Zakoniczyn i miejscy „bracia mniejsi”

Ostatnio zabrałam Was na spacer po Górkach Zachodnich i wpis ten miał rekordową liczbę odsłon, co niezmiernie mnie cieszy, dziękuję! 🙂

Podczas spaceru po Zakoniczynie dobre nastroje również nas nie opuszczały. Spacerowałyśmy wraz z koleżanką przy świetnych warunkach pogodowych, ponownie daleko od gwaru miasta, a już na dzień dobry same zostałyśmy obdarowane uśmiechem 😉 Co prawda dość statycznym, ale kto by zwracał uwagę na taki detal 😉

Na naszej drodze nie zabrakło też kolorowych, dziecięcych akcentów. W okolicy chodników i stołu do ping-ponga znalazłyśmy parę zabawkowych pojazdów. Zaciekawiło nas, czy dzieci, które je tam zostawiły, wrócą po nie, czy zwyczajnie je zgubiły. Przez mikrosekundę czułam się, jakby to znalezisko miało potencjał zostania trofeum z wyprawy, ale oczywiście ostatecznie zostawiłyśmy je tam, gdzie leżały.

Spacerowałyśmy pomiędzy blokami, zauważając przy tym pewną powtarzalność zabudowy. Na początkowym etapie teren nie był bardzo odkrywczy pod względem napotykanych obiektów. W związku z tym skupiłyśmy się bardziej na fakcie, że ta wycieczka była przede wszystkim naszym spotkaniem. Nieco gadałyśmy, ale przekułyśmy też pozytywne nastroje w lekką „głupawkę” i dreptałyśmy, jednocześnie podśpiewując. Okazało się, że trochę tego wspólnego repertuaru jednak mamy!

Zeszłyśmy nad pierwszy zbiornik retencyjny – paradoksalnie Świętokrzyska II. Był to nasz najdłuższy przystanek podczas tej trasy.

Od piosenki z Króla Lwa, przez szczekanie „oburzonego” tym psa 😉 płynnie przeszłyśmy do skupienia się na ptakach. W okolicy zbiornika było ich całkiem sporo. Latały nad wodą, sunęły po jej tafli jak rodzinka łabędzi, a kaczki zorganizowały sobie zjeżdżalnię, wprawiając nas tym w niemałe zdziwienie.

I chociaż łabędzie totalnie mnie rozczuliły, a kaczki wprawiły w osłupienie, hitem tego odcinka był gołąb. Przysiadłyśmy na okolicznej ławeczce, a przed nami, nic sobie nie robiąc z naszej obecności, kroczył on. Przechadzał się, jakby chciał zwrócić na siebie naszą uwagę. Długo nie musiał czekać. Z tak bliska jeszcze wcześniej nie miałam okazji fotografować nawet tak „proludzkiego” zwierzęcia, jakim jest gołąb. Postanowiłam zatem stworzyć kilka kadrów, które to postanowienie szybko przerodziło się w pełną sesję zdjęciową. A model był niezwykle wdzięczny. Nie wiem, na ile był świadomy naszej obserwacji, a na ile po prostu robił swoje, nie czując w naszej osobie żadnego zagrożenia… Ale! Zaczął się wyginać, układać piórka, podlatywać czy rozkładać skrzydełka. Obserwowanie tych popisów było dla mnie niemałą przyjemnością.

I mogłabym oczywiście opowiadać o blokach-klonach, ale tym razem skupię się na czymś innym. Spacerując pomiędzy taką właśnie zabudową, mogłyśmy dostrzec, że Zakoniczyn miał wciąż sporo zieleni. I właśnie ta zieleń, ten błękit wód i nieba nad nami… To one sprawiły, że spacer był przyjemny i wracałyśmy w doskonałych nastrojach. Osiedle było moim zdaniem prorodzinne, więc dominowały domy, sklepiki, przychodnie, znalazła się też szkoła. Czy na obrzeżach miast potrzeba „na siłę” dużo więcej? Czy nie szukamy lokum na obrzeżach właśnie po to, by tego nadmiaru uniknąć?

Nawet jednak pośród nowoczesnych zabudowań znalazła się pewna ciekawostka z dłuższą historią. Mowa o dworku przy ulicy Wieżyckiej. Rozmawiałyśmy o nim z dziennikarką off the record podczas mojego pierwszego wywiadu w kontekście przedmieść gdańskich. Doczytałam, że stanowi zabytek, wzniesiono go w XIX wieku, a obecnie jest w rękach deweloperskich i jego przyszłość jest jeszcze niejasna.

A na koniec jeszcze jedna historyjka:

W okolicy drugiego zbiornika retencyjnego (tym razem Świętokrzyska I) znajdowała się szkoła. Grupa chłopców wędrowała akurat na trening. Byli już ubrani na sportowo. Niejeden z nich nosił koszulkę piłkarską, która sugerowała jego preferencje co do drużyn. I nie powiem, ja swoje też mam, chociaż aktywnym kibicem jestem raz na dwa lata, gdy mamy Mistrzostwa Europy lub Mistrzostwa Świata 😉 Nie mogło zatem przejść bez echa, gdy zauważyłam, że jeden z nich „ma portugalską koszulkę” – co powiedziałam koleżance, ale ciut za głośno (co zdarza mi się nader często, gdy się czymś ekscytuję!). Ale co ciekawe, zareagował nie ten chłopiec, który ów strój nosił, ale krzywe spojrzenia posłali mi inni chłopcy, fani ewidentnie innych barw 😉

Za tydzień kolorów również nie zabraknie, zatem zapraszam! 🙂

2 thoughts on “Zakoniczyn i miejscy „bracia mniejsi”

  1. komtur says:

    Na ostatnim zdjęciu to chyba zdjęcie budynków na Ujeścisku, zlokalizowanym w wzdłuż Piotrkowskiej a nie Zakoniczyn?

    Odpowiedz
    1. Palcem po mapie, stopą po ziemi says:

      Dzień dobry 🙂 Budynki owszem, są w miejscu, o którym Pan wspomina. Kadr obejmuje jednak także zbiornik (tworzący ciekawą kompozycję właśnie z budynkami na dalszym planie), a został wykonany przy Szkole Podstawowej nr 12, którą moja mapa klasyfikowała do Zakoniczyna i został on wykonany podczas zwiedzania Zakoniczyna, stąd ujęcie tego kadru we wpisie poświęconym właśnie tej części miasta. Spacer bezpośrednio pomiędzy tamtymi budynkami łapał się już w ramach zwiedzania Ujeściska. Pozdrawiam 🙂

      Odpowiedz

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *