Pod koniec projektu zmęczenie dawało mi się mocno we znaki. Nic więc dziwnego, że planując samotną wyprawę, nie nałożyłam na siebie presji czasu. Pozwoliłam sobie się wyspać, bo nie nastawiłam budzika. Zrobiłam sobie leniwy poranek w zaciszu czterech ścian i dopiero koło południa ruszyłam w teren.
Gdy wysiadłam na stacji SKM Gdynia Redłowo, nieco pożałowałam rannego guzdrania się. Przed południem niebo było ledwie zachmurzone, ale popołudniu zaczęło padać. Uznałam jednak, że skoro już przyjechałam do Gdyni i ubrałam się wystarczająco ciepło, nie zrezygnuję ze spaceru.
Na początku, po raz enty w trakcie trwania projektu, mijałam Pomorski Park Naukowo – Technologiczny. Gdy wędrowałam tam z koleżanką dwa spacery wcześniej, zwróciła ona uwagę na litery przyklejone na szybach. Tworzyły wówczas napis Włóż w to serce. Jakiś czas wcześniej napis brzmiał inaczej, a mianowicie Zielono mi. Będąc już świadoma jego zmienności, spojrzałam w stronę przeszklonego budynku kolejny raz. Tym razem przeczytałam hasło W podróż. Czułam się podobnie jak przy odkrywaniu, co umieszczono na kapslu od Tymbarka. Napisy zwykle były na tyle uniwersalne, że zdawały się pasować do sytuacji, które nas spotykały w danym czasie. Podobnie tutaj – czyż nie angażowałam się całą sobą w projekt, który, jakby nie patrzeć, można by podpiąć pod kategorię podróżniczych? Nawet sierpniowa odsłona napisu wpasowywała się w letni klimat, choć aktualnie zieleń wyparły żółcie, czerwienie i brązy.
Miałam jednak frajdę z szurania nogami pośród kolorowych liści. Nieco bardziej kłopotliwe było trzymanie w pojedynkę parasola, aparatu i mapy. Zrezygnowałam z zaznaczania trasy na bieżąco, mając jednocześnie nadzieję, że co pewien etap odhaczę co należy pod stosownym zadaszeniem. Tymczasem schowałam mapę w przezroczystej koszulce.
Wędrowałam początkowo aleją Zwycięstwa na południe. Zdobiły ją przymocowane do latarni flagi Arki Gdynia. Minęłam widzianą poprzednio stację paliw, a następnie szłam wzdłuż ogródków działkowych. Można było podjechać do nich ulicą Krośnieńską, która stanowiła piaszczystą, a przy obecnych warunkach pogodowych błotnistą, drogę. Dalej wypatrzyłam sklep meblowy i dwa salony motoryzacyjne.
Wreszcie skręciłam w ulicę Kościelną. Poprowadziła mnie, jak można by się tego spodziewać po nazwie, ku kościołowi Matki Bożej Bolesnej. Przylegał do niego cmentarz. Najpierw jednak przeszłam przez most nad rzeką Kaczą i minęłam warsztat samochodowy, a dopiero wówczas dotarłam do kościoła. Po jego sfotografowaniu ruszyłam ulicą Ks. Zawackiego. Znalazłam tam przedszkole i zabytkowy Dawny Dom Młynarza z 1868 roku, który aktualnie pełnił rolę pensjonatu.
Wyszłam na skrzyżowaniu alei Zwycięstwa i Wielkopolskiej. Ruch samochodowy był tutaj znaczny, ale nie podążyłam od razu do przejścia dla pieszych. Postanowiłam schować się na moment przed wzmagającym się deszczem, bo po swojej prawej stronie wypatrzyłam wiatę przystanku. Zaznaczyłam pisakiem przebytą dotąd trasę i podmieniłam mapę. Dopiero wówczas zawróciłam w stronę świateł i przeszłam na drugą stronę drogi. Nim skręciłam w Akacjową, zanotowałam jeszcze sklep z farbami.
Na Akacjowej wypatrzyłam kilka ciekawych domów, w tym jeden z rzeźbą na balkonie, a dalej ogród z dyniami oraz pensjonaty, sklep z winami, hurtownię kosmetyczną i agencję reklamową. Na Kasztanowej rzeczywiście znalazłam kasztanowce, a widok drzew odbijających się w kałużach zainspirował mnie do wykonania kilku zdjęć, które niestety nie oddały klimatu, jaki towarzyszył mi w tamtej chwili. Postanowiłam zmodyfikować nieco plan zwiedzania najbliższych ulic metodą harmonijki, bo nie było tu niemal nic poza zabudową mieszkalną, a zajrzenie w nie z obu stron wydało mi się wystarczające, by zorientować się, gdzie zajrzeć głębiej. Wobec tego minęłam Bukową, a przyjrzałam się bliżej Wierzbowej. Znalazłam tam kościół nowoapostolski. Moją uwagę zwróciły również płyty chodnikowe ze śladami białej farby. Były rozproszone, ale wyglądały, jakby ktoś namalował konkretny wzór (jak rower na ścieżkach rowerowych), a następnie poprzestawiał kafle.
Na Brzozowej rzeczywiście zobaczyłam brzozy, jednak gdy chwilę później, po minięciu Jaworowej, dotarłam do Miodowej, nie znalazłam niczego, co skojarzyłoby mi się z ową nazwą. Na tym odcinku znalazłam firmę oferującą wykładziny, serwis kosiarek i warsztat samochodowy. Zaintrygował mnie również wryty w chodnik sporych rozmiarów głaz na skrzyżowaniu Akacjowej i Miodowej.
Z Miodowej mogłam zajrzeć z drugiej strony w mijane dotąd ulice. Zaczęłam od Brzozowej. Chwilę później moją uwagę zwrócili różnorodni przedstawiciele krukowatych. Wybrali sobie przestrzeń w obrębie alei lip i klonów stanowiących grupowy pomnik przyrody. Niestety ptaki nieszczególnie chętnie pozowały. Obserwując je, wędrowałam jednocześnie wzdłuż terenu przedszkola, do którego wejście znajdowało się na Wierzbowej. Zawróciłam, by podejść przez Wierzbową ku Orłowskiej. Przy tej okazji znalazłam pensjonat i studio urody. Przy sklepie spożywczym skręciłam w prawo. Minęłam salon urody i fryzjera. Po ponownym skręcie w prawo znalazłam się na Klonowej.
Już na wejściu zaintrygował mnie budynek Pomorskiego Studium Sztuk Wizualnych. Jedną z jego ścian zdobiło niebiesko – czerwone graffiti, prezentujące dwie postaci, na moje oko odmiennych płci. Mężczyzna trzymał coś na kształt sztyletu, a kobieta nabitą na pal głowę. Nie wiedziałam, jak interpretować malunek, ale mimo swej prostoty przykuwał uwagę.
Naprzeciwko wypatrzyłam sklep budowlany, a za nim prawdopodobnie mieściło się przejście na peron SKM Gdynia Orłowo. Tymczasem jednak ruszyłam Klonową dalej. Minęłam przedszkole i hostel. Obserwowałam także tory po lewej stronie, bo wędrowałam niemalże wzdłuż nich. W pewnym momencie za nimi zauważyłam budynek studia tańca.
Dotarłam do krańca ulic Miodowej i Bukowej. Umieszczono tam tablicę dotyczącą dawnych torów kolejowych i biegnącej nad nimi kładki o drewnianych, „wychodzonych” schodkach. Gdy czytałam treść widniejącą na tablicy, zauważyłam, że jedna z mieszkanek przyglądała mi się z uśmiechem. Prawdopodobnie była zadowolona z faktu, że przybysze nie przechodzą obok takich tablic obojętnie.
Kolejną z mijanych ulic była Kasztanowa. Rosnące tam kasztanowce również okazały się grupowym pomnikiem przyrody. Ponadto nieopodal stacjonował stomatolog.
Wkroczyłam na Limbową. Uwieczniłam ceglany budynek, bo murowane budowle niewątpliwie są moją słabością. Zaciekawił mnie również dom z jedną ze ścian pokrytą bluszczem. Jesień dodała mu barw. Zaczerwieniły się również jabłuszka na jednej z kolejnych posesji. Skropił je deszcz i nie mogłam oderwać od nich wzroku. Podjęłam próbę zamknięcia tego widoku w kadrze. Gdy ruszyłam dalej, zaciekawiły mnie także fragmenty żywopłotu oddzielające warzywnik od reszty posesji. Ponownie w mojej głowie pojawiło się skojarzenie z grą The Sims. Kolejny dom pokrywały lampki, które dawniej mogły układać się na kształt ludzkiej sylwetki. Kilka budynków dalej znajdowały się warsztaty samochodowe oraz Centrum Techniki Nurkowej.
Wreszcie wyszłam na Wielkopolskiej, gdzie wykorzystałam światła, by przejść na drugą stronę, a następnie przespacerowałam się pod wiaduktem, wypatrując przy okazji napis Arka Gdynia Orłowo. Pokonałam również przejście dla pieszych przez drogę Gdyńską i byłam już gotowa do uwieczniania tych wszystkich obiektów, które czekały na mnie po jej drugiej stronie.
Na Wielkopolskiej roiło się od sklepów. Na początek wypatrzyłam motoryzacyjny, z artykułami metalowymi i z sukniami ślubnymi. Dalej minęłam serwis komputerowy, salon fryzjerski i sklep z oknami. Zajrzałam w odcinek Inżynierskiej po prawej, a tam stacjonowała kwiaciarnia. Podążając dalej główną drogą, znalazłam sklep typu 1001 drobiazgów, kolejny oferował suplementy dla sportowców, a dalej mieściły się krawiec, Szkoła Stylu i Wdzięku, sklepy wędkarski, meblowy i spożywczy. Pojawiły się również kolejny salon sukien ślubnych, fryzjer, salon kosmetyczny i sklep medycyny naturalnej. Pod zadaszeniem piekarni przykucnęłam, by rozrysować kolejny fragment trasy, którą udało mi się przebyć do tego momentu.
Następnie skręciłam w prawo, w plac Górnośląski. Okazało się, że tworzyły go właściwie dwie drogi, pomiędzy którymi umieszczono plac zabaw i targowisko miejskie. Ruszyłam żwawo w stronę Bytomskiej. Minęłam salon fryzjerski i sklep z produktami do pielęgnacji włosów, cukiernię, pocztę, grecką restaurację, stomatologa, sklep rybny, dwa mięsne, kwiaciarnię, dwa sklepy z oknami, meblowy, odzieżowy, pasmanterię oraz piekarnię.
Wówczas ruszyłam w lewo, mijając przy tym oba wejścia na targowisko. Na straganach oferowano produkty spożywcze, odzieżowe, chemię, jednym słowem wszystko, czego oczekiwalibyśmy od klasycznego „ryneczku”. Dodatkowo działał tam zegarmistrz, a po sąsiedzku ustawiono budkę z jedzeniem wegańskim. Zaciekawiły mnie także naklejki z zakazami jeżdżenia na rolkach, rowerem i picia alkoholu na terenie targowiska.
Zawróciłam drugą stroną placu Górnośląskiego ku Wielkopolskiej. Na tym odcinku zobaczyłam sklep monopolowy, kantor, lombard, sklepy mięsny, z oknami i spożywcze oraz pasmanterię. Dalej znajdowały się pracownia futer, solarium i optyk. Przy samym skrzyżowaniu mieściły się ksero i Żabka.
Na kolejnym odcinku Wielkopolskiej znalazłam sklep z materacami, fryzjera, salon kosmetyczny, sklep obuwniczy i szewca, bar, sklepy odzieżowy, spożywczy i fotografa Potem skręciłam we Wrocławską w prawo. Wypatrzyłam salon urody i laboratorium diagnostyczne. Dalej mieściło się Centrum Chińskiej Medycyny Naturalnej. Minęłam Małopolską. Zobaczyłam jeszcze szewca i sklep z rowerami, a chwilę później dotarłam do Bytomskiej.
Spacerując Bytomską, wypatrzyłam stomatologa, a także atelier głoszące hasło dress your soul, ale nie udało mi się domyślić, w jaki sposób mielibyśmy tego dokonać. Za to spodobał mi się owinięty bluszczem posąg lwa, który zauważyłam tuż obok. Zajrzałam w Głogowską. Minęłam serwis elektronarzędzi, sklep odzieżowy, fryzjera, szkołę językową i kolejnego stomatologa. W ten sposób dotarłam do Mysłowickiej. Tabliczkę z nazwą ulicy zdobił dodatkowo herb Gdyni.
Ruszyłam dalej ku Inżynierskiej. Na tym odcinku wypatrzyłam piekarnię, krawca, stomatologa, sklepy monopolowy, ze zdrową żywnością i przemysłowy, aptekę, bar mleczny, sklep meblowy oraz magla. Rzuciłam także okiem w Raciborską.
Podążałam Inżynierską ku Sieradzkiej. Na wysokości Sosnowieckiej zaintrygował mnie budynek, którego sporą część wyburzono. Widniała przy nim tabliczka Teren budowy. Jak zwykle w przypadku starych murów, także i te przyciągały mój wzrok.
Dotarłam do Sieradzkiej, która to droga biegła wzdłuż ogródków działkowych. W oddali widziałam wielkomiejską zabudowę, ale ciekawe rzeczy dawało się dostrzec również bliżej – na jednym z domków w obrębie działek dostrzegłam namalowane smerfy.
Dalsze ulice pokonywałam metodą harmonijki. Dominowała tam zabudowa mieszkalna. Na Rybnickiej zaciekawiły mnie donice przewrócone i jakby artystycznie wkomponowane w roślinność. Na Mysłowickiej przyglądałam się liściom dębów czy klonów. Usłyszałam chrobot przygwożdżonego niechcący stopą żołędzia. Zaintrygowała mnie także drewniana budka na płocie z pustą w środku tubą znajdującą się powyżej. Pomyślałam, że mogłaby pełnić rolę skrzynki na listy, a równocześnie przez głowę przebiegło mi skojarzenie tego widoku z plecakiem turystycznym. Gdy wyszłam z Chorzowskiej na Sosnowiecką, natknęłam się na kolejne atelier, tym razem związane z branżą kulinarną. Wrocławska oferowała z kolei przychodnię, warsztat samochodowy i zakład tapicerski. Na ostatnim odcinku Sieradzkiej odkryłam boczną ścieżkę, która wiodła w stronę mostu przez Kaczą. Ostatecznie ruszyłam Kurpiowską w kierunku Wielkopolskiej.
Po schodkach wspięłam się ku głównej drodze. Zobaczyłam Źródlaną, ale okazała się wąską ścieżką. Po jej prawej stronie znajdował się warsztat samochodowy, po lewej zaś hale tenisowe. Przylegały do terenu szkoły. W jednym budynku mieściły się Szkoła Podstawowa Nr 11 oraz Gimnazjum Nr 7. Podążając w ich kierunku, natknęłam się jeszcze na sklep ogrodniczy, krawca i gabinet ortodontyczny. Pokonałam światła i weszłam we Wrocławską obok salonu urody. Z tej perspektywy mogłam obejrzeć szkołę od frontu.
Gdy ruszyłam dalej Wrocławską, minęłam aptekę, sklep medyczny, fryzjera oraz przychodnię z drugą apteką. Skręciłam w lewo, sądziłam bowiem, że dotrę do Inżynierskiej i Folwarcznej. Okazało się jednak, że przede mną znajdowało się zamknięte osiedle, a żeby trafić do celu, musiałam zawrócić i wejść na teren ogrodzonego parku.
Było warto! Już na wejściu urzekł mnie piękny stawek z powoli sunącymi po jego tafli kaczkami. To nic, że padało. Przespacerowałam się tamtędy bez pośpiechu i z prawdziwą przyjemnością. Zapytałam o drogę mijaną panią z wózkiem dziecięcym, a potem, już pewna swej trasy, schowałam się w zaciszu altanki. Naniosłam na mapę zarys przebytej drogi i zrobiłam kilka zdjęć z okna. Nieopodal znajdował się słup przypominający te latarniane, ale zamiast lampy wypatrzyłam zegar. Wskazywał chwilę po trzeciej. Z drugiej strony zobaczyłam fontannę. Ruszyłam dalej wzdłuż pięknego hotelowego budynku z wykończeniami imitującymi chociażby wieże zamkowe. Podążałam jednak ku bramce od strony Folwarcznej. Po przejściu przez nią zauważyłam jeszcze jedną altankę, dla odmiany z ciemniejszym dachem, ku której wiodły łukowato biegnące schody. Deszcz, nie deszcz, to miejsce naprawdę miało swój urok!
Po opuszczeniu Folwarcznej znalazłam się na Inżynierskiej. Skręciłam w prawo i już wkrótce znalazłam się na ulicy Architektów. Na skrzyżowaniu wypatrzyłam stomatologa. Przeszłam całą ulicę Architektów, znajdując przy tym jedynie sklep spożywczy i plac budowy. Na Adwokackiej, którą powędrowałam w następnej kolejności, zaciekawiły mnie umocnienia na granicy drogi i lasu. Prawdopodobnie chroniły zabudowania przed spływającą z lekkiego wzniesienia wodą opadową. W pobliżu skrzyżowania z Oficerską, dopatrzyłam się z kolei czegoś wiszącego na gałęzi. Początkowo miałam zamiar podejść bliżej stojącej obok tabliczki ostrzegającej przed pożarami, ale zatrzymałam się, sądząc, że to zwisająca gałąź, która w każdej chwili może spaść. Okazało się jednak, że na konarze utknął końcowy fragment węża, prawdopodobnie strażackiego. Jednak oliwkowozielona barwa sprawiała, że niemal zlewał się z otoczeniem.
Przez Oficerską trafiłam na Mierniczą. Minęłam przy tym firmę zajmującą się systemami wentylacyjnymi. Przez Architektów dotarłam do Wrocławskiej. Zajrzałam w Sędziowską i ruszyłam dalej. Minęłam warsztat samochodowy oraz żłobek i przedszkole językowe. Przeszłam kawałek Oficerską, po czym dotarłam na Techniczną. Skręcając w lewo, zauważyłam domalowane stworki na tabliczce z nazwą ulicy.
Gdy ponownie dotarłam do Sędziowskiej, na skrzyżowaniu zobaczyłam płaskorzeźbę, która skojarzyła mi się z kapliczką. Z jednej strony prezentowała twarz, którą uznałam za oblicze Jezusa, druga zaś zdawała się to podejrzenie potwierdzać, bo wypukłą głowę przyozdobiono czymś na kształt korony cierniowej. Zaciekawiło mnie, czy owa kapliczka znajduje się może na terenie domu zakonnego czy czegoś tego rodzaju. Przez okno zauważyłam jednak tylko dwie panie siedzące za biurkiem. Za nimi znajdowała się tablica z dużym napisem deadline i mnogością mniejszych zapisków.
Przez Sędziowską przeszłam ku Inżynierskiej. Dróżka wyglądała niepozornie i była dość błotnista przez wciąż siąpiący deszcz. Skręciłam w prawo. Na ostatnim odcinku, jaki został mi tego dnia do pokonania, wypatrzyłam sklep spożywczy, budynek z balkonami o ozdobnych balustradach i przychodnię weterynaryjną. Przeszłam kawałek za Oficerską, jednak zawróciłam ku ścieżce w stronę wiaduktu. Schody wiodły na peron SKM Gdynia Orłowo. Minęłam przyjaźnie nastawionego do mnie psiaka, co przyczyniło się do wymiany uśmiechów pomiędzy mną i jego właścicielką. W ostatniej chwili zdążyłam skasować bilet i wbiegłam do pociągu powrotnego. Została mi już tylko jedna gdyńska wyprawa.
Zainteresował Cię ten wpis? Więcej zapisków z Gdyni znajdziesz <tutaj>