Rumia – ostatni spacer z widokiem i nagrodą

Ostatni spacer po Rumi, wieńczący cały projekt obejmujący Małe Trójmiasto Kaszubskie, miałyśmy odbyć z koleżankami w trzyosobowym składzie. Jednak z przyczyn od nas niezależnych zostałyśmy na placu boju we dwie. I chociaż miałyśmy w związku z tym równie mieszane uczucia, jak zmienna była tego dnia pogoda, spacer z całą pewnością zaliczyłabym do udanych.

Spotkałyśmy się na remontowanym peronie SKM Rumia Janowo i po wspinaczce na kładkę biegnącą ponad torami, skierowałyśmy się w prawo. Przy ulicy Jana III Sobieskiego znajdowało się kilka sklepów. Można było kupić w nich materace, artykuły ogrodnicze i odzież. Po drugiej stronie, kawałek dalej, zobaczyłam drogę i tabliczkę z jej nazwą, której jednak nie byłam w stanie odczytać. Spytałam koleżankę, czy dostrzega napis, a jednocześnie sfotografowałam drogowskaz z oddali, by następnie odczytać na zoomie nazwę ulicy. Był to mój sprawdzony już patent dla krótkowidza. Gdy okazało się, że zgodnie z jej sugestią widziałyśmy ulicę Polną, koleżanka odparła:

– Pierwsza dobra wiadomość tego dnia. Mam dobry wzrok.

Stanęłyśmy przy przejściu i debatowałyśmy, czemu tak długo nie mamy zielonego światła, gdy nagle dostrzegłam klikacz. Szybko nadrobiłyśmy nieodzowne kliknięcie i po chwili mogłyśmy przejść po pierwszych pasach. Przy drugich byłam już bardziej błyskotliwa i nacisnęłam guzik od razu.

Znajdując się już po drugiej stronie, ruszyłyśmy ku ulicy Polnej, a nią ku Garbarskiej. Spacerowałyśmy następnie Garbarską cały czas na wprost, aż dotarłyśmy do schodków wiodących w górę. Obiecałam koleżance, że następnym razem będziemy z nich schodzić, a nie się wspinać. Koleżanka odparła, żebym nie mówiła jej o schodach na samym początku, a dopiero na koniec, kiedy będzie na tyle zmęczona, by nie pamiętać wszystkich obietnic. Miała nieco racji, gdyż niejedne schody już ze mną pokonała, a nie mogłam przewidzieć w stu procentach, co szykuje dla nas zaplanowany do przebycia tego dnia obszar. Właściwie jedynie szacowałam po tym, co poznałam dotąd w niedalekiej okolicy. Tym razem jednak Rumia była dla nas łaskawa.

Równolegle do schodków zbudowano szeregowce. Były już niemal gotowe, zostały jeszcze prace nad zadaszeniem. Budynki na tym etapie ich tworzenia stanowiły dla mnie ciekawy widok.

Następnie ruszyłyśmy przed siebie, by skręcić w lewo dopiero we Włókienniczą. Nim jednak tam dotarłyśmy, koleżankę zaintrygował podział drogi na dwie części – jedną pokrywały szare płytki, drugą czerwone. Uznałam, że czerwona, położona bliżej domów, mogła stanowić odpowiednik chodnika.

– A to nie jest ścieżka rowerowa? – zastanawiała się moja towarzyszka.

– Chyba nie. Nie ma znaku – rozejrzałam się.

Sprowokowało nas to do dyskusji o niejednorodności oznaczeń i adaptacji chodników i ścieżek rowerowych w różnych, nie tylko polskich, miastach.

Wkrótce trafiłyśmy na Włókienniczą, gdzie swoją siedzibę miała firma transportowa. Dotarłyśmy do wjazdu w las i placu zabaw. Skręciłyśmy ponownie w lewo, by dalej wędrować ulicą Na Stoku. Na tym odcinku przywitał się z nami uroczy rudy kociak. Następnie znalazłyśmy się na kolejnej krzyżówce dróg. Nim jednak podążyłyśmy Okrętową, podeszłyśmy na ścieżkę naprzeciw nas. Opłacało się! Mogłyśmy spojrzeć na miasto z góry. Zza zieleni wyłaniała się najpierw zabudowa jednorodzinna, dalej blokowiska, aż wreszcie stanowiące tło leśne pagórki w jesiennych barwach. To był krok we właściwym kierunku!

Okrętowa okazała się ślepą uliczką nie tylko dla aut, ale również dla nas, w związku z czym cofnęłyśmy się niemal po własnych śladach aż do wspomnianych schodów. Zgodnie z obietnicą, tym razem z nich zeszłyśmy i z Garbarskiej skręciłyśmy w Metalowców. Na jednym z ogrodzeń ostał się ślad obchodzonego niedawno przez co niektórych Halloween – lampion wydrążony w dyni. Zawracałyśmy przez Robotniczą, dzięki czemu natknęłyśmy się na najzabawniejszą tabliczkę spośród wszystkich, jakie zawieszali właściciele czworonogów na swoich furtkach i jakie dotąd było mi dane zobaczyć: Niech prędkość będzie z Tobą! Trudno się nie uśmiechnąć. Ciekawie wyglądały też podkowy umieszczone w ogrodzeniu innej posesji. Na tym odcinku znalazłyśmy również sklep spożywczy.

Kierując się ku Polnej, nie znalazłyśmy niestety przejścia ku Jantarowej, skierowałyśmy się zatem ku stacji kolejowej. Obszar, który pozostał nam do zwiedzenia, znajdował się po przeciwnej stronie torów. Tym razem z pełnym przekonaniem mogłam powiedzieć koleżance, że to ostatnie schody podczas naszego spaceru.

Po zejściu na ulicę Kolejową zauważyłyśmy kilka ciekawych tablic. Jedna z nich proponowała udział w pielgrzymkach do jednego z miejsc objawień maryjnych, inna promowała wydarzenie kierowane do kobiet, które jednak odbyło się… ponad rok temu! Zaintrygowało nas także ogrodzenie uformowane na kształt pajęczyny. W środku miała oczywiście również swojego mieszkańca. Patrząc jednak na niego, podjęłyśmy iście biologiczną dyskusję:

– To ma być pająk? Dlaczego ma sześć nóg? – zwątpiłam.

– I co to w ogóle jest? Beczułka? Butelka z czułkami? – koleżanka odniosła się do kształtu korpusu żyjątka.

Zgodnie uznałyśmy, że pająk został skrzywdzony, że tworzyli go ludzie, których nie nazwałybyśmy znawcami tematu i że drugi egzemplarz, któremu pozostały już jedynie cztery odnóża, został ich chociaż pozbawiony symetrycznie.

Zawracałyśmy ulicą Obrońców Westerplatte, docierając nią ku Gdańskiej. W budynku naprzeciwko nas wypatrzyłyśmy stomatologa, salon fryzjersko-kosmetyczny i firmę, którą należałoby chyba przypisać do branży budowlanej.

Na ulicy Dokerów znalazłyśmy biuro tłumaczeń, a także salon kosmetyczny. Zwróciłyśmy także uwagę na ciekawie obudowane balkony bloków i graffiti przedstawiające kobietę. Ponadto zajrzałyśmy w Portową. Na dalszym odcinku mieściły się sklepy spożywczy i zoologiczny.

Wkrótce dotarłyśmy do ulicy Stoczniowców, gdzie mieściły się delikatesy o skandynawsko brzmiącej nazwie. Gdy ruszyłyśmy w lewo, natrafiłyśmy na sklep mięsny i warsztat samochodowy. Rzuciłyśmy okiem w ulice Żeglarzy i Szkutników. Nim dotarłyśmy do Dąbrowskiego, zobaczyłyśmy jeszcze stację kontroli pojazdów i gabinet stomatologa.

Kierując się ku Gdańskiej, wypatrzyłam ładne drzewo, a chcąc je sfotografować, dostrzegłam także nasze cienie na trawie. Tak dobrze widoczne cienie oznaczały tylko jedno – wyjrzało słoneczko! Chociaż przez krótkie momenty mogłyśmy się cieszyć jego przebłyskami. Równie niezdecydowany był deszcz, który popadywał nieregularnie, ale na jego obecności akurat nieszczególnie nam zależało. Barwne krople czy raczej kółeczka zdobiły ściany bloków, ale nie mogłyśmy dojść do tego, jaka idea im przyświecała i dlaczego miały różne kolory, a nawet różne proporcje tych kolorów na pojedynczych kropkach. Dalej minęłyśmy jeszcze boisko oraz fryzjera z solarium.

Spacerując już Gdańską, zajrzałyśmy w Janowską, planując skręcić dopiero na kolejnym skrzyżowaniu. Po drodze dostrzegłyśmy fundację oraz bar. Na Świętojańskiej przywitał nas kociak o pięknym wzorze futra. Na Bydgoskiej mieściła się przychodnia weterynaryjna, a dalej budynek Gimnazjum Nr 2, który (nie wiedzieć czemu) wzięłam z oddali za przedszkole. Później zajrzałyśmy jeszcze w Krakowską, Lubelską i Łódzką, wypatrując przy tej okazji przychodnię i rzeczywiste przedszkole, po czym odbiłyśmy w Ormińskiego.

Tam znajdował się gabinet kosmetyczny. Zwróciłam także uwagę na ogrodzenie uformowane na kształt żonkili, co skojarzyło mi się z jedną z moich koleżanek i pomyślałam, że mogłabym pokazać jej takowe zdjęcie. Po wyjściu na Gdańską, zobaczyłyśmy serwis (trudno sprecyzować, czego). Fotografując go, miałam nie lada problem utrzymać aparat bez ruchu, taki wiatr nagle się zerwał. Dalej znalazłyśmy jeszcze sklep z maszynami do szycia i prasowania.

Wkrótce skręciłyśmy pomiędzy budynki na ulicy 3 Maja. Mieściły się tam restauracja, warsztat samochodowy i Żabka, którą dostrzegłyśmy jeszcze ze skrzyżowania z Łużycką. Skręciłyśmy w nią, by móc zajrzeć w Słupską. Odbiłyśmy jednak dopiero w Oliwską, a przez Kielecką wróciłyśmy na 3 Maja. Na kolejnym jej odcinku znalazłyśmy jeszcze jeden sklep spożywczy.

Odwiedzałyśmy kolejno Radomską, Olsztyńską, Suwalską i Wyszeckiego. Po przeciwnej stronie ulicy 3 Maja mieściła się z kolei ulica Kochanowskiego. Wszystkie te drogi obejrzałyśmy raczej pospiesznie, gdyż mieściła się tam raczej zwyczajna zabudowa mieszkalna. Dłuższą chwilę spędziłyśmy za to, spacerując po terenie Sanktuarium Najświętszej Maryi Panny Wspomożenia Wiernych. Prócz świątyni znajdowała się tam świetlica. Zwróciłam także uwagę na pomnik salezjanina, Ormińskiego.

Niemal naprzeciwko bocznej bramy wiodącej do terenu sanktuarium znajdował się wjazd w ulicę Objazdową. Zgodnie z nazwą, miała ona kształt wąskiej pętli. Pokonałyśmy ją zgodnie z ruchem wskazówek zegara. Na pewnym jej odcinku oczekiwałam skrótu ku ulicom Wyszeckiego i Piłsudskiego. Nie mogąc go odnaleźć, wędrowałyśmy po prostu zgodnie z biegiem drogi. Pozornie lekko kropiący deszcz zmienił się nagle w dużo silniejszy, a przez moment padał nawet grad! Gdy jedna z kulek, pomimo tego, że byłam z pozoru szczelnie opatulona, wpadła mi pomiędzy chustę a szyję, aż mnie zmroziło! Do tego na tym etapie wycieczki zamiast aparatu używałam już telefonu. „Genialna” Marta zabrała oczywiście ze sobą powerbank, by podładować aparat, ale zapomniała o kablu, by móc owe sprzęty ze sobą połączyć. Zatem nie pozostawało nic innego, jak użyć telefonu, kupionego dość niedawno, więc tym ostrożniej chciałam z nim postępować. Zwłaszcza, że robił naprawdę świetne zdjęcia i miałam zamiar to jeszcze niejednokrotnie wykorzystać.

– Biedny telefon moknie – rzuciłam. – Kiedy dał się sprzedać, nie wiedział, na co się pisze.

Na tym odcinku znalazłyśmy jedynie sklep meblowy. Gdy już niemal wychodziłyśmy z powrotem na ulicy 3 Maja, debatowałyśmy właśnie o tym, jak zmieniało się moje podejście do wędrówek i ich szczegółowości na przestrzeni kolejnych projektów, o czym koleżanka miała okazję się przekonać na własnej skórze.

– Pierwszy raz użyłaś nawet słowa skrót – zauważyła.

– Akurat Objazdową przeszłyśmy w całości – pozwoliłam sobie na komizm sytuacyjny.

Wkrótce wyszłyśmy przez Piłsudskiego na Dąbrowskiego. Skręciłyśmy przy sklepie odzieżowym i salonie kosmetycznym w lewo. Dalej, po naszej stronie drogi, mieściły się kwiaciarnia, lombard i jubiler. Na rogu Morskiej przy filarze ktoś przyczepił baloniki, co spotkało się z entuzjazmem chłopca spacerującego z mamą. Na samej Morskiej znalazłyśmy z kolei sklepy ze zniczami i odzieżowy. Odwiedziłyśmy pospiesznie, mocno już zmarznięte, ulice Gierosa, Abrahama i Torową, po czym zawróciłyśmy do Dąbrowskiego. Odhaczyłyśmy wszystko, co było w planie ostatniej wycieczki.

Spacer, pomimo pogody, przebiegał dość sprawnie, a my miałyśmy pomimo przeciwności całkiem niezłe nastroje. Jedynym, w czym pogoda stanowiła istotną przeszkodę, było spisywanie na bieżąco informacji na mapie. Przez to uciekło nam parę naprawdę genialnych dialogów. Później były one niestety już nie do odtworzenia. Jako, że ta wędrówka była zwieńczeniem projektu, a ponadto zamierzałam wywiązać się z obietnicy danej obydwu koleżankom, z moją towarzyszką udałyśmy się na ciacho i gorącą czekoladę. Odmarzłyśmy i nagrodziłyśmy się za swoją wytrwałość, a przy okazji powymieniałyśmy się ploteczkami. Po wyjściu miałyśmy jeszcze okazję obejrzeć przechodzącą akurat ulicą Starowiejską defiladę z okazji 11 listopada. Bez dalszych przygód skierowałyśmy się na peron SKM Rumia. Chociaż pociąg koleżanki przybył prędzej, oczekiwał na mijankę z moim, więc opuściłyśmy Rumię idealnie zsynchronizowane.

Więcej o wycieczkach realizowanych w ramach tego projektu możesz poczytać <tutaj> 🙂

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *