Kilka dni później ponownie ruszyłam w kierunku Wejherowa, wysiadając na tej stacji, co uprzednio. Tym razem jednak skręciłam w tunelu w prawo, to znaczy ku głównej drodze, nie zaś w stronę budynku dworca.
Wyszłam mniej więcej na wysokości ulicy Żeromskiego. Przy ulicy I Brygady Pancernej Wojska Polskiego wypatrzyłam Lidl, myjnię i warsztat samochodowy. Gdy zwróciłam się na zachód, sporą część widoku przesłaniały mi ekrany akustyczne. Wyglądając zza nich, dostrzegłam Intermarché, Bricomarché oraz stację paliw. Następnie podążyłam chodnikiem, odizolowana od ulicy, w kierunku Przemysłowej. Na skrzyżowaniu z Żeromskiego mieściła się szkoła językowa oraz gabinet otolaryngologa. Dalej dopatrzyłam się również gołębnika i kałuży, w której artystycznie odbijały się okoliczne drzewa.

Na tym odcinku nie zabrakło też różnych form wyrażania siebie. Jedni podcinali krzewy, by nabrały określonego kształtu (np. łabędzia) i pielęgnowali swoje ogrody, inni zaś wypisywali różne hasła na murach (np. Pierogi for life).
Przez Przemysłową trafiłam na Graniczną. Znalazłam tam sklep budowlany oferujący drzwi i podłogi. Moją uwagę zwróciła jednak pergola przy jednej z klatek bloku numer siedem i ruszyłam ścieżką wzdłuż tego bloku na ulicę Karnowskiego. Tam skręciłam w lewo do Przemysłowej.
Kolejną odwiedzoną ulicą była Gulgowskiego. Swoją siedzibę miała tam firma, zajmująca się ogrodzeniami oraz drzwiami i oknami. Idąc dalej, dopatrzyłam się jeszcze serwisu chłodniczego. Byłam właśnie na wysokości ulicy Heyki, gdy zadzwoniła koleżanka, która miała do mnie dołączyć. Podałam jej swoją lokalizację i po chwili się spotkałyśmy. Na dalszym odcinku Gulgowskiego znalazłyśmy salon sukien ślubnych. Minęłyśmy także boisko i stół do ping-ponga. Na kolejnym skrzyżowaniu był gabinet stomatologa.
Wkrótce wchodziłyśmy już w ulicę Broniewskiego, gdzie zobaczyłyśmy reklamę usług elektryka. Koleżanka dodała, że tą trasą przechodziła procesja z okazji Bożego Ciała. Podążała dalej przez ulicę Jana z Kolna, w którą i my weszłyśmy. Przeszłyśmy płynnie na Kolejową, gdzie moją uwagę zwróciła ozdobiona kwiatowymi witrażami latarnia. Droga doprowadziła nas do warsztatu samochodowego, a następnie na skraj ulicy Broniewskiego. Pomiędzy krzewami dopatrzyłam się, że blok naprzeciwko miał schodki prowadzące na jeden z balkonów.
Wykorzystałyśmy skręt w lewo, by dotrzeć na Żeromskiego. Po drodze znalazłyśmy jeszcze sklepy spożywczy i z boazerią. Skuszona ciekawymi ruinami ruszyłam w lewo, natomiast po chwili koleżanka odniosła się do widocznej w oddali bryły szpitala i zorientowałam się, że planowałam inną trasę. Dotarłyśmy zatem niemal do głównej ulicy, mijając po drodze gabinet stomatologiczny, po czym drogą bez nazwy ruszyłyśmy ku Ofiar Piaśnicy. Z tej perspektywy mogłyśmy obserwować szczyty dwóch kościołów: Św. Leona i Chrystusa Króla. Z nie mniejszą uwagą obserwowałam sunące powoli po wilgotnej ziemi ślimaki.
Na ulicy Ofiar Piaśnicy odbiłyśmy w lewo. Dotarłyśmy do siedziby wejherowskiego WOPR-u, Polskiego Związku Głuchych, Polskiego Związku Niewidomych i Poradni Psychologiczno-Pedagogicznej. Koleżanka uświadomiła mnie, że w budynku mieściła się także szkoła dla głuchoniemych.
Po chwili skręciłyśmy w Pułaskiego. Na jej końcu mieścił się wspominany już budynek do rozbiórki. Z tyłu podwórza znajdował się jeszcze drugi, mniejszy. W oknie pierwszego dało się dostrzec całkiem nieźle zachowaną klatkę schodową. Gdy skierowałyśmy się w prawo, dotarłyśmy do stacji transformatorowej, na której namalowano fale, za którymi zachodziło czerwone słońce. Pomiędzy jego promieniami dorysowano ryby.

Gdy dotarłyśmy do ulicy Kołłątaja, zdecydowałam, że nie wyglądała zbyt perspektywicznie. Moim oczom ukazała się wyłącznie zabudowa mieszkalna, a droga była widoczna w całości.
– Tu nic nie ma. Zrobię tylko rzut – powiedziałam.
– W Gdańsku byś weszła. To do ciebie niepodobne – zasugerowała moja towarzyszka. – Weszłabyś i sfotografowała każdy śmietnik.
Być może rzeczywiście w przypadku swojego pierwszego projektu byłam nazbyt uparta i dokładna. A może po prostu wynikało to z potrzeb praktycznych, skoro zamierzałam w Gdańsku osiąść na dłużej, może nawet na stałe?

Tymczasem jednak wędrowałyśmy dalej Żeromskiego. Minęłyśmy szkołę językową i skręciłyśmy w ulicę Traugutta. Przeszłyśmy tędy na ulicę Jasną. Naszą uwagę zwrócił od razu rozmiar domów, co skłoniło nas do debaty na temat współczesnych rodzin. Aktualnie młodym ludziom marzy się mieszkanie „na swoim” i rzadziej niż kiedyś spotyka się domy zamieszkiwane przez rodziny wielopokoleniowe.

Przecięłyśmy ulicę Graniczną i weszłyśmy w ulicę Rogali. Minęło nas zabytkowe auto. Jeszcze chwilę wodziłam za nim wzrokiem, a także aparatem. Dalej znalazłyśmy reklamę firmy zajmującej się spawaniem i obróbką metali. Zwróciłyśmy uwagę na papugi namalowane na ścianie czyjegoś balkonu. Ku mojej radości dalej znów spostrzegłyśmy to samo zabytkowe auto, a właściciel pozwolił mi przy pojeździe zapozować.

Gdy ponownie wyszłyśmy na Przemysłowej, skręciłyśmy w prawo, by po chwili wejść w ulicę Karnowskiego. Mieścił się tam warsztat samochodowy, ale teren był zdominowany przez zieleń, a po deszczu kolor nabrał intensywności. Dopiero później pojawiły się szklarnie i domy, a pośród nich zakład stolarski, punkt oferujący korepetycje oraz warsztat samochodowy.
Przed nami widniała już ulica Ofiar Piaśnicy, gdy postanowiłyśmy przespacerować się ku niej na skos, malowniczą ścieżką po lewej. Minęłyśmy przy tym firmę ogrodniczą. Posesja bardzo przypadła nam do gustu. Może to kwestia fontanny, może zadbanej strefy zieleni, a może obu.

Wkrótce dotarłyśmy na most na rzece Redzie. Teren wydał mi się dziwnie znajomy. No tak! Byliśmy tutaj na studiach na zajęciach terenowych. Jeśli mam być szczera, były to jedne z dwóch najgorzej wspominanych terenówek, a zwykle lubiłam takie zajęcia. Na jednych pani była wielce niezadowolona z faktu, iż (odpowiadając na pytanie koleżanki o moje samopoczucie) przyznałam, że jestem alergikiem. Na drugich, odbywających się właśnie w odwiedzonym przez nas miejscu, złapał nas największy deszcz, jaki miałam okazję przeżyć w swoim dotychczasowym życiu. W krótkim czasie woda sięgała mi do połowy łydki, a ubrania przemokły do ostatniej niteczki. Nie wspominając już o notatkach z immunologii, które miałam wówczas ze sobą w plecaku i które suszyłam później, wykorzystując w domu każdy centymetr kwadratowy podłóg czy stołów. Prowadząca, zamiast nas szybko zgarnąć jako grupę, kazała każdemu wchodzić w zachwaszczone (a jak wiadomo, rośliny też szybko mokną) zagłębienie i przynieść po trzy rośliny, żebyśmy mogli je omówić… Tak. W ulewie.

Tym razem też padało, ale opady nie były dla nas zbyt uciążliwe. Pozwoliłyśmy sobie nawet na krótką sesję na moście, dopatrzyłyśmy się ciekawych wirów na rzece, którym poddawały się przepływające kaczki, po czym zawróciłyśmy do ulicy Niskiej. Znalazłyśmy tam sklep budowlany z deskami i boazerią oraz szkołę językową i warsztat samochodowy.

Po chwili znalazłyśmy się na ulicy Lelewela. Jako pierwsze naszą uwagę zwróciły ozdoby w jednym z ogrodów. Były to koguciki i budki pomalowane w kaszubskie wzory. Dalej zobaczyłyśmy w obrębie innej posesji kapliczkę maryjną. Wreszcie znalazłyśmy prawdziwy ewenement. Na Lelewela stacjonował sklep wędkarski. Nie dowiedziałyśmy się, jakie były jego godziny otwarcia, ale czego się nie robi dla klientów także poza godzinami pracy. Przy ogrodzeniu ustawiono zatem… robakomat! Genialny w swej prostocie automat z przynętami opatrzono zabawną rymowanką, jak na załączonym obrazku.

Nim skręciłyśmy w kolejną z ulic, minęłyśmy jeszcze posesję pełną ogrodowych krasnali i figurek zwierzaków. Zaciekawiła mnie także tabliczka zwiastująca obecność groźnego czworonoga, którą wykonano… na czymś przypominającym wyglądem płótno, choć sztywniejszym. Inna tabliczka głosiła, że właściciele posiadają złego psa, ale teściowa jeszcze gorsza. Obie byłyśmy także zaciekawione tarasem, jaki ktoś zbudował sobie… na dachu. Dalej mieścił się jeszcze serwis urządzeń elektrycznych.

Kolejną ulicą, jaką odwiedziłyśmy, była Krasińskiego, rozpoczynająca się od ronda. Na początek naszą uwagę zwróciły ogrody i to na dwa sposoby. Po pierwsze na jednej z posesji zobaczyłyśmy ciekawe oczko wodne, po drugie – mieściła się tu firma ogrodnicza. Dalej minęłyśmy sklep wielobranżowy. Przegapiłyśmy zejście w Okrężną, więc skręciłyśmy w Narutowicza. Zejście ku Okrężnej wiązało się z pokonaniem ścieżki na łagodnym stoku. Po drodze natrafiłyśmy na informację o perukarni, jak również na tapicera i sklep meblowy.
Z Okrężnej przeszłyśmy na Ofiar Piaśnicy. Skręciłyśmy w lewo, a po chwili ponownie w lewo. Natrafiłyśmy na prosty, ceglany dom, który skojarzył mi się z moim domem rodzinnym. Przez Majkowskiego ruszyłyśmy w stronę dalszego ciągu ulicy Narutowicza. Po drodze minęłyśmy przedszkole i siedzibę Związku Harcerstwa Polskiego, a na ostatniej prostej także pocztę i hurtownię papierniczą. Nie mogłabym też przegapić żółwia, który wraz z sową, żabą, dzbanem, kołem, a nawet krzywą wieżą w Pizie ozdabiał jeden z ogródków.

Wkrótce znalazłyśmy się w okolicy kościoła Chrystusa Króla. Koleżanka zwróciła moją uwagę na to, że tutejsza parafia była budowana w sposób mający zaspokoić potrzeby wspólnoty, a nie wygodę księży. W prostym budynku przylegającym do kościoła mieściło się i działo ponoć bardzo wiele akcji jednoczących lokalną społeczność. W samej bryle kościoła szczególną uwagę zwracały witraże oraz wieża z krzyżem i dzwonami.

Znalazłyśmy się na skrzyżowaniu z ulicą Derdowskiego, w obrębie którego mieściło się przedszkole. W tym miejscu zamierzałam zawrócić wspomnianą ulicą, jednak spotkało się to z protestami koleżanki. W związku z tym, że z tej perspektywy rzeczywiście droga nie miała wiele do zaoferowania poza domami, a koleżanka znała zwiedzany przez nas teren i była wystarczająco stanowcza, ustąpiłam. Skierowałyśmy się zatem ulicą Słoneczną ku Ofiar Piaśnicy. Minęłyśmy sklep spożywczy, restaurację i ciekawego, pomarańczowego garbusa.
Dotarłyśmy do placu Ofiar Piaśnicy. Dawniej znajdował się tu czołg, który przeniesiono w okolice tzw. „Elektryka”. Pewnie nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że (według opowieści koleżanki) akcji dokonano niemalże w ukryciu, wbrew protestom mieszkańców, a w sprawę mocno zaangażowali się lokalni księża. Aktualnie na placu znajdował się dość rozbudowany pomnik. Pośrodku mieściło się zadaszenie z główną tablicą, na której wyryto różne wypowiedzi Jana Pawła II. Wokół mieściły się mniejsze głazy z tablicami, na których można było wyczytać nazwy ważnych formacji zbrojnych, daty, miejsca walk oraz hasła ku pamięci. W niewielkiej odległości umieszczono także pomnik w formie pnia drzewa na kształt krzyża, który nawiązywał do zbrodni w Piaśnicy, a jednocześnie pełnił rolę drogowskazu. Kierował turystów ku Piaśnicy i ku Kalwarii. Gdy zwróciłyśmy się ku głównej drodze, dotarłyśmy do zabytkowej Villa Musica, która prawdopodobnie miała się stać za jakiś czas siedzibą Muzeum Piaśnickiego. Za nią mieściła się jeszcze przychodnia weterynaryjna.






W tym miejscu dałam koleżance wybór, czy chce pokonać ze mną dalszą trasę, z granicą na ulicy Chopina, czy może już jej wystarczy. Bardzo pozytywnie mnie zaskoczyła, bo żwawo ruszyła dalej, chcąc kontynuować. Weszłyśmy zatem w Nanicką. Na początek ujrzałyśmy zakład pogrzebowy. W sąsiedztwie działała kwiaciarnia, co uznałam za bardzo przezorny wybór lokalizacji. Ponoć jednak zakłady miały tego samego właściciela, nie był to zatem przypadek. Kawałek dalej mieściła się jeszcze apteka.
Zaglądałyśmy w poprzeczne drogi, ale wciąż podążałyśmy naprzód. Oglądałyśmy mijane domy i bujną zieleń ogrodów. W ten sposób dotarłyśmy do Szkoły Podstawowej Nr 8 i Gimnazjum Nr 3. Najpierw rzucały się w oczy boisko szkolne i kryty basen. Najciekawsze były dla mnie jednak malunki na szkolnym chodniku. Przedstawiało w dużym formacie różne gry, takie jak klasy czy chińczyk. Nie mogłam jedynie rozpoznać zabawy, której miała służyć pajęczynka z namalowanymi kolorowymi kółkami w każdym rogu.

Na kolejnym skrzyżowaniu ruszyłyśmy w prawo. Dostrzegłyśmy ogródki działkowe wraz z domem działkowca, a dalej warsztat samochodowy i dawny zakład fryzjerski. Moją uwagę zwróciło także kilka bardzo ładnych domów i oczko wodne. Natomiast koleżanka wskazała na widoczne za rzędem garaży linie wysokiego napięcia z czymś na kształt boi co kilkanaście metrów. Miały za zadanie ostrzegać lądujące nieopodal helikoptery szpitalne, na jakiej wysokości znajdowały się linie wysokiego napięcia.

Wokół kolejnej krzyżówki znalazłyśmy zakład pogrzebowy i firmę oferującą drzwi. Na Chopina skręciłyśmy w prawo, by za budynkiem Inspekcji Weterynaryjnej wejść w ulicę Wczasową. Na jednej z posesji dostrzegłam figurę lwa i zastanowiło mnie, jak uniwersalne było to zwierzę dla miast pomorskich. Spotykałam lwy przecież w Trójmieście, Lęborku, a teraz także tutaj. Dalej mieściły się salon kosmetyczny, fryzjer i sklep spożywczy.

Skręciłyśmy w lewo i przeszłyśmy wzdłuż szkoły niejako od zaplecza. Na ulicy Zwycięstwa naszą uwagę zwracały raczej ozdoby ogrodowe niż cokolwiek innego. Były tam studnie, zaprzęg konny, a także standardowe zwierzątka czy krasnale. Moim ulubieńcem zostałaby pewnie niepozorna wiewiórka.

Wyszłyśmy na Chopina i skręciłyśmy w prawo. Nim skręciłyśmy w Kusocińskiego, natrafiłyśmy jedynie na salon fryzjersko-kosmetyczny. Na skrzyżowaniu urzekło mnie, iż drogowskazy z nazwą ulic opatrzono także informacjami o ich patronach. Świetny pomysł!

Weszłyśmy pomiędzy bloki, znajdując tam kwiaciarnię, sklep spożywczy i Fresha. Koleżanka zwróciła także uwagę na ewenement przyrodniczy – rzadko spotykane białe kwiaty dzikiej róży mieszały się na jednym krzewie z powszechnymi różowymi. Dalej przeszłyśmy w pobliżu agencji reklamowej, sklepu odzieżowego, po czym skręciłyśmy w ulicę Ogrody Nanickie. Tą trasą szłyśmy aż do głównej drogi, mijając przy okazji solarium, fryzjera i salon urody, a także gabinet ginekologa.

Na głównej drodze skierowałyśmy się w lewo. Przeszłyśmy obok sklepu z częściami samochodowymi, fryzjera z solarium i laboratorium diagnostycznego. Obecność tunelu i drogowskazu uświadomiła nam, że zapomniałyśmy jeszcze o ulicy Rejtana. Postanowiłyśmy to nadrobić. Pomiędzy blokami znalazłyśmy jednak tylko boisko.


Wyszłyśmy na Chopina i skierowałyśmy się od razu w stronę torów kolejowych. Na Puckiej mieściło się nieco sklepów i zakładów, podobnie jak na ryneczku przy Rzeźnickiej. Planowałam je obejść na innej wycieczce, ale przy okazji je sfotografowałam „na zaś”. Koleżanka stwierdziła przy tym, że ktoś, komu przypadnie w udziale ta wycieczka ze mną, będzie miał jedną ulicę mniej do odhaczenia i to taką, na której na pewno robiłabym masę zdjęć. Ryneczek był dość standardowy. Kramy pozwalały zaopatrzyć się w artykuły spożywcze i przemysłowe, obuwie i odzież (pomyślano także o przymierzalniach). Uwzględniono także działalność optyka, krawca, lombard czy komis, a i tak muszę przyznać, że ryneczek potraktowałam dość pobieżnie. Moją uwagę zwrócił na pewno gabinet weterynarza, bo się go tam nie spodziewałam. Ruszyłyśmy ku SKM-ce wzdłuż Cedronu. Nie mogłam się oprzeć, aby sfotografować widoczny ponad rzeką pociąg jadący w przeciwnym kierunku. Koleżanka odprowadziła mnie na peron. Ponownie miałam szczęście – kolejka nadjechała tuż po naszym przyjściu. Pożegnałyśmy się pospiesznie, po czym odjechałam w kierunku Gdańska.


Więcej o wycieczkach realizowanych w ramach tego projektu możesz poczytać <tutaj> 🙂