Ponownie wysiadłam na dworcu w Gdyni Głównej, by dokończyć zwiedzanie Śródmieścia. Miałam również ambicję na tej samej wycieczce obejść Kamienną Górę, zwłaszcza, że w dalszej części wyprawy miała mi towarzyszyć koleżanka.

Zaczęłam jednak sama. Żwawo minęłam Dom Rzemiosła, po czym skręciłam w prawo w ulicę 3 Maja. Wypatrzyłam między innymi sklepik z bursztynem, kiosk i Centrum Aktywności Seniora. Gdy dotarłam do skrzyżowania z ulicą Batorego, rzuciłam okiem w prawo, dzięki czemu dostrzegłam sklep wędkarski. Swe kroki skierowałam jednak na wprost i w lewo, oglądając z bliska kościół Najświętszego Serca Pana Jezusa. Spodobały mi się wyłożone drobnymi kamyczkami ściany. Zainteresowały mnie także tabliczki upamiętniające księży poległych podczas II wojny światowej oraz nagrobek pierwszego proboszcza – księdza prałata Jastaka.

Po obejrzeniu kościoła zajrzałam we wjazd tuż za nim, a następnie poszłam w stronę ulicy Władysława IV, mijając przy okazji gabinet endokrynologa i salon kosmetyczny. Zerkając w stronę ulicy 10 Lutego, dopatrzyłam się pomnika wspomnianego proboszcza wraz z tabliczką zawierającą krótki życiorys. Po mojej stronie drogi znajdowały się sklep odzieżowy, restauracja i Żabka, zaś po przeciwnej nad ulicą górował gmach Centrum Handlowego Batory.

Skierowałam się na południe. Na tym odcinku znalazłam salon fryzjersko-kosmetyczny, gabinety stomatologa, alergologa i dermatologa, neurologa, fryzjera, zakład oferujący oprawę obrazów, budkę typu fast-food, sklep spożywczy i kiosk. Następnie skręciłam w ulicę Armii Krajowej. Najpierw rzucił mi się w oczy optyk, sąsiadujący z salonem kosmetycznym i fryzjerem, a chwilę później zorientowałam się, że wybudowano tam przychodnię na przychodni i gabinet lekarski na gabinecie. Oglądając dodatkowo kościół z drugiej strony, zorientowałam się, że miała tam swoją siedzibę Wyższa Szkoła Komunikacji Społecznej. Dodatkowo mogłam obejrzeć figury Jezusa i Matki Boskiej oraz przeczytać kilka informacji historycznych i technicznych na temat kościelnej wieży.

Pokonałam ostatni fragment ulicy 3 Maja. Nim podążyłam wraz z łukiem drogi w lewo, wdrapałam się na schodki po prawej. Ujrzałam tam jedynie kolejne schodki i ekrany oddzielające tę przestrzeń od torów. Zeszłam więc pospiesznie, zauważając przy okazji, że przyglądała mi się przechodząca tamtędy kobieta. Pani starała się udawać, że na mnie nie patrzy, ale słabo to ukrywała. Nic jednak nie powiedziała, a ja ruszyłam dalej ulicą Obrońców Wybrzeża. Tutaj z kolei znalazłam głównie gabinety stomatologiczne. Pośród nich dostrzegłam jeszcze jubilera i laboratorium diagnostyczne. Zajrzałam również w odchodzącą w bok ulicę Żwirki i Wigury.
Kilka bardziej różnorodnych obiektów do odnotowania znalazło się po drugiej stronie ulicy Władysława IV. Znajdowały się tam optyk, sklep plastyczny, a także restauracja. Wreszcie skręciłam w prawo. Wypatrzyłam fryzjera, sklepy z materacami i z antykami, restaurację pomalowaną w sposób imitujący meksykańskie klimaty, bar mleczny, Fresha, sklepy meblowy oraz rowerowy z modelem roweru nad wejściem, a także mięsny i z meblami kuchennymi.
Dotarłam do dalszego ciągu ulicy Żwirki i Wigury, ale podążałam dalej. Na kolejnym odcinku znalazłam stację pogotowia ratunkowego. Nieopodal umieszczono Carrefoura, dwie apteki, kilka restauracji i gabinet stomatologiczny. Zaciekawiły mnie bardzo długie i wąskie balkony w przylegającym do ulicy budynku.
Za kolejnym skrzyżowaniem, z Kilińskiego, stał niepozorny, niski budynek w kolorze bladej zieleni, który otaczała nieco żywsza, ale także zieleń. Okazał się siedzibą przedszkola. Tymczasem po przeciwnej stronie drogi nie brakowało różnorodnych zakładów. Wypatrzyłam sklep odzieżowy, fotografa, pralnię chemiczną, sklep dla detektywów, restaurację i fryzjera. Kawałek dalej, ponownie po mojej stronie, zaintrygował mnie budynek, którego ścianę pokrywało graffiti wyglądające niczym wydrapywanka. Przedstawione postaci reprezentowały różne dziedziny sportu. Dotarłam bowiem do Zespołu Sportowych Szkół Ogólnokształcących, w którego skład wchodziły Szkoła Podstawowa Nr 14, Gimnazjum Nr 9 oraz VII Liceum Ogólnokształcące. Sierpień, jak to często bywa w przypadku placówek oświatowych, wykorzystano jako okres remontu. Robotnicy jednak nie komentowali faktu, iż fotografowałam tabliczkę z nazwą szkoły, choć bacznie przyglądali się, co kombinuję.

Na ostatnim odcinku w stronę alei Piłsudskiego znalazłam Fundację Wsparcia Osób z Zaburzeniami Komunikacji o bardzo ciekawej nazwie Między Słowami. Minęłam także kolejne przedszkole i X Liceum Ogólnokształcące. Po przeciwnej stronie skumulowały się głównie restauracje, robiąc jednak miejsce Towarzystwu Przyjaciół Gdyni. Dalej wypatrzyłam sklepy ze zdrową żywnością, z farbami, Żabkę, salon sukien ślubnych, przychodnię i szkołę językową.

Pokonałam liczne światła dużego skrzyżowania i znalazłam się na alei Piłsudskiego. Minęłam piekarnię, kiosk, gabinet kardiologa, wegetariański bar mleczny oraz aptekę. Dotarłam do skrzyżowania ze Świętojańską, przy której stacjonował Urząd Miasta. Instytucję opatrzono tabliczką, która ukazywała „modernistyczny układ urbanistyczny Śródmieścia”. Dodatkowo moją uwagę zwrócił zegar, na który spoglądałam nie raz i nie dwa, gdy nieopodal istniała jedna z siedzib mojego wydziału, to jest Wydziału Biologii Uniwersytetu Gdańskiego.

Na Świętojańskiej również roiło się od sklepów i lokali usługowych. Na początku zanotowałam kantor, sklep spożywczy, cukiernię, biuro podróży, kilka lokali gastronomicznych, kwiaciarnię, aptekę, serwis ekspresów do kawy, sklepy odzieżowe, budowlany, ze zdrową żywnością, wielobranżowy, Fresha i Rossmanna.
Wstąpiłam na moment do sklepu noszącego miano artystycznego i rzeczywiście, wewnątrz znalazłam naprawdę ciekawą samorobną biżuterię, figurki, maskotki, poszewki na poduszki i wiele, wiele innych. Pan z obsługi również robił wrażenie bardzo sympatycznego. Jednocześnie oglądając asortyment, nakierowałam telefonicznie koleżankę, gdzie znajdzie pewną gdańską ulicę, z nadzieją, że niedługo dopnie swoje sprawy, wsiądzie w pociąg i do mnie dołączy.

Następnie ruszyłam dalszym ciągiem ulicy Świętojańskiej. Ponownie dominowała branża gastronomiczna, ale prócz niej minęłam gabinety kardiologów i stomatologów, sklepy odzieżowy, obuwniczy i dla biegaczy, salon prasowy, gabinet psychoterapeutyczny oraz sklep medyczny.

Dotarłam do skrzyżowania z ulicami Traugutta oraz I Armii Wojska Polskiego. Tam rzuciły mi się w oczy pasmanteria, cukiernia, sklep spożywczy, jubiler i krawiec. Ciekawie wyglądała również kwiaciarnia w formie kiosku. Dalszy ciąg Świętojańskiej oferował z kolei lodziarnie, biuro podróży, pralnię, kolejne restauracje. Uwieczniłam także kwiaty w rabatce, a gdy podniosłam aparat, by sfotografować kolejne sklepy, nieomal odezwał się jeden z przechodniów. Powstrzymał się jednak w ostatniej chwili i po prostu ruszył przed siebie. Z racji niespiesznego tempa, bardzo szybko pozostałam w tyle. Jednak nikt mnie nie gonił. Minęłam optyka, sklepy turecki i z bielizną, jubilera, sklepy odzieżowe i z asortymentem dla dorosłych, pocztę oraz kilka restauracji.
Niepostrzeżenie znad wysokich budynków wychyliła się ogromna, ciemna chmura, która niemal od razu przyniosła pierwsze krople deszczu. Początkowo skąpe opady szybko zmieniły się w ulewę, więc schowałam się we wnęce budynku wraz z dwójką przechodniów. Wyciągnęłam z plecaka kurtkę przeciwdeszczową, wykorzystałam zadaszenie i chwilę postoju, by nanieść kolejny odcinek trasy na mapę i czaiłam się, by ruszyć w dalszą drogę. Kobieta nie znała mężczyzny, lecz prosiła go o pieniądze na leki. Przedstawiła nam rzewną historię, opartą na tym, że w jakiś dziwny sposób te pieniądze straciła, a mieszka daleko od Gdyni. Krótko mówiąc, nie wydała mi się przekonująca. Jeszcze bardziej zaczęła się mieszać, gdy pan spokojnie i rzeczowo ją o tę sytuację wypytywał. Punktem kulminacyjnym był moment, gdy mężczyzna spytał wprost, w jaki sposób kobieta zamierzałaby mu tę kwotę (sporą, bo w wysokości kilkudziesięciu złotych) oddać. Gdy kobieta bezradnie zamilkła, pan spojrzał na mnie i rzekł:
– A młodzi uśmiechnięci. Chociaż w sumie się im dziwię, że nie wyjeżdżają na zachód. Pani ma mapę, a skąd?
Okazało się, że i mężczyzna był w Gdyni jedynie gościnnie i szukał mapy miasta. Moja była wydrukowana z internetu, więc nieszczególnie mógłby z tej informacji skorzystać. Zaciekawiło go to jednak na tyle, że zapytał, co właściwie robię i po co mi mapa. Odparłam, że wędruję, by zebrać materiały do książki. Mężczyzna życzył mi powodzenia z projektem, a ja pokierowałam go do informacji turystycznej, gdzie mógłby otrzymać mapę, o którą mu chodziło.
Gdy ruszyłam dalej żwawym krokiem, deszcz niemal całkowicie ustąpił. Wypatrzyłam sklepy odzieżowe, z lampami, z militariami, dwa salony optyczne, ciastkarnię i restaurację, lombard, salon urody, salon fryzjersko-kosmetyczny, hostel, a także księgarnię. W ten sposób dotarłam do ulicy Kilińskiego, gdzie skręciłam w lewo.

Znalazłam tam salon urody, fryzjera, restaurację, serwis RTV i gabinet stomatologiczny, po czym weszłam w drogę pomiędzy zabudowaniami po prawej, która stanowiła część ulicy Abrahama. Dzięki temu znalazłam gabinety lekarskie i mural, który składał się jednak z tylu elementów, że trudno go opisać w kilku słowach. Minęłam także Dzielnicowy Ośrodek Pomocy Społecznej. W obrębie skrzyżowania z ulicą Żwirki i Wigury zobaczyłam bibliotekę, salon fryzjersko-kosmetyczny, ksero i sklep chemiczny, a także fotografa, biuro podróży i solarium.
Wówczas podążałam dalej przez Abrahama. Na tym odcinku znalazłam sklep z artykułami dekoracyjnymi i hurtownię papierosów. Dalej znajdowały się przychodnia z laboratorium i (dosłownie) zawiłe graffiti w postaci przeplatających się smug różnych kształtów i kolorów. Na kolejnym skrzyżowaniu odnotowałam gabinet stomatologiczny, punkt dorabiania kluczy, kwiaciarnię i sklep spożywczy. Przede mną znajdowały się solarium studio urody, laboratorium diagnostyczne i salon masażu.

Odbiłam jednak lekko w lewo na Obrońców Wybrzeża, by przespacerować się wzdłuż ciągu sklepów prowadzącego do ulicy Armii Krajowej. Do zarejestrowanych wcześniej optyka, sklepu plastycznego i restauracji, powinnam dopisać jeszcze kilka lokali gastronomicznych. Ostatecznie na Armii Krajowej skręciłam w lewo, rejestrując w ten sposób zegarmistrza, Fresha, sklepy odzieżowe i z artykułami stomatologicznymi oraz restaurację, kawiarnię, fotografa i kiosk.

Dotarłam do Świętojańskiej, gdzie najpierw moją uwagę zwróciły balkony naprzeciwko. Następnie ruszyłam w lewo. Zauważyłam, że po przeciwnej stronie zza drzew wyłania się kościół. Najpierw jednak odnotowałam kilka lokali gastronomicznych, studio tatuażu i sklepy indyjski, z telefonami oraz Biedronkę. Dopiero wówczas przeszłam na drugą stronę drogi. Spodobały mi się uliczne latarnie. Bryła kościoła Najświętszej Maryi Panny Królowej Polski – nieco mniej, ale też była niebanalna. Uroku dodawały mu wieża i witraże w oknach. Gdy jednak przypatrzyłam się uważniej, zauważyłam dodatkowo pamiątkowe tablice na ścianach i kwiaty na cześć ofiar II wojny światowej i katastrofy smoleńskiej. Plac, na którym stał kościół nazwano imieniem Jana Pawła II, a do świątyni przylegał budynek szkoły i księgarni.


Ostatecznie jednak weszłam na Zygmuntowską, gdzie niemal od razu skusiła mnie księgarnia. Okazała się dość tania i chociaż zainteresowało mnie parę rzeczy, paradoksalnie nabyłam tam kieszonkowe wydania gier planszowych, a nie książki. Po sąsiedzku znajdowały się także salon urody i Ośrodek Szkolenia Ratowniczego. Boczną ścieżką wyszłam w stronę Skweru Kościuszki. Skierowałam się w stronę wysokiego hotelu i Parku Rady Europy. Gdy stałam już niemal przy Teatrze Muzycznym, ale wciąż w obrębie parku, moim oczom ukazał się ciekawy „pomnik” w formie taśmy filmowej. Wypisano na nim wszystkie filmy nagrodzone od 1974 do 2015 roku na Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych. Zainspirowana tym widokiem, rozejrzałam się uważniej po parku i znalazłam jeszcze pamiątkowy pomnik poświęcony pamięci Polaków zesłanych na Sybir.

Ruszyłam ku Zawiszy Czarnego, a następnie ku ulicy Baduszkowej. Rzuciłam okiem na budynek Muzeum Marynarki Wojennej i Teatru Muzycznego, wraz z przylegającym do tego drugiego drzewkiem. Dzięki tabliczce wyjaśniającej, że drzewko nazwano imieniem i poświęcono pamięci Iwo Galla, dowiedziałam się, że ów pan, którego ulicę widziałam przecież już podczas zwiedzania Gdańska, był postacią znaną w świecie filmu, a do tego założył pierwszy gdyński teatr.



Obok teatru stacjonowało o dziwo także niewielkie kino wraz z księgarnią. Za nimi skręciłam na Świętojańskiej w lewo, opuszczając tym samym Plac Grunwaldzki. Na odcinku do skrzyżowania z ulicą Wybickiego znajdowało się mnóstwo obiektów, głównie sklepy odzieżowe. Poza nimi należałoby wymienić kilka lokali gastronomicznych, szkołę językową, księgarnię językową, Fresha, Rossmanna, sklep spożywczy, aptekę i biuro podróży.
Ulica Wybickiego była aktualnie remontowana i zagrodzona. Udało mi się jednak dopatrzeć tam kilku rzeczy. Urzędowały tam sklep medyczny, salon fryzjerski, sklep odzieżowy, pizzeria i gabinet stomatologiczny. Na rogu zobaczyłam piekarnię. Idąc dalej Świętojańską, spostrzegłam dziwny, metalowy walec, ustawiony na chodniku i wygięty na kształt stoliczka z trzema siedziskami. Zobaczyłam sklep odzieżowy, restaurację, zegarmistrza, biuro podróży, kantor, sklep z rajstopami i manufakturę.

Kolejna odnoga okazała się niezmiernie intrygująca, bo prowadziła do… podziemnego Lidla. Cóż, w sumie przy tak ścisłym zagospodarowaniu przestrzeni, może nie powinno nikogo dziwić także wykorzystanie podziemia. W głębi umieszczono pomnik upamiętniający harcerzy, którzy zginęli z rąk hitlerowców. Jeszcze nim powędrowałam dalej, uwieczniłam kolorową postać wąsacza, która zdobiła siedzibę firmy designerskiej. Kilka lokali gastronomicznych dalej (a do wyboru były tu i pizza, i zapiekanki, i kebab, i kuchnia klasyczna) odnotowałam jeszcze sklepy obuwniczy, odzieżowy, jubilera, księgarnię i drogerię, po czym znalazłam się na skrzyżowaniu z ulicą Żwirki i Wigury. Nim jednak skręciłam w lewo, obeszłam pominięty dotąd odcinek Świętojańskiej. Znajdowały się tam głównie pizzerie, restauracje i sklepy odzieżowe, ale pośród nich wypatrzyłam również dwa obuwnicze, sklepy z klockami Lego i dla dorosłych, piekarnię, szklarza, salon fryzjersko-kosmetyczny i hostel.

Zawróciłam do ostatniego skrzyżowania, by przez Żwirki i Wigury przejść na ulicę Słowackiego. Minęłam salon kosmetyczny i serwis komputerowy oraz salon masażu. Przed sobą ujrzałam także intrygujące, zadrzewione schody, ale nie wchodziłam na nie, bo były przeznaczone do remontu. Za to podeszłam bliżej, by przeczytać napisy na pamiątkowej tablicy. Tym razem upamiętniano w ten sposób Żydów, którzy stracili życie podczas wojny, a fakt ustawienia tablicy w tym miejscu uzasadniano tym, iż dawniej znajdował się tu Dom Modlitwy Gminy Żydowskiej.

Na tle poprzednich, pełnych sklepów ulic, Słowackiego wydawała się mało atrakcyjna. Ale cieszyłam się, mając nieco wytchnienia od fotografowania obiektu za obiektem. Znalazłam kolejny pomnik – opatrzony cytatem z Konstytucji 3 Maja. Mniej więcej na wysokości Kilińskiego zza rusztowania dopatrzyłam się studia tatuażu. Przeszłam ku Bema, mijając sklep z tkaninami, salon urody, herbaciarnię, sklep spożywczy i aptekę.

Na Bema znalazłam gabinet lekarski, studio tatuażu, sklep odzieżowy i gabinet fryzjersko-kosmetyczny. Wypatrzyłam też przy samej ziemi tabliczkę głoszącą hasło Szanuj zieleń. Tymczasem znów zaczęło kropić, na szczęście na tyle lekko, że nie musiałam wyciągać parasola, wystarczyła zarzucona na wierzch kurtka przeciwdeszczowa, a i papierowej mapie nic się nie stało. Dalej zobaczyłam restaurację, laboratorium diagnostyczne i gabinet chirurgii plastycznej, aż wreszcie przy sklepie spożywczym wyszłam na ulicy I Armii Wojska Polskiego.

Od razu zaintrygował mnie stary budynek na wprost. Chociaż podejrzewałam, że groził zawaleniem, budził mój zachwyt swoim kształtem, balkonami i tym, jak dzielnie trwał w tym miejscu, choć tak odbiegał od otoczenia.

Skręciłam w lewo. Minęłam sklepy muzyczny i fotograficzny, a także ogrodniczy. Nazwa apteki „Pod żółwiem” przywołała uśmiech na moją buzię, a restauracja naprzeciwko przyciągała wzrok meblami w klasycznej bieli. Odnotowałam jeszcze kantor, fryzjera, sklep z oknami i gabinet stomatologiczny, po czym znalazłam się na rozwidleniu dróg ze sklepem spożywczym pośrodku. Rozważałam, którędy pokierować swe kroki, by już niedługo zgrabnie wyjść naprzeciw koleżance, o której wiedziałam, że jest już w drodze.
Poczłapałam Krasickiego, a zatem prawą odnogą rozwidlenia. Już na wejściu znajdował się gabinet rehabilitacyjny. Kawałek dalej zobaczyłam dwie restauracje, z czego jedna z nich była w trakcie tworzenia. Po sąsiedzku stacjonowały wypożyczalnia filmów, sklepy spożywczy i monopolowy. Po przeciwnej stronie drogi sprzedawano zdrową żywność. Dotarłam do ciekawego fioletowo-brązowego budynku, który okazał się siedzibą Szkoły Podstawowej Nr 18. Nieopodal znajdowało się już skrzyżowanie z ulicą Legionów.

Naprzeciwko mnie zauważyłam zwartą grupę robotników, którzy remontowali chodnik. Dlatego skręciłam w lewo, ale czekałam na lepszą okazję, by przejść na drugą stronę ulicy. Weszłam dopiero w ulicę Necla, by przedostać się tamtędy ku Fredry. Znalazłam tam Miejski Ośrodek Pomocy Społecznej i hurtownię kosmetyczną. Moją uwagę zwrócił także jeden ze starych domów – swą prostą, szarą bryłą i wybijającym się na tym tle, choć równie niepozornym, drewnianym balkonem. Przespacerowałam się przez Korzeniowskiego na kraniec Krasickiego. To, do czego mogłabym się przyczepić, to fakt, że na Kamiennej Górze rozmieszczono niewiele przejść dla pieszych. Dlatego musiałam odczekać swoje i wyłapać moment, by ruszyć przy skrzyżowaniu na drugą stronę. Miałam bowiem zamiar wejść od razu w uliczkę naprzeciw. Przy wjeździe stał kolejny budynek oznaczony tabliczką Urzędu Miasta.
Chwilę później ponownie wędrowałam ulicą Legionów, lawirując pomiędzy remontami. Wypatrzyłam jedynie sklep z mundurami i fryzjera, po czym uznałam, że czas wyjść koleżance naprzeciw i wyszłam na alei Piłsudskiego. Kierowałam się ku stacji SKM Gdynia Wzgórze Świętego Maksymiliana, odnotowując kolejne obiekty po drodze. Skupiłam się na prawej stronie alei, lewą zostawiając na późniejszą wycieczkę. Minęłam kawiarnię, przychodnię lekarską, pralnię chemiczną i kilka restauracji. Wkrótce dotarłam również do budynku, w którym kiedyś odbywała się część zajęć dla studentów biologii, którą to grupę dawniej dzielnie reprezentowałam. Gdy rozpoczęłam studia magisterskie, wydział zmienił siedzibę i stacjonował w obrębie oliwskiego kampusu w Gdańsku. W związku z tym kompleks kilku budynków przy alei Piłsudskiego pozostał w ręku oceanografów i geografów.


Minęłam jeszcze restaurację z miejscami noclegowymi, po czym spotkałyśmy się z koleżanką i weszłyśmy od razu w ulicę Bema. W oczy rzucił się nam od razu bardzo kolorowy budynek Teatru Miejskiego. Chwilę później znalazłyśmy się na skrzyżowaniu z ulicą I Armii Wojska Polskiego, przy domu, który już wcześniej mnie zaintrygował. Zastanawiałam się, jaka była jego historia, ale udało mi się tylko dowiedzieć, że wzniesiono go w 1928 roku, nazwano Willą Szczęść Boże i w 1983 roku wpisano do rejestru zabytków.

Skręciłyśmy w prawo i kawałek dalej ponownie znalazłyśmy się na rozwidleniu I Armii Wojska Polskiego i Krasickiego, tym razem wybierając tę pierwszą. Znalazłyśmy przedszkole i sklep muzyczny. Następnie zajrzałyśmy w Mariacką, która oferowała salon urody i gabinet stomatologiczny, po czym ruszyłyśmy przed siebie. Wypatrzyłyśmy Automobilklub Morski.
Na Siemiradzkiego skręciłyśmy w lewo. Posiadłości wokół zdecydowanie wraz z rozmiarami nabrały bardziej wykwintnego charakteru. Gdy jednak dotarłyśmy do kolejnego skrzyżowania i postanowiłyśmy najpierw odwiedzić odcinek ulicy Skargi po naszej lewej, okazało się, że jeden z domów nie przypadł koleżance do gustu:
– Straszne – wzdrygnęła się. – Tu chyba mieszka Lord Voldemort.
Wrażenie to było spowodowane umieszczeniem rzeźby jaszczura na dachu. Sama nie czułam w związku z nim żadnego lęku, skupiłam się zresztą bardziej na malowniczych schodkach pomiędzy domami.
Chwilę później przeszłyśmy się dalszym ciągiem ulicy Siemiradzkiego. Minęłyśmy dzięki temu ładny ceglany murek i dotarłyśmy do ulicy Asnyka. Po sąsiedzku znajdował się niewielki, ale pełen dróżek i schodków park. Dałyśmy się skusić stopniom po naszej prawej i dzielnie się wspinałyśmy. Moja towarzyszka stwierdziła, że już po nazwie Kamienna Góra mogła wywnioskować, że czasem trzeba będzie iść pod górę.
Było warto. Znalazłyśmy się na końcu ulicy Mickiewicza, skąd roztaczał się piękny widok w stronę Skweru Kościuszki i morza. Podziwiałyśmy panoramę, gdy usłyszałyśmy nieopodal rozmowę przechodniów:
– Tyle lat tu mieszkam, a tego nie widziałam.
– No popatrz, a ja jestem tu po raz pierwszy i już znalazłam – rzuciłam cicho do koleżanki, jakbym odpowiadała tamtej kobiecie.


Zeszłyśmy w dół ulicy Mickiewicza, po drodze czytając tablicę informacyjną o Kamiennej Górze. Dowiedziałyśmy się z niej, że ponoć Gdynia wraz z Zakopanem przodują w Polsce, jeżeli chodzi o różnice wysokości w obrębie jednej miejscowości.
Minęłyśmy dom Borchardta, a na skrzyżowaniu z ulicą Skargi – graffiti przedstawiające smoka. Skręciłyśmy wówczas w lewo, kierując się ku Kasprowicza. Wypatrzyłyśmy po prawej kolejne schody, tym razem wiodące w dół i dla odmiany uparłam się, by jednak zrobić Kasprowicza i następującą po niej Sienkiewicza w całości.


Spacerowałyśmy zatem dalej, nie skracając sobie drogi schodami. I ponownie okazało się, że warto było. Naszym oczom ukazało się stosunkowo proste graficznie, ale niesamowicie intrygujące i najzwyczajniej w świecie ładne graffiti. Początkowo podekscytowałam się, że namalowana dłoń trzymała rozkrojonego arbuza, gdyż bardzo lubię ten owoc. Gdy jednak przyjrzałyśmy się bliżej, zorientowałyśmy się, że arbuz miał dość dużo pestek, a te układały się mniej więcej na kształt kontynentów. Odezwała się we mnie podróżnicza natura i zaczęłam z owym graffiti pozować, wskazując chociażby nasze miejsce na kuli ziemskiej. Pewnie sesja zdjęciowa nas obu trwałaby nieco dłużej, ale malunek zwrócił także uwagę dwóch spacerujących nastolatek i uznałyśmy, że damy również im możliwość uwiecznienia graffiti.

Wkrótce znalazłyśmy się na zbiegu ulic Kasprowicza, Baduszkowej i Sienkiewicza, po czym wkroczyłyśmy na tę ostatnią. Oglądałyśmy z zaciekawieniem domy, nie znajdując innych obiektów, aż dotarłyśmy do pętli przyległej do drogi. Była to ulica Sędzickiego. Gdy tam weszłyśmy, zobaczyłyśmy dom studencki Akademii Morskiej (dziś Uniwersytetu Morskiego), pensjonat i zejście w stronę morza.
Nie wchodziłyśmy na samą plażę, ale przy bulwarze wypatrzyłyśmy rzeźbę z motywem ryb. Pozowanie w tym miejscu nie było łatwe, bo skośne wykończenie murku prowokowało dzieci do wspinaczki, przez co wciąż wpadały nam w kadr. Dodatkowo postanowiłyśmy posilić się letnimi przysmakami. Koleżanka wybrała lody, a ja gofra i muszę przyznać, że były wyśmienite!

Opuściłyśmy bulwar i doszłyśmy do ulicy Sienkiewicza. Ruszyłyśmy w lewo, zaglądając po drodze w Kochanowskiego, aż znalazłyśmy się na przestronnym skrzyżowaniu z pomnikiem Sienkiewicza pośrodku. Za nim widniał budynek wojskowy. My tymczasem zdecydowanie skręciłyśmy w lewo, by chwilę później zajrzeć w ulicę Wita Stwosza. Następnie znalazłyśmy Wojskowy Sąd Garnizonowy, ciekawy ceglano-kamienny dom oraz hotel.

Ostatecznie przez ulice Korzeniowskiego, Sieroszewskiego (przy której znalazłyśmy przedszkole), Legionów oraz aleję Piłsudskiego dobrym tempem ruszyłyśmy na pociąg powrotny.
Zainteresował Cię ten wpis? Więcej zapisków z Gdyni znajdziesz <tutaj>