Zastanawiałam się, czy zaczynając zwiedzanie Rumi, paradoksalnie nie wysiąść w Redzie. Odległość granicy miast od obu stacji wydawała się dość zbliżona. Ostatecznie jednak wraz z moim towarzyszem wysiedliśmy w Rumi, a trasę ustaliłam tak, by całość była dla projektu czymś nowym.
Wyszliśmy tunelem ku Towarowej. Tuż po wyjściu moją uwagę zwrócił sklep o nazwie Puzzel. Sądziłam, że mogą w nim sprzedawać gry lub artykuły papiernicze, ale okazało się, że zgodnie z głoszonym przez siebie hasłem „brakujący element w Twojej szafie”, reprezentował branżę odzieżowo-obuwniczą. Obok mieściły się jeszcze Żabka i salon fryzjerski.
Skierowaliśmy się w prawo, skąd mogliśmy zajrzeć w Wyżynną, tym razem jednak powędrowaliśmy dalej. Zaintrygowała nas doniczka umieszczona na parapecie… od zewnętrznej strony.
– Dlaczego ta droga dla rowerów jest taka szeroka? – zastanawiał się tymczasem mój kompan.
– A widzisz, żeby tu szedł ktoś oprócz nas?
Rzeczywiście, dopiero kawałek dalej pojawili się pojedynczy przechodnie. Ten długi odcinek tymczasem pokonało kilku rowerzystów. Dotarliśmy jednak do kolejnych bocznych dróg i postanowiliśmy skręcić w Harcerską. Prostopadle do niej biegła ulica Korczaka, ale skierowaliśmy się w prawo na następnym skrzyżowaniu. W ten sposób trafiliśmy na Skarpową, położoną nieco wyżej, a z niej na Zawiszy Czarnego. Kierowaliśmy się ponownie w dół, ku Towarowej. Minęliśmy sklep spożywczy i punkt opieki nad zwierzętami.
Na kolejnym odcinku Towarowej znaleźliśmy sklep z wkładkami ortopedycznymi i drobny spożywczy, który czasy świetności (a może działalności w ogóle) miał już z całą pewnością za sobą. Wędrując następnie Strzelecką, minęliśmy boisko oraz plac zabaw, a w przydrożnych ogródkach dostrzegliśmy kapliczki, flagi i figurę bociana.
Gdy wędrowaliśmy ku ulicy Pułkownika Dąbka, natknęliśmy się także na ogrodzenie z wizerunkiem orła w bramie, a przy jednym z zakrętów stał pamiątkowy głaz z wyrytą datą 1930 roku. Następnie odwiedziliśmy Komandorską, Admiralską i Kapitańską. Pośród zabudowy jednorodzinnej zobaczyśmy żłobek. Wkrótce znaleźliśmy się na Jachtowej, krótkiej uliczce, na której wypatrzyliśmy kilka identycznych, niewielkich bliźniaków. Zastanawialiśmy się nad rozkładem pomieszczeń wewnątrz i nad sensem nadawania nazwy tak małym odcinkom dróg, jednak poczuliśmy na sobie wzrok kilku mieszkańców i ruszyliśmy ponownie ku Towarowej, ucinając temat.
Na ostatnim odcinku Towarowej mieściła się właściwie tylko jedna firma budowlana. Na Zbychowskiej mieliśmy pierwszą możliwość przejścia przez tory ku Grunwaldzkiej. Tymczasem jednak plan zakładał kierowanie się w lewo ku domowi seniora. Nieopodal swoją siedzibę miała również firma oferująca wywóz gruzu i dostarczanie w tym celu „worków gruzowych”. To pojęcie skojarzyło mi się z „worami śmieciowymi”, o których wspominał mój towarzysz podczas naszego spaceru po Wejherowie, rozpoczynającego zresztą cały projekt.
Wędrując ku Białej, a następnie skręcając w Wysoką, mieliśmy okazję podziwiać kolorowe ogrody i witać się z przyjaznymi psiakami. Na Wysokiej stacjonowała prócz tego firma stolarska. Przez Gniewowską dotarliśmy na Cegielnianą i skręciliśmy w lewo.
Podobnie jak na początku wycieczki, wędrowaliśmy długo przed siebie, mając po jednej stronie tory i zieleń, a gdzieniegdzie po lewej – budynki. Tym razem było to kilka firm samochodowych i punkt wymiany butli. Zaintrygowała nas grusza, a kawałek dalej figura psa ustawiona przy budzie w oddali tak, że do złudzenia przypominała żywe zwierzę. Na jednym z ogrodzeń ktoś za pomocą tabliczki oferował sprzedaż działki budowlanej, której wykarczowanie musiałoby być jednak nie lada zadaniem, takie chaszcze ją pokrywały.
Ostatecznie dotarliśmy do kolejnego przejścia przez tory, z którego mieliśmy już zamiar skorzystać. Znajdowało się na wysokości Białowieskiej. Zajrzeliśmy w nią, a także w następującą po niej Mazurską.
Po drugiej stronie torów czekała na nas piaskowa ścieżka, wiodąca jednak ku szerokiej Grunwaldzkiej. Pierwszymi elementami, jakie dostrzegliśmy, były z jednej strony wysoki, przydrożny krzyż, z drugiej zaś ogromne centrum handlowe. Przeszliśmy na światłach na drugą stronę, ale nie podążyliśmy ku sklepom. Najpierw zamierzałam dotrzeć do granicy Redy i Rumi. Kierując się w jej stronę, minęliśmy sklep z drzwiami, warsztat samochodowy, hydraulika, psiego fryzjera, biuro projektowe i tapicera. Po drodze zajrzeliśmy w Pszeniczną, by ostatecznie zawrócić przy Dolnej.
Chociaż Dolna miała ponoć przynależeć jeszcze do Rumi, znajdowała się jeszcze przed znakiem ogłaszającym, że wyjeżdżamy z Redy. Co więcej, znak stał w pewnej odległości od tego wieszczącego wjazd do Rumi. Paradoks tej sytuacji wykorzystał mój kolega:
– Jesteś w Rumioredzie.
– Teraz jestem w Redzie – postąpiłam kilka kroków do przodu. – Teraz jestem w niczym.
– Jesteś w bezmiejscowości polskiej – podsumował.
Zawracając, zwróciliśmy również uwagę na pewną działkę, na której stał prosty domek i nic poza tym. Na domu znajdowało się ogłoszenie o sprzedaży. Dodatkowe trzy widniały na ogrodzeniu. Pomijając to jedno, które nawiązywało do innej miejscowości, pozostałe trzy sprawiały wrażenie, że dotyczyły posesji, na którą właśnie patrzyliśmy, a jednocześnie w swej treści zdawały się wzajemnie wykluczać. Przyznam, że byliśmy nieco skołowani.
Kolejny odcinek naszej trasy miał przebiegać wokół centrum handlowego, bowiem wedle mapy na północy czaiło się kilka małych uliczek i nie chciałam ich omijać. Skręciliśmy więc przy sklepie meblowym, którego otwarcie wkrótce zapowiadano, a następnie minęliśmy Decathlon, Auchan i Leroy Merlin. Towarzyszyły im jeszcze znane sieciówki, głównie odzieżowe, ale nie zabrakło też elektroniki i sklepu zoologicznego.
Teren okrążaliśmy zgodnie z ruchem wskazówek zegara i mieliśmy przed sobą naprawdę sporą pętlę do pokonania. Przy tej okazji obejrzeliśmy drewniane domki na sprzedaż w cenie kilku tysięcy złotych. Zażartowałam, że jakbym pilnie oszczędzała, to chociaż na taki domek byłoby mnie stać bez kredytu. Chociaż zastanawiała mnie kwestia łazienki i doprowadzenia innych mediów do takiej konstrukcji, a także możliwość dogrzewania takiej budowli. No i musiałabym mieć gdzie taki dom postawić.
Wyszliśmy na ulicy Kosynierów w pobliżu parku trampolin. Z niej zajrzeliśmy w przyległe ulice: Jeziorną i Wiejską. Pomiędzy nimi dostrzegliśmy gospodarstwo, które w jakiś nieokreślony sposób nas zaintrygowało. Ciekawy był także przywieszony na innym ogrodzeniu baner zapytujący przechodnia, czy odwiedził kościół przy okazji niedzieli. Było to o tyle trafne, że rzeczywiście spacerowaliśmy w niedzielę. „Reklama” proponowała nawet jedną z lokalnych parafii. Jakby dla wsparcia przekazu nieopodal ustawiono figurę Matki Boskiej z pokornie pochyloną głową. Cóż mogłam dodać, miałam już za sobą ten niedzielny uczynek.
Na wysokości Wiejskiej ponownie ruszyliśmy w stronę centrum handlowego, by dotrzeć do Zbożowej. Przy okazji okrążania sklepów z drugiej strony zauważyliśmy, że poszczególne wejścia i przyległe do nich parkingi określono nazwami różnych miejscowości turystycznych: Sopotu, Łeby i Helu.
Próbowaliśmy przejść na Zbożową skrótem, ale okazał się niezbyt trafiony, a na dodatek bardzo błotnisty. Zajrzeliśmy tam zatem ostatecznie od strony Grunwaldzkiej. Po chwili odwiedziliśmy także Owsianą. Obok mieściły się dwie firmy, jedna swym logo nawiązywała do sprzętu AGD, druga specjalizowała się w wózkach magazynowych. Naprzeciwko stacjonowały sklep spożywczy i serwis
CB-radia.
Nieopodal Żytniej znajdował się salon masażu, zaś za nią kilka warsztatów samochodowych i stacja kontroli pojazdów, a dla odmiany jeden sklep z dekoracjami okiennymi. O dziwo, przy głównej drodze mieścił się także pensjonat. Nie mogąc przejść w tym miejscu na drugą stronę, ledwie zajrzeliśmy w Parkową. Zorientowaliśmy się również, że nieco gonił nas czas, postanowiliśmy zatem nie zawracać aż do niej, gdy w końcu trafiliśmy na przejście ze światłami.
Weszliśmy od razu w Gajową i odwiedzaliśmy kolejne odbiegające od niej drobniejsze uliczki: Borową, Górską, Głogową, Tatrzańską i Zakopiańską. Prócz firm typowo budowlanych, na tym obszarze mieściły się punkt wymiany butli, warsztat samochodowy i prawdopodobnie upadła już przetwórnia rybna. Byliśmy tam jedynymi pieszymi, aczkolwiek podczas naszej bytności na Gajową wjechała autem pani zmierzająca do jednej z firm. Co ciekawe, jeden z dwóch psiaków spacerujących ulicą, należących z dużą dozą prawdopodobieństwa do pracownicy tejże firmy, obszczekał nas, a nie klientkę.
– Będziecie Wy cicho czy nie? – rzuciła kobieta do czworonogów.
W odpowiedzi pozwoliłam sobie zażartować:
– Chyba uaktywniłam obywatela.
– Chyba tak – odparła pani z uśmiechem.
Tymczasem my pospieszyliśmy dalej, bo do odjazdu pociągu pozostało nam niespełna pół godziny. Na kolejnym odcinku Grunwaldzkiej odnaleźliśmy szklarza, a także Zespół Szkół Ponadgimnazjalnych Nr 2, na który składały się technikum wraz z zasadniczą szkołą zawodową.
Właściwie dalej pojawiały się znów firmy związane z branżą motoryzacyjną i kolejny położony przy hałaśliwej głównej drodze pensjonat. Widocznie nie każdemu taka lokalizacja przeszkadzała. Tuż przed Sadową pojawił się kolejny baner o charakterze religijnym. Z kolei za Sadową w czymś na kształt pasażu było kilka sklepów z akcesoriami samochodowymi, a obok ustawiono budkę z jedzeniem.
Zajrzeliśmy jeszcze w ulice Jaśminową i Zbychowską. Pomiędzy nimi znajdowała się myjnia samochodowa, a po drugiej stronie drogi sklep budowlany i kolejny wysoki krzyż, choć dla odmiany nie drewniany. Dalej dostrzegliśmy stację paliw, salon motoryzacyjny, stację kontroli pojazdów, warsztat samochodowy, sklep motocyklowy, salon tatuażu, a także sklepy pozwalające na zaaranżowanie własnego M. Na wysokości Hodowlanej mieścił się taki skupiony na łazienkach, wcześniej temat zdominowały podłogi i drzwi. Następnie minęliśmy sklep z artykułami dziecięcymi i hurtownię owoców i warzyw.
Skręciliśmy w Przemysłową, gdzie mieściły się skup złomu i warsztat samochodowy. Stamtąd zajrzeliśmy w Piaskową. Zawróciliśmy do Grunwaldzkiej. Na wysokości skrzyżowania mieściły się Biedronka, Lidl oraz sklep z wyposażeniem wnętrz. Kierując się w stronę dworca, minęliśmy również sklep z częściami samochodowymi i drukarnię reklamową, sklep meblowy oraz pizzerię. Za hotelem znajdowała się jeszcze Castorama, a zza niej wyłaniał się odnowiony nie tak dawno budynek dworca. Po drugiej stronie drogi stały KFC i McDonald’s (stojącą tu żyrafę pamiętałam jeszcze z czasów wycieczek szkolnych do trójmiejskich kin z „obowiązkowym” przystankiem w McDonaldzie) oraz sklep spożywczy i kolejna stacja paliw. Wkrótce skręciliśmy w Starowiejską.
Ostatni etap naszej podróży przebiegał już na spokojnie, bo zostało nam dobre dziesięć minut do odjazdu. Zauważyliśmy dzięki temu, że przy dworcu mieściła się dość spora pętla autobusowa i nieco sklepów. Wypatrzyliśmy między nimi lombard. Nie brakowało oczywiście lokali gastronomicznych. Tym razem jednak pozostaliśmy przy własnym prowiancie i planowanej godzinie odjazdu.
Więcej o wycieczkach realizowanych w ramach tego projektu możesz poczytać <tutaj> 🙂