Lębork – o więzi, trudnych pożegnaniach i powrotach

Napisanie tego rozdziału sentymentalnej podróży zajęło mi ponad dwa lata. Zaczęłam krótko po powrocie do Gdańska, ale nie potrafiłam usiąść, by go zakończyć. Tak naprawdę wciąż Lębork odwiedzam i do niego wracam, ale takie spacery odbyłam tylko raz. I choć przedstawiony obraz miasta pochodzi z wiosny 2017 roku, to mój odbiór przestrzeni, stosunek do Lęborka jako miasta rodzinnego, które jednak opuściłam, układając sobie życie gdzieś indziej – absolutnie się nie zmienił. Wciąż patrzę na nie z sentymentem, ale też ze świadomością, że na stałe raczej tam nie wrócę.

Ostatni spacer obejmował terytorium najsłabiej przeze mnie poznane. Właściwie bywałam tu raptem w kilku miejscach. Nigdy dotąd nie zgłębiałam tej przestrzeni bardziej, bo kilka lat wcześniej opuściłam Lębork, by podjąć studia w Trójmieście. Nie oznaczało to jednak, że odtąd poszerzałam swoje kontakty tylko tam, nie poznając już nikogo nowego w moim rodzinnym mieście. Liczba takich osób była oczywiście znacząco mniejsza, ale jakość tych relacji wynagradzała ten fakt. Więź musiała być przecież wystarczająco silna, by móc się utrzymać nawet na odległość. Jedną z poznanych w ostatnich latach lęborczanek zaprosiłam na siódmą projektową wędrówkę.

Rozpoczęłyśmy właściwy spacer na wysokości wiaduktu kolejowego na ulicy Zwycięstwa. Wcześniejsza trasa przebiegała po ulicach, które już odwiedziłam w ramach swojej sentymentalnej podróży. Spojrzałam z sentymentem na budynek swojego liceum, po czym przeszłyśmy na drugą stronę wiaduktu, odnotowując przy tym pizzerię i fryzjera.

Po drugiej stronie mieściło się kilka znanych sieciówek, od spożywczych, przez obuwnicze, aż po elektroniczne. Natrafiłyśmy także na sklepy rowerowy, meblowy i odzieżowy. Odbiłyśmy na moment w Zwarowską, gdzie również mieściło się kilka sklepów (m.in. meblowy i z AGD/RTV, pamiętałam kupioną tutaj jeszcze w czasach szkoły podstawowej wieżę!) i zakładów produkcyjnych. Ponadto dostrzegłyśmy lęborski oddział Wojewódzkiego Inspektoratu Ochrony Roślin i Nasiennictwa.

Powoli zbliżałyśmy się do ronda, mijając po drodze sklep z artykułami papierniczymi i opakowaniami, motoryzacyjny i ponownie z AGD, a także kiosk. Przed samym skrzyżowaniem mieściło się przedszkole. Uwagę zwracał kolorowy plac zabaw. Z kolei po naszej prawej zobaczyłyśmy pomnik przedstawiający papieża Jana Pawła II (autorem jest Tomasz Sobisz – dziękuję za tę informację portalowi e-Lębork :: Miasto w sieci) oraz głaz z pamiątkową tablicą.

Skręciłyśmy na rondzie w lewo. Przez dłuższy czas wędrowałyśmy ulicą Abrahama. Na tym odcinku naszej trasy nie było prawie żadnych przechodniów, więc zaczęłyśmy urozmaicać sobie drogę. Z jednej strony koleżanka zaproponowała grę, w której wybierałyśmy kolor i trzeba było zareagować wcześniej niż ta druga osoba na widok auta w tym kolorze. Ewidentnie koleżanka była dużo, dużo lepsza ode mnie. Może to kwestia praktyki, bo dla mnie gra stanowiła absolutną nowość. Może jej było prościej się skupić, bo sama fotografowałam przecież obiekty wokół. Jednak satysfakcję przynosił mi sam fakt robienia postępów 😉 Grę przerywałyśmy opowieścią o koncercie, na który sama nie pojechałam, ale koleżanka wiedziała, że lubię ten repertuar i na bazie sporządzonej listy utworów dość szczegółowo poprowadziła swoją relację. A ja wczułam się w klimat na tyle, by momentami nawet podśpiewywać

– „Byle kto, ten kundelek, a serc tyle bije dlań…” – zanuciłam. – I nie zdążyłam ze zdjęciem, zanim auto wjechało w kadr.

Może ludzi to tu zbyt wielu nie spotkałyśmy, ale obiektów paradoksalnie było co niemiara. Począwszy od stacji paliw i Biedronki, przez ogrodnictwo, sklepy motoryzacyjne i z narzędziami oraz serwisy. Zza pierwszej linii zabudowy prezentowały się sporych gabarytów Pago Chłodnie, o których pisałam już poprzednio. Mi chyba już zawsze będą kojarzyły się z powrotami do domu rodzinnego z Gdańska. Tory przebiegają w pobliżu chłodni. Moment, w którym pojawiają się z okna pociągu, jest optymalny, by podnieść się, zgarnąć bagaż i podejść do wyjścia niespiesznie. Wcześniej się nie opłaca, chyba, że ma się naprawdę dużo bagażu do ogarnięcia.

Przekroczyłyśmy rzekę Okalicę i dotarłyśmy do jednego z najpopularniejszych lęborskich zakładów pracy. Słynne „Frytki” czyli Farm Frites Poland. Trzy działki o łącznej powierzchni 6 hektarów zostały oddane w wieczyste użytkowanie w 1993 roku, a samą firmę otwarto dwa lata później. Miałam okazję zarówno poznać ludzi, którzy tam pracowali, jak i za ich sprawą spróbować produktów tego zakładu.

Czasem tak jest, że właśnie za sprawą ludzi jakieś obiekty zapadają nam w pamięć. Obie z towarzyszącą mi koleżanką znałyśmy też pracownika odlewni. Myślę, że właśnie dlatego z taką uwagą spojrzałam na budynek tego zakładu. I spodobał mi się umieszczony na ścianie symboliczny kształt wiaderka.

Po przeciwnej stronie drogi na długim odcinku były po prostu drzewa, ale znalazła się też myjnia samochodowa i sklep budowlany. Podreptałyśmy jeszcze kawałek dalej, by zajrzeć w ulicę Nałkowskiej. Natrafiłyśmy na różne hale i zakłady. Ostatecznie jednak zawróciłyśmy, bo doszłybyśmy do sąsiednich Mostów, a nie one były naszym celem.

Zawróciłyśmy do wspominanej myjni i w ten sposób znalazłyśmy się na ulicy Majkowskiego. Na dalszym odcinku, za obiektami głównie branży budowlanej i motoryzacyjnej, a także niewielką liczbą domków jednorodzinnych, krajobraz zupełnie się zmienił. Ażurowe płyty tworzyły drogę pomiędzy lasem. W okolicy leżały kłody. A nasz dobry nastrój skutkował sesją fotograficzną, podczas której jednak cały czas byłyśmy w ruchu i się wygłupiałyśmy, więc większość kadrów jest nieostrych, ale dobrze oddaje emocje, które nam towarzyszyły.

Prawie na krańcu drogi zobaczyłyśmy strumyk o wdzięcznej nazwie Świniucha, a przy nim drzewo z numerem 22 (oznaczenie drogi pożarowej). Jako, że to moja ulubiona liczba (wiecie już o tym z wpisu 30 faktów o mnie?), postanowiłam zapozować. Co ciekawe, pojawiała się ona wielokrotnie w moim życiu. Urodziny, imieniny, bilans zysków i strat, jeśli chodzi o ważnych ludzi w moim życiu lub na jakichś jego etapach. Pamiętam do dziś, jak mój brat i kuzyn żartowali sobie, że skoro to taka ważna liczba w moim życiu, to w 22. urodziny powinnam wziąć ślub. Niekoniecznie podobała mi się idea łączenia ważnych dat ze sobą, a poza tym nie byłam wówczas w związku, ale gdy okazało się, że moje 22. urodziny rzeczywiście wypadną w sobotę, nie dawali mi spokoju, póki nie było już po 😉 Trwało to chyba ze dwa lata i w sumie było całkiem zabawne.

Przyszedł jednak czas, by spoważnieć. Dotarłyśmy do ulicy Kaszubskiej i cmentarza. W dwudziestoleciu międzywojennym wyznaczono 6 hektarów terenu, który w 1932 roku ogrodzono. Wzniesiono także kaplicę cmentarną. Dziś na terenie cmentarza stoi kościół Św. Maksymiliana Marii Kolbego.

Cmentarz jest miejscem, które skłania do refleksji. Zwiedzałam już niejeden, bywałam w wielu miastach, wczytywałam się z ciekawością w tabliczki, szczególnie historycznych nagrobków. Tutaj jednak było inaczej.

Lębork to moje miasto rodzinne. Nie dziwi więc fakt, że na cmentarzu są pochowani moi krewni. Także najbliżsi. Spoglądając na mapę, po której pisałam podczas wycieczki, widzę słowa:

„Są rzeczy, których nie da się uchwycić, a chciałoby się je zatrzymać na zawsze. Za późno się orientujemy, że już się nie da.”

Dziś nie pamiętam, jakie myśli mi wtedy towarzyszyły, ale wciąż podpisałabym się pod swoimi zapiskami. Są takie momenty. Są takie emocje. Są takie wrażenia odbierane każdym ze zmysłów. Które chcemy zapamiętać, ale część z nich ulatuje… na zawsze.

Na własne potrzeby sfotografowałam każdy z rodzinnych grobów, o których istnieniu wiedziałam [wiosną 2017 roku, o jeszcze kilku dowiedziałam się już po tej podróży sentymentalnej]. Metaforycznie do nich nawiązując, dzielę się tymi kilkoma poniższymi kadrami, które szczególnie wiążą się dla mnie z wizytami po lęborskim cmentarzu tych kilka razy w roku.

Po opuszczeniu terenu cmentarza, kierowałyśmy się Kaszubską w stronę centrum miasta. Standardem w takich miejscach są kramy ze zniczami i kwiatami. Minęłyśmy także pętlę autobusową, budynek nadleśnictwa i parking. W pobliżu rzeki Okalicy rozpoczynała się już zabudowa jednorodzinna, a także ogródki działkowe.

Odbiłyśmy w ulicę Ceynowy i powróciłyśmy do głównej drogi ulicą Kolonia. Przy tej okazji wypatrzyłyśmy nieco ciekawych domów. Oczywiście cieszyłam oczy każdym z choćby domieszką wyeksponowanej ceglanej ściany. Jeden bliźniak miał nie tylko nietypowy kształt, ale też jedna część była ciemnobrązowa, a druga pomalowana jasną farbą. Na chodniku leżał połamany parasol z materiałem odwzorowującym jakiś obraz. Były domy pokryte roślinnością. Dopatrzyłyśmy się rzędu garaży i ciekawskiego psiaka. Natrafiłyśmy nawet na budynek klasztoru Sióstr Służebniczek NMP, o którego istnieniu w tym miejscu nie miałam dotąd pojęcia. Ostatecznie wyszłyśmy na wysokości elewatorów.

Minęłyśmy tory, które z opowieści zawsze kojarzyły mi się z wojskiem stacjonującym w Siemirowicach. Wstępując na moment w ulicę Polskich Marynarzy, poczułyśmy zapach świeżo wypieczonych bułeczek. Szybko zorientowałyśmy się, że znalazłyśmy się na tyłach budynku piekarni. Woń była oczywiście bardzo przyjemna i aż się delikatnie rozmarzyłyśmy. Jeszcze przed rondem znajdowały się kolejne firmy wyrabiające płyty nagrobne, a także skup jagód.

Z ronda zeszłyśmy ku ulicy Krzywoustego. Znalazłyśmy wspomnianą piekarnię, markety spożywcze, sklep dla aranżujących łazienkę oraz gabinety stomatologiczne i rehabilitacyjny. Wędrowałyśmy lewą stroną drogi, zerkając w prawo od czasu do czasu, bo wiedziałyśmy, że będziemy tędy wracały. Zaskoczeniem było dla mnie odkrycie w tym miejscu restauracji. Ciekawe pomysły mieli mieszkańcy okolicznych posesji – jedni postawili na tradycyjne bociany i koguciki, inni ozdobili ogród rzeźbami, które skojarzyły mi się z twarzami na Wyspie Wielkanocnej. Nie zabrakło też kapliczki z figurką Matki Boskiej.

Między zabudową odbiłyśmy w lewo ku torom kolejowym. Rozważnie sprawdzając, czy nie jadą tamtędy pociągi, sfotografowałyśmy ogródki działkowe po przeciwnej stronie. Następnie przeszłyśmy się wzdłuż torów, schodząc ku Krzywoustego, gdy tylko znów było to możliwe. Wyszłyśmy na krańcu miasta, przy zakładzie wulkanizacyjnym i nieomal naprzeciw terenu ogrodzonego siatką zwieńczoną ostrokołem.

Zaczęłyśmy zawracać ulicą Krzywoustego. Minęłyśmy przy tym sklep meblowy, zakład specjalizujący się w kowalstwie artystycznym, a także sklepy metalowy, ze stolarką, z nagrobkami i spożywczy. Przyglądałyśmy się też kolejnym figurkom zwierząt w lokalnych ogrodach. Ciekawą mieszanką było umieszczenie owieczki na stojaku, powyżej sporej gromady ptactwa hodowlanego i nie tylko. Zaintrygowały nas także bombki, bo kilka dni wcześniej świętowaliśmy Wielkanoc, a nie Boże Narodzenie.

Ważnym miejscem na naszej trasie była baza 1. Lęborskiego Batalionu Zmechanizowanego. W jej pobliżu umieszczono tablicę upamiętniającą fakt, że dawniej znajdowała się tu filia obozu Stutthof (który odwiedziłam w 2018 roku i na pewno jeszcze o tym napiszę na blogu). Płytę pamiątkową odsłonięto 1 września 1976 roku.

Przeszłyśmy się po przyległym blokowisku i niedługo później ponownie znalazłyśmy się na znanym już sobie rondzie na końcu ulicy Krzywoustego. W okolicy kolejnego skrzyżowania, z ulicą Rogali, mieściły się ZUS, tartak, a także niezależne od siebie myjnia i stacja paliw. Po lewej stronie drogi tymczasem dostrzegłyśmy jeszcze jeden zakład kamieniarski.

Wkrótce, obok Żabki zlokalizowanej na rogu, weszłyśmy w ulicę Mieszka I. Po drodze dopatrzyłyśmy się sklepu spożywczego i salonu urody. Za skrzyżowaniem z ulicą Mściwoja ledwie parę kroków dzieliło nas od terenu Szkoły Podstawowej nr 5. Zobaczyłyśmy też tablicę promującą przedszkole.

Po dotarciu do ronda, odbiłyśmy w prawo w ulicę Władysława IV i ponownie w prawo w Kościuszki. Kierowałyśmy się tak, by przyjrzeć się wspomnianej szkole także od frontu. Przy okazji znalazłyśmy filię lęborskiej biblioteki. Zaciekawiły mnie zaniedbane budynki przy skrzyżowaniu z Bema. Jednak aby niczego nie ominąć nie przeszłyśmy wzdłuż nich, lecz niejako naokoło – ponownie przez Władysława IV, wychodząc na Grudziądzkiej. Minęłyśmy Intermarché i Bricomarché, a przy skrzyżowaniu z Mściwoja natrafiłyśmy na gabinet weterynaryjny.

Dotarłyśmy do kolejnego skrzyżowania, wracając w ten sposób na dalszy odcinek ulicy Kościuszki. Od razu naszą uwagę przykuła trafostacja, a to za sprawą uroczych malunków z wielorybami 🙂

Gdy znalazłyśmy się na Tczewskiej, pogoda się popsuła. Uzbroiłyśmy się w kaptury, by móc podążać dalej. Ten odcinek zdominowała zabudowa mieszkalna, więc szybko dotarłyśmy do Krzywoustego. Znalazłyśmy tam piekarnię, sklep odzieżowy i kwiaciarnię. Natomiast poniższe zdjęcie ronda [z 2017 r.] i jego okolicy dziś [2020 r.] jest już mocno archiwalne, a to za sprawką dwóch znanych fast foodów – jeden zajmuje obszerny plac na jednym rogu skrzyżowania, a drugi depcze mu po piętach i się buduje.

Znanym już z tej wycieczki odcinkiem za rondem doczłapałyśmy do Toruńskiej. Pośród kilku zakładów, o których nie wspomniałam na początku, znalazły się tu branże motoryzacyjna i elektryczna, ale przede wszystkim tutaj stacjonowała policja. Komendę przeniesiono na ulicę Toruńską, funkcjonariusze policji pracowali tu od 1994 roku, choć sama siedziba jest o trzy lata starsza. Nie udało mi się jednak dotrzeć do informacji, skąd ta rozbieżność.

Schowałyśmy się w centrum handlowym przed coraz silniejszym deszczem i w przedsionku chichrałyśmy się podjadając gofry. Przy okazji minęła nas nauczycielka z gimnazjum (mnie akurat nie uczyła, ale koleżankę tak). Mogła być lekko zaskoczona naszym widokiem.

Od zaplecza centrum handlowego przeszłyśmy ulicą Żeromskiego niestety wciąż w deszczu (choć nieco słabszym). Przy wiadukcie odbiłyśmy w Dworcową. I dokonałam tego, co sobie zaplanowałam.

Znalazłyśmy się przed budynkiem dworca. Dokładnie tak jak na początku lęborskiej wyprawy. Skończyłam. Projekt tak inny od poprzednich. Planowany na kilka miesięcy przed właściwym rozpoczęciem, a kiełkujący w głowie jeszcze wcześniej.

Kilka tygodni przed swoim przyjazdem do Lęborka, oznajmiłam przyjaciółce:

Mam taki ambitny plan, żeby te trasy były na zasadzie chronologii życia. I żeby koniec jednej był początkiem kolejnej. To trudne zadanie – zadumałam się. Czy nie nałożyłam na siebie zbyt dużo restrykcji? – Ale w sumie nic nie stoi na przeszkodzie, żeby je sobie przecinać. A startem i końcem całego projektu byłby dworzec. Rozumiesz, jakby taki powrót do korzeni… odwiedziny… podróż sentymentalna…

Na samo zbieranie materiału poświęciłam siedem wycieczek, a więc jedynie o jedną więcej niż to sobie zaplanowałam. Za to pisanie zajęło mi więcej czasu niż przewidywałam. Sprowokowało mnie do wspomnień, grzebania w materiałach źródłowych i rozmów z pokoleniem, które przeżywało część zmian na własnej skórze. Uczyłam się miasta na nowo i niemal każdy akapit prowokował mnie do szukania dalej i głębiej…

Wiedziałam, że ten projekt jest dla mnie czymś niezwykłym z jeszcze jednego powodu. Miałam zamiar dokonać swoistego rozliczenia się z tym miastem, które już nie bardzo jest mi domem, a było nim przecież przez tyle lat… Tkwiła mi w głowie świadomość, że wracam tu coraz rzadziej, tylko do rodziny. Dlatego chciałam przejść każdą z ulic, zajrzeć w każdy znany i mniej znany zakątek, utrwalić w kadrze aktualny obraz miasta, by je takim zapamiętać albo móc sobie przypomnieć to, co już umknęło w czeluściach mojej własnej historii.

Czasem postrzegam Lębork jako starzejące się miasto. Widzę zmarszczki i niedoskonałości. A jednak, niczym dojrzały człowiek, jest świadome swojego uroku i podkreśla swoje walory. Wyróżnia to, co w nim najpiękniejsze.

Dziękuję, że odbyliście tę podróż razem ze mną.

Zainteresował Cię ten wpis? Sentymentalną podróż po Lęborku wzbogaconą akcentami z historii miasta znajdziesz <tutaj>

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *