Powoli zmierzamy do końca projektu gdańskiego, ale ostatnie dwie odwiedzane dzielnice wymagały nieco dłuższego zwiedzania. Wisienką na torcie było Śródmieście, w którym roiło się od detali, a poza tym wycieczki realizowałam w nieco odmiennych warunkach, o czym przeczytacie już niedługo. Tymczasem Wyspa Sobieszewska, która dziś znalazła się na tapecie, ze względu na spory obszar została przeze mnie podzielona na trzy spacery i uważam to naprawdę za doskonały wynik. Prężnie zrealizowałam tę część 🙂
Dziś opowiem Wam o pierwszej z wypraw, którą odbyłam w pojedynkę. Pozostałe dwie w wyśmienitym towarzystwie, co szczególnie na ostatnim spacerze sprawiło, że był on jedyny w swoim rodzaju. Ciekawi? O tym przeczytacie w przyszły wtorek! 😉
Sobieszewo planowałam odwiedzić już w maju, a nie dopiero w wakacje, ale jakoś się nie składało. Miałam wybrać się z koleżanką dysponującą autem, ale tak przesuwałyśmy nasz wyjazd i przesuwałyśmy, aż wreszcie odwiedziłyśmy inną dzielnicę, a do Sobieszewa pojechałam w sierpniu sama. I od razu czułam, że był to strzał w dziesiątkę! 🙂 Pogoda była wyśmienita, co pozwalało mi spędzać tam całe dnie, a to z kolei było wygodne ze względu na niełatwy, długi dojazd komunikacją publiczną oraz przełożyło się na mniejszą liczbę wycieczek.
Wyspa była niczym miejscowość wypoczynkowa, dokąd ludzi ciągnie latem. Paradoksalnie jednak nie wszędzie roiło się od turystów. Minęłam ich nieco po drodze, nie wyróżniając się na ich tle ubiorem, a jedynie zachowaniem. Krótkie spodenki, lekka koszulka, czapka z daszkiem – wpasowywały się w letniskowy image, za to pozostali goście na wyspie raczej przybyli tu, by plażować i nosili ze sobą niezbędne w tym celu atrybuty, a ja trzymałam się głównie ulic i fotografowałam jak nakręcona.
Jedynie w jednym miejscu zgromadzili się ludzie, aby popłynąć statkiem wycieczkowym.
Tak naprawdę panowały tu cisza, spokój, ćwierkały ptaszki, bzyczały owady. Słoneczko przygrzewało, a ja wędrowałam przed siebie bez pośpiechu, wypatrując ciekawostek. Czułam się niezmiernie wyluzowana, jakbym sama była na wakacjach 🙂 Może to dobra metoda, by złapać oddech, nie wybywając daleko od miejskich przestrzeni? A może macie własne sprawdzone sposoby?
Ciekawostką był dla mnie fakt znalezienia na swojej trasie jednego bloku, podczas gdy teren zdominowały domy. W pobliżu uliczki o niezwykle adekwatnej nazwie (no powiedzcie sami! <3) stacjonował też kemping, gdzie domki oznaczono nazwami statków 😉
Jak zawsze moją uwagę przykuwały także tabliczki właścicieli czworonogów, choć po ich treści można by się zastanawiać, kto tam właściwie rządził 😉
Udało mi się też usłyszeć uroczy dialog dziadka z wnuczką, która przybiegła do niego z radością, aby podzielić się słodkim smakołykiem. Zaintrygowały mnie też kominy, może to ta cegła 😉
Znalazłam również Stację Biologiczną Uniwersytetu Gdańskiego, w pobliżu której dotąd nie byłam, chociaż w ramach studiów odbywaliśmy także zajęcia terenowe na wyspie. Już podczas tego pierwszego spaceru rozglądałam się uważnie, próbując odkopać w pamięci, gdzie było to miejsce, ale nie tym razem 😉
A skoro już o biologii mowa, przyznam się Wam, że dla odmiany nie wędrowałam samymi ulicami, bo jednak ciągnęło mnie na łono natury i natrafiłam na Wyspie Sobieszewskiej na miejsce, z którego grzechem byłoby nie skorzystać 🙂
Tuptałam powoli ścieżkami, oglądałam budki dla ptaków, tablice z informacjami przyrodniczymi, a same ptaki były raczej skryte i trafiły się pojedyncze przypadki, raczej słyszalne, niż widoczne. Przechodzień powiedział mi, że na wieży obserwacyjnej zastanę pasjonata ptaków. Spodziewałam się od razu jakiegoś biologa, a spotkałam amatora ornitologii, który, jak się okazało, pisał książki (choć w tamtym momencie nie publikował) i odbyliśmy dość długą (pół godziny? godzina?) rozmowę o psychologii, w którą włączył się zresztą turysta z Łodzi 😉 Takie przygody na trasie mile widziane 🙂
Mój nowy znajomy stwierdził, że momentalnie wyczuwa pozytywnych ludzi i jego zdaniem należałam do nich, a dodatkowo podziwiał moją konsekwencję w trzymaniu się swoich planów, gdy sugerował mi inne możliwe trasy. To było całkiem miłe.
Pierwszy spacer po Sobieszewie, choć w pojedynkę, pozwolił mi wyjść naprzeciw innym ludziom, naturze i własnym myślom. Zrelaksować się, poczuć wolność i cieszyć się cudowną pogodą i jeszcze wspanialszymi okolicznościami przyrody. Pozwolił nabrać dystansu i oderwać się od pędu codzienności.
A już za tydzień kolejna porcja sielankowości, bo lato coraz bliżej! 🙂