Drugi dzień w Zwierzyńcu postanowiłam poświęcić samemu miasteczku. Na początek zawędrowałam Zamojską aż do tablicy z nazwą miejscowości. Następnie stopniowo cofałam się w stronę centrum.
Przy kościele Matki Bożej Królowej Polski znajdowały się pomniki i tablice upamiętniające istnienie w tym miejscu obozu karnego w trakcie II wojny światowej. Hitlerowski okupant początkowo przetrzymywał tu jeńców francuskich, a w późniejszym okresie lokalną ludność w odwecie za współpracę z partyzantami. Przeszłam się zarówno wokół świątyni, jak i w jej wnętrzu, gdzie też była ściana z pamiątkowymi tablicami. Chyba największe wrażenie zrobił na mnie obraz prezentujący mężczyznę w pasiaku. Nawet stacje drogi krzyżowej otoczono łańcuchami. Również drewniana figura ukrzyżowanego Chrystusa na wejściu do świątyni zwróciła moją uwagę.
Gdy ruszyłam dalej Zamojską, mijałam kolejne krzyże czy pomniki, a tych ponoć w całym Zwierzyńcu było aż 65! Natrafiłam też na figurę św. Jana Nepomucena. Niedługo później skręciłam w ulicę Parkową, przy której znajdowała się dawna willa Kosteckich.









Stamtąd przeszłam w stronę Parku Miejskiego. Najpierw znalazłam się jednak w ogrodzonej części z placem zabaw, siłownią pod chmurką, a nawet rampą. Dopiero dalej dotarłam do rzeki Wieprz, za którą rozciągał się właściwy park. Przymierzałam się akurat do zdjęcia mostka nad wodą, wyczekując, aż spacerowicz wyjdzie mi z kadru, co pan skomentował radośnie:
– Trzeba było ze mną robić.
– Znalazłby się Pan później w internetach 😉
Chwilę później i ja przekraczałam most, po czym parkową ścieżką dotarłam do pomnika z cytatem Józefa Piłsudskiego: „Naród, który nie szanuje swej przeszłości, nie zasługuje na szacunek teraźniejszości i nie ma prawa do przyszłości.”
Wzdłuż ulicy ustawiono jeszcze popiersie Staszica oraz głaz upamiętniający pozbycie się szarańczy w 1711 roku. W ten sposób doszłam do deptaka będącego przedłużeniem alei Wachniewskiej – jej imienia był jedyny szlak, który jeszcze zamierzałam przejść. Pozostałe cztery ścieżki szalona Marta pokonała naraz dzień wcześniej. Było tu cicho i pusto przy poniedziałku, co wydało mi się niesamowitym kontrastem do niedzielnych tłumów.






Choć spacerowałam tędy dzień wcześniej (w sumie w ciągu dnia przechodząc cały Staw Kościelny dookoła), ruszyłam ponownie ulicą Browarną. Korzystając z niewielkiego ruchu, sfotografowałam wystawę plenerową o powstaniu styczniowym, po czym ponownie odwiedziłam tzw. Kościół „Na wodzie” pw. Św. Jana Nepomucena.
Następnie kierowałam się w stronę lasu, mijając rzekę Świerszcz i przechodząc obok terenu browaru z 1806 roku. Dzięki panu ochroniarzowi dowiedziałam się, że na teren przed budynkiem można wejść, czego nie omieszkałam zrobić, fotografując detale po drodze oraz sam budynek. Mieściła się tam także wystawa plenerowa nt. historii obiektu.
Na kolejnym odcinku pochyliłam się, by wspomóc chrząszcza, który wywrócił się na plecki.











Przy Plażowej mieścił się budynek Ośrodka Edukacyjno-Muzealnego RPN, ale odwiedziłam go już dzień wcześniej. Natomiast tuż za nim znajdowało się wejście na dwa szlaki. Niebieski miałam już za sobą, więc tym razem sugerowałam się znakami zielonymi.
Ścieżka poznawcza aleją im. Aleksandry Wachniewskiej była bardzo krótka, ale zdecydowanie warta spaceru. Schodkami prowadziła do Księżej Łąki. Przy odrobinie szczęścia mogłabym tam obserwować konika polskiego, ale nie miałam tym razem szczęścia. Bardzo ciekawie rozwiązano styk ścieżki pieszej z przejściem między łąką a laskiem. Były tam obrotowe furtki, podobne jak w supermarketach.





Dalej przestrzeń zdominował błękit wody – za kanałem na rzece Świerszcz znajdowała się część założenia willi renesansowej Zamojskich (obecnie szkoła im. Jana Zamoyskiego). Oś wodna robiła wrażenie i podejrzewałam, że musiała być jednym z ulubionych miejsc spacerowych mieszkańców i przybyszów. Niektóre widoki były wręcz malarskie!



Dotarłam do ulicy Wachniewskiej i skręciłam ku ulicy 1 Maja. Szłam nią aż do Skwerkowej, którą to drogę oznaczono nawet w sieci jako godną zobaczenia ze względu na nawierzchnię klinkierową. Po drodze podobały mi się drewniane chaty. Ciekawa byłam, jaka ich część pozostawała zamieszkana.
A skoro już byłam tak blisko, pokusiłam się jeszcze o spacer ulicą Partyzantów do wieży widokowej. Przy Urzędzie Miasta zobaczyłam tabliczkę, że mam do pokonania jeszcze około kilometra.
Minęłam tory i znalazłam się w miejscu o nazwie Rudka. Nie byłam pewna, czy to nazwa ulicy, osiedla czy odrębnej wioski. Przestrzeń wokół nie dawała jednoznacznej odpowiedzi. Z jednej strony dopatrzyłam się tabliczki sołtys, z drugiej jednak niedługo później moim oczom ukazała się stacja wodociągowa w Zwierzyńcu. W międzyczasie zrobiło się na tyle ciepło, by bluzie zrobić miejsce w plecaku.








Na ostatniej prostej do wieży widokowej drzewa rosły po obu stronach drogi, dając dodatkowy walor estetyczny. Sama wieża była drewniana, o trzyetapowych schodach, a na górze spotkałam dwóch panów, którzy zbierali się chwilę później do zejścia, ale poproszeni, uprzednio zrobili mi jeszcze zdjęcia. Sama poczyniłam tam kilka nagrań i krótką sesję zdjęciową, po czym z radością, znaną już sobie ścieżką, wróciłam do centrum Zwierzyńca, zahaczając ponownie o Księżą Łąkę, ale i tym razem nie uświadczyłam koników. Za to wychodząc na tyłach szkoły im. Zamoyskiego, złowiłam jeszcze ładne kadry.




Miałam ochotę na jakiś regionalny obiad w knajpie Młyn, ale wyjątkowo była zamknięta. Cofnęłam się do skrzyżowania z ulicą 1 Maja, ale tamtejsza regionalna knajpka okazała się być czynna póki co tylko w weekendy. Ostatecznie pierogi z kaszą i serem dorwałam w może mniej wypasionym, ale czynnym lokalu na skrzyżowaniu z Browarną. Po obiedzie skusiłam się jeszcze na lody.



Aż wreszcie rozsiadłam się na ławeczce nad Stawem Kościelnym. Dojadłam lody i zabrałam się za pisanie tego tekstu 😉 Przy okazji wystawiłam nogi na słoneczko i postanowiłam podładować zasoby witaminy D.
Niespełna dwie godziny później podreptałam do miejsca noclegu, złapałam oddech i wzięłam się za pakowanie 😉 Bilans dnia wyniósł tym razem 11,2 km. Niestety, to był już ostatni dzień zwiedzania Roztocza i nazajutrz skoro świt ruszałam w drogę powrotną.