Ostatniego dnia wyjazdu gospodarz odwiózł mnie do Kalisza Pomorskiego. Mimo przygód, wiedziałam, że wyjazd do Drawieńskiego Parku Narodowego będę wspominała dobrze, bo obejrzałam wszystkie ścieżki edukacyjne, tak jak zakładałam przed przyjazdem. Nawet jeśli jedną zobaczyłam częściowo, to i tak w ogólnym rozrachunku byłam zadowolona, a wręcz powrót do rzeczywistości nie należał do najłatwiejszych.
W związku z tym, że miałam przesiadkę w Stargardzie, dawniej zwanym Szczecińskim, postanowiłam zwiedzić miasto, tak jak wcześniej Piłę. Na początek wyszłam z budynku dworca i skręciłam w prawo, po czym ponownie w prawo pod wiaduktem. Za nim zaintrygowała mnie wieża, której jednak nie znalazłam na mapie, więc trudno było powiedzieć, do czego służyła. Natomiast po lewej stronie, za skrzyżowaniem, mieściły się ogromne Czerwone Koszary i to one były moim jedynym celem po tej stronie torów. Wówczas okrążyłam skrzyżowanie i przeszłam się drugą stroną ulicy ponownie za wiadukt.
Plan na Stargard miałam raczej spacerowy, od punktu do punktu. Idąc na wprost, dotarłam do ronda, przy którym stała cerkiew prawosławna Św. Apostołów Piotra i Pawła. Zza niej wyłaniała się wieża ciśnień. Podeszłam bliżej niej, po czym wróciłam pod kościół, gdyż nieopodal mieściła się pierwsza z bram, które chciałam zobaczyć – Brama Świętojańska. Piesi mogli przejść tunelem obok. Wyszłam prosto na fontannę, za którą był plac zabaw. Moją uwagę zwrócił także wyblakły mural na pobliskim budynku.
Stamtąd przeszłam na drugą stronę, ku kościołowi Św. Jana Chrzciciela, obecnie parafii Św. Józefa. Historię kościoła opisywała tablica w przedsionku i tylko stamtąd można było zajrzeć do wnętrza świątyni. Po wyjściu delikatnie się cofnęłam, by udać się na spacer parkową aleją Słowiczą (w Parku Bolesława Chrobrego), przy okazji zaciekawiając się napisem nad drzwiami „Piwnica duchowa – miejsce dla każdego”. Sama miałam trudniejszy moment w życiu i gdybym była tutejsza, a nie miała pociąg za dwie godziny, to może nawet sprawdziłabym, czy drzwi są otwarte.
Z alei Słowiczej chciałam zobaczyć dawny browar Kuppermann, ale częściowo widok zasłaniały drzewa, a nawet tam, gdzie wyłaniały się budynki i wieże kościelne, trudno było jednoznacznie powiedzieć, czy po prostu tej zabudowy, o którą chodziło, nie ominęłam. Natomiast mogłam z góry przyjrzeć się murom miejskim, co było bardzo fajne.
I tak dotarłam do schodków wiodących w dół na wysokości Bramy Młyńskiej zwanej też Portową. Płynęła tu Młynówka, przy której mieścił się jeszcze spichlerz. Tymczasem jednak poszłam dalej prosto, przez Park Zamkowy, aż do Baszty Białogłówki. Rzeczywiście miała zwieńczenie białej barwy, kontrastujące z ceglaną resztą budowli. Chwilę wcześniej minęłam przedszkole, gdzie na placu zabaw urzekła mnie zjeżdżalnia w kształcie samolotu. W pobliżu baszty był głaz związany z PTTK, zachęcający do poznawania Polski.
Idąc dalej na południe, trafiłam na raczej nowszy, ale również wpisujący się w moją estetykę budynek, zajmowany przez Stargardzkie Centrum Nauki Filary. Nieopodal znajdowała się jednak kolejna ceglana budowla, na którą polowała Marta 😉 Tym razem była to Brama Wałowa. Powiedziałabym, że spośród stargardzkich bram i baszt ta była jedną z najciekawszych.
Wkrótce dotarłam w okolice szkoły podstawowej, na której znalazłam kolejny mural. Gdy obróciłam się na północ, do zdjęcia kanału Młynówka ze spichlerzem i bramą w tle szykowałam się dłuższą chwilę, bo na skrzyżowaniu stały auta, chcące włączyć się do ruchu. Jeden z kierowców widząc to, specjalnie zatrzymał się kawałek przed kanałem, co momentalnie wykorzystałam i w podziękowaniu pokazałam mu kciuka do góry. Pomyślałam, że to było super z jego strony.
Z tego miejsca kierowałam się wprost ku Grodzkiej. aby dojść nią na rynek. W tutejszą zabudowę wtopiono Galerię Handlową Starówka, której ściany pokryto napisami z nazwą miasta i nazwą galerii. A sam rynek z całą pewnością był miejscem, które w Stargardzie zobaczyć warto. Z miejsca zakochałam się w detalach architektonicznych budynku ratusza i w posadzce rynku, w którą wkomponowano widok kamieniczek. Na rynku wypatrzyłam też figurkę, z którą zapozowałam oraz lufy armat(?). Odwiedziłam również punkt informacji turystycznej, skąd zgarnęłam mapkę, żeby mieć jakąś pamiątkę ze Stargardu, a poza tym odciążyć baterię telefonu, która i tak nie miała ze mną łatwo 😉
Wówczas skierowałam się do kościoła pw. NMP. Wchodziło się z boku. Na zewnątrz trwały jakieś prace remontowe, ale i wnętrze było surowe, a także wyglądało i pachniało jakby i tu trwał remont. Mimo to postanowiłam przejść się po świątyni. Obejrzałam prezbiterium i ciekawą ambonę, obróciłam w stronę organów, spoglądałam ku sklepieniom i zdobieniom ścian, wreszcie – przyjrzałam nawom bocznym, szczególnie skupiając się na witrażach. Na kilku tablicach upamiętniono kapłanów związanych ze świątynią i nawet zagadał do mnie jakiś starszy pan, nawiązując do jednego z nich. Czułam się z tym jednak bardzo dziwnie. Po pierwsze nie miałam czasu, bo musiałam zdążyć na przesiadkę, a po drugie niekoniecznie chciałam słuchać, jak pan został przez owego księdza okrzyczany przy spowiedzi za opuszczanie mszy niedzielnej. Po wyjściu ze świątyni, zeszłam ku ulicy Krzywoustego, skąd udało mi się uchwycić najlepiej jej bryłę, a także niższe ceglane budynki nieopodal.
Ruszyłam następnie ku Baszcie Tkaczy, zwanej także Lodową. Moją uwagę przykuła płaskorzeźbiona głowa na budynku tuż przed. W sąsiedztwie baszty stała jeszcze basteja, a za nią ciągnęły się mury miejskie położone wzdłuż Parków Piastowskiego i Chrobrego. Przeszłam ku nim na drugą stronę ulicy, mijając przy tym prawdopodobnie gryfa. Jednocześnie wspinając się po schodach, trafiłam na tablice historyczne.
Kolejnym punktem na mojej trasie była Brama Pyrzycka. Blisko niej stał pomnik upamiętniający ofiary katastrofy smoleńskiej, a sama ulica nosiła imię prezydentów Kaczyńskiego i Kaczorowskiego. Chwilę później przeszłam się ku kościołowi Św. Ducha, obok znalazłam pomnik poświęcony sybirakom, a stamtąd rzut beretem miałam do pierogarni Izdebka, gdzie postanowiłam zjeść obiad – serwowali nie tylko pierogi 😉 Po posiłku została mi do odhaczenia już tylko Baszta Morze Czerwone, spod której, mijając wspomnianą na początku wieżę ciśnień, dotarłam na dworzec.
Ze Starogardu miałam jechać już bezpośrednio do Gdańska, ale okazało się to nie takie bezproblemowe. Pociąg nie miał wagonu numer 9, a pani konduktor powiedziała, że im zabrali i usadziła mnie w sąsiednim. Dodatkowo na odcinku Białogard-Koszalin obowiązywała autobusowa komunikacja zastępcza. Dalsza trasa na szczęście nie przyniosła więcej przygód, a ja wróciłam nie tylko z głową pełną wspomnień, ale też spełniona twórczo, bo cały wyjazd opisałam jeszcze nim znalazłam się z powrotem w Gdańsku.
Ze Stargardu.
Fajne zdjęcia . Miasto ciekawsze niz myślałam.
Tak, w każdym miasteczku da się znaleźć coś ciekawego 🙂