Wejherowo – spacer po obrzeżach Małego Trójmiasta Kaszubskiego

Dojazd do Wejherowa z Gdańska zajął mi około godziny. Projekt rozpoczęłam przyjemnie, bo trafiłam na bardzo miłą panią w kasie biletowej. Uświadomiła mi istnienie tańszego biletu niż ten, który początkowo planowałam zakupić. W połowie drogi dosiadł się do mnie mój towarzysz. Wysiedliśmy na ostatniej stacji tej konkretnej relacji – w Wejherowie.

Już na wstępie zaciekawiła nas chaotyczna numeracja torów i peronów. Perony drugi i trzeci przechodziły płynnie jeden w drugi, z kolei pierwszy szedł do nich równolegle i przylegał do budynku dworca. W przypadku torów sprawa okazała się bardziej skomplikowana. Drugi tor mieścił się na peronie pierwszym. Tory pierwszy i siódmy okazały się wspólne dla peronów drugiego i trzeciego. Z kolei peron trzeci oferował dodatkowo tor numer trzy. Perony drugi i trzeci miały ciekawe zadaszenie. Podobał mi się także zewnętrzny wygląd wejherowskiego dworca. Gdy jednak doceniłam wzór z kafelek w tunelu pod peronami, kolega zaoponował. Na nim kafelki nie zrobiły żadnego wrażenia.

Tunelem wyszliśmy na Kwiatową. Prócz kilku straganów, w okolicy dworca znajdowały się także apteka, fryzjer, sklepy odzieżowy i obuwniczy, punkt dorabiania kluczy, kebab, piekarnię, sklepy monopolowy i spożywczy, skup biżuterii oraz serwis komputerowy. Minęliśmy dworzec PKS wraz z kilkoma budkami fast-food, a dalej fotografa i gabinet psychoterapeuty. Wstąpiliśmy na chwilę do Netto po prowiant. Przy okazji zaintrygowały mnie urocze kapcie dla niemowlaka w kształcie myszek.

Ruszyliśmy dalej Kwiatową. Znaleźliśmy myjnię samochodową oraz serwis RTV. Poczekaliśmy na otwarcie szlabanów i odbiliśmy lekko w prawo, przechodząc przez tory kolejowe. Po ich drugiej stronie rozciągał się pas zieleni, z licznymi plamami różnobarwnych kwiatów i chwastów. Dotarliśmy do Ronda Solidarności i przeszliśmy na światłach ku ulicy Przemysłowej.

Głównie tą ulicą mieliśmy w planie podążać przez najbliższy czas. Większość jej odnóg z prawej strony zamierzałam zwiedzić metodą harmonijki podczas następnego spaceru. Na starcie minęliśmy stację paliw z myjnią. Dalej znajdowały się bar, kolejna myjnia i siedziba lokalnej telewizji, a także sklepy wielobranżowy i z maszynami typu piły elektryczne, Żabka i pralnia chemiczna. Na wysokości Gulgowskiego biegła odnoga w lewo, oferująca również kilka firm: hurtownie metalową i elektrotechniczną, sklepy budowlany, spożywczy, komputerowy, z częściami do aut i z elementami systemów grzewczych. Na kolejnym odcinku Przemysłowej znaleźliśmy sklep spożywczy i punkt ksero, a po stronie, którą szliśmy, także salę bankietową, sklepy z odzieżą roboczą i budowlane oraz firmę oferującą usługi elektryczne.

Dotarliśmy do sklepu meblowego i siedziby Zarządu Drogowego, a po chwili wyłoniła się ulica Wierzbowa, w którą zamierzaliśmy zajrzeć. Przejście na drugą stronę drogi stanowiło dość trudne zadanie, bo Przemysłowa okazała się dość popularną ulicą dla zmotoryzowanych. Wreszcie jednak znaleźliśmy się na Wierzbowej. Według mapy jej odnogi tworzyły pętlę, którą postanowiłam przejść w całości. Lipowa okazała się jednak niedrożna – już na wejściu zobaczyliśmy furtkę z desek, a za nią chaszcze. Skupiłam się na przelatującym ptaszęciu, które szybko skryło się jednak pomiędzy gałęziami. Nie byłam w stanie dostrzec cech gatunkowych, a jedynie ruch ptaszka.

Tymczasem pogoda zdawała się nieco poprawiać i bardziej zaczęliśmy odczuwać promienie słońca niż wiejący wiatr. Kolega włączył cichutko muzykę i tanecznym krokiem podążyliśmy dalej. Przy Akacjowej naszą uwagę zwrócił dom o ciekawym kształcie, co sprowokowało nas do rozmowy o własnych projektach z gry The Sims.

Wróciliśmy na Przemysłową. Kolejna odnoga była ledwie piaskową dróżką z intrygująco pochylonym drzewem na skraju, w czym upatrzyłam sobie ładny kadr. W oddali dostrzegłam tymczasem toi-toi. Wkrótce dotarliśmy do targowiska, w obrębie którego się znajdował. Napis oznajmiający, gdzie się znajdujemy, dodatkowo opatrzono kaszubskimi wzorami. Sam teren jednak świecił pustkami i oferował jedynie zieloną trawkę. Na tym odcinku Przemysłowa nie miała nawet chodnika.

– Kto tu w ogóle przyjeżdża na zakupy? – zastanowiło mnie, bo od większego skupiska domów dzielił nas spory odcinek.

– Dlatego targowisko jest nieczynne. Tu bez samochodu jak bez ręki – zauważył mój towarzysz.

– Dlatego tu stoi toi-toi, bo jest targowisko – oświeciło nas nagle niemal jednocześnie.

Za targowiskiem, punktem kasacji pojazdów i skupem złomu ulica łukowato skręcała w lewo. Miała również odnogę na wprost, prowadzącą do Mostowej i do cementowni. Drzewa zasłaniały niemal cały zakręt i przejście w tym miejscu było ryzykowne. Częściowo na wzrok, ale bardziej na słuch, oszacowałam, kiedy przebiec, po czym z drugiej strony dałam znak koledze, kiedy mógł przejść.

Dotarliśmy do cementowni, nieopodal której znajdowało się kilka budynków mieszkalnych, plac zabaw i pomnik, który prawdopodobnie miał być pamiątką setnej rocznicy otwarcia zakładu, co mogłyby sugerować wykute na nim daty, zwłaszcza rok 1872.

Ponowne przejście na drugą stronę okazało się dużo prostsze, bo widzieliśmy całe skrzyżowanie. A mimo to zmarnowaliśmy dłuższą chwilę, stojąc i czekając, aż przejedzie ciężarówka, której kierowca nie raczył użyć kierunkowskazu. Wówczas wiedzielibyśmy, że nie skręca w naszą stronę i ruszylibyśmy szybciej. Wiadomo jednak, że woleliśmy nie ryzykować trafienia pod koła takiego monstrum.

Wreszcie przeszliśmy i przysiedliśmy na moment na przystanku. Kolega zwrócił uwagę na nietypowy kształt wiaty. Z jednej strony wyglądała niczym strzałka. Pokazywała, z której strony nadjeżdżał autobus, co spotkało się z protestem mojego kompana:

– Mogliby pokazać, w którą stronę jedzie autobus.

– Nie, to jest oczywiste, bo mamy w Polsce ruch prawostronny – zaoponowałam.

– A, rzeczywiście… – kolega przyznał mi rację.

Kawałek dalej mieścił się zakład, którego nazwa była skrótem. Tablica wyjaśniała, czym owa firma się zajmowała, ale kolegę zaciekawiło, z czym ma do czynienia. Wyjaśniłam mu rozwinięcie skrótu.

Przemierzaliśmy trasę bez większych przygód, co sprowokowało mojego towarzysza do przemyśleń. Zauważył, zresztą zgodnie z prawdą, że niejednokrotnie zabierałam go w tereny piaszczyste, na obrzeżach, gdzie niewiele znajdowaliśmy (co nie oznaczało jednak braku przygód). Włączył tryb komentatora telewizyjnego lub przewodnika wycieczek i zaczął mówić:

– Interesujące wory śmieciowe, proszę wycieczki. Po drugiej stronie hałdy piaskowe. Piaskowa droga, bo Marta zawsze wybierze taką trasę. Dlatego nie ubrałem moich nowych, białych butów. Jeszcze pewnie nas deszcz złapie, bo zawsze są choć przelotne opady.

Jego komentarz bardzo mnie rozbawił, ale już w tym miejscu pozwolę sobie na lekki spojler. Nie zawsze padało podczas naszych wycieczek i tego dnia również obyło się bez opadów.

Wkrótce dotarliśmy do sklepu, który mieścił się w pobliżu krzyżujących się linii wysokiego napięcia. Ciekawa byłam co na to nadzór budowlany. Obiekt nie umknął także uwadze kolegi:

– Zrób nazwę. Nie, zdjęcie! Sklep spożywczy „Pod drutami”. Napięcia powierzchniowego.

– Powierzchniowego? – przerwałam mu, wybitnie rozbawiona.

– Nawierzchniowego. Fajna nazwa, sklep „Pod drutami”.

Jeszcze ciekawszy okazał się przejazd kolejowy kilkanaście metrów dalej. Chwilę wcześniej słyszeliśmy jakiś pociąg i z mapy wynikało, że miniemy niedługo tory, ale takiego przebiegu zdarzeń, jaki miał nastąpić, absolutnie się nie spodziewaliśmy. Ewenement najpierw zauważył mój towarzysz:

– Tu raczej nic nie jedzie, bo jakby drzewo stoi na torach.

Rzeczywiście, tory biegły w samym asfalcie drogi, a także częściowo pośród traw po jednej stronie ulicy, ale nie było ich w obrębie chodników ani przy rzeczonym drzewie. Stojący wciąż znak drogowy, informujący o przejeździe kolejowym bez zapór, uznałam za niepotrzebny i wart usunięcia. Zapozowaliśmy obydwoje w tym intrygującym miejscu, po czym ruszyliśmy dalej Przemysłową, mijając przy okazji skład węgla, firmę motoryzacyjną i maszynę budowlaną zakończoną czymś w stylu chwytaka, co (nie wiedzieć czemu) niesamowicie mi się spodobało.

Przemysłowa doprowadziła nas aż do granicy z Bolszewem, co wprawiło mojego kompana w prawdziwe zdumienie. Gdy uspokoiłam go, że skręcamy w lewo, gdzie poznamy dalszy ciąg Wejherowa i jedynie wędrujemy wzdłuż granicy, a nie każę mu dodatkowo zwiedzać okolicznych wiosek, odetchnął z ulgą.

Skręciliśmy w Tartaczną. Najpierw znaleźliśmy stację kontroli pojazdów z myjnią i warsztatem. Dalej oferowano kursy spawalnicze i części do ciężarówek. Minęliśmy Stolarską i Budowlanych, dopatrując się wokół głównie firm budowlanych.

Następnie ruszyliśmy ulicą Budowlanych. Znaleźliśmy tam firmy reprezentujące firmę budowlaną, ale nie tylko. Niemal naprzeciwko sklepu meblowego mieściła się placówka oświatowa. W tym miejscu stacjonowały Technikum Nr 2, Zasadnicza Szkoła Zawodowa Nr 1, a także technikum uzupełniające i szkoła policealna. Na ich terenie znajdowały się boisko oraz siłownia na powietrzu.

Zawróciliśmy i odbiliśmy w lewo. Minęliśmy straż pożarną i zakład metalowy, po czym dotarliśmy do siedziby Miejskiego Zakładu Komunikacji. Wówczas cofnęliśmy się do ulicy Podmiejskiej. Niemal od razu zboczyliśmy z niej, by odwiedzić ulice Architektów, Geodetów, Inżynierską i Techników. Obszar ten zdominowała zabudowa jednorodzinna.

Gdy wróciliśmy na Podmiejską i podążyliśmy jej dalszym odcinkiem, gdzieniegdzie między domami stacjonowały różnorakie firmy, w tym salon masażu z solarium. Wszelkie odnogi po naszej prawej stronie administracyjnie nie były częścią miasta Wejherowa, ale gminy Wejherowo już tak. Informowały o tym tablice z nazwami ulic. Stanęliśmy kolejno do pamiątkowego zdjęcia „na granicy”.

Wkrótce zza zarośli po naszej lewej wyłonił się zarys stacji benzynowej. Uznałam, że mam wyśmienitą okazję, by nieco odciążyć pęcherz. Kolega stwierdził, że da sobie radę na łonie natury. Ściana zieleni sprzyjała jego preferencjom. Po tej kilkuminutowej przerwie, nieco lżejsi ruszyliśmy dalej. Po chwili dotarliśmy do cmentarza. Wokół niego, wzdłuż głównej drogi, biegł chodnik. W ten sposób obeszliśmy cmentarz, minęliśmy między innymi zakład szklarski, a chwilę później ponownie znaleźliśmy się na granicy z Bolszewem.

Po pokonaniu świateł lekko się cofnęliśmy i podążyliśmy Zamostną. Przekroczyliśmy tory kolejowe oraz granicę miasta, wracając na obszar Wejherowa. Rzuciliśmy okiem w ulice Słowińców i Sucharskiego. Tymczasem jednak ruszyliśmy ku Szczęśliwej. Bardzo przypadła mi do gustu tablica prezentująca rozkład ulic na osiedlu Sucharskiego.

Gdy fotografowałam tabliczkę z nazwą Szczęśliwa wraz z błękitnym niebem nad naszymi głowami, skojarzyły mi się słowa piosenki: Oprócz błękitnego nieba nic mi dzisiaj nie potrzeba. Tutejsze uliczki były niewielkie i zdominowane przez zabudowę jednorodzinną, ale rozglądaliśmy się wokół z niemałą uwagą. Minęliśmy Modrą i Uroczą. Na wysokości tej drugiej koledze spodobał się psiak pilnujący jednej z posesji. Zwierzak zdecydowanie był uroczy i podbiegł do ogrodzenia jakby chciał nas przywitać.

Skręciliśmy dopiero w kolejną ulicę i gdyby nie napis na mapie, mielibyśmy problem z odszyfrowaniem jej nazwy na tabliczce na ogrodzeniu. Kolega nie dostrzegł jej od razu.

– Szukam nazwy.

– Złota – odpowiedziałam, wskazując tabliczkę.

– Taka złota, że aż zardzewiała – zakpił. – A to jest chyba nowe – usłyszałam po chwili i domyśliłam się, że mówi o kostce chodnikowej.

Moją uwagę skupiła z kolei działka, na której nie stał żaden budynek, za to trawnik był niezwykle zadbany.

– To byłby fajny teren na budowę w „Simsach” – zaśmiałam się, a to niewielkie wtrącenie stało się punktem wyjścia do dłuższej rozmowy o tej popularnej grze.

Prostopadle biegła ulica Zielna z widzianą już z tego miejsca firmą ogrodniczą. Uznałam jednak, że póki co pójdziemy przed siebie. Dotarliśmy do krańca Złotej. W prawo biegła droga w las, ale o dziwo więcej szyszek leżało po lewej. Skręciliśmy i ruszyliśmy Spokojną ku Uroczej. Rzeczywiście było tam aż nadto spokojnie – posesje okalały wysokie żywopłoty, co dawało poczucie izolacji albo spaceru po swoistym labiryncie.

Skręciliśmy w Uroczą. Znaleźliśmy tam firmę oferującą usługi geodezyjne. Dalej wypatrzyliśmy przebijające się ponad kostkę widłaki czy skrzypy, jak również zaplecze wspomnianej firmy ogrodniczej, z posadzonymi w równych rzędach krzaczkami.

Przez Zielną wyszliśmy na Modrą. Ruszyliśmy w prawo i minęliśmy szkołę językową, a następnie w lewo, dzięki czemu wyszliśmy na Sucharskiego. Na skrzyżowaniu z ulicą Mostnika stała tablica ukazująca drugą część osiedla Sucharskiego. Powiedziałam koledze, że widzi właśnie wszystkie ulice, jakie pozostały nam tego dnia do przejścia. Był zaskoczony, jak niewiele nam zostało.

Uwieczniłam stacjonujące w pobliżu skrzyżowania fryzjera, bar i Żabkę. Następnie przez Sucharskiego szliśmy do krzyżówki z Kotłowskiego. Minęliśmy przy tym wypożyczalnię przyczep, firmę oferującą usługi budowlane oraz warsztat samochodowy. Na pierwszym odcinku Kotłowskiego mieścił się sklep spożywczy. Gdy skręciliśmy w lewo, w Krofeya, znaleźliśmy ich jeszcze parę – spożywczy, wielobranżowy z pocztą i mięsny.

Dalej zachwycił nas jeden z domów. Nie wiem, co spodobało się nam bardziej. Ściany z cegły, w płynnie przechodzących kolorach od żółci do brązu i wyraźny brąz ram okiennych, idealnie się z nimi komponujący czy może murek wykończony srebrnym ogrodzeniem w fantazyjnym kształcie. Niemniej urzeczona byłam pergolą nad furtką prowadzącą do żłobka znajdującego się kawałek dalej. Nie zważając na ryzyko, jakie niesie za sobą bycie alergikiem, podeszłam do kwiatów, by powąchać, jak pachną. Na szczęście zapach nie był intensywny, a ja nie zareagowałam na to spotkanie kichaniem. Po drodze zajrzałam w odnogę prowadzącą do warsztatu samochodowego, budki z napisem Kurczaki z rożna i siedziby rady osiedla. Minęliśmy także firmę oferującą futra.

Przed kolejnym skrzyżowaniem dostrzegliśmy jeszcze firmę geodezyjną i sklep spożywczy. Wkrótce jednak skręciliśmy w prawo w dalszy odcinek Mostnika. Szliśmy wzdłuż placu zabaw z boiskami i siłownią na powietrzu na placu im. Ryszarda Jakubka. Dalej znajdował się salon fryzjerski i firma z oknami.

Bez większych przygód wędrowaliśmy przed siebie, przechodząc po chwili na Kotłowskiego. Nic więc dziwnego, że zwracaliśmy uwagę na takie detale, jak podcięcie żywopłotu na półokrągło i wystawanie tak wyprofilowanego fragmentu poza posesję. Minęliśmy firmę oferującą usługi remontowe oraz warsztat samochodowy.

Z kolei na Rogaczewskiego zabawiliśmy krótko, szybko skręcając ku Łęgowskiego. Nieopodal skrzyżowania stacjonował sklep spożywczy. W jego pobliżu bardziej zaciekawiła mnie awifauna. Ptaki są dla mnie niewątpliwie jednym z ciekawszych osiągnięć natury.

Na Łęgowskiego asfalt zastąpiony został właściwie od razu piaskową drogą. Kolega był niezwykle czujny i pomiędzy piaskiem dopatrzył się błysku dwuzłotówki. Wyszliśmy na wysokości sklepu z oknami i drzwiami, kawałek dalej znaleźliśmy meblowy, zoologiczny i salon kosmetyczny, po czym wyszliśmy na ulicy Słowińców.

Wypatrzyłam salon fryzjerski, a na jednej z posesji dospawany do ogrodzenia rower i wystrugane w drewnie krasnoludki. Później przez dłuższy czas nie było na naszej trasie nic intrygującego. Z jednej strony mijaliśmy domy, z drugiej zieleń, pomiędzy którą biegły tory. Pokonując ten, trzeba przyznać, spory odcinek, oddawaliśmy się po prostu pogawędce. Gdy uświadomiłam koledze, że musimy teraz przejść spory kawałek, po czym jeszcze dłuższy zawrócić aż do dworca, gdzie zaczęliśmy wyprawę i gdzie mieliśmy ją skończyć, jego dobry nastrój nieco przygasł. Mimo to dzielnie podjął wyzwanie i wkrótce wędrowaliśmy już główną drogą. Właściwie od cmentarza aż do wspominanej wcześniej stacji paliw nie odnotowaliśmy niczego nowego.

Dalej mieściły się nieliczne firmy budowlane i meblarskie. Znalazł się wśród nich jeden sklep sportowy. Bardziej intrygujące były mijane chwasty czy graffiti Gryfu. Prezentowana postać, proszę mi wybaczyć, skojarzyła mi się jednak nie z kibicem, a raczej z wściekłą pszczołą. Może to te czarno-żółte paski. Nim pokonaliśmy te dwa, może trzy kilometry do dworca, zobaczyliśmy także słynny Olimp czyli siłownię, kręgielnię, hotel i któż wie, co jeszcze mieścił. Byłam tu kiedyś na kręglach. Po sąsiedzku stacjonował Powiatowy Urząd Pracy. Wreszcie zobaczyliśmy w oddali Netto i komin z budowli naprzeciwko. Można powiedzieć, że świadomość krótkiego odcinka do przejścia dodała nam skrzydeł i kilka minut później siedzieliśmy już w SKM-ce powrotnej w stronę słynniejszego z „Trójmiast”.

Więcej o wycieczkach realizowanych w ramach tego projektu możesz poczytać <tutaj> 🙂

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *