Gdynia Chwarzno – podróże kształcą!

Tym razem na celowniku znalazła się niewielka dzielnica, znacząco oddalona od centrum miasta. Pomyślałam, że brak konieczności fotografowania sklepu za sklepem będzie całkiem miłą odmianą po zwiedzaniu Śródmieścia. Wraz z kolegą wsiedliśmy więc w autobus, by na przystanku Okrężna I rozpocząć właściwą wędrówkę.

Przystanek znajdował się na Chwarznieńskiej, która stanowiła południową granicę Chwarzna. Drugą z głównych trajektorii była obwodnica trójmiejska, która dzieliła dzielnicę na dwie nieco zróżnicowane rozmiarem części. Szybko zeszliśmy z głównej drogi, przy której właściwie nie stacjonowały na tym odcinku żadne sklepy. Niejako schowaliśmy się za ekranami dźwiękoszczelnymi.

Po prawej znajdowała się najbardziej skrajna z odnóg ulicy Okrężnej, a ta zdecydowanie zasługiwała na swoje miano. Według mapy krążyła we wszystkie strony, stanowiąc znaczną część tej partii Chwarzna. We wspomnianej odnodze znaleźliśmy stację kontroli pojazdów oraz kapliczkę z figurą Matki Boskiej. Po lewej zaintrygował mnie stawek z drewnianym wiatrakiem obok. Ruszyliśmy jednak odcinkiem Okrężnej, który biegł prostopadle do Chwarznieńskiej. Znaleźliśmy tam żłobek, firmę związaną z ogrodnictwem i noclegi. Ten fragment drogi wiódł w kierunku Prostokątnej.

– Boże, Marta, znowu jakaś dziura… – rzucił kolega, rozglądając się wokół. – I do tego „prostokątna” – dodał.

Jak łatwo się domyślić, na Prostokątnej nie znaleźliśmy wiele. Dominowała, jak wszędzie wokół, zabudowa mieszkalna. Urozmaicał ją jedynie jeden warsztat samochodowy.

Ruszyliśmy więc dalej, aż do fragmentu Okrężnej biegnącego wzdłuż granicy lasu. Zwróciłam uwagę na podbiegającego do ogrodzenia ślicznego psiaka, a także na auto stojące w poprzek drogi. Spoglądałam na mapę, która obiecywała, że za dostawczakiem znajdzie się dalszy fragment ścieżki, ale póki co nie była ona dla nas dostrzegalna. Wędrowaliśmy więc przed siebie, przepełnieni sielskim klimatem wokół:

– Na polnych łąkach, na polnych łąkach, muszę wstać o piątej, na, na, na, na, na – podśpiewywał kolega wymyślony na poczekaniu tekst.

Zaoponowałam na widok rzuconej na ziemię oprawki od długopisu, że mamy tu do czynienia z cywilizacją. Nie byłam jednak obojętna na akcenty związane z naturą:

– Ten motylek wskazuje mi drogę! – zakrzyknęłam z entuzjazmem, gdy jasnobrązowy owad leciał przede mną dłuższą chwilę. – O jaki jestem słodki! – rozczuliłam się.

Podążaliśmy dalej, gdyż za autem ścieżka biegła normalnie. Z naprzeciwka nadeszła kobieta o kulach z pięknym, maleńkim psiakiem. Zachwycałam się nim, a zwierzak przyjaźnie zaczął się koło mnie kręcić. Przykucnęłam, by pogłaskać Maję, bo tak pani nazwała swojego czworonoga.

Wyszliśmy z piaskowej ścieżki na kostkę. Skręciliśmy w kierunku ulicy Równoległej. Przy okazji zauważyliśmy ustawione obok samochodu opakowania po produktach spożywczych, z których ktoś zrobił miski, prawdopodobnie dla siedzącego obok kota. Miał trójbarwną sierść, co kolega uznał za znak, że mieliśmy do czynienia z samicą. Chociaż nie pamiętałam tego ze studiów, poszperałam po powrocie do domu i wygląda na to, że kolega miał rację. Obok stacjonowało jeszcze biuro projektów związanych z budownictwem.

Chwilę później kroczyliśmy już Równoległą. Przy samym skrzyżowaniu dopatrzyliśmy się kolejnych dwóch psów na różnych posesjach i z obserwacji poczynionych dotąd wysnułam wniosek, że tutejsi mieszkańcy preferowali psy rasowe.

Zeszliśmy z Równoległej i skierowaliśmy się w prawo i ponownie w prawo. W ten sposób znaleźliśmy się na Okrężnej i wszystkie pozostałe jej odnogi postanowiliśmy pokonać metodą harmonijki. Zaczęliśmy więc od wędrówki na południe. Zaciekawiła mnie tabliczka sugerująca zwolnienie do trzydziestu kilometrów na godzinę i odwołująca się przy tym hasłem Masz dziecko? do wyobraźni kierowcy jako rodzica. Kolejny taki znak ustawiono kawałek dalej. Tym razem opatrzono go napisem Przypominamy. Droga osiedlowa. W pobliżu znajdował się dom, w którego kształcie dopatrzyłam się tak zwanego gdyńskiego modernizmu. Z kolei naprzeciwko znajdował się budynek opatrzony żeńskim imieniem. Przypuszczalnie mogła to być baza noclegowa.

Skręciliśmy w prawo. Minęliśmy reklamę firmy transportowej z Chwarznieńskiej. Przy kolejnym zbiegu dróg stacjonował pensjonat. Skierowaliśmy się tym razem na północ. Wypatrzyłam nieotynkowany dom z pomarańczowej cegły, kształtem przypominający prostopadłościenny klocek. Skojarzył mi się z moim dzieciństwem i domem, który zamieszkiwałam.

Gdy ponownie skręciliśmy, zobaczyliśmy sklep spożywczy, pierwszy tego dnia. Towarzyszył mu warsztat samochodowy. Na chodniku przy kolejnym skrzyżowaniu przechodniów witały ustawione w szeregu butelki po różnorakich piwach. Pokonaliśmy jeszcze kilka zawijasów, znajdując przy okazji ogrodzenie z motywem słoneczników, zakład elektryczny, warsztat samochodowy, auto na irlandzkich blachach i rudego kota, z którym kolega od razu się zakumplował.

Wreszcie, gdy Okrężna nie miała już przed nami tajemnic, natrafiliśmy na hotel, a za nim na ulicę Marzanny. Ruszyliśmy nią. Dopiero tam sklepy i zakłady zebrano razem i przestały być tak rozproszone jak dotąd. Po prawej znajdował się sklep spożywczy, który wyglądał jak domek z ośrodka wypoczynkowego. Za nim biegła ścieżka, która przechodziła w ulicę Kwadratową. Natomiast po lewej stronie ulicy Marzanny zobaczyliśmy kolejny pensjonat, sklepy motoryzacyjne i rowerowy. Ten ostatni nawet skusił mnie na tyle, by do niego wejść. Przechodziło się przez inny sklep. Za biurkiem siedział młody mężczyzna, a na miejscu dla klienta – starszy. Drzwi do sali wypełnionej rowerami były uchylone. Zapytałam, czy można obejrzeć. Młodszy z panów zasugerował, że otwierają o jedenastej. Nie chciałam tam stać dwudziestu minut, więc zapytałam o rozpiętość cen. Mężczyzna odparł, że prowadzi inny interes i nie wie. Wówczas uaktywnił się starszy, wprowadzając mnie do środka, pokazując trzy damki i informując, że większość rowerów tutaj kosztuje od dwóch do dwóch i pół tysiąca. Gdy wychodziłam, czując się poinformowana, pan wskazał szczególny podest, na którym stało kilka rowerów:

– Chyba, że chce pani taki za szesnaście tysięcy.

– Jeszcze tyle nie zarabiam – zażartowałam i wyszłam, dziękując jednocześnie za przekazane informacje.

Droga za sklepami wiodła ku ulicom Sobótki i Zorzy. Znajdowała się tam stacja kontroli pojazdów. Ponadto stały tam szeregowce, które różniły się jedynie kolorem i ów ład działał na nas kojąco. Zgodziliśmy się jednak, że jeśli będziemy mieli kiedyś szansę na własne mieszkania, to raczej preferujemy bloki. Ewentualnie skusiłby mnie jakiś filigranowy domek. Zauważyłam poza tym, że brak jakiegoś większego sklepu, tak jak tutaj w Chwarznie, mógłby być dla mnie problematyczny. Po prostu patrzę na pewne rzeczy nie tylko pod kątem estetyki, ale także praktycznie.

Przebyliśmy pierwszą część Chwarzna. Ruszyliśmy więc ku Chwarznieńskiej. Pokonaliśmy barierę ekranów dźwiękoszczelnych. Nie wpadliśmy w dziurę po obluzowanej kostce chodnikowej. Sfotografowałam ogródki działkowe po drugiej stronie drogi, po czym skierowaliśmy się ku obwodnicy. Na szczęście przewidziano na tym odcinku ruch pieszych oraz rowerzystów i nie mieliśmy żadnych problemów, by przedostać się ku dalszej części Chwarzna. Kolega zerknął z ciekawości na mapę, by zorientować się, jaki odcinek trasy już pokonaliśmy. Przy okazji zauważył, że dotąd mieliśmy geometryczne nazwy ulic, a czekają nas mitologiczne.

– Co wolisz, matematykę czy mitologię? – zapytałam.

– Ja bym już nie rozwiązał równania ani nierówności – zmartwił się. – Nawet iksa bym nie sprowadził!

Wiedza nieużywana zanika – parafrazując lamarkizm. Siłą rzeczy z dwojga złego kolega wybrał mitologię, natomiast ja pozostałam przy matematyce.

Po drugiej stronie obwodnicy pierwszym obiektem, który rzucił mi się w oczy, był kościół. Z oddali widziałam krzyż na białej wieży, a chwilę później przez ekrany – zegar na owej wieży. Droga lekko zataczała łuk. Chwilę później minęły nas panie z wózkami, a jeden, dużo szerszy od pozostałych, okazał się, zgodnie z naszymi przewidywaniami, być przeznaczony dla bliźniaków. Dobrze, że to, co znajdowało się dalej, zobaczyliśmy dopiero po chwili, bo swoim krzykiem kolega mógłby obudzić umarłego, a co dopiero maluchy w wózkach:

– Aaa! Biedronka! Cywilizacja wróciła!

Stanęłam jak wryta, nie mogąc wyjść z szoku po tak żywej reakcji kolegi. Odnotowałam Biedronkę, a przed nią także skup metali, reklamę fotografa i ślusarza. Następnie skręciliśmy ku kościołowi Św. Urszuli Ledóchowskiej. Erygowano go w latach osiemdziesiątych. Kolegę zaintrygowało znaczenie tego słowa, postanowiłam więc je sprawdzić po powrocie do domu. Erygowanie to inaczej wzniesienie, ufundowanie lub założenie czegoś.

Przeszliśmy przez teren kościelny, nie wchodząc jednak do samego budynku. Dzięki temu znaleźliśmy figurę Jezusa pod daszkiem, umieszczoną wraz z tablicą z rozpisanymi „frasunkami” Jezusa. Wyjaśniłam koledze, że chodzi o troski, zmartwienia. Pośród wymienionych zagadnień były osierocone dzieci, niedobrani małżonkowie czy ludzie starsi czujący się niepotrzebni. Wypatrzyliśmy też kapliczkę poświęconą świętemu Izydorowi. Nieopodal zobaczyliśmy panią, która prawdopodobnie szła, by się pomodlić. Kolega obawiał się, że usłyszymy reprymendę za włóczenie się po terenie kościelnym, ale kobieta zapytała nas tylko, czy nie wiemy, którędy wejść do kościoła. Zaprzeczyłam, informując jednocześnie, że jesteśmy w tym miejscu po raz pierwszy. Po wymianie uśmiechów wyszliśmy przez bramkę i opuściliśmy teren kościoła.

Zrobiliśmy sobie jednak kilka zdjęć na jego tle, stojąc na betonowych słupkach. Niebo było tak jasne, że niemal zlewało się z bielą kościoła. Gdy ruszyliśmy dalej ulicą Apollina, natknęliśmy się na jeszcze jeden budynek z krzyżem. Podejrzewałam, że może to plebania i mieszkają tam księża, ale sugerując się widniejącymi w oknach roślinami doniczkowymi, kolega zapytał:

– W palmiarni?

Sprawa pozostała nierozstrzygnięta.

Dalej poruszaliśmy się po ulicach mitologicznych i kolega zarzucał mnie pytaniami o kolejnych greckich bogów. Na wiele z nich nie potrafiłam odpowiedzieć ot tak, z marszu. Dopiero po chwili pewne rzeczy zaczęły mi się składać w całość. Odparłam więc:

– Mówiłam ci, że wolę matematykę.

Kolega chwycił telefon i zaczął szperać w poszukiwaniu informacji o powiązaniach greckich bogów ze sobą. Sama pamiętałam, między innymi, że najpierw byli Gaja i Uranos, a później Kronos i Reja. Synem tej ostatniej pary był najpotężniejszy z greckich bogów czyli Zeus.

– Miałaś rację – przyznał kolega. – Zeus, Hades i Posejdon byli braćmi. Co? Hera była siostrą i żoną Zeusa? – dodał zaskoczony.

– No tak – potwierdziłam.

Opowiedziałam mu przy okazji poznaną niedawno historię o powiązaniu greckich bogów z gwiazdozbiorami. Mówiąc w największym uproszczeniu, Herę cechowała mściwość, ale Zeus wcale nie był kryształowy i dawał jej liczne powody do zazdrości i zemsty. Jednym z nich stał się romans z najpiękniejszą z nimf, Kallisto. Owocem tej znajomości był Arkas. Hera oczywiście nie mogła za ów wybryk mścić się na potężnym Zeusie, więc to nimfa padła ofiarą boskiego gniewu. Bogini zamieniła ją w niedźwiedzia, a gdy Arkas dorósł i, jak na złość, polubił polowania, Hera skierowała go w te części lasu, w których przebywała Kallisto. Broń skierowana przez nieświadomego Arkasa w rodzoną matkę została jednak zatrzymana w locie przez Zeusa. Władca Olimpu przemienił Arkasa w niedźwiedzia i umieścił oboje z Kallisto na nieboskłonie pod postaciami Wielkiej i Małej Niedźwiedzicy.

Wracając jednak do naszej wyprawy, postanowiłam w najbliższym czasie poczytać sobie mitologię, a koledze obiecałam wysłać drzewo genealogiczne greckich bogów. Zajrzeliśmy w ulicę Artemidy. Na Apollina dopatrzyliśmy się przychodni weterynaryjnej, gabinetu ortodonty i uroczo przysypiającego kociaka na drewnianej balustradzie balkonu jednego z domów. Chwilę później cofnęliśmy się w stronę kościoła. Przez Ateny dotarliśmy do ulicy Amora. Stamtąd całkiem nieźle było widać kościół, lepiej niż w pobliżu jego budynku. Kolegę tymczasem intrygowała rola Herkulesa, jego ulubionego bohatera mitologii, w szeregu starożytnych bóstw. Dotarł do informacji, że Herkules pochodził z mitologii rzymskiej i disneyowska produkcja trochę namieszała w dziecięcych głowach, prezentując go wespół z bogami greckimi. Szperając po powrocie do domu na temat tej postaci, dowiedziałam się, że 12 sierpnia, a więc w dniu naszej wędrówki po Chwarznie, obchodzono w starożytnym Rzymie Święto Herkulesa! Przypadek?

Kolejną mitologiczną patronką na naszej trasie była Afrodyta – bogini miłości. Pamiętałam, że wyłoniła się z piany morskiej. Jak na Afrodytę przystało, na ulicy jej imienia nie mogło zabraknąć serc. Ich kształt nadano krzewom przy jednej z posesji. Przy innej z kolei rosły nietypowe drzewa:

– Jakie egzotyczne palmy – zauważył kolega.

– Naprawdę egzotyczne – przyznałam. – Widziałam takie we Włoszech, tylko mniej owłosione – dodałam, mając na myśli wygląd pni.

Chwilę później znaleźliśmy pierwszy budynek, który prawdopodobnie nie spełniał tylko funkcji mieszkalnych. Wokół niego znajdowały się rzeźby, a nad wejściem znajdował się napis Weranda.

– Tu coś jest – powiedziałam. – Nie wiem, co to, ale coś tu jest, skoro ma nazwę.

Ciekawiej zrobiło się na ulicy Amona. Znaleźliśmy tam szkołę językową, a za skrzyżowaniem z Apisa, skąd doskonale widzieliśmy kościelną wieżę, wypatrzyliśmy sklep spożywczy, Fresha, bar, punkt przyjęć pralni chemicznej, krawca i elektryka. Wstąpiliśmy do sklepu po prowiant. Muszę przyznać, że zdążyłam zgłodnieć.

Dalszą trasę pokonywaliśmy, posilając się jednocześnie. Skręciliśmy na Apollina w prawo. Minęliśmy Izydy i maryjną kapliczkę, a na kolejnym skrzyżowaniu, już po zaspokojeniu głodu, ruszyliśmy żwawym krokiem w prawo. Był to dalszy odcinek ulicy Afrodyty. Zobaczyliśmy hydrant, który okalały krzewy. Uznałam, że gdyby nie czerwona barwa obiektu, trudno byłoby go dostrzec. Z ulicą Afrodyty w dwóch miejscach łączyła się ulica Aresa. Weszliśmy przez drugie skrzyżowanie, by wyjść na wysokości pierwszego. Pokonując ten fragment podśpiewywaliśmy najpierw piosenkę Ani słowa z Herkulesa, a chwilę później Miłość rośnie wokół nas z Króla lwa. Liczyłam na dalszy ciąg, ale kolega rzucił:

– Zapomniałem włączyć Pokemony.

Nie dowierzałam. Myślałam, że nie będę miała powtórki z Witomina, a jednak. Postanowiłam odnotować to na mapie i chwilę później poczułam wilgoć w prawym bucie.

– Trzeba być mną – westchnęłam. – Na całej długości ulicy jest jedna kałuża [mimo chłodnego wiatru, było słonecznie i nie padało, kałuża miała rozmiar mniej więcej stopy dorosłego człowieka] i akurat szparą w bucie w nią wlazłam…

W podleśny kraniec ulicy Apollina tylko zajrzeliśmy, ale przykucnęłam, bo moją uwagę zwróciła drobna roślinka wyrastająca spomiędzy kafelek przylegających tak ściśle, że graniczyło to z niemożliwością.

– To jest piękne – stwierdziłam. – Walka żywiołów.

– Ty zawsze jakieś cuda widzisz, których nikt nie zauważa – podsumował mój towarzysz.

Chwilę później kroczyliśmy już ulicą jego ulubieńca czyli Herkulesa. Nie znaleźliśmy tam jednak nic spektakularnego. Zwróciłam uwagę, że stopniowane chodniki są zupełnie niepraktyczne z punktu widzenia posiadaczy wózków dziecięcych czy inwalidzkich. Kolega uznał, że śmiało mogą jechać ulicą, a gdy oponowałam, argumentował, że i tak samochodów jeździło tam jak na lekarstwo. W sumie musiałam przyznać mu rację, a ponadto przy dojeździe do każdej posesji chodnik był gładki, więc wózki śmiało by sobie poradziły.

Na Hery skręciliśmy w lewo, rzucając tylko okiem na prawy kraniec. Kolega zaśmiał się, że to nie zgrywa się z moimi poglądami politycznymi, bo przecież nie jestem lewicowa. Właściwie trudno mnie zaklasyfikować gdziekolwiek, bo nie popieram w stu procentach żadnej ze stron, ale faktycznie, chyba bliżej mi do prawicy. Odejdźmy jednak od polityki. Na ulicy Hery moją uwagę zwróciła martwa dżdżownica. Pomijając oczywiste ubolewanie nad jej losem, zachwyciłam się kształtem, w jaki ułożyło się jej ciałko:

– Czy tylko ja widzę tu serduszko? – zapytałam, widząc brak ekscytacji ze strony kolegi.

Po chwili skręciliśmy w Izydy. Zaglądaliśmy w jej boczne odnogi – Dionizosa, Diany, trzecią o nazwie jednakiej z resztą ulicy i wreszcie Bachusa, gdzie skręciliśmy. Wydawało mi się, że Dionizos i Bachus to w gruncie rzeczy ta sama postać, być może z innych mitologii, ale zdążyliśmy już zauważyć, że nazewnictwo ulic nawiązywało zarówno do greckiej, jak i do rzymskiej. Rozszyfrowanie, z której mitologii pochodziła która postać, stanowiło dodatkową atrakcję w naszej dyskusji.

– Patrz, stoję na przejściu! Jaki ruch! – zakpił kolega.

Rzeczywiście, wydawało nam się, że pasy nie były tam niezbędne dla zachowania bezpieczeństwa.

Przez Bachusa dotarliśmy do ulicy Atlasa, gdzie umieszczono pocztę. Myślę, że zaskoczyła nas jej obecność tutaj. Ścieżką na końcu drogi można było dotrzeć do ulicy Artemidy. Postanowiliśmy jednak cofnąć się i pokonać dalszy odcinek Amona. Kolega był nieco zniecierpliwiony, bo poza zabudową mieszkalną nie wypatrzyliśmy wiele więcej. Chyba spodziewał się ciekawszego terenu. Na tym etapie zdecydowaliśmy, że kończymy Chwarzno i nie ruszamy Wiczlina. Na chodniku zobaczyłam wyszczerbioną studzienkę, co wyglądało niczym uśmiech. Postanowiłam uwiecznić to na zdjęciu.

– Ona się uśmiecha.

– Marta, dżizas! – dało o sobie znać zniecierpliwienie kolegi.

To nie przeszkodziło mi jednak wskazać mu także anteny satelitarnej, tym razem z domalowanym uśmiechem. Uznałam takie akcenty za bardzo sympatyczne.

Na Amona minęliśmy także firmę ogrodniczą, inną oferującą wodę jonizowaną oraz wjazd na teren szkoły od zaplecza. Wkrótce skręciliśmy jednak w Jowisza. Po prawej znajdował się zakład fotograficzny, którego reklamę widzieliśmy w pobliżu obwodnicy. Dotarliśmy aż do skrzyżowania z Izydy.

– Tu jest ta… no… afrodyzja – przejęzyczył się kolega, mając na myśli występujące często zarówno tu, jak i na Witominie, hortensje.

Zawróciliśmy do ulicy Marsa. Planetarna nazwa skłoniła nas do rozmów na tematy astronomiczne i skojarzyło się nam powiedzenie związane z Kopernikiem: Wstrzymał Słońce, ruszył Ziemię, polskie go wydało plemię. Chwilę później wróciliśmy do botaniki, kolegę zaskoczyło bowiem, że dzikie róże wciąż kwitły. Kojarzyły mu się z Bożym Ciałem i na znak tego zerwał kilka płatków i rzucił pod nasze stopy.

Na krańcu ulicy Marsa znajdował się gabinet stomatologiczny. Ścieżką kilkadziesiąt metrów wcześniej przeszliśmy ku Ozyrysa, a z niej na Posejdona.

– Znów weszliśmy w grecki świat – zauważył kolega.

Mniej więcej w połowie długości ulicy znajdowała się jedna boczna droga. Gdy znaleźliśmy się w jej pobliżu, koledze wpadł w oko biegnący z naprzeciwka szczeniak:

– Jak się woła na psa – zapytał. – Ksy, ksy – spróbował, po czym zwątpił, a ja zaczęłam gwizdać. – Weź zagwizdaj, bo ja nie umiem – poprosił.

Wreszcie psiak na moment podszedł do kolegi, po czym ostentacyjnie podbiegł do krzewu, wysiusiał się i poszedł w swoją stronę. My tymczasem podążyliśmy ku ulicy Westy, a docierając do ulicy Amona, skręciliśmy w lewo. Mijaliśmy ulicę Tezeusza, której zwiedzanie zaplanowałam od drugiego końca.

– Ten to w ogóle nie wiem, kto to był – przyznał kolega.

– Ten od nici i Ariadny – rzuciłam swoimi skojarzeniami.

Dalej minęliśmy kraniec ulicy Ozyrysa i dopiero wówczas oświeciło mnie, że w szeregu ulic odkryliśmy właśnie przedstawiciela starożytnego Egiptu. Rzucaliśmy już zupełnie luźno naszymi skojarzeniami:

– A jak się nazywał ten od Itaki? – zapytał kolega.

– Odyseusz, zwany też Odysem – odparłam, pamiętając tę postać nie tyle z samej mitologii, co z wiersza Staffa.

– A Homer kim był, pisarzem?

– Tak, napisał Iliadę i Odyseję.

Odyseja to o Odyseuszu?

– Tak.

– A Iliada o czym?

– O wojnie trojańskiej.

– A Mistrz i Małgorzata o czym było?

Odpowiedziałam.

– Jakiś diabeł, który miał kota – podsumował kolega. – A Mistrzem kto był?

– Pisarz. Siedział w psychiatryku – uprościłam.

W ten sposób gładko przeszliśmy do literatury, porównując naszą znajomość lektur szkolnych. Padły między innymi takie tytuły jak Ferdydurke, Potop, Ludzie bezdomni, Lalka, Pan Tadeusz, Folwark zwierzęcy, Zbrodnia i kara, a w nawiązaniu do niej także Biesy Dostojewskiego, których akurat żadne z nas nie przerabiało. Wymieniliśmy także znane nam dzieła Szekspira czy Moliera. Staraliśmy się przypomnieć sobie jak najwięcej skojarzeń z danymi tekstami. Nazwiska postaci, jakie wrażenia wywarły na nas dane lektury, co nam się w nich podobało, a co nie.

W międzyczasie dotarliśmy do placówki szkolnej przy ulicy Jowisza. Budynek dzieliły tam Szkoła Podstawowa Nr 48 i Gimnazjum Nr 20. Naprzeciwko znajdowała się ulica Mirty, w którą również zajrzeliśmy. Wędrując przez Merkurego, dostrzegliśmy przedszkole, szkołę językową, a także duży i dostojnie wyglądający dom.

– Tu mieszka jakaś gwiazda – skomentował ów widok kolega. – Zrób mi zdjęcie – poprosił, jednak nie zapozował, lecz ruszył przed siebie.

Odwiedziliśmy jeszcze Tezeusza i odchodzącą w bok ulicę Temidy. Na wieńczącej wyprawę ulicy Zeusa znaleźliśmy jeszcze zakład fryzjerski. Chwilę później wyszliśmy na Chwarznieńskiej, za którą rozciągały się rozległe tereny łąkowe. Dominującymi kolorami były żółć i zieleń.

Od przystanku autobusowego dzieliło nas kilkadziesiąt metrów, które bez problemu mogliśmy pokonać, nim nadjechał autobus. Nie zatrzymał się jednak, bo okazało się, że mieliśmy do czynienia z przystankiem na żądanie. Kolejny, Tezeusza, znajdował się wedle tablicy „za zero minut”, więc uznaliśmy, że zdążymy tam dojść w dziesięć minut, które według rozkładu zostały nam do kolejnego autobusu. Nie przechodziliśmy już na szeroki chodnik po drugiej stronie drogi, lecz wędrowaliśmy wąskim od przystanku do przystanku. Przy tej okazji minęliśmy jeszcze sklep zoologiczny. Mieliśmy jednak wątpliwości, co do tego, czy wciąż działał.

Czekając na przystanku, wygłupialiśmy się, strojąc miny przed obiektywem aparatu, a także posililiśmy się. Wreszcie nadjechał odpowiedni autobus, w który wsiedliśmy, by dojechać do SKM Gdynia Wzgórze Świętego Maksymiliana, a następnie do swoich domów. Podczas wycieczki po Chwarznie nie tylko poznaliśmy nowy teren, choć do odkrycia było niewiele, ale także odkopaliśmy informacje przyswajane w przeszłości. Pokonanie tej trasy pozwoliło nam zaznać trochę ruchu, odprężyć się na świeżym powietrzu i nacieszyć swoim towarzystwem. Przede wszystkim jednak, gdyby ktoś nas nagrał, powstałby niezły przewodnik przez niemal wszystkie przedmioty szkolne. Wspólnymi siłami przypomnieliśmy sobie naprawdę sporo. I niech ktoś teraz zaprzeczy stwierdzeniu, że podróże kształcą!

Zainteresował Cię ten wpis? Więcej zapisków z Gdyni znajdziesz <tutaj>

4 thoughts on “Gdynia Chwarzno – podróże kształcą!

  1. Michał says:

    Do 2008 r. Chwarzno znałem tylko z perspektywy głównych dróg, którymi jeżdżą autobusy. Wtedy właśnie, w klasie maturalnej, polonistka dała mi do wrzucenia jakieś zaproszenie na wydarzenie dla emerytowanej nauczycielki i pojechałem, by dojść na ul. Izydy i je wrzucić. Miło to wspominam, bo lubię czuć się potrzebny i kto wie, może dziś bym rozpoznał ten dom? 🙂

    Rok później natomiast… przeżyłem coś bardzo zbliżonego do Twojego spaceru roznosiłem ulotki z kursami szybkiego czytania. Musiałem obejść wszystkie ulice dzielnicy i chyba sumiennie się z tego wywiązałem, choć nie daję głowy, czy była to Twoja „metoda harmonijki”. 😉

    Natomiast w temacie kształcącej podróży mam coś bardziej dla czytelników, niż Ciebie – chodzi o te „twarze wszędzie”. Niedawno w końcu oglądałem materiał na kanale Złomnik o Fordzie Escorcie, w którym mikrofon zestawu głośnomówiącego z lat 90. (czasy komórek „cegieł”!) przypomina głowę ludzika. Poznałem z tego filmu termin „pareidolia” – tak, to Wasze dostrzeganie twarzy w pokrywie studzienki ma swoją nazwę. 😉

    Odpowiedz
    1. Palcem po mapie, stopą po ziemi says:

      Rzeczywiście to zjawisko jest dość intrygujące. Czy jak widzę w pewnym miejscu dwie kropki jako oczy i łuk niczym uśmiech, czyli bardziej taką emotkę, to też się liczy?

      Odpowiedz
      1. Michał says:

        Tak, liczy się. Natomiast pojęcie pareidolii nie musi dotyczyć tylko twarzy. Może to być nawet rozpoznawanie innych kształtów w chmurach. Jednak z twarzami jest najpopularniejsze, bo obecne często w memach. 😉

        Odpowiedz
        1. Palcem po mapie, stopą po ziemi says:

          Z chmurami też tak czasem mam 😀

          Odpowiedz

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *