspierałam się nawigacją, bo ani moja papierowa mapa nie obejmowała tego terenu, ani nie wyglądał on jak kilka lat wcześniej. Obeszłam dość szybko ulice Hokejową i Grubby, gdyż zebrało się na deszcz. A że opady szybko zrobiły się dość intensywne, schowałam się do sklepu, ucinając sobie nawet pogawędkę z panią. Musiałam jednak podjąć decyzję o powrocie, bo deszcz nie ustawał, a stanie dłuższy czas w sklepie mijało się z celem. Ruszyłam zatem ku Niepołomickiej, gdzie znajdował się przystanek.

Autobus 175 uratował mnie z opresji i na kilka etapów udało mi się wrócić do domu, by nie zmoknąć doszczętnie. Miałam nadzieję, że kolejna wycieczka pozwoli mi domknąć zwiedzanie 35. z gdańskich dzielnic.

Więcej o tym projekcie poczytasz <tutaj> 🙂

Sprawdź także więcej kadrów z pierwszego i drugiego spaceru po najmłodszej z gdańskich dzielnic!

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *