Wysiadłam na stacji Wejherowo Nanice, gdzie byłam umówiona z koleżanką. Żwawo ruszyłyśmy tunelem wzdłuż rzeki Cedron. Gdy znalazłyśmy się po drugiej stronie głównej drogi, pokonałyśmy jeszcze mostek po naszej lewej. Następnie skierowałyśmy się ku Chopina. Część tej ulicy już przebyłam, ale i tak odnotowywałam mijane obiekty. Należały do nich: zakłady pogrzebowe, gabinety dietetyka i stomatologa, kwiaciarnia, salon urody i Zakład Usług Komunalnych.
Tak naprawdę dopiero za ulicą Starowiejską moja czujność stała się wzmożona. Tamtejszych terenów wcale jeszcze nie znałam. Niemal od razu natrafiłyśmy na baner reklamowy kierujący do kolejnego zakładu pogrzebowego oraz do warsztatu samochodowego. Co ciekawe, przy tym ostatnim znajdowały się żłobek i przedszkole. Hasło promujące placówkę idealnie współgrało z jej położeniem nad rzeką: Płynące z nurtem dziecka.
Po chwili weszłyśmy na most na rzece Redzie. Postanowiłam zapozować na tle wody i drzew. Gdy oddałam aparat w ręce koleżanki, od razu zaczęła sugerować, jak powinnam się ustawić.
– Zabrałam profesjonalnego fotografa – zażartowałam, doskonale wiedząc, że koleżanka również pasjonuje się robieniem zdjęć.
Za rzeką dostrzegłyśmy nietypowe „kule” na liniach wysokiego napięcia. Koleżanka chciała mnie uświadomić, że była to forma ostrzeżenia dla helikoptera szpitalnego, który miał nieopodal swoje lądowisko, na jakiej wysokości biegną przewody. Co prawda już o tym wiedziałam po poprzednim spacerze, ale po chwili, gdy dotarłyśmy do lądowiska, koleżanka uzupełniła swą opowieść o nieznane mi dotąd fakty. Szpital stał kawałek dalej, już od wielu lat. Dawniej nikt nie przypuszczał, że w użyciu będą helikoptery, a umiejscowienie placówki na wzniesieniu uniemożliwiało zagospodarowanie tam terenu na lądowisko. Postanowiono zatem umieścić je na polanie nieopodal rzeki. Z racji oddalenia obiektu od szpitala po pacjentów przyjeżdżała karetka.
Weszłyśmy w ulicę Jagalskiego, która wiodła do szpitala. Minęłyśmy kolejny zakład pogrzebowy. Tymczasem koleżanka dalej snuła opowieści dotyczące ośrodka zdrowia. Wybudowanie szpitala na wzniesieniu niosło za sobą wiele konsekwencji. Trzeba było zorganizować miejsca parkingowe. Te przy samej placówce były płatne lub zarezerwowane dla obsługi. Nadleśnictwo oddało zatem część swojego terenu na dolny parking. Poza miejscami postojowymi znajdowały się tam ławeczki. Nieopodal widniało wejście do lasu. Gdy wspięłyśmy się wyżej, odczułyśmy nieco nasz wysiłek. Ponoć na samym szczycie wzgórza, jeszcze za właściwym szpitalem, w miejscu obecnego oddziału dziecięcego, znajdowała się dawniej przychodnia, w której przyjmowali chociażby alergolog i pulmonolog. I jak tu wykonać spirometrię, gdy człowiek taki zdyszany wreszcie wespnie się na górę? A co z osobami starszymi i z trudnościami w poruszaniu się? Pewnie dlatego pod główne wejście do szpitala podjeżdżał autobus. Wyjeżdżał przez ulicę Szpitalną, drogę niedostępną dla pieszych. Oprócz właściwej placówki szpitala, na szczycie znajdowała się obecnie przychodnia dla dzieci.
Zaciekawiło mnie, że naprzeciwko szpitala znajdował się sklep spożywczy. Uznałyśmy jednak obie zgodnie, iż oczekiwanie na SOR-ze mogłoby trwać wystarczająco długo, by ktoś zgłodniał i musiał uzupełnić zapasy. Umiejscowienie sklepu w takim miejscu było w moim mniemaniu czymś w rodzaju przebłysku geniuszu.
Z ciekawostek dodałabym, że szpital miał bardzo ładne logo, w formie kwiatka, któremu w miejsce płatków namalowano dwie połówki serduszka. Natomiast z rzeczy zaskakujących, ale nie w pozytywny sposób, na chodniku wypatrzyłam zgubione przez kogoś cążki, co uznałam za niebezpieczne i niehigieniczne. Butem przesunęłam je na skraj chodnika, by nikt w nie nie wdepnął.
Zawróciłyśmy i skierowałyśmy się przez dalszy odcinek Chopina na Nowowiejskiego. Droga nie wyglądała na regularną ulicę. Była pofalowana i piaszczysta. A jednak drogowskaz nie pozostawiał żadnych wątpliwości. Zamierzałam nią iść tak czy siak, a dodatkowo koleżanka zachęciła mnie wizją poznania punktu obserwacyjnego o wdzięcznej nazwie Widokówka.
Ruszyłyśmy zatem przez piach, w pełnym słońcu, a mimo to spacer na tym odcinku był dość przyjemny. Od Nowowiejskiego odchodziła tylko jedna nazwana uliczka – Krucza. Przy drodze stały nieliczne domy. Na jednym z ogrodzeń widniał baner firmy remontowej. Minęło nas ledwie kilku rowerzystów. Miałyśmy ciszę i spokój. Jakbyśmy uciekły zupełnie od gwaru miasta. Nie da się ukryć, zwiedzałyśmy obrzeża Wejherowa. Balansowałyśmy na granicy natury i cywilizacji…
Próbowałam fotografować motyle. Zachwycałam się zielenią wokół i błękitem nieba nad nami. Za ostatnim domem koleżanka odbiła w lewo, by dotrzeć na Widokówkę. Po drodze opowiadała mi o pladze rozjeżdżanych w okolicy płazów oraz o tym, jak leśnicy ograniczyli ingerencję w las, dlatego zastajemy gałęzie na drodze. Zauważyłam za to pozostawione przez kogoś na skraju drogi dżinsowe spodnie. Koleżanka wyjaśniła mi także ślady końskich podków na ścieżkach – nieopodal mieściła się stadnina.
Zatoczyłyśmy dość spory łuk w prawo, gdy dotarłyśmy do skrzyżowania dróg. Ta w lewo prowadziła głębiej w las, ta po prawej – do miejsca, z którego rozpoczęłyśmy leśny odcinek, a droga naprzeciwko wiodła ku ulicom Norwida i Konopnickiej. Docelowo chciałam dotrzeć do tych ostatnich, ale gdzie była ta Widokówka?
Wróciłyśmy zatem do ścieżki tuż za ostatnim z domów, a Widokówka okazała się wzniesieniem, z którego rzeczywiście widać miasto nieco lepiej, ale różnica nie była jakaś kolosalna. Dotarłyśmy zatem ścieżką do wspomnianego rozwidlenia, by dojść do ulicy Norwida. Przeszłyśmy dróżką nad niesamowicie czystym strumykiem. Na Norwida skręciłyśmy w lewo. Wędrowałyśmy wzdłuż pól, w oddali dostrzegając kilka domów.
Jeszcze przed oficjalnym skrzyżowaniem z Konopnickiej dostrzegłyśmy bardzo atrakcyjny skrót. Może nie zyskiwałyśmy wiele, jeśli chodzi o dystans, za to barwne kwiaty były bardzo miłe dla oka, a dodatkowo wabiły sporo różnorakich motyli. Zdecydowanie warto było przespacerować się tą ścieżką!
Nie mniej pięknie było już po zejściu na ulicę Konopnickiej. Po lewej rozciągał się uroczy zakątek – idealnie zielona, gęsta trawa była okolona drzewami, a nad nimi widniało błękitne niebo z plamami bielutkich chmur. Pierwszy plan urozmaicały z kolei popielate trawy, przypominające trochę zboże. Tymczasem po lewej dało się dostrzec drobne ptactwo, które uparcie zmieniało jednak miejsce, nie dając się zbyt dobrze sfotografować.
Wkrótce przekroczyłyśmy kolejny raz rzekę Redę. Stało się to okazją do kolejnej sesji zdjęciowej. Gdy po drugiej stronie odbiłyśmy w prawo, znalazłyśmy jeszcze wąski mostek. Postanowiłam stać się na chwilę częścią tego zakątka. Oddałam koleżance aparat i powędrowałam kontemplować przestrzeń.
Znad rzeki ruszyłyśmy ku ulicy Asnyka. Skręciłyśmy w lewo. Zajrzałyśmy w ulicę Tuwima. Minęłyśmy zakład specjalizujący się w tworzeniu mebli starogdańskich. Ostatecznie przeszłyśmy ku ulicy Staffa. Tam moją uwagę skupiły na sobie trzmiel i jakaś inna błonkówka.
Najbliższą ścieżką po prawej dotarłyśmy do równoległej ulicy, a nią do ronda. Lekko się cofnęłyśmy, dzięki czemu obejrzałyśmy także ulicę Brzechwy. Dalej wędrowałyśmy przez Necla. Po jednej stronie stały w rzędzie bloki, pomiędzy którymi znajdował się gabinet rehabilitacyjny. Po przeciwnej stronie mieścił się parking i domy jednorodzinne. Na jednej z posesji krzew uformowano na kształt uśmiechniętej buzi. Nie omieszkałam zapozować. Pomiędzy zaroślami dostrzegłyśmy też malutki domek dla owadów, a na ogrodzeniu reklamę punktu przedszkolnego.
Skręciłyśmy w Konopnickiej. Z niej trafiłyśmy na ulicę Leśmiana, a z niej na Baczyńskiego. Piaskowe dróżki oferowały jedynie domy jednorodzinne i niezdarnie nabazgrane graffiti o treści Tuck jedziemy po Ciebie.
Po powrocie na ulicę Necla skierowałyśmy się w prawo. Minęłyśmy punkt sprzedaży ekologicznych jajek oraz sklep z oknami. Na dalszym odcinku mieściły się kiosk, sklep spożywczy i bar.
Wkrótce znalazłyśmy się na kolejnym rondzie. Które to już? Ewidentnie ostatnio pojawiają się dość gęsto. Tymczasem skusił nas zakręt w prawo, w ulicę Iwaszkiewicza. Znalazłyśmy tam ogródek pełen gipsowych figurek. Wróciłyśmy przez ulicę Kropidłowskiej ku Necla. Podążyłyśmy w lewo. Kawałek dalej stał spory budynek, który współdzieliły Szkoła Podstawowa Nr 11 oraz II Liceum Ogólnokształcące. Tymczasem po prawej stronie drogi mieściły się sklep spożywczy i warzywniak.
Zawróciłyśmy do ronda, by odwiedzić także ulicę Rybacką. Po drodze znalazłyśmy warsztat samochodowy, salon kosmetyczny z solarium, a także pralnię chemiczną i warsztat samochodowy. Z kolei na Rybackiej znajdowały się piekarnia z garmażem, a naprzeciw niej kościół Najświętszej Maryi Panny Królowej Polski. Dalej widziałyśmy jeszcze pizzerię, ale postanowiłyśmy podejść bliżej świątyni. Koleżanka zasugerowała, że wewnątrz znajdziemy nietypowy ołtarz. Tak naprawdę miała na myśli krzyż na ścianie za ołtarzem. Zamiast klasycznego kształtu wyrytego w drewnie ujrzałyśmy płaskorzeźbę, którą trudno opisać. Myślę, że piękno to niewłaściwe słowo, które nie wyraża odczuć, jakie miałam na jej widok. Postać Jezusa otaczały różnobarwne, nieregularne smugi. Zdecydowanie nie wpisywało się to w moje poczucie estetyki, a jednak było w tym wizerunku coś niepojętego, nietuzinkowego, urzekającego… Coś, co oddziaływało na człowieka do głębi. Jednocześnie całe wnętrze kościoła kontrastowało z tą płaskorzeźbą swą prostotą. Jedynie witraże wyróżniały się intensywnymi kolorami na tle jasnych ścian. Zwróciłam także uwagę na rzeźbione stacje drogi krzyżowej i stojące na chórze organy.
Po wyjściu z kościoła zobaczyłyśmy zupełnie inny świat. Przeszłyśmy na pasach i ruszyłyśmy przed siebie wzdłuż bloku, odbijając lekko przy stole ping-pongowym. Na chodniku dzieciaki czy młodzież wypisali kredą kilka haseł. Wczytując się w nie, miałam z jednej strony wrażenie ogromnej przepaści pomiędzy moim a ich pokoleniem, z drugiej jednak strony czy sami jako dzieci nie mieliśmy innego poczucia humoru i podejścia do życia niż teraz?
Wyszłyśmy ścieżką na ulicę Kaszubską. Gdy skręciłyśmy w lewo, natrafiłyśmy na reklamę serwisu komputerowego, Żabkę, fryzjera i sklep spożywczy. Odbiłyśmy na najbliższej krzyżówce w lewo, mijając przy tym od zaplecza budynek biblioteki, a w niewielkiej odległości od niej mieściły się również zakład elektryczny, fryzjer, jubiler i siłownia. Podążyłyśmy zgodnie z kierunkiem, jaki narzucała droga czyli w prawo pomiędzy budynkami. Nieopodal kolejnego skrzyżowania mieściły się trzy apteki, w tym jedna koło przychodni, piekarnia, sklepy mięsny, spożywczy, odzieżowe i wielobranżowe, dwa kebaby, salon urody i serwis elektroniki.
Zdecydowanie największym obiektem w okolicy ulicy Kociewskiej było Centrum Handlowe Kaszuby. Zajrzałyśmy na moment do środka, gdzie koleżanka wskazała mi podwieszone pod sufitem ptaszki, zaś ja sama zwróciłam uwagę na doniczki z tulipanami oraz naścienną mozaikę. Nie mogłam też przejść obojętnie obok sklepu zoologicznego, gdzie dobrą chwilę spędziłam, zerkając zakochanymi oczami na młode szczurki.
Gdy wyszłyśmy z galerii handlowej, podążyłyśmy przez Kaszubską ku Weteranów, a stamtąd na Pomorską. Nim dotarłyśmy do celu, prócz mijanych już obiektów dostrzegłyśmy szewca i punkt przedszkolny. Z poziomu Pomorskiej po lewej stronie drogi widziałyśmy Biedronkę i sklep meblowy. Dalej mieściły się fryzjer, sklepy odzieżowy i spożywczy oraz fotograf. Wypatrzyłyśmy także wejście Pomorskiej Hali Targowej. W oddali widziałyśmy również siedzibę klubu sportowego.
Dalej zamierzałyśmy wędrować Borowiacką, dlatego musiałyśmy pokonać przejście dla pieszych. Po drugiej stronie minął nas chłopak na rolkach i pewnie nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, iż trzymał w rękach duże wytłaczanki z jajkami!
Na następnym odcinku poruszałyśmy się między Kochanowskiego i Obrońców Wybrzeża a ulicą Weteranów. W jednym kierunku pokonałyśmy Borowiacką, znajdując tam gabinet terapeutyczny, w drugą stronę przemieszczałyśmy się ulicą Ludową. Mieścił się tam warsztat samochodowy. Będąc już na Starowiejskiej, odbiłyśmy lekko w lewo. Pokonałyśmy niepozorne, piaszczyste uliczki, takie jak Kossaka, Chełmońskiego, Wyspiańskiego i Wyczółkowskiego.
Wówczas podążyłyśmy Starowiejską w kierunku Centrum Handlowego Jantar. Po drodze zobaczyłam skrajnie zaniedbany budynek, a jednak miał w sobie coś urzekającego. Dotarłyśmy do galerii handlowej i sąsiadującej z nią stacji paliw. Przeszłyśmy przez parking pomiędzy nimi ku ulicy Obrońców Helu. Stało tam, prawdopodobnie okazjonalnie, stoisko z rowerami. Ustawiono je niemal naprzeciwko Powiatowej Stacji Sanitarno-Epidemiologicznej. Na ulicy Obrońców Helu odnotowałyśmy hurtownię budowlaną, po czym żwawo ruszyłyśmy przez Pruszkowskiego ku Partyzantów.
Szczególnie zainteresowała mnie jedna z mijanych posesji. W ogrodzie stało mnóstwo (co najmniej trzydzieści) figurek przedstawiających znane postaci, a także zwierzęta. Miałyśmy tu do czynienia z różnymi gatunkami, z różnych części świata. Znalazły się moje ukochane żółwie, był ślimak, surykatka, różnorakie ptactwo, zajączki i miśki. Do pnia drzewka przyczepiono krokodyla z żabą w paszczy. Taka sytuacja.
Na Partyzantów znalazłyśmy szkołę językową. Zajrzałyśmy w ulicę Panek, ale ruszyłyśmy dalej aż do Kochanowskiego. Przy tej okazji mogłyśmy przyglądać się młodzieży na boisku po lewej oraz przechodniom na ścieżce wzdłuż Cedronu po prawej. Dalej dopatrzyłyśmy się zniszczonych zębem czasu graffiti. Jedno z nich przedstawiało policjanta z aparatem, drugie Różową Panterę. Nie omieszkałam zanucić przy okazji stosownej melodii.
Na skrzyżowaniu z ulicą Kochanowskiego koleżanka zwróciła uwagę na dwa sąsiadujące ze sobą wieżowce, które stanowiły dla siebie wzajemnie kontrast:
– Odnowiony wieżowiec, stary wieżowiec.
Ruszyłyśmy w prawo, pokonując ostatni odcinek do dworca przez Kochanowskiego, gdzie znalazłyśmy studio tatuażu, firmę transportową, pocztę i sklep medyczny. Następnie przespacerowałyśmy się wzdłuż głównej drogi do stacji, przy której się spotkałyśmy. Kolejny raz miałam dużo szczęścia, bo mój pociąg nadjechał chwilę po tym, jak postawiłam pierwszy krok na peronie.
Więcej o wycieczkach realizowanych w ramach tego projektu możesz poczytać <tutaj> 🙂