W niedzielę padało przez większość dnia. Pochmurne niebo i dodatkowo opady gwarantowały, że zdjęcia nie wyjdą tak, jak je sobie wyobrażałam. Odpuściłam zatem wycieczkę, ale czułam jak brakowało mi wyjścia z domu. Wykorzystałam w związku z tym nadgodziny do odebrania w pracy, by zwiedzić kolejny kawałek dzielnicy, którą rozpoczęłam około tydzień wcześniej. Wysiadłam na przystanku SKM Gdańsk Politechnika i ruszyłam ścieżką przy zaniedbanym, aczkolwiek niezmiennie mnie intrygującym, budynku obok peronu. W ten sposób wyszłam na alei Hallera, gdzie odbiłam w lewo.
Na pograniczu dzielnic biegła ulica Piramowicza, przy której znajdowała się szkoła średnia Conradinum o ponad 200-letniej tradycji. Przeszłam przez ulicę Konarskiego i wyszłam na Alei Zwycięstwa obok Konsulatu Generalnego Republiki Federalnej Niemiec. Niedługo później ponownie trafiłam na ulicę Piramowicza, gdzie stacjonowała bursa.
Stamtąd skręciłam w ulicę Uphagena. Minęłam przy tym kilka budynków, które zaciekawiły mnie pod kątem architektonicznym. Szukałam Willi Patschkego przy Uphagena 23, a z moich notatek wynikało, że powinna być widoczna z Parku Uphagena. Dotarłam zatem do czegoś na kształt mikroronda, które łączyło trzy odnogi ulicy Uphagena: tę, którą przeszłam, odcinek biegnący na wprost oraz w lewo. Przy tej okazji za budynkiem 24a zobaczyłam posesję oznaczoną jako Związek Nauczycielstwa Polskiego i Hotel Logos, co skojarzyło mi się z moim pobytem w Warszawie kilka lat temu w celach służbowych. Nieopodal Centrum Nauki Kopernik znajdowało się właśnie takie połączenie.
Następnie odbiłam w lewo i natrafiłam właśnie na Willę Uphagena, gdzie mieściła się restauracja oraz Gdański Klub Biznesu. Budynek był arcyinteresujący i zdecydowanie wyróżniał się z otoczenia. Zastanowiło mnie, dlaczego zabytki trafiają w ręce prywatne i czy musiałabym mieć zgodę, by opublikować zdjęcie takiego zabytku np. w książce. Zasięgnęłam nawet porady prawnej u studiującej prawo znajomej 😉 Obchodząc posesję wzdłuż ogrodzenia, natrafiłam ostatecznie na Aleję Grunwaldzką, gdzie i pod numerem 5 znalazł się zabytek. W subtelnie zdobionym budynku o prostej bryle, opisanym jako Dwór Uphagenów (Monplaisir), według katalogu zabytków mieścił się Urząd Stanu Cywilnego. Jednocześnie na bramie znalazła się informacja, iż udzielano tam bezpłatnej pomocy prawnej.
Zawróciłam i pobyłam chwilę w obrębie Parku Uphagenów. Po tafli wody sunęły kaczki. Z tej perspektywy rzuciłam też okiem na drugą stronę Alei Grunwaldzkiej, w kierunku Teatru Miniatura. Idąc dalej, zaciekawiłam się ścianą, na której znajdowała się metalowa osłonka opisana jako „wrzutnia nocna”. To było zastanawiające, do czego służyło coś takiego i kto tego używał.
Przeszłam na drugą stronę linii tramwajowej na wysokości Miszewskiego i weszłam w ulicę Do Studzienki. Miała ona specyficzny klimat, z powodu stojących tutaj starych kamienic. Jednak nie mniej intrygująca była ta pod adresem Politechniczna 9. Sfotografowałam detale, po czym skręciłam właśnie w Politechniczną. Natrafiłam przy tym na graffiti z bohaterami filmu „The Blues Brothers” i uśmiechnęłam się do siebie.
Gdy byłam już blisko ulicy Bohaterów Getta Warszawskiego, miałam efekt wow i powiedziałam nawet do siebie „o, wow!”, gdy zobaczyłam tył kamienicy nr 4. Poczułam się, jakbym przeniosła się w czasie, oglądała może jakiś film opowiadający o czasach okołowojennych i wrażenie to pogłębiały ceglane ściany o różnych odcieniach cegły, częściowo pokrytej tynkiem, a częściowo odsłonięte. Układ na kształt litery U sprawiał, że wchodząc tam, niejako zatapiałam się w zupełnie innym świecie, w innej czasoprzestrzeni. Budynek również widniał w wykazie zabytków, co absolutnie mnie nie dziwiło. Autentycznie zafascynowana podeszłam bliżej, a następnie szłam jakby „za nim”, dzięki czemu odkryłam szereg garaży i kilka bardzo ciekawych graffiti na nich i nad nimi. Idąc tamtędy wyszłam na ulicę Bohaterów Getta Warszawskiego, naprzeciw zaś przywitała mnie szeroka i elegancka kamienica z początków XX wieku. Przyjrzałam się też budynkowi numer 4 od frontu – miał sporo zdobień architektonicznych, ale przednia ściana nie wywarła na mnie takiego wrażenia jak tylna.
Przez kolejny odcinek Politechnicznej, po drodze zaglądając w ulicę Łukasiewicza, dotarłam do ulicy Własna Strzecha, która to nazwa od zawsze wydawała mi się niezwykle adekwatna, bo któż nie marzyłby o własnym gniazdku 😉 To miejsce było jednak ciekawe jeszcze z dwóch innych względów. Po pierwsze, wybudowane tu domy zawdzięczaliśmy Fundacji Abegga, aczkolwiek spodobały mi się bardziej niż te z Ceglanej i okolic. Zastanowiło mnie, czemu tylko na niektórych z nich było oznaczenie, że miały status zabytku. Po drugie przeszłam się tu ulicami: Wróblewskiego i Olszewskiego, patronami tych ulic byli zatem naukowcy, o których czytałam i opowiadałam nieraz, w ramach pracy zawodowej robiąc doświadczenia z ciekłym azotem, którego skroplenie było ich zasługą.
A skoro już o nauce mowa, znalazłam się tym samym w pobliżu Politechniki Gdańskiej. Odhaczyłam jeszcze ulicę Puszkina i niedługo później wyszłam na Narutowicza, przed wejściem głównym na teren uczelni. Swoją działalność zaczęła na początku XX wieku, ale w rękach polskich znalazła się po II wojnie światowej. Gmach zwracał uwagę ze względów architektonicznych. Nawet brama wjazdowa miała płaskorzeźbione słupy, w które wkomponowano tabliczki „Politechnika Gdańska’, a na dziedzińcu rozpościerał się wielki napis z nazwą uczelni i jej logo. Można było odczuć, że patrzymy tu na „kawał historii”. Totalnie inne wrażenie odnosiło się jednak, stojąc na skrzyżowaniu Siedlickiej i Brackiej, gdzie nowoczesne bryły i odświeżony deptak (pamiętałam z okresu studenckiego, że stanowił wówczas zaniedbaną drogę wewnętrzną) pozwalały nam odczuć różnicę tych ponad 100 lat.
Za skrzyżowaniem droga zmieniała nazwę. Patronem ulicy był generał Józef Fiszer, co dodatkowo sobie odnotowałam, aczkolwiek wracając do pisania po czasie, nie byłam pewna, dlaczego. Szukając odpowiedzi na to pytanie, znalazłam informację, że Józef Fiszer nie istniał, zaś generał nosił imię Stanisław, więc imię do patronatu ulicy pojawiło się z błędem. Wydaje mi się, że mogłam o tym słyszeć gdzieś wcześniej i skojarzyć w terenie. W każdym razie przy tejże ulicy pod numerem 8 mieściła się kamienica, która była obecna w rejestrze zabytków. Ostatecznie wyszłam na ulicę Do Studzienki przy graffiti prezentującym Zbigniewa Wodeckiego.
Odbiłam w lewo i natrafiłam na kolejne graffiti, mniej więcej na wysokości Pileckiego. Stanowiło ciekawy kontrast dla dominującej w zabudowie szarości. Gdzieniegdzie dało się na budynkach dostrzec ciekawe detale architektoniczne. Natrafiłam także na budynek należący do wojska, a niedaleko niego, po przeciwnej stronie drogi graffiti z jakąś uzbrojoną cywilizacją kosmiczną.
Wędrując następnie w górę ulicy Traugutta, dotarłam do zabytkowego, ale będącego w opłakanym stanie zespołu dworskiego Studzienka. W straszącym pustką budynku dało się dostrzec jednak detale, które dawniej musiały dodawać tej bryle smaczków. Moją szczególną uwagę zwróciły okna na piętrze. Zawracając, rzuciłam okiem na szkołę. Po zejściu do skrzyżowania odbiłam w prawo i szłam niemal do pętli wieńczącej ulicę Do Studzienki, odbijając jednak w prawo w ostatnią odnogę. W ten sposób natknęłam się na tajemniczy ceglany budynek w drodze do zabytkowego Dworu Królewskiej Doliny, zajmowanego obecnie przez przedszkole.
Przez Park Królewskiej Doliny przeszłam się w kierunku ulicy Sobieskiego. Nie mijali mnie tam żadni przechodnie, a przyznać trzeba, że było to fajne miejsce spacerowe – pośród drzew mieścił się jeszcze zbiornik wodny, nad którym umieszczono ławeczkę. Wyszłam na Sobieskiego w okolicy budynku zajmowanego dawniej przez Wydział Chemii Uniwersytetu Gdańskiego, a który historycznie powstał jako Królewskie Seminarium Nauczycielskie. Planowałam tam podejść bliżej, ale tymczasem skręciłam w lewo. Od Sobieskiego odbiegały tam ulice Kręta i Jarowa, przy czym nie wspinałam się na sam szczyt tej pierwszej, ale miałam bardzo silnie wyryte wspomnienie, jak szukając pokoju do wynajęcia na pierwszym roku studiów, oglądałam jeden właśnie tam i właściciel miał w sobie coś niepokojącego, czego nie umiałam doprecyzować, ale czułam, że ten pokój nie był mi przeznaczony 😉
Wkrótce skręciłam w Wileńską, która na dalszym odcinku łączyła się z oboma krańcami Grodzieńskiej, którą to ulicą postanowiłam potem zawracać. Dopiero zestawienie tych dwóch ulic na drogowskazie, skłoniło mnie do refleksji, że w sumie i Wilno, i Grodno, to były miasta dawniej dość licznie zamieszkiwane przez Polaków. Przy domku jak z obrazka skręciłam w Suwalską, gdzie w sumie nazwa też nawiązywała do wschodnich regionów Polski, tyle że w obecnych granicach. Dotarłam do końca ulicy i zakładaną drogą zawróciłam aż do ulicy Sobieskiego, gdzie również zgodnie z założeniem spędziłam chwilę, podziwiając architekturę dawnego Królewskiego Seminarium Nauczycielskiego, pochodzącego jeszcze z pierwszej połowy XX wieku, tymczasem we mnie budzącego wspomnienia z początku studiów, gdy parę razy jako przyszła pani biolog musiałam gościć na Wydziale Chemii, którego pracownicy też mieli z nami zajęcia, a tymczasem w budynku obok miałam w-f. Odwiedzałam czasem także tutejszą bibliotekę. Opuszczając tymczasem tę posesję, zwróciłam uwagę, jak pięknie kończył się ten dzień. Cieszyłam się, jak pięknie słońce zachodziło! I było takie różowe niebo.
Aby jednak zakończyć wycieczkę, miałam do przejścia jeszcze kawałeczek. Odbiłam z Sobieskiego w prawo w Traugutta, mijając przy tym budynki należące do Politechniki Gdańskiej. Ostatnim obiektem na mojej liście była cerkiew. Wydawałoby się, że szybko zachodzące listopadowe słońce, uniemożliwi mi przyjrzenie się budynkowi w pełnej krasie. Dokonałam jednak przy tej okazji odkrycia: cerkiew okazała się podświetlona!
Przez skwerek obok przespacerowałam się najpierw w stronę graffiti, które pamiętałam z poprzednich wędrówek, ale później ruszyłam przez Park Akademicki, kierując się ku tramwajom. Już bez przygód, ale bardzo usatysfakcjonowana, wróciłam do domu. Brakowało mi terenu, od razu lepiej się poczułam 🙂
Więcej o tym projekcie poczytasz <tutaj> 🙂
Sprawdź także więcej kadrów z drugiego spaceru przez Wrzeszcz Górny!