Jasień #1 sporo kilometrów w tylko dwóch nogach

Postanowiłam wykorzystać nowość w krajobrazie miasta i rozpocząć zwiedzanie Jasienia od pętli tramwaju nr 12 na Lawendowym Wzgórzu. Znalazłam nawet osobę chętną na taką wycieczkę, choć kolega wykruszył się w ostatniej chwili. Zdecydowałam się więc pojechać sama i wysiąść na końcu trasy tramwaju. Po drodze minęłam jeszcze „błyszczące nowością” przystanki – m.in. Łabędzia, Stolema, Zabornia. Pojazd nie stawał bezpośrednio na pętli, lecz na niej tylko zawracał. Motorniczy przestawiał zwrotnicę w sumie trzy razy i podczas tych manewrów tyle kręcił, że pogubiłam się, w którą stronę powinnam iść. W nawigacji naniesione zostały tylko przystanki, a nie tory tramwajowe, więc poszłam na czuja.

Na początek trafiłam na ślepą uliczkę. Naprzeciw niej mieściły się blokowiska i próbowałam rozkminić, na co właściwie patrzę, bo ta część miasta w parę lat doprawdy uległa przeobrażeniu, a i perspektywa „od torów tramwajowych” była czymś nowym. Trzecia strona świata kusiła tylko asfaltówką i torami tramwajowymi, ruszyłam więc w czwartą. Jak przygoda, to przygoda. Minęłam, patrząc na nią z góry, Szkołę Podstawową nr 6 oraz przystanek autobusowy o tej samej nazwie. W ten sposób dotarłam do ronda, na którym autem można było tylko zawracać, ale pieszy czy rowerzysta mieli jeszcze dodatkową opcję. Był nią ciąg pieszo-rowerowy. Najpierw wyglądał, jakby podzielono go na trzy pasy. Każdy miał stosowne oznaczenie: z brzegu piesi, rowerzyści w jedną i rowerzyści w drugą stronę. W trakcie marszu nagle dostrzegłam zmianę i pas dla pieszych znalazł się pośrodku. Choć liczbę mijanych osób mogłabym policzyć na palcach jednej ręki, starałam się trzymać swojego pasa. Szłam i szłam, aż wyszłam… na Zakoniczynie. Od razu poznałam bloki przy Porębskiego tam, gdzie ulica kończyła się ścieżką w stronę zabytkowego dworku Zakoniczyn.

Cóż było robić, tajemniczą ścieżką cofnęłam się na Jasień, bo to nie Zakoniczyn miałam w planach tego dnia. Dodatkowy spacer na szczęście nie odebrał mi zbyt wielu sił, a co ciekawe, choć nowe tory tramwajowe były pewnie niewiele młodsze od tej ścieżki, to ją na mapie oznaczono doskonale 😉 Będąc już na Lawendowym Wzgórzu weszłam między bloki. Wyszłam na Jabłoniowej, a teren wokół chwilę później wyglądał już znajomo. Cofnęłam się ciut, gdzie nieco trudniej było wejść w ulicę Węgrzyna, gdyż trwały prace budowlane właściwie już przy jej wjeździe. Przespacerowałam się następnie ku Leszczynowej. Na skrzyżowaniu moją uwagę zwróciły dwie rzeczy – farba na jezdni, np. do oznaczenia pasów, nie była biała, lecz żółta. Patrząc z kolei w górę, dało się dostrzec niepokojąco ciemną chmurę. Letni deszcz niekoniecznie musi taką wyprawę zakończyć, ale mógłby ją utrudnić.

Wędrując Leszczynową, zaglądałam w kolejne jej odnogi, zarówno te nazwane, jak i bez odrębnej nazwy. Pierwsza była ulica Pelczara, następnie Aleksandry Gabrysiak oraz Jeziorowa. Wówczas zebrałam się, aby zawrócić i wykorzystałam nadjeżdżający autobus, by oszczędzić tych parę minut. Znalazłam się ponownie na Jabłoniowej i ruszyłam ku uliczkom po przeciwnej stronie.

Zaczęłam od Turzycowej, zaglądając z niej w Morelową. Dalej droga wiodła ku Ostrzyckiej. Pamiętałam ogromną kałużę, którą mijałam, spacerując tędy kilka lat temu wiosną. Teraz, latem, wrażenia były nieco inne, szło się przyjemniej. Aczkolwiek zastanowiło mnie, dlaczego wszędzie pachniało jakby zepsutym krowim mlekiem. Dopiero później uświadomiłam sobie, jak blisko byłam Zakładu Utylizacyjnego. Widocznie zawiał wówczas wiatr akurat w tym kierunku.

Wychodząc na skrzyżowaniu z Jabłoniową, dostrzegłam na drzewie zamontowane samochodowe lusterko, co było zaskakującym widokiem. Kierując się na południe, najpierw weszłam w Oliwkową. Niedługo później przeszłam się ku Przywidzkiej.

Przejściem ze światłami skierowałam się na Czermińskiego i dalej w stronę ronda im. 77. Pułku AK. Zlokalizowane tutaj ulice miały patronów związanych z działaniami podczas II wojny światowej. Guderski i Flisykowski brali udział w obronie Poczty Polskiej w Gdańsku już 1 września. Pierwszy był dowódcą i jedną z pierwszych ofiar ataku, w związku z czym zastąpił go Flisykowski. Jego ulica nie została opatrzona tabliczką, a może to tylko ja się jej nie dopatrzyłam. Kilka lat wcześniej ulica nie zaznaczała się jeszcze w terenie, choć widziałam ją na mapkach i pytałam o to nawet przechodniów, którzy niekoniecznie umieli mi wówczas pomóc.

Tymczasem po drodze minęłam jeszcze ulicę Leskiego i rondo Pamięci Męczeństwa Kresowian. Zobaczyłam w oddali zabudowania Zakoniczyna na pograniczu z Kowalami, ale docelowo chciałam dotrzeć nad zbiornik retencyjny. Tam wykonałam krótką sesję zdjęciową i zawróciłam. Gdy byłam na wysokości przystanku autobusowego na Guderskiego, zagadała do mnie starsza pani. Zapytała, kiedy będzie autobus, ale widziałam taki, który dopiero co odjechał i okazało się, że następnego może się spodziewać za kwadrans.

– Bo do okulisty się spieszę, wiesz gdzie – powiedziała pani.

– Jestem z innej części Gdańska – rzuciłam, kręcąc głową. – Przyjechałam na spacer.

– Dziękuję, koteńku.

– Miłego dnia 🙂

Powędrowałam dalej. Zrobiłam zdjęcie ronda przy Czermińskiego z tabliczką i jakiś kierowca na mnie zatrąbił, zapewne myśląc, że zamiast przejść na pasach, zagapiłam się. Po wykonaniu zdjęcia ruszyłam dalej. Dotarłam do centrum handlowego, gdzie zrobiłam sobie przerwę regeneracyjną. Po niej cofnęłam się do skrzyżowania Przywidzkiej i Jabłoniowej. Odbiłam w Goszyńską przy małym zbiorniku wodnym.

Na kolejnym skrzyżowaniu, w postaci rozdroża dróg z krzyżem, poszłam dalej Lubowidzką. Dotarłam do skrzyżowania, gdzie po prawej wiodła ulica Połczyńska, zaś kawałek dalej rozpoczynała się Rekowska. Obejrzałam je z grubsza, dużo więcej uwagi poświęcając kapliczce, która była zlokalizowana przy Rekowskiej.

Wówczas cofnęłam się (oj dużo było zawracania podczas tej wyprawy!) do skrzyżowania ze Stężycką, w którą weszłam. Teren był mocniej wyasfaltowany niż poprzednia „gałązka ulic”, którą zwiedzałam. Po drodze zajrzałam na chwilę w Potęgowską. Dużo ulic nie miało jednak stosownych tabliczek i jedynie mapy sugerowały ich nazewnictwo. Tymczasem tam, gdzie miała być Garczyńska, moim oczom ukazała się raczej ścieżynka niż ulica. Wyglądała, jakby prowadziła do jakiejś działki. Z kolei gdy po drodze zabrałam się za fotografowanie roślin, weszłam w pokrzywę i to tym fragmentem nogi, gdzie dodatkowo byłam pogryziona przez komary podczas wyprawy do Kampinoskiego Parku Narodowego.

Sytuacja lokalizacyjna poprawiła się, gdy dotarłam do Źródlanej, która stanowiła wręcz część zielonego szlaku PTTK, więc była dobrze oznaczona. I mogłabym iść tak, jak prowadził szlak, wybrałam jednak wersję nie wzdłuż Jeziora Jasień, lecz oficjalnymi drogami, by nie pominąć żadnej ulicy. Przystanęłam tylko na chwilę, by wykonać parę zdjęć znad samego jeziora. Wydało mi się całkiem malownicze. I, co zaskakujące, miało swojego właściciela, o czym wspominała stosowna tabliczka.

A skoro już mowa o jeziorze, kawałek dalej, gdy szłam już wzdłuż ogródków działkowych, minęła mnie dziewczyna na rowerze, która nawet zapytała:

– Przepraszam Panią bardzo, gdzie jest Jezioro Jasień?

Potwierdziłam, że dobrze się kierowała, a następnie pokazałam na mapie, że powinna jechać prosto i na co zwrócić uwagę, co będzie mijała.

– Bardzo dziękuję, miłego dnia – usłyszałam w odpowiedzi.

– Wzajemnie 🙂

Bez większych przygód przeszłam „naokoło” aż do widok jeziora z góry. Odwiedziłam przy tym ulice Jasińskiego i Brzoskwiniową. W okolicy zauważyłam, że nic się przez tych parę lat nie zmieniło i dalej przy rondzie stał przedzielony poziomo znak informujący o łączności ścieżki rowerowej i tej dla pieszych, podczas gdy biegły równolegle do siebie.

Od ronda im. Jacka Kuronia wędrowałam odcinkiem Kartuskiej prowadzącym na Kiełpinek i to tę część zostawiłam sobie na deser. Po drodze była tabliczka informująca, że mijam ulicę Komedy, aczkolwiek tej nie dopatrzyłam się jeszcze w swoim wykazie ulic. Była natomiast na mojej laminowanej mapie, podobnie jak biegnąca w stronę jeziora ulica Życzliwa, bardzo odpowiadająca swoją nazwą ulicom w obrębie Kiełpinka, ale nieopatrzona stosowną tabliczką.

Po spojrzeniu na jezioro z góry, a następnie po przekroczeniu wiaduktu, znalazłam się na ulicy Szczęśliwej. Po obu stronach dało się dostrzec sklepy wielkopowierzchniowe, ale nie one były moim celem. Zamierzałam spacerować między zabudową mieszkalną uliczek o uroczych nazwach, od Sympatycznej począwszy. Wkrótce weszłam na Miłosną, która tworzyła niedużą pętelkę, ale nie prowadziła nigdzie dalej, więc zawróciłam. Naprzeciwko miała znajdować się ulica Przyjazna, obecna zarówno na mojej mapce, jak i w wykazie ulic, ale nie było jej w terenie.

Chwilę później odbiłam w prawo w Serdeczną, choć rozejrzałam się na skrzyżowaniu we wszystkie strony. Wraz z biegiem ulicy dotarłam do Przytulnej. Po jej przejściu wróciłam na Sympatyczną, ostatecznie odbijając w prawo i tu zaczęły się schody. Moja laminowana mapa i wykaz ulic nie przewidziały istnienia ulicy pod patronatem profesora Osińskiego, które to nazwisko widniało na tutejszych blokach. Dalej natrafiłam jeszcze na ulicę profesora Cieślaka i to nazwisko mówiło mi więcej, ale i tak ulica musiała być nowsza niż moje materiały. W tym miejscu spodziewałam się raczej ulicy Marzeń. Zlokalizowane tu było przedszkole o wdzięcznej nazwie Marchewka, o czym wspominam nieprzypadkowo.

Zawróciłam bowiem, by dotrzeć do Tanecznej i w tamtej okolicy zapytałam kolejno trzy panie o ulicę Marzeń, żeby jej nie ominąć. Pierwsza z kobiet odpowiedziała:

– Ja jestem z okolic Miłosna / Sympatyczna.

Druga pani kawałek mnie nakierowała, pytając, czy wiem, gdzie jest przedszkole. Ale że już tam byłam, dla pewności zapytałam trzecią kobietę, która okazała się dosyć opryskliwa, zapytała, czego tam szukam i nie rozumiała, że zależy mi po prostu na odwiedzeniu każdej ulicy. W odpowiedzi ponownie usłyszałam, że to przy przedszkolu, więc dopytałam, jakim i usłyszałam wspomnianą nazwę. Poszukiwania mimo wszystko nie dały rezultatu, a nawigacja wskazała… łąkę. Po czasie, gdy ponownie zerknęłam na wirtualne mapy, okazało się, że jeden kawałek oznaczono na łąkowej ścieżce, a drugi jako odnogę od ulicy Cieślaka. Może wreszcie zobaczę tabliczkę, gdy kiedyś nogi powiodą mnie tam po raz trzeci 😉

Przez Taneczną wyszłam na dalszy odcinek Przytulnej, gdzie minęłam parę miejsc darzonych sentymentem. Wędrowałam tak aż do ulicy Szczęśliwej, gdzie minęłam m.in. kapliczkę maryjną i kilka zakładów. Niedługo później znalazłam się na przejeździe nad torami kolejowymi. Przeszłam się po okolicy stacji PKM Kiełpinek i również tam zakończyłam swoją wędrówkę, wybierając na powrót właśnie tę formę transportu.

Więcej o tym projekcie poczytasz <tutaj> 🙂

Sprawdź także więcej kadrów z pierwszego i drugiego spaceru po Jasieniu!

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *