Olsztyn – mój urodzinowy prezent #1

Na swoją wyprawę urodzinową wybrałam Olsztyn. Był na tyle blisko, że mogłam w niedługim czasie dojechać tam pociągiem, a zwiedzenie go na spokojnie w dwa dni wydało mi się możliwe. Jednocześnie wpisywał się w mój plan zobaczenia wszystkich miast wojewódzkich w Polsce. Gdy dodatkowo poznałam jakiś czas wcześniej mieszkankę Olsztyna, która zaprosiła mnie do swojego miasta, uznałam, że grzechem byłoby z takiego zaproszenia nie skorzystać.

Mniej więcej miesiąc później siedziałam w pociągu, mając sporządzoną listę obiektów. Wiedziałam, że sporo zabytków obejrzymy po prostu z zewnątrz, ale planowałyśmy wejść do głównego oddziału Muzeum Warmii i Mazur, a na drugi dzień pobytu zakupiłam już bilety do Obserwatorium Astronomicznego oraz planetarium. Moja towarzyszka, nie dość, że była rodowitą mieszkanką Olsztyna, to również miała zapędy podróżnicze. Czułam, że będziemy dla siebie nawzajem bardzo dobrym towarzystwem.

Odebrała mnie z dworca Olsztyn Zachodni po dziesiątej. Przywitałyśmy się serdecznie i dostałam od niej upominek urodzinowy, czego się w sumie nie spodziewałam. Prezent generował już we mnie kolejne podróżnicze pomysły, tymczasem jednak uprzedziłam koleżankę, że chciałabym nagrać trochę urywków, by zmontować krótki filmik o Olsztynie i wprowadziłam ją w specyfikę mojego zachowania w terenie tak, by czuła się komfortowo podczas wycieczki.

– Przywiozłaś słońce do Olsztyna – stwierdziła, obserwując pogodę.

Już przy dworcu znalazły się tablice informacyjne i moja towarzyszka pokrótce rzuciła paroma hasłami związanymi z przedstawionymi tam obiektami. Większość z nich była na naszej trasie. Nie miałam jeszcze mapki, bo tę planowałam zdobyć później w informacji turystycznej, ale już wcześniej ustaliłyśmy główne założenia, a kolejność zwiedzania nie miała dla mnie znaczenia. Zdałam się na swoją lokalną przewodniczkę i pozwoliłam się prowadzić, starając się chłonąć przestrzeń wokół i jak najwięcej wychwycić z jej opowieści.

Jeszcze nim dotarłyśmy do pierwszego obiektu, ustaliłyśmy plan działania, z obiadem włącznie. Koleżanka zapytała, czy mam jakieś preferencje, jaka kuchnia mnie interesuje i przedstawiła wachlarz możliwości. Osobiście najbardziej zaciekawił mnie Jakubek, gdzie ponoć serwowano pierogi na kształt muszli św. Jakuba.

– Przez Olsztyn przebiegał szlak św. Jakuba – usłyszałam.

– Przez Gdańsk i Lębork w sumie też. Nawet są Dni Jakubowe w Lęborku.

– W Olsztynie też.

– Tak? W ogóle zero oryginalności – zaśmiałam się.

Gdy wróciłyśmy do tematu pierogów, koleżanka uświadomiła mnie, że można wziąć porcję pół na pół, by spróbować dwóch smaków.

– A może każdy inny? Byłby zestaw degustacyjny. Myślę, że to już jest mój typ, chyba, że mnie „przekupisz” czymś innym.

Odbiłyśmy w prawo z ulicy Konopnickiej, a pierwszym obiektem, któremu poświęciłyśmy więcej uwagi, był kościół garnizonowy NMP Królowej Polski i świętych Archaniołów Michała, Gabriela i Rafała. Pochodził z 1913 roku i był ceglany, a architekturą nawiązywał do budowli gotyckich. Miał charakterystyczne dwie wieże i widziałam go później z różnych części miasta, rozpoznając właśnie dzięki tej podwójnej iglicy. Tymczasem tutaj spodobały mi się detale – urzekły mnie szczególnie okucia drzwi bocznych.

Następnie przeszłyśmy się do Parku Podzamcze położonego już nad Łyną. Po drodze rozmawiałyśmy o tym, że z Olsztynem był związany Kopernik, a mi momentalnie w głowie pojawiło się powiązanie Warmia – Maurycy Ferber. Nie miało to być ostatnie tego dnia skojarzenie z tymi gdańskimi patrycjuszami. Tymczasem jednak powinnam była otworzyć w głowie szufladkę z biologiczną wiedzą, gdyż w obrębie parkowej fontanny znalazły się rzeźby ptaków i za nic nie potrafiłam ich jednoznacznie powiązać z konkretnym gatunkiem. Obu nam skojarzył się perkoz dwuczuby, ze względu na czubek na głowie jednego z ptaków, z drugiej strony jednak pokrój ciała był bardziej żurawi czy czaplowaty. Rzeźby były czadowe, a pozy ptaków dość zabawne, ale ostatecznie uznałam, że raczej stanowiły wizję artysty, a nie odwzorowanie konkretnego gatunku. Po pięciu latach studiów wyższych powinnam pewnie lepiej rozpoznawać zwierzaki 😉 Tymczasem my zapozowałyśmy wspólnie na tle fontanny i poszłyśmy dalej.

Najpierw podeszłyśmy nieco na północ, gdzie nad Łyną mieściły się dwa zabytkowe mosty kolejowe. Dopiero potem ruszyłyśmy „w górę rzeki”. Na Łynie organizowane były spływy kajakowe, więc i tutaj mogłyśmy zobaczyć kajakarzy, którzy nieco w górę rzeki mieli przymusowy przystanek na tzw. przenoskach. Dzięki temu nie ryzykowali upadku na kaskadzie, którą mijałyśmy, spacerując wzdłuż rzeki w stronę Zamku Kapituły Warmińskiej. Miałyśmy mieć przy przenoskach świetny widok na budowlę wraz z jej wieżą, ale zazielenione korony drzew były skuteczną zasłoną. Same przenoski miały kształt litery L, osadzonej krótszym bokiem na brzegu tak, by móc wpłynąć kajakiem wewnątrz i nie martwiąc się nurtem wody, wyciągnąć go z wody i przenieść już za kaskadę, gdyby ktoś miał ochotę kontynuować spływ, a nie zakończyć go w tym miejscu.

Tymczasem my jednak poruszałyśmy się na własnych nogach, a te zaniosły nas pod pomnik Kopernika. Uznałam, że muszę tu dać się sfotografować, skoro to patron mojej szkoły podstawowej! Tymczasem moja towarzyszka chodziła do liceum jego imienia. Po drodze natrafiłyśmy jeszcze na tablicę poświęconą rzeźbiarce Balbinie Świtycz-Widackiej. Dowiedziałam się przy okazji, że w Olsztynie jest osiedle z ulicami nazwanymi na cześć działaczy plebiscytowych.

Przeszłyśmy przez most w stronę podzamcza. Moją uwagę zwróciły kłódki zakochanych, a szczególnie taka w kształcie serca, otwierana na kod trzycyfrowy. Gdy znalazłyśmy się już po drugiej stronie rzeki, po naszej prawej rozciągał się budynek magazynu solnego. Najpierw usłyszałam tę informację z ust swojej towarzyszki, a po chwili doszły mnie słowa przewodniczki, kierującej swoje słowa do grupy młodzieży. Z kolei po przeciwnej stronie, obok wieży, biegł mur zamkowy, zwieńczony drewnianymi gankami, z których wylewano smołę na atakujących daną twierdzę. Pamiętałam to rozwiązanie z zajęć na kursie przewodnickim i kojarzyły mi się dwa słowa – hurdycje i machikuły. Tutaj mieliśmy do czynienia z tymi pierwszymi – bo były wykonane z drewna, ale cel obu był podobny.

Skierowałyśmy się do nowszej, barokowej części założenia zamkowego, która została pomalowana na słomkowożółty kolor. Obok umieszczono tablicę upamiętniającą poległych w walce o polskość regionu, których pomordowali hitlerowcy. Spojrzałyśmy jeszcze z góry na amfiteatr im. Czesława Niemena, po czym skierowałyśmy się bramą na dziedziniec zamkowy. Znajdowały się tam dyby, studnia o głębokości kilkunastu metrów, a także rzeźba tzw. baby pruskiej, których przykłady miałyśmy jeszcze widzieć wielokrotnie w różnych częściach Olsztyna.

W kasie dowiedziałyśmy się, że w związku z remontem części zamku, nie wszystkie wystawy są dostępne, jak również nie jest możliwe zobaczenie widoku z wieży. Mimo to uznałyśmy, że chcemy wejść tam, gdzie będzie taka opcja. Koleżanka zapytała pana ochroniarza, który sprawdzał nam bilety, o dostęp do tablicy astronomicznej Kopernika, ale niestety oryginał był właśnie w tej remontowanej części. Tymczasem ja już w holu dopatrzyłam się obrazu Kopernika w jego pracowni na półschodku, zwróciłam też uwagę na szafy z pomalowanymi na czarno elementami oraz na piec kaflowy. Pana zaciekawiło, skąd jesteśmy, więc przyznałyśmy, że jedna z nas jest tutejsza, a dla mnie to prezent urodzinowy i przyjechałam z Gdańska.

Zwiedzanie rozpoczynało się od wystawy dotyczącej sztuki współczesnej. Jedne obrazy były dosyć realistyczne, inne mocno abstrakcyjne. Poza obrazami mogłyśmy też zobaczyć rzeźby. Artyści byli mniej lub bardziej związani z Olsztynem, ale pośród prac znalazłam np. glinianą łódź, której autor uczył się w Liceum Plastycznym w Gdyni i w Państwowej Wyższej Szkole Sztuk Plastycznych w Gdańsku. Inną z prac wykonała rzeźbiarka, której tablicę widziałyśmy przed zamkiem. Jak wspomniałam, część prac pozwalała rozpoznać przedstawiany obiekt i uznałam, że chyba nie jest tak źle, gdy w gąszczu detali na jednym z obrazów odkryłam kota. Jednak moja towarzyszka się go nie dopatrzyła i musiałam go jej wskazać. Każdy dopatruje się w sztuce czegoś innego i nie zawsze jest ona oczywista. Podejrzewam, że budzące się w nas skojarzenia mogły totalnie nie być tożsame z założeniami autorów. Na innym obrazie pokazałam koleżance, że wśród wymienionych kolejno cyfr brakuje 6 i 7, ale gdyby nie ona, nie zauważyłabym, że w obraz wkomponowano w luce ich obrysy. Osobiście preferowałam jednak bardziej racjonalne przedstawienia, więc najmilej wspominam obraz Olsztyna z Bramą Górną i drugi, prezentujący wnętrze saloniku.

Druga część ekspozycji oferowała epitafia luterańskich mieszkańców Olsztyna sprzed wieków. Przewodniczka spacerująca z grupą opowiadała młodzieży o tym, że często prezentowano na obrazach całe rodziny, za ojcem umieszczając przedstawienia męskich potomków, a za matką – córki. Momentalnie skojarzyło mi się to z „Ołtarzem Ferberów”, o czym też opowiedziałam koleżance. Zachwyciły mnie przy tym sklepienia kryształowe.

Trzecia sala była najbardziej kopernikańska, a na jej końcu było przejście do gdaniska, czyli najkrócej mówiąc ustępu, latryny. W centrum salki odtworzono w pewnym sensie pracownię Kopernika, ustawiając stosowne meble i prezentując kilka sprzętów. Astronom pełnił tu rolę kanonika i administratora, ale miał też związki z medycyną. Wystawa opowiadała zarówno o jego urzędowaniu tutaj, jak i dorobku naukowym. Na jednej ze ścian umieszczono obraz prezentujący, jak Kopernik przedstawia swoje badania współczesnym mu znanym osobistościom. Zaskoczyła mnie obecność Leonardo da Vinci, Michała Anioła czy ówczesnego papieża Aleksandra VI wśród tych postaci. Doczytałam jednak, że Kopernik nie mógł w 1500 roku spotkać się z tym gronem w Rzymie, obraz ma charakter symboliczny i powstał w XIX wieku. Choć był zaledwie szkicem, autor podpisał się u dołu (namalował też z boku odpowiadającą mu postać!), a właściwy obraz powstał trzy lata później, w 1876 roku, ale nie zachował się do dziś. W gablotach umieszczono jeszcze monety i medale okolicznościowe.

Gdy opuszczałyśmy muzeum, okazało się, że zastanawiano się, czy nie jesteśmy z telewizji, którą zamek miał tego dnia gościć, bo miałam podpięty pod telefon mikrofon. Ochroniarz zapytał, jak się podobało, a gdy odpowiedziałyśmy z entuzjazmem, zasugerował:

– To co, za rok kolejne urodziny i znowu przyjeżdżamy? 😉

Przechodząc w stronę wieży, dałam się do zdjęcia zakuć w dyby, jak również zajrzałam do studni. W wieży dało się wejść tylko na półpiętro i umieszczono tam wystawę czasową. Prezentowała wybrane rzeźby Adolfo Wildta, który nawiązał współpracę z Franzem Rose, związanym z okolicznym Dylewem.

Po opuszczeniu terenu zamku przeszłyśmy ponownie na drugą stronę Łyny i przespacerowałyśmy się wzdłuż rzeki. Po drodze natrafiłyśmy na fontannę nazwaną „Ryba z dzieckiem”. Kawałek dalej zauważyłam rzeźby na postumentach na trawniku.

– Co to są za zwierzątka? – zapytałam koleżankę.

Rozglądała się chwilę, by zobaczyć, o czym w ogóle mówię, po czym uznała, że była tu tyle razy, a nigdy nie zwróciła uwagi. Często tak miałam podczas swoich wędrówek, że skupiałam się na innych rzeczach niż towarzyszący mi ludzie. Wyszłyśmy aleją Chateauroux przy ulicy Grunwaldzkiej. Koleżanka uświadomiła mi, że doszłabym tamtędy do stacji Olsztyn Zachodni, a towarzyszące Grunwaldzkiej ulice to między innymi Jagiełły i Królowej Jadwigi. Doceniałam tę spójność. Tymczasem przed nosem miałyśmy głaz poświęcony Napoleonowi i jego obecności w Olsztynie 3 lutego 1807 roku oraz pompę wodną.

Przekraczając ponownie Łynę mostem im. Jana Nepomucena, obserwowałyśmy z góry grupę kajakarzy, którzy zakręcili się kajakami, a chwilę później podeszłyśmy pod rzeźbę patrona. Wydał mi się w tym przedstawieniu niezwykle zamyślonym starcem. Nieopodal stały dwie kolejne, tym razem barwne, baby pruskie. Po drugiej stronie drogi dopatrzyłam się parkowej alei Gelsenkirchen. Zaciekawiła mnie ta różnorodność nazw.

Podążyłyśmy lokalną starówką – ulicą Prostą, która na wysokości rynku (biegnącej po kwadracie ulicy Stare Miasto) przechodziła w Staromiejską. Dodatkowo lokalne kamienice były bardzo ciekawie zdobione różnymi technikami, co też przyciągało oko – hitem okazała się syrena z dwoma ogonami. Później mój wzrok skupił się na kamienicy z podobiznami artystów: Michała Kajki, Andrzeja Samulowskiego i Feliksa Nowowiejskiego.

Na początek przyjrzałyśmy się budynkowi Starego Ratusza oraz umieszczonemu na jego ścianie zegarowi słonecznemu. Dłuższą chwilę spędziłyśmy jednak nad makietą tej części miasta. Dopiero tu ułożyłam sobie w głowie dotąd przebytą trasę (wciąż jeszcze nie miałam mapki), nagrałam nawet chyba najfajniejszy fragment do mojego filmiku o Olsztynie, jak również zapozowałam z makietą, jakbym sama była przewodnikiem, co sprawiło mi niemałą frajdę. W rogu makiety umieszczono herb miasta ze św. Jakubem z laską i muszlą, w oryginale złotymi.

Podeszłyśmy pod kościół ewangelicki pw. Chrystusa Zbawiciela. Z racji odbywającego się tam pogrzebu odpuściłyśmy zaglądanie do środka. Znalazłyśmy się jednocześnie w okolicy Zamku Kapituły Warmińskiej, ale po przeciwnej jego stronie niż wcześniej. Mieściła się tu ławeczka z Kopernikiem, wpatrzonym w budynek zamku. Zapozowałam, smyrając astronoma po nosie, zgodnie z przesądem, że to przynosi szczęście 😉 Potem się ewakuowałyśmy, bo faktycznie przyszła wspomniana telewizja. Jeden z panów miał nawet duży mikrofon z „kotem” (futerkiem chroniącym przed szumem) i śmiałam się do koleżanki, że też mam kota, no ale ten pana wyglądał naprawdę potężnie, a mój mieścił się w dłoni, aczkolwiek dodawał profesjonalnego wyglądu 😉 Zeszłyśmy niżej, znajdując w chodniku odwzorowanie podpisu Kopernika, a na sąsiadujących z nim ławeczkach robiąc sobie przerwę regeneracyjną. Wykorzystując ten przystanek, zajrzałam na swoją listę, co już zobaczyłyśmy, a co jeszcze przed nami i gdy odczytałam nazwę rzeźby „Olsztyńskie żurawie” (na filmie niefortunnie nazwałam je odlatującymi) przez moment łudziłyśmy się, że odkryłyśmy tajemnicę gatunku ptaków z fontanny z Parku Podzamcze. Jednak okazało się, że to zupełnie inny obiekt z Parku, ale Centralnego, więc nastawiałam się, że zobaczę je nazajutrz, a te widziane rano figurowały jako „Fontanna z żeliwnymi ptakami”. Żartowałam, że jak będziemy w informacji turystycznej, to zapytam (potem zapomniałam) i będę śmiała się: „Czy Pan(i) wie, jakie to są ptaki, bo wie Pani, 5 lat studiów biologicznych i ja nie wiem”.

Po przerwie skierowałyśmy się na Staromiejską. Mijając ulicę Św. Barbary, natrafiłyśmy na tablicę upamiętniającą Ericha Mendelsohna, architekta. Staromiejską skierowałyśmy się ku Wysokiej Bramie. Chciałam nagrać jak podchodzimy, ale celowałam w moment, by nie było słychać śpiewu pana z gitarą, który miał swoje własne aranżacje i gdyby nie znajomość tekstów piosenek, nie wiedziałabym, co śpiewa. Tymczasem podczas nagrania w kadr weszło dwóch młodzieńców i jeden z nich celowo obrócił się i pokazał mi kciuka w górę. Śmiałam się, że młodzi olsztynianie wyrazili aprobatę dla moich poczynań 😉

Chwilę później wsiąkłam w sklepie z żelkami na wagę Sweet Factory Store. Zrobiłam sobie dodatkowy urodzinowy prezent i kupiłam słoiczek z mieszanką różnych smaków. Wydałam fortunę 😉 Słoiczek był wielorazowy i usłyszałam, że będę mogła go wykorzystać także w oddziale w Sopocie. Ta mnogość barw, kształtów i smaków zrobiła na mnie wrażenie także wizualne i za zgodą pani na kasie uznałam, że co mi tam, pokuszę się i tu o krótkie nagranie i zrobię im reklamę. Cieszyłam się jak dziecko.

Wreszcie podeszłyśmy jednak pod Wysoką Bramę, zwaną również Górną. Mozaika Matki Boskiej Królowej Pokoju, umieszczona nad przejazdem, była darem papieża Jana Pawła II. Dawniej w Olsztynie istniała także Brama Dolna, przy moście im. Św. Jana Nepomucena. W okolicy bramy, gdzie stałyśmy, jeździł kiedyś tramwaj.

Gdy przeszłyśmy na drugą stronę Wysokiej Bramy, wypatrzyłam tablicę „Szlakiem zamków i fortyfikacji”.

– Lębork? Czy ja tam widzę Lębork? Tak, widzę Lębork! – zauważyłam.

W Lęborku rzeczywiście mamy zamek krzyżacki. W oddali wyłaniał się Nowy Ratusz, który miałyśmy zobaczyć potem. Były też wyeksponowane pozostałości po pracach archeologicznych. Nieopodal mieściła się informacja turystyczna. Te wszystkie punkty odwiedziłyśmy, gdy odebrałam już klucz do swojej kwatery, bo recepcja była w innym miejscu niż sam nocleg. Zobaczyłyśmy również Targ Rybny, przy którym mieścił się kolejny po zamku oddział Muzeum Warmii i Mazur, jednak Domu Gazety Olsztyńskiej nie odwiedziłyśmy. Może następnym razem 🙂 Po sąsiedzku znajdował się też pomnik św. Jakuba, patrona miasta.

Przechodząc ponownie przy ulicy Stary Rynek, pod arkadami dopatrzyłyśmy się tablicy upamiętniającej Jana z Łajs (zasadźcę Olsztyna). Podczas dalszego spaceru przez aleję Gelsenkirchen, zwróciłam uwagę na malowane studzienki – wydało mi się to takie radosne i przywoływało uśmiech na buzię.

Krańcem ulicy Staszica ostatecznie wyszłyśmy naprzeciw Olsztyńskich Żurawi, co pomogło mi nabrać orientacji, gdzie będziemy się kierowały nazajutrz. Tymczasem poszłyśmy w lewo ulicą Pieniężnego. Po prawej stronie minęłyśmy zabudowania kurii i zabytkową pocztę, po prawej zaś tzn. planty i bazylikę konkatedralną, do której chciałyśmy podejść już po obiedzie, ale od innej strony. Wszystkie mijane tutaj budynki cieszyły oko pod kątem architektonicznym, a dodatkowo ściana jednego z budynków mieszkalnych ozdobiona została graffiti. Natrafiłyśmy również na tablicę upamiętniającą Feliksa Nowowiejskiego.

Wreszcie, idąc cały czas na wprost, dotarłyśmy do Nowego Ratusza, gdzie mieścił się Urząd Miasta. Ponoć zegar na wieży był wbudowany tylko z trzech stron, choć wieża miała cztery ściany. Mój wzrok przykuło z kolei pięć figur i doczytałam później, że przedstawiały one cnoty obywatelskie: Sprawiedliwość, Mądrość, Piękno, Siłę i Pilność. Te alegorie skojarzyły mi się tak… gdańsko <3 Przez budynkiem umieszczono wystawę plenerową o ziemiach odzyskanych (był nawet kadr z Gdańska). Sam Ratusz zbudowano na miejscu dawnego Cmentarza Św. Jakub, więc aby mógł powstać obecny gmach, szczątki ekshumowano, a nekropolia została przeniesiona nieco na północ.

Rozglądając się wokół, koleżanka wskazała mi w oddali przy Piłsudskiego budynki sądu, aresztu, Urzędów Marszałkowskiego i Wojewódzkiego, a w głębi, choć go nie widziałyśmy z tej perspektywy, znajdował się pomnik „Olsztyńskie Szubienice”, który miał upamiętniać „wyzwolenie” Olsztyna przez Rosjan w styczniu 1945 roku. Gdy stałyśmy skierowane twarzami w tamtą stronę, po naszej prawej było centrum handlowe zwane ze względu na kształt budynku okrąglakiem, zaś gdybyśmy skierowały się w lewo, dotarłybyśmy do teatru.

Zdecydowanie jednak nas ciągnęło już na obiad do Jakubka przy ulicy Kołłątaja, by dostarczyć sobie trochę energii na dalszą część zwiedzania. Gdy zdjęłam kurtkę, koleżanka dopatrzyła się wisiorka w kształcie Polski, który był prezentem urodzinowym (odebrałam paczkę dzień wcześniej) oraz bluzy Studia Accantus, które obie lubimy, więc otworzyło to nam cały wachlarz dodatkowych tematów do rozmowy. Jadłyśmy obiad niespiesznie. Każda z nas wybrała sobie dwa smaki pierogów, surówkę i sok pomarańczowy, który miał dużo miąższu, był sycący i do spółki z obiadem naprawdę sprawił, że obie czułyśmy się pełne. Osobiście zdecydowałam się na jedne pierogi wytrawne, drugie na słodko. Były bardzo smaczne, ale zaskoczyła mnie mięta w tych drugich, bo nie była wpisana w menu, a poza tym nie miały jednak kształtu muszli.

ciąg dalszy nastąpi… 🙂

Interesują Cię miasta wojewódzkie? Zajrzyj <tutaj> 🙂

3 thoughts on “Olsztyn – mój urodzinowy prezent #1

  1. konfettitime says:

    Z olsztyńskich atrakcji bardzo polecam escaperoom Profesor Escape, bardzo ciekawie prowadzone miejsce z przesympatyczną obsługą na najwyższym poziomie. Nawet osoby z małym doświadczeniem mają niezapomnianą zabawę zwłaszcza w pokoju Plan A.

    Odpowiedz
    1. Palcem po mapie, stopą po ziemi says:

      Super 🙂 Zapamiętam, jak uda mi się ponownie odwiedzić Olsztyn 🙂

      Odpowiedz

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *