Wejherowo – co sześć nóg, to nie dwie

Tym razem wybrałam się w teren z dwiema koleżankami, spotykając się z jedną z nich na peronie w Wejherowie Śmiechowie. Druga wysłała mi wiadomość, że dotrze, w rozumieniu, iż dołączy do nas w trakcie. Brak kontekstu kazał mi jednak domniemywać, że potwierdziła swoją obecność, co do której dzień wcześniej wyrażała wątpliwość. W wyniku tego nieporozumienia oczekiwałyśmy jej w okolicy dworca, gdzie sfotografowałam plan Wejherowa. Uznałam też, że czas oczekiwania warto wykorzystać na zmianę okularów na przeciwsłoneczne. Miałam nadzieję, że mniej niż dzień wcześniej odczuję wówczas palące słońce, nawet pomimo braku czapki z daszkiem. Wkrótce rozdzwonił się telefon i dopiero w połączeniu rozmowy oraz smsów, które wymieniała z nami obiema wyłonił się obraz rzeczywistej sytuacji. Koleżanka miała do nas dołączyć na wysokości ulicy Skargi.

W związku z tym pierwszy odcinek pokonywałyśmy we dwie. Przeszłyśmy od razu na drugą stronę głównej drogi, zwanej na tym odcinku Gdańską. Przy wjeździe w ulicę Świętopełka stała figura, ale nie przestawiała tej słowiańskiej postaci, lecz Matkę Boską wraz z Dzieciątkiem. Obok mieściły się sklepy spożywczy i z oknami oraz Żabka.

Minęłyśmy myjnię samochodową i restaurację z kuchnią włoską. Dalej mieściły się warsztat samochodowy, wypożyczalnia przyczep oraz firma produkująca żaluzje i rolety. Zza ekranów akustycznych wyłaniały się kolejne zakłady branży motoryzacyjnej, oferujące chociażby części do aut, aż wreszcie wypatrzyłyśmy Lidl. Naprzeciwko niego znajdowała się ulica Skargi. Koleżankę dostrzegłyśmy już z pewnej odległości.

– Myślisz, że te zdenerwowane nogi to ona? – usłyszałam pytanie. – Tu raczej nikogo oprócz nas nie ma na tej dzielni.

Rzeczywiście, w naszym najbliższym otoczeniu nie było nikogo prócz naszej trójki. Przywitałyśmy się z koleżanką i już miałyśmy skręcać w ulicę Skargi, gdy przed nami dopatrzyłam się ciekawego graffiti. Przekonałam moje towarzyszki, by dołączyć do namalowanych postaci i stanąć pod znanym powszechnie hasłem Szczęście to jedyna rzecz, która się mnoży, gdy się ją (w wersji naściennej nią) dzieli. Zapozowałyśmy każda z każdą.

Po serii pamiątkowych zdjęć, odnotowałam obiekty przy głównej drodze. Dominowała tu branża motoryzacyjna, ale znalazła się również drukarnia reklamowa. Następnie weszłyśmy w ulicę Skargi, gdzie na jednym z bloków mieszkaniowych też dostrzegłam ciekawy malunek. Pośrodku widniał ratusz, po jednej jego stronie czarny gryf (symbol województwa pomorskiego), po drugiej zaś wieniec laurowy z krzyżem na niebieskim tle, co stanowi herb Wejherowa.

Skręciłyśmy w prawo, w ulicę Stefczyka. Jedna z moich towarzyszek często tu bywała, więc powitała znajome tereny z entuzjazmem. Wypatrzyłyśmy fryzjera. Po chwili weszłyśmy w ulicę Mokwy, docierając w ten sposób do Grottgera. Jak się okazało, ulica była w remoncie, przez co nałapałyśmy nieco piasku w sandały.

Wyszłyśmy na ulicy Konopnickiej i podążałyśmy nią w prawo aż do siłowni na powietrzu, placu zabaw i boiska na wysokości ulicy Morskiej. Skręciłyśmy w lewo, by pokonać kolejne ulice niejako pętlą. Przez Maszopów dotarłyśmy do ulicy Necla, po czym zawróciłyśmy przez Szyprów. Na tym odcinku znalazłyśmy tylko firmę transportową i stomatologa, więc bardziej intrygowały mnie kształty chmur czy ciekawe rośliny na mijanych posesjach. Jeden z krzewów obcięto na kształt trzech spłaszczonych kul, z których każda kolejna była szersza od poprzedniej. Gdyby nie przerwy pomiędzy nimi, można by dostrzec w nim kształt bałwanka.

Po opuszczeniu Morskiej skierowałyśmy się w stronę boiska. Przyjrzałyśmy się mu dokładniej od strony ulicy Szczukowskiej. Upał chyba odstraszył potencjalnych zawodników. Niemal naprzeciwko boiska znajdowały się sklep spożywczy, stomatolog i Żabka. Część ulicy Szczukowskiej biegła za skrzyżowaniem z Chmielewskiego. Odnotowałyśmy tam gabinet chirurga. Skręciłyśmy jednak w prawo, ku ulicy Stefczyka. Na kolejnej krzyżówce odbiłyśmy znów w prawo. Minęłyśmy salon fryzjerski, żłobek niepubliczny i warsztaty samochodowe. Z jedną z koleżanek miałyśmy niezależnie spostrzeżenie, iż napis na bloku osiedle Gryfa z powodu zacieków daje wrażenie, jakby zapisano tam słowo grypa.

Wreszcie skręciłyśmy w lewo, wchodząc w Reja, drogę wyłożoną ażurowymi płytami. W oddali widniał salon motoryzacyjny, umiejscowiony przy ulicy Gdańskiej. Skręciłyśmy w lewo, w ulicę Pokoju, kontynuując przemarsz także po przecięciu ulicy Chmielewskiego.

Gdy skręciłyśmy w lewo w ulicę Świętopełka, niemal od razu natrafiłyśmy na warsztat ślusarski. Dalej mieściła się firma oferująca dekoracje ślubne. Próbowałam także sfotografować ptaszka gabarytów wróbla, ale zwiał, nim nastawiłam aparat. Na jednej z posesji dopatrzyłam się za to pięknej czapli, szkoda tylko, że sztucznej. Na końcu drogi wypatrzyłam psiaka, który zapozował bardzo chętnie, robiąc przy tym poważną minę. Ulicę wieńczył chodnik w kształcie schodków, co było ewenementem na tym obszarze.

Zawracałyśmy ulicą Mestwina. Tam natrafiłyśmy na ciekawy widok. Na bliższej nam posesji w bramie stał biały pies, który po chwili podbiegł do ogrodzenia dzielącego jego podwórze z sąsiednim. Naszczekał na swojego brązowo-czarnego sąsiada, po czym ten drugi zaczął biegać wzdłuż swojej bramy, szczekając na nas. Koleżanka dopatrzyła się, że pies miał czarną tylko głowę, a granica z brązowym tułowiem przebiegała w dziwnie regularny sposób.

W połowie drogi skręciłyśmy ku Ceynowy. Tam udało mi się uchwycić w kadrze wróbla, który przysiadł na bramie. Nieopodal stała ciekawa skrzynka na listy. Miała kształt obróconego walca. Narysowano jej buzię, a u góry metal wyprofilowano na kształt czapeczki. Zgodnie z sugestią koleżanki skojarzyła się nam z bajką o lokomotywie Tomku. Druga z koleżanek współczuła jednak listonoszowi, który musiał wrzucać listy przez półokrągły otwór, jaki tworzyła buzia postaci.

Po wyjściu na Stefczyka, skierowałyśmy się w prawo. Zajrzałyśmy w ulicę Trepczyka, po czym zainteresowała mnie pierwsza odnoga po prawej. Według mapy miała dochodzić do krańca ulicy Pokoju, tworząc z nią coś na kształt ząbka, po czym prowadzić do Waśkowskiego. Widoki wokół sugerowały jednak, że to czyjaś droga wewnętrzna i koleżanki podejrzliwie stawiały każdy kolejny krok. Z kolei sama wypatrywałam wspomnianego ząbka i z nadzieją patrzyłam na rozwidlenie dróg, które częściowo osłoniły drzewa.

– Tu za drzewami powinna być droga – zasugerowałam, spoglądając na mapę.

– Może tego kota zapytamy – zakpiła koleżanka.

– Aha… – westchnęłam, gdy za drzewami pokazała się jedynie brama do kolejnej posesji. – Mapa mnie oszukała.

– Nie pierwszy i nie ostatni raz – uznała druga z moich towarzyszek.

Zawróciłyśmy, by wejść w Waśkowskiego od strony Stefczyka. Znalazłyśmy tam firmę z instalacjami sanitarnymi oraz sklep spożywczy. Przeszłyśmy ulicę w całości, docierając do budynku, który dzieliły Szkoła Podstawowa Nr 5 i Gimnazjum Nr 4. Do ogrodzenia przystawał mniejszy budynek, w którym mieściła się firma oferująca alarmy samochodowe. Na jego murze, ale jakby na terenie szkoły, widniało graffiti, prezentujące jezioro z łódką i łabędziami, latawiec oraz łąkę.

Po chwili ruszyłyśmy ścieżką w kierunku ulicy Patoka. Minęłyśmy pizzerię. Dziewczyny odbiły po chwili w stronę mijanego niedawno sklepu spożywczego, oznajmiając mi:

– Marta, tu jest sklep i są lody, i my już idziemy.

Oczywiście szybko do nich dołączyłam, bo i ja miałam apetyt na lody w tak skwarny dzień. Zaopatrzone każda w swojego rożka, wyruszyłyśmy w uprzednio obranym kierunku. Minęłyśmy przy tym warsztat samochodowy. Wkrótce dopatrzyłyśmy się ronda, które w jedną stronę łączyło się z ulicą Stefczyka, we wszystkie trzy pozostałe biegła zaś ulica Patoka. Ponoć inwestycja miała się ciągnąć w stronę Gdańskiej i biec pod nią, łącząc dzięki temu obie części Śmiechowa.

Tymczasem my ruszyłyśmy w lewo, ku ulicy Gryfa Pomorskiego i, jak się okazało, kolejnego ronda. Wszystko wyglądało tu jak nowe: droga, chodnik, ścieżka rowerowa i barierki. Nawet śmietnik (tym razem sfotografowałam!) przy przystanku autobusowym był nowy i miał ciekawy kształt. Szkoda tylko, że wypełniono go po brzegi, a nawet ktoś podrzucił kilka worków ze śmieciami i postawił obok. Po lewej niemal na całej długości drogi biegły ogródki działkowe.

Kolejne rondo przyniosło nam moment zaskoczenia nie tylko swoim istnieniem, ale także innym nazewnictwem ulic niż sugerowała to mapa. W prawo biegła ulica Gryfa Pomorskiego, jednak po lewej wciąż była to ulica Necla. Samo rondo nosiło imię Gryfa Pomorskiego, a tabliczka informowała dodatkowo, że była to tajna organizacja wojskowa.

Z ulicy Necla zeszłyśmy w Drzeżdżona. Zaciekawiła mnie tam ozdoba na jednym z domów, opatrzona dzwoneczkiem i wizerunkiem dwóch ptaszków. Koleżanki zwróciły uwagę na to, iż numer jednej z posesji umieszczono na tle mozaiki barwnych płytek, co skojarzyło się im z testami na daltonizm.

Z kolei z ulicy Gryfa Pomorskiego zajrzałyśmy w ulice, których nazwy też mogą się kojarzyć typowo historycznie: Obrońców Poczty Gdańskiej, Obrońców Kępy Oksywskiej, Hufca Harcerzy Gdyńskich. Co ciekawe, we wszystkich tych nazwach zamiast „ń” użyto „ñ”. Koleżanka uświadomiła mnie, że to jedna z liter używanych w języku kaszubskim. Na ostatniej z ulic zaintrygował mnie również budynek wykonany częściowo z blachy.

Dalej minęłyśmy stomatologa. Wkrótce skręciłyśmy w Dzięcielskiego, by jej drugim krańcem wyjść ponownie na ulicy Gryfa Pomorskiego. Na tym odcinku znalazłyśmy reklamę wideofilmowania i sklep spożywczy. Stojące tam szeregowce wydały mi się bardzo estetycznie wykonane, ale gdy przyjrzałyśmy się bliżej, doszłyśmy do wniosku, że mieszkania musiały tu być bardzo wąskie.

Następnie skierowałyśmy się ku kościołowi Św. Karola Boromeusza. Wykwintnie wykończony budynek, z ciekawym układem dachów, niebagatelnych rozmiarów i zwieńczony krzyżem, według opowieści koleżanki, okazał się ledwie plebanią z przyległą kaplicą. Kościołem z kolei miały kiedyś się stać częściowo otynkowane, ale jeszcze nieustawione do końca szare mury, z wywieszoną polską flagą i umieszczonym nad potencjalnym wejściem kolorowym napisem Idźcie i głoście. Nie wiem, czy dałoby się stworzyć większy kontrast.

Dalsza droga, w kierunku Jaśminowej, nie oferowała już żadnej zabudowy. Weszłyśmy na moment w Jaśminową, po czym zawróciłyśmy. Ruszyłyśmy w kierunku przedszkola. W pobliżu znajdowało się skrzyżowanie z ulicą Orzeszkowej. Chociaż do pokonania nie zostało nam wiele i miałyśmy całkiem niezły czas, dawały się nam we znaki pierwsze objawy zmęczenia.

Dotarłyśmy do osiedla przy ulicy Fenikowskiego. Oprócz bloków znalazłyśmy tam pizzerię, sklep spożywczy, przychodnię lekarską, fryzjera z solarium, Żabkę i przedszkole. Gdy zawracałyśmy, zauważyłam ledwie zarysowaną drogę w las, która na mapie była już wyraźna trasą w stronę Redy i nosiła nazwę jak rzeczywista ulica, z którą za jakiś czas miała się połączyć – 12 Marca.

– Google Maps wyprzedza rzeczywistość – zażartowałam.

Zawróciłyśmy przez Orzeszkowej aż do przedszkola i ulicy Bema. Tam skręciłyśmy, po czym wróciłyśmy przez Czarnieckiego. Na ostatnim odcinku Orzeszkowej znalazłyśmy gabinet stomatologiczny. Ostatecznie wyszłyśmy na Gdańskiej. W okolicy skrzyżowania stacjonowały Biedronka, sklepy ogrodniczy i motoryzacyjny. Przeszłyśmy na drugą stronę ulicy, gdzie mieściły się sklepy budowlane oraz motoryzacyjne. Przespacerowałyśmy się pośród firm na ulicach Czeladniczej i Rzemieślniczej.

Po opuszczeniu tych niewielkich uliczek i powrocie do głównej drogi, znalazłyśmy się w nieciekawej sytuacji. Nie było przejścia na drugą stronę, chodnik kończył się przy sklepie meblowym, a po drugiej stronie był i tak zupełnie rozkopany. Dziewczyny zasugerowały spacer poboczem, ale przyznam, że mniej komfortowo czułam się tylko na poboczu w Kowalach, gdzie ruch był mniejszy, za to dominowały tiry.

Na tym odcinku mijane firmy reprezentowały te same branże co dotąd. Wróciłyśmy na chodnik w okolicy przystanku autobusowego i przychodni. Dalej mieściła się jeszcze sala zabaw dla dzieci. Wkrótce dotarłyśmy w okolice stacji Wejherowo Śmiechowo, gdzie miałyśmy zakończyć naszą wycieczkę. W związku z tym, że miałam jeszcze niemal pół godziny do swojego pociągu, koleżanki zaproponowały mi odwiedzenie jeszcze kilku ulic po drugiej stronie torów.

Zaczęłyśmy od ulicy Osiedle Sikorski Park, która tworzyła pętlę. Znajdowały się tam głównie bloki, a krańcem drogi były parking i skarpa, za którymi rozpościerał się las. Rozbawił mnie rysunek psiaka na jednym z miejsc parkingowych, ewidentnie namalowany dziecięcą ręką. Pomiędzy zabudowaniami znalazłyśmy fryzjera i sklep spożywczy. Gdy zawracałyśmy do ulicy Sikorskiego, koleżanka podzieliła się z nami wspomnieniami, wedle których kiedyś w okolicy była poczta, a jeszcze nim powstało osiedle i teren zabudowano, istniało tu tylko piaszczyste boisko, które przetrwało jednak do dziś. Na koniec skręciłyśmy w Sikorskiego. Planowałyśmy wejść na peron dopiero na drugim jego końcu, by zobaczyć kawałek tej drogi. Przy okazji rzuciłyśmy okiem w Paderewskiego i widoczny kraniec Kasprowicza. Trwał tutaj remont. Na dalszym odcinku Sikorskiego mieściła się firma meblowa. Za skrzyżowaniem z Matejki stacjonował sklep spożywczy. Na wysokości Sędzickiego odbiłyśmy w prawo i wyszłyśmy na wprost wejścia na peron. Pociąg powrotny nadjeżdżał lada moment, więc pożegnałyśmy się z koleżankami. O ciekawą podróż zadbali kibice Arki Gdynia, udający się właśnie w hurtowych ilościach na mecz.

Więcej o wycieczkach realizowanych w ramach tego projektu możesz poczytać <tutaj> 🙂

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *