Tym razem zapraszam Was na jeden z dłuższych spacerów. W tamtym momencie był zdecydowanie moim rekordem, jeśli chodzi o projekt gdański 🙂 Spędziłyśmy na trasie niemal cały dzień, a wróciłam do domu z ponad 400 zdjęciami, co jak na tamten etap moich wędrówek było sporą ilością, a jeszcze nie standardem 😉
Planowałam, że rozpoczniemy od Westerplatte, a skończymy w okolicy pętli tramwajowej na Przeróbce. Niestety, nie zdążyłyśmy obie dotrzeć na założony autobus i czekanie półtorej godziny na kolejny uważałyśmy za zwyczajnie marnotrawstwo czasu, dlatego zdecydowałyśmy się odwrócić kolejność. Główna trasa przejazdowa przez Przeróbkę była wówczas remontowana, więc i tak tramwaje kończyły swoje trasy przy pętli. Pokręciłyśmy się w okolicy przebudowywanej przestrzeni, po czym skierowałyśmy się w rejony Zakładu Karnego.
Szukając dalszej drogi, zapytałyśmy dwóch panów w strojach roboczych o pomoc. Przeprowadzili nas przez sieć torów do wieży. Zdziwił ich fakt, że zamierzałyśmy iść na Westerplatte pieszo – podejrzewam, że nie był to zbyt powszechny pomysł 🙂 Za to jeden z panów, widząc, że dodatkowo fotografuję mijane obiekty, zasugerował uwiecznienie właśnie znajdującej się po drugiej stronie torowiska wieży, bo ponoć planowano jej wyburzenie. Może ktoś z Was wie, czy jeszcze stoi? Nieśmiało poprosiłam też panów o pamiątkowe wspólne zdjęcie – młodszy z nich, jednocześnie ten bardziej rozmowny, przystał na to bez wahania, choć jeśli mnie pamięć nie myli, nie życzył sobie upubliczniania tej fotografii. Na tamtym etapie swoich wycieczek nie traktowałam zdjęć z innymi ludźmi jako materiału pod publikację, później pytałam o zgodę na umieszczenie zdjęcia w potencjalnej książce 😉
Znalazłyśmy się na trasie Sucharskiego, która zdawała się ciągnąć w nieskończoność. Miało to jednak także swoje plusy – brak skomplikowania drogi, ograniczenie trasy chwilowo tylko do wyzwania kondycyjnego, paradoksalnie cisza i spokój, sprzyjające wnikliwym rozmowom.
Wreszcie dotarłyśmy do dość skomplikowanego skrzyżowania i dłuższą chwilę zastanawiałyśmy się, jak dalej iść, by zahaczyć o wszystkie interesujące nas uliczki i docelowo jednak znaleźć się na Westerplatte. Nawet zapytałyśmy jednego pana, ale tylko się zawstydził, że go zagadałyśmy. Udało się nam samym trafić na „poziom wyżej”, a po krótkiej wędrówce teren zaczął wyglądać znajomo. Kiedy robiłam kurs prawa jazdy, przyjeżdżaliśmy nieopodal na plac manewrowy.
Na tym etapie swojej opowieści myślę, że mogłabym nieco wyklarować Wam ten tajemniczy, odnoszący się do płci tytuł. Kolejnym punktem na naszej trasie były słynne gdańskie Fosfory. Weszłyśmy na ulicę Chemików, podziwiając przy tym gabaryty elewatorów (choć nie wiem, czy ta sama nazwa obowiązuje dla magazynów na zboże i tych na nawozy, jak w naszym przypadku). Droga biegła wzdłuż kanału, a na jednym z mostków siedziała grupa mężczyzn i podjadała drugie śniadanie. Gdzieniegdzie przejeżdżały meleksy i panowie rzucali nam żartobliwym tonem, by ich nie fotografować. Nawet zaskoczyło nas, że pan ochroniarz nie próbował nas zatrzymywać. Przeszłyśmy 200, może 300 metrów i zawróciłyśmy, cały czas czując na sobie spojrzenie zaintrygowanych mężczyzn. Co w takim miejscu robiły dwie dziewczyny, jeszcze zachowujące się niczym turystki? No właśnie, odkąd z przystanku tramwajowego na Przeróbce skręciłyśmy między zabudowania, nie spotkałyśmy żadnej kobiety. Teren wydawał się sprzyjać raczej męskiej pracy, choć mogło być to złudne.
Zmieniło się to kawałek dalej, gdy w stróżówce przed wjazdem na tereny portowe spotkałyśmy panią. Byłam mocno rozczarowana, że teren odgrodzony grubym sznurem (odciąganym, gdy chciały przejeżdżać auta, których kierowcy mieli przepustki) okazał się drogą wewnętrzną portu. Nie pozostało nam nic innego jak zawrócić ku wspomnianemu skomplikowanemu skrzyżowaniu i skierować się ku Twierdzy Wisłoujście. Dzielił nas od niej jeszcze spory kawałek, ale motywował nas fakt, że postanowiłyśmy zwiedzić ją także wewnątrz. Dla nas obu była to pierwsza wizyta w tym miejscu.
Trafiłyśmy na przewspaniałą panią przewodnik, która poświęciła nam dwukrotnie więcej czasu niż powinna. Odpowiadała na moje liczne pytania. Uczyłyśmy się, jak ładować armaty. Mogłyśmy się wczuć w rolę żołnierza, który miał do zestrzelenia wroga, a widział go z oddali tylko przez niewielkie okienka. Wspięłyśmy się na charakterystyczną dla tego obiektu wieżę i chyba ten moment zapamiętałam najlepiej. Pani pokazała nam kawałek ściany, jakby podzielonej na dwie części. Okazało się, że jedna z nich była oryginalna, drugą odbudowano w latach 60. Na pytanie, jak sądzimy, która jest starsza (i ponoć ten sposób budowania był trwalszy) wskazałam jedną z nich bez wahania, bo drugi sposób odpowiadał temu, jak podczas budowy naszego domu układał cegły mój tata. Okazało się jednak, że dawni budowniczowie i mój tata działali w ten sam sposób – zdolniacha 😉 w ramach dygresji dodam, że o wątkach ceglanych (czyli sposobach układania cegieł) było też parę słów na kursie przewodnickim i złapałam się ostatnio na tym, iż wędrując między budynkami w pracy, zaczęłam się przypatrywać ścianie, co spotkało się z dużym zdziwieniem towarzyszącego mi kolegi 🙂 Drugim absolutnie cudownym momentem było dla mnie wspięcie się na samą górę. Raz dlatego, że mogłyśmy zrobić sobie pamiątkowe zdjęcie z Oceanią, którą płynęłyśmy niedługo wcześniej. Dwa, że uświadomiłam sobie, ile te moje wycieczki dały mi orientacji w Gdańsku. Pani spytała bowiem, co widzimy i zakładam, że spodziewała się raczej odpowiedzi w stylu „statki”, tymczasem ja wyskoczyłam z hasłami w stylu „tu jest Nowy Port, tam Letnica, a to Oceania”. 🙂
Ciekawie było obejrzeć nabrzeże Nowego Portu także z poziomu gruntu. Duże wrażenie robiły nie tylko jachty, ale także spichlerze. Poza tym to było dla mnie coś niebywałego, bo o ile często stałam po przeciwnej stronie rzeki i patrzyłam na Twierdzę, o tyle nie miałam dotąd okazji sprawdzić, jakby to wyglądało w drugą stronę.
Ostatnim etapem naszej wycieczki było Westerplatte – tak naprawdę główny cel, gdyż moja towarzyszka nie mieszkała w Trójmieście zbyt długo i nie miała jeszcze okazji tam być. A ja… byłam tam ze cztery czy pięć razy? Ale jak mam okazję, to tam wracam. Miejsce niezwykłe. Nie tylko wyjątkowe pod względem historycznym, ale oddalone od centrum miasta tak bardzo, że zdaje się być idealnym miejscem spacerowym, skłaniając człowieka do refleksji. Pozwala nam się wyciszyć. Jest to przestrzeń jedyna i niepowtarzalna. I żeby się nie powtarzać, bo odczucia i spostrzeżenia mam za każdym razem podobne, odsyłam Was do relacji, którą przygotowałam jakiś czas temu, a która to wycieczka była moim zdaniem najciekawsza.
Z plażą przy Westerplatte kojarzy mi się jeszcze jedna z końcowych scen z mojego ulubionego polskiego filmu „Jutro idziemy do kina” i chociaż raczej nie kręcono jej w tym miejscu, zawsze kojarzą mi się ze sobą te dwie przestrzenie – filmowa i realna. Zwłaszcza, że film opowiada o przededniu II wojny światowej, a Westerplatte wiąże się z jej początkiem.
Jest na Westerplatte jeszcze jeden obiekt, który doskonale oddaje współczesny charakter tego miejsca. Dziś jest ono lekcją dla potomnych, okazją do przewartościowania pewnych rzeczy i do refleksji nas sobą samym. Dlatego uważam, że wpisują się w to umieszczone na tablicy kamiennej słowa Jana Pawła II:
Ten cytat towarzyszy mi odkąd ujrzałam go po raz pierwszy. I jest to jedno z najmądrzejszych zdań, jakie było mi dane przeczytać.
A Wy, czy mieliście okazję odwiedzić Westerplatte? Jeśli tak, napiszcie, jakie uczucia budzi w Was ta przestrzeń? A jeśli nie, polecam z całego serca!
Wieża to część dawnej nastawni „GPB” stacji towarowej Gdańsk Port Północny. Obecnie została tylko część parterowa (prostopadłościenna; rozbiórka wieży chyba w 2016 r.), a obok zbudowano nową nastawnię „GPA”. 2016 to rok modernizacji całej linii Pruszcz Gdański – Gdańsk Port Północny (w tym budowy nowego mostu nad Martwą Wisłą).
http://pl.wikipedia.org/wiki/Plik:Nastawnia_GPB_w_Gdansk_Port_Polnocny.JPG
Słynnych nastawni typu „grzybek” (określenie w kręgach kolejowych) było w Polsce więcej – w 2011 r. rozebrano taką z powodu budowy Lokalnego Centrum Sterowania w Tczewie. Obecnie największy „grzybek” jest chyba na stacji Warszawa Zachodnia. Takie stanowiska obserwacji rozjazdów i innych urządzeń nie są już potrzebne w dobie monitoringu – na szczęście w Warszawie nie zburzyli.
Michale, bardzo Ci dziękuję za rozwinięcie tego zagadnienia. Czyli rzeczywiście warto pewne rzeczy zamykać w kadrze, żeby móc o nich pamiętać chociażby w ten sposób…