Dziś odwiedzimy niewielki obszar, określany jako Orunia Górna. Przyznam szczerze, że chociaż miejsce było klimatyczne i bardzo mi się tam podobało, to poza okolicą Świętokrzyskiej i pętli na Łostowicach nie wróciłam już do tej przestrzeni. Byłam tam tylko raz, podczas projektowego spaceru w 2015 roku. Może rzeczywiście zajrzałabym tam ponownie, gdyby nadarzyła się ku temu okazja.
Dlaczego warto?
Powodów znalazłabym co najmniej kilka. Przede wszystkim na miejscu odkryłam, że nazwa nie wzięła się znikąd. Górna Orunia rzeczywiście jest położona dość wysoko, co generuje ciekawe widoki. Jednocześnie, paradoksalnie, nie musieliśmy na naszej trasie ciągle spacerować góra – dół.
To co ważne, szczególnie, gdy mowa o dużym mieście, to zadbanie o urozmaicenie zabudowy zielenią. Poniższe kadry niewątpliwie świadczą o tym, że mieszkańcy troskliwie podeszli do tematu roślinności wokół blokowisk.
Urzekło mnie, iż nie brakowało także większych połaci zieleni. Delikatnie schodząca w dół ścieżka rozpościerała przed nami malowniczy krajobraz. Ponadto stała się nie tylko trasą spacerową, ale korzystali z niej liczni biegacze czy rowerzyści.
Oczywiście na południu Gdańska pojawia się coraz więcej mieszkańców, nie dziwi zatem fakt, że pojawia się także nowa zabudowa. Podczas naszego spaceru dostrzegliśmy kilka wznoszonych budynków mieszkalnych, raczej zabudowy wielorodzinnej. Zakładam, że obecnie są one już ukończone, a jak mniemam, pojawiło się ich jeszcze więcej.
Na Oruni Górnej zdecydowanie dominowały bloki, pomiędzy którymi umieszczono liczne sklepy, zakłady usługowe oraz oczywiście szkoły i przedszkola.
No właśnie. Spacerując po Oruni Górnej, można odnieść wrażenie, że to osiedle pomyślane głównie pod kątem rodzin z dziećmi. Stąd obecność placówek oświatowych, a dla bezpieczeństwa ogrodzone boiska. Czy to znaczy, że jest bezpiecznie? Trochę przekornie powiem, że prawie zostałam potrącona… przez kilkuletniego rowerzystę 😉 Co ciekawe, podobna przygoda spotkała chwilę później mojego towarzysza. Tym razem jednak postrachem szos była małoletnia dziewczynka.
Po drodze natknęliśmy się też na niejeden plac zabaw. Osobiście najbardziej urzekł mnie ten, gdzie dostrzegłam huśtawkę w kształcie żółwia <3 Aczkolwiek muszę przyznać, że z większą wnikliwością eksplorowaliśmy statek, który zawierał w środku ciekawe komunikaty.
Ta wycieczka sprawiła, że i my mogliśmy cofnąć się do czasów dzieciństwa. Czasów, gdy większość dnia spędzało się na zabawie, nierzadko na zewnątrz. Gdy posiadaliśmy z przyjaciółmi własny język, a nawet szyfry.
Dziś świat wokół jest zupełnie inny, ale z przyjemnością pielęgnuję tę pozostałą cząstkę dziecka w sobie 🙂
No wreszcie jakiś post dla ludzi! 😀 Tzn. o dzielnicy, z którą mam bardzo konkretne skojarzenia. Przede wszystkim dentysta na Fieldorfa, od lat ten sam, chodziłem do niego jeszcze do starego gabinetu na Dokerów, po drodze dziwując się, skąd w niezabytkowym rejonie wzięła się wieża kościoła Zbawiciela 🙂 Drugie, to kolega, u którego nocuję czasem, gdy bardzo potrzebuję noclegu w Trójmieście albo gdy wpada na wycieczki piesze nasz wspólny znajomy z Torunia, któremu zawdzięczam poznanie m.in. paru zacnych punktów gastronomicznych w Śródmieściu i zachęcenie do zwiedzania II wojny światowej.
Dziecinne napisy są o wiele lepsze niż bazgroły przed wejściem do Stoczni Gdańskiej, może kiedyś będą traktowane przez archeologów jako zacne hieroglify 🙂
Hahaha, niezmiernie się cieszę, Kordian, że po publikacji kilkudziesięciu wpisów, człowiek wreszcie znalazł coś dla siebie 😉
Dziecinne napisy są przede wszystkim szczere 😉 Ciekawe, co to powie ludziom z przyszłości o naszym społeczeństwie (o ile miejsce zapisania tych ciekawostek jeszcze się ostanie).