Zwieńczeniem tygodnia spędzonego u krewnych na Mazurach była wycieczka z ciocią, kuzynem i kuzynką do Białowieskiego Parku Narodowego. Całodniową wyprawę rozpoczęliśmy około 3 km od Białowieży, gdzie mieścił się Rezerwat Pokazowy Żubrów. Bliskie spotkanie z żubrami było nie lada atrakcją, ale mogliśmy tam obserwować także inne ssaki. Jak podkreślono stosownymi tablicami, zwierzęta mieszkały w środowisku półnaturalnym i miały do dyspozycji sporych rozmiarów wybiegi, co skutkowało tym, że mogły nie być zawsze „na widoku”. Poza prezentowaną fauną, moją uwagę zwróciła także rozłożysta pajęczyna, którą sfotografowałam na tle prześwitujących przez nią promieni słońca – ot, taki artyzm mi się załączył.

W rezerwacie największą atrakcję oczywiście miały stanowić żubry. Poza ich stadem mogliśmy jednak obejrzeć także żubronia. Dotąd nie wiedziałam o istnieniu takiego zwierzęcia. Okazało się, że to hybryda żubra z bydłem domowym, przy czym nie miało znaczenia, które z rodziców reprezentowało który gatunek.
Rezerwat zamieszkiwali także przedstawiciele kotowatych – żbiki i rysie. Nastawialiśmy się również na oglądanie na żywo wilków, ale albo dobrze skryły się między drzewami, albo przeniesiono je gdzieś indziej ze względu na trwające w lesie prace. Wypatrywaliśmy sobie oczy, stojąc na specjalnej kładce. Śmialiśmy się, że „szukamy wilka w lesie” 🙂
Pośród kopytnych, największe wrażenie zrobiły na mnie łosie. Oglądając klępę z młodym, zwróciliśmy uwagę na budowę ich kończyn i poruszanie się niczym modelki na wybiegu na obcasach 😉 Trudno byłoby nie ulec także urokowi małych sarenek. Z kolei jelenie zachwycały imponującym porożem. W rezerwacie mogliśmy też spotkać dziki i tarpany, ale te pierwsze wypoczywały, ledwie dając oznaki życia, a te drugie akurat były w sporym oddaleniu od wyznaczonej dróżki.
Po odwiedzeniu rezerwatu, przejechaliśmy do Białowieży. Mieliśmy szczęście, bo parking akurat tego dnia okazał się bezpłatny (bodajże przez uszkodzony parkometr). Przez most na rzece Narewce, biegnący ponad sąsiadującymi z nią zbiornikami (urokliwymi!), przeszliśmy do Parku Pałacowego. Tamtejszymi ścieżkami wędrowaliśmy cały czas na wprost. Minęliśmy obelisk pochodzący z XVIII wieku, z wykutymi po polsku i niemiecku opisami polowania króla Augusta III Sasa.

Minęliśmy jeszcze Dworek Gubernatora Grodzieńskiego i Bramę Carską oraz wejście do restauracji, gdzie ku mojemu zaskoczeniu, można było spróbować pierogów z mięsem żubra! Oj, chyba bym się nie skusiła.

Wreszcie weszliśmy do Muzeum Przyrodniczo – Leśnego. Na początek zobaczyliśmy wystawy czasowe: jedna dotyczyła Pałacu Carskiego w Białowieży, druga prezentowała fotografię przyrodniczą. W cenie biletu było też wejście na wieżę widokową, z czego oczywiście skorzystaliśmy. Nadeszła pora wejścia na wystawę stałą – grupę oprowadzał przewodnik. Nie będę ukrywała, że tego typu miejsca zdecydowanie wolę zwiedzać indywidualnie, w swoim tempie. Nie przeszkadzało mi tak bardzo, że oprowadza nas przewodniczka, bo w tym mogłam znaleźć sporo plusów. Wiedziała, na co zwrócić uwagę, jak spoić wszystko w logiczną całość, kierowała, gdzie iść dalej; aczkolwiek też był moment, gdy zabrakło jej języka i jako biolog jej podpowiedziałam, a poza tym jednak narzucała tempo zwiedzania pod siebie. Strasznie niefajne było jednak przebijanie się przez tłum ludzi, by móc się czemukolwiek przyjrzeć, już o robieniu zdjęć nie wspominając. Wystawa była złożona głównie z dioram, ale opatrzona również stosownymi tablicami. Oprócz prezentowania lokalnej przyrody pod kątem gatunków i siedlisk, znajdowały się tam też strefy dotyczące życia ludzi na tym obszarze. Najbardziej spodobało mi się stanowisko prezentujące wszystkie spotykane w Białowieskim Parku Narodowym gatunki ptaków i jak dla mnie zdecydowanie spędziliśmy przy nim za mało czasu.


Oczywiście nie moglibyśmy wybrać się do Białowieskiego Parku Narodowego i skończyć na muzeum. Koniecznie należało wejść do puszczy. Wybrałam szlak, który wymagał obecności przewodnika – „Do Dębu Jagiełły”. Pan przewodnik poprowadził nas ku niemu ścieżką od Parku Pałacowego. Wkrótce przekroczyliśmy bramę wiodącą do Obrębu Ochronnego Rezerwat. Szlak był nieoznaczony, ale niektóre jego odcinki zaopatrzono w kładki, pomosty i tzw. „drabinki”.

Nasz przewodnik miał sporą wiedzę przyrodniczą (przy czym skupiał się na botanice, a moje zainteresowania wiodą zdecydowanie bardziej ku zoologii), ale pokazywał nam także ciekawostki. A oto lista rzeczy, które wypatrzyliśmy i o których usłyszeliśmy podczas tego spaceru:
– w Parku Pałacowym rosły także sprowadzone gatunki (wybierano je tak, by cały rok było tu ciekawie), takie jak choina kanadyjska, sosna czarna i sosna wejmutka (przewodnik pokazywał nam igły tej ostatniej, jak wyrasta kilka z jednego punktu)
– w odróżnieniu od rodzimych dębów, w Parku Pałacowym można było też spotkać dąb czerwony, którego liście nie miały kształtu, który jednoznacznie kojarzy się nam z dębem
– Białowieski Park Narodowy zajmuje powierzchnię 10,5 tys. ha
– żubr, największy ssak Europy, jeszcze do 1919 roku występował naturalnie, w dwóch podgatunkach: nizinnym (białowieskim) i kaukaskim; obecnie z 54 sztuk 12 służy do rozrodu; co roku w maju / czerwcu samicy rodzi się jedno młode
– zapytałam tu o wspomniane wyżej mięso z żubra – dzieje się to za zgodą Ministra Środowiska i mięso pochodzi od tych żubrów, które odrzucono, selekcjonując je do rozrodu
– najstarsza samica przewodniczy stadu (samica plus młode), byki chodzą samotnie, rzadziej tworzą grupy kawalerskie
– żubry żyją zwykle około ćwierćwiecza – rekordzistka jednak przeżyła w hodowli 36 lat!
– pierwsze próby założenia rezerwatu podjęto już w 1916 roku, ale Niemcy zrobili tu tory i użytkowali drewno, kolejną próbę podjęto trzy lata później
– jedna trzecia całego Parku leży po stronie polskiej, w pierwszej połowie XIX wieku podzielono ją na ponumerowane kwadraty
– przewodnik pokazał nam drzewo rażone piorunem, miało biegnące pionowo nacięcie
– podejrzeliśmy także grupę żuków gnojarzy, które skusił sromotnik bezwstydny, grzyb zlokalizowaliśmy po zapachu, kojarzącym się nieco z padliną
– istnieje choroba grafioza, która dziesiątkuje wiązy, powoduje ją grzyb, a przenosi chrząszcz ogłodek wiązowiec
– guzy na korzeniach drzew powstały na skutek zabliźniania ran po deptaniu
– drewno lipowe jest łatwe do obrobienia, stąd też produkuje się z niego naczynia, deski, beczki czy ołtarze (podobno nawet ten Wita Stwosza) – korzysta na tym przemysł pamiątkarski
– problemem niektórych drzew są korniki, dlatego zaczęto je łapać w pułapki feromonowe, aczkolwiek zjadają je również dzięcioły i chrząszcz przekrasek mróweczka; korniki spotkamy tylko w żywych drzewach
– na terenie BPN stwierdzono 1900 gatunków grzybów i ponad 300 gatunków porostów, np. wrażliwe na zanieczyszczenia powietrza brodaczki
– nasz docelowy Dąb Jagiełły padł w wyniku wichury w 1974 roku, ale w puszczy wszystko zostaje tak, jak natura chciała 😉
– miejsce straceń, gdzie hitlerowcy mordowali osoby podejrzewane o działalność w ruchu oporu, 200 istnień ludzkich, ciała przeniesiono do zbiorowej mogiły na cmentarz komunalny
– koło muzeum zobaczyliśmy świerk z gałęzią, na której urosło kolejne drzewko!

Przewodnik zaproponował nam również uruchomienie wyobraźni. Mieliśmy mówić, jakie kształty dostrzegamy we wskazywanych przez niego drzewach, naroślach, gałęziach… Według pana na załączonym obrazku macie koalę, ja dostrzegłam tu kameleona, a Wy? Załączam dodatkowo jeszcze jedno zdjęcie – jak dla mnie prezentujące pysk wilka.


W rzeczywistości z fauny udało się nam podpatrzeć ledwie kilka ptaków (np. młodego drozda) i wspomniane żuki gnojarze. Ponoć najlepiej obserwować je rano. Nie odpuszczały nam za to komary. Po dwóch godzinach w puszczy, pomimo preparatów oraz długich nogawek i rękawów, wyszłam z 94 ugryzieniami! Sumarycznie wracałam do Gdańska z 97 i gdy wspomniałam o tym koledze, spytał krótko: „Masz krew jeszcze?” 😉 Na koniec przewodnik stwierdził, że z puszczy niczego nie można wynieść, na co mój kuzyn odparł nostalgicznie: „Tylko wspomnienia” <3 Dokładnie, wizytę w Białowieskim Parku Narodowym będę wspominała jeszcze długo, w czym mam nadzieję pomogą mi zdjęcia i zapisywane co ciekawsze informacje 😉

Nie wierzę, że liczyłaś te wszystkie ugryzienia! 😂 Żadna przyjemność.
I ciekawi mnie, z której instytucji pochodził przewodnik – był to terenowy PTTK po Podlaskiem (nie mylić z Podlasiem, obejmującym w Lubelskiem Białą Podlaską i kilka powiatów), a może jednak bliżej związany z przyrodą – pracownik Lasów Państwowych czy np. Ligi Ochrony Przyrody?
Wiedziałam, że ich ilość idzie na rekord, więc ten jeden raz w życiu skusiłam się na liczenie, zwłaszcza, że… lubię liczby 😉
Przewodnik na pewno nie miał uniwersyteckiego wykształcenia przyrodniczego, o czym nam opowiadał, choć teraz nie przypomnę sobie, kim był z zawodu. Z tego co się orientuję, był licencjonowanym przewodnikiem BPN, czy po kursie PTTK nie wiem 😉